78 lat „Dziennika Zachodniego”

Urodzinowy alfabet „Dziennika Zachodniego”. Tak powstaje gazeta i serwis internetowy

Pod każdym ze zdjęć znajdą Państwo kolejne litery alfabetu, wyjątkowego, bo opisującego życie redakcji w ciągu tych 78 lat... Naprawdę jest co wspominać. Przenieście się z nami do tej fascynującej historii. Zobaczcie jak wygląda nasz alfabet.

„Dziennik Zachodni” ma już 78 lat. Dziś są nasze urodziny. Zapraszamy więc Państwa do wspólnej wędrówki w przeszłość naszej redakcji, do świata, w którym żyliśmy i żyjemy. Do miejsc, zakamarków i tajemnic, o których nie piszemy na co dzień…

Pierwszy numer ,,Dziennika Zachodniego” nosi datę 6 lutego 1945 roku. 78 lat temu kolportażu nie było, nowiutką gazetę rozwoziły ciężarówki z kanadyjskiego demobilu, sklepikarze, rowerzyści, mleczarze i kto tylko mógł, egzemplarz był za darmo. Nim redakcja się obejrzała, a już był setny i tysięczny numer. Rocznice obchodziliśmy chętnie, tak jak historia i moda kazała.

Zapraszamy Państwa do zobaczenia kawałka naszej historii i alfabetu „Dziennika Zachodniego

Archiwum DZ

 A – jak archiwum – to prawdziwy redakcyjny sezam. Zajrzyjmy więc, co w nim jest na temat historii DZ. Kiedyś nasze archiwum było tradycyjne, choć nie dominowały w nim książki, ale dziesiątki tzw. zszywek z archiwalnymi wydaniami DZ oraz teczki pełne fotografii, bo aż do końca XX w. korzystaliśmy z tradycyjnych zdjęć, które nasi fotoreporterzy wywoływali w redakcyjnej ciemni.
Dziś mamy potężne elektroniczne archiwum na specjalnych serwerach. Są tam zdigitalizowane (przetworzone do postaci cyfrowej teksty, fotografie i całe wydrukowane strony w formie PDF-ów) nie tylko stare wydania DZ, ale też każde bieżące. Tradycyjne zszywki w klasycznym archiwum również pozostały, więc wertowanie stron najstarszych numerów gazety, mocno już pożółkłych, to sentymentalna wyprawa w naszą przeszłość i możliwość dotknięcia historii DZ.

B – jak budynek Domu Prasy przy ul. Młyńskiej 1 w Katowicach. To w nim, po paru powojennych przeprowadzkach (o czym piszemy też pod literą R – jak Redakcja), zadomowiliśmy się na dłużej. Początkowo gmach wznoszono jako wielofunkcyjny Dom Sportowca. Do dziś nie wiadomo, kto i dlaczego zmienił przeznaczenie budynku, ale tuż po zakończeniu robót w 1964 r. zaczęły się do niego wprowadzać śląskie redakcje: DZ, „Trybuna Robotnicza”, „Sport”, „Wieczór”, „Poglądy” i jako ostatnia „Panorama”. „Dziennik” ulokował się na V piętrze. Ze „sportowych” planów została na I piętrze tylko „Café Sport” – kawiarnia ciesząca się wtedy wielką popularnością.

B – to także nazwa ulicy Baczyńskiego w Sosnowcu-Milowicach, przy której znajduje się gmach Media Centrum – obecna siedziba redakcji DZ. Obok powstała nowoczesna drukarnia, w której są drukowane gazety i czasopisma z całej Polski.

C – jak czołówka. Ta na pierwszej stronie jest najważniejszym tekstem w gazecie. W dzienniku główny temat najczęściej przynosi życie, ale jeśli nic ważnego się nie dzieje, całe kolegium głowi się nad tym, co tym wiodącym tematem ma być. Pozostałe strony w gazecie też mają swoje czołówki, a teksty pod nimi nazywamy podwałami.

D – jak drukarnia. Dziś tworzy-my DZ za pomocą komputerów, wykorzystując wszystkie nowinki techniczne. Ale do początku lat 90. był mozolnie odlewany w ołowiu w drukarni Prasowych Zakładów Graficznych w Katowicach przy ul. Liebknechta (obecnie ul. Opolska). Kto dziś wie, czym zajmowali się linotypiści, zecerzy, metrampaże? Ten świat towarzyszy sztuki drukarskiej już nie istnieje, tak jak wymienione zawody. Brudną, ciężką, wręcz szkodliwą pracę zastąpiła technika postscriptów, offsetu, naświetlania.

Nim powstała nowoczesna drukarnia w Sosnowcu-Milowicach, DZ był też drukowany przez kilkanaście lat w Łodzi. Od 6 mar-ca 2007 r. drukowany jest w Sosnowcu przy ul. Baczyńskiego na najnowocześniejszej na świecie maszynie offsetowej niemieckiej firmy MAN z Augsburga.E – jak e-wydanie DZ. Od czasu jak internet zaczął zmieniać i wyznaczać priorytety w informowaniu, także w mediach, redakcje mają nie tylko papierowe wydania gazety, ale również internetowe, właśnie z literką „e”. My także je mamy. Łatwo je znaleźć i zamówić: wystarczy wpisać w wyszukiwarkę hasło: Dziennik Zachodni e-wydanie. Są tam wszystkie informacje, jak zamawiać i korzystać z e-DZ.

E – jak e-wydanie DZ. Od czasu jak internet zaczął zmieniać i wyznaczać priorytety w informowaniu, także w mediach, redakcje mają nie tylko papierowe wydania gazety, ale również internetowe, właśnie z literką „e”. My także je mamy. Łatwo je znaleźć i zamówić: wystarczy wpisać w wyszukiwarkę hasło: Dziennik Zachodni e-wydanie. Są tam wszystkie informacje, jak zamawiać i korzystać z e-DZ.

F – jak fotoreporter. Równie ważne jak teksty są w gazecie zdjęcia. Czasem nawet Czytelnicy życzą sobie, aby zdjęć było więcej. Wtedy proponujemy ciekawe fotoreportaże naszych mistrzów z Działu Foto, którzy są laureatami wielu prestiżowych nagród. Kiedy nie robią zdjęć, zamieniają się w fotoedytorów, dobierając odpowiednie foty do tekstów i „wrzucają” je na strony DZ. Maszyna drukarska ma 9,5 m wysokości, 41 m długości i ponad 7 m szerokości. Składa się z 5 wież, a każda ma 2 agregaty drukarskie. Jeden taki agregat waży około 40 ton. Ale konstrukcja jest cicha i przyjazna dla środowiska.

G – jak Grosser, czyli Zbigniew Grosser, dziennikarz pierwszego zespołu. To on wymyślił tytuł „Dziennik Zachodni”, bo już wtedy planowano, że DZ będzie się też ukazywał na tzw. Ziemiach Odzyskanych – w całej zachodniej części kraju. Ówczesne władze chciały, by pierwszy po wojnie dziennik w regionie nosił nazwę „Gazeta Katowicka” lub „Gazeta Śląska”. Ale – jak pisał we wspomnieniach Stanisław Ziemba, pierwszy redaktor naczelny DZ – zespół upierał się przy nazwie „Dziennik Zachodni” i nie dał za wygraną. Czas pokazał, że i Grosser, i zespół mieli rację, bo Czytelnikom bardzo ten tytuł się spodobał.

H – jak hala maszyn. Stukot przepisywanych w niej tekstów przez maszynistki – jeszcze w latach 80. zeszłego wie-ku – niósł się po całym korytarzu na V piętrze Domu Prasy, gdzie mieściła się redakcja. Najpierw pisaliśmy teksty ręcznie, które zanosiliśmy do przepisania (z kopią) paniom maszynistkom z hali maszyn. Potem, około godziny 14-15, robił się tam prawdziwy kocioł; było już późno i wszyscy biegli po przepisane teksty. Denerwowali się nie tylko dziennikarze i maszynistki, także redaktorzy odpowiedzialni za strony w gazecie, adiustatorzy poprawiający nasze teksty, dyżurni depeszowcy, zecerzy w drukarni układający teksty w ołowiane szpalty, metrampaże składający kolumny w stronice i korekta, która czytała wydruki, tzw. szczotki.
Ale gdy dziennikarze dostali już maszyny do pisania, to dopiero był hałas! Każdy walił palcami w klawiaturę w pośpiechu, aż w pokojach redakcyjnych szyby w oknach drżały. Lekiem na cały ten zgiełk okazały się dopiero pierwsze komputery, do obsługi których zaczęliśmy się szkolić w 1993 roku. Wkrótce na biurkach dziennikarzy pojawiły się pierwsze Macintoshe Classic. – „Jak mogliśmy tyle lat pisać na tych maszynach?! Nie tylko robi się hałas, ale jeszcze palce od tego bolą – od razu komentowaliśmy technologiczny awans.

I – jak internet. Dzięki niemu możemy wydawać wersję gazety online, bo internet otworzył nam nieograniczone możliwości, zarówno gdy chodzi o przygotowywanie atrakcyjnych treści dla naszych onlinowych Czytelników, jak i docieranie do wielkiego grona odbiorców, w tym najmłodszych. Wraz z nastaniem internetu DZ zmienił się radykalnie – jak wszystkie media na świecie. Dziś pod nasze adresy: dziennikzachodni.pl i naszemiasto.pl codziennie zaglądają dziesiątki tysięcy nowych Czytelników i internautów. DZ świetnie sobie na tym rynku radzi i nieustannie powiększa grono odbiorców w systemie online.

J – jak język w redakcji, a właściwie pewien kod zawodowy, którym posługujemy się na co dzień. Ci, którzy weszliby niespodzianie na kolegium redakcyjne (nazywane też operatywką, czyli planowaniem), nie rozumieliby chyba, o czym mówią dziennikarze. Proponujemy więc krótki kurs naszego języka. Bękart – to ostatni wiersz ustępu umieszczony na początku nowego łamu (szpalty), co uznaje się za poważny błąd w drukowanym tekście. Belka – to pasek na stronie, który może oddzielać teksty lub części tekstu, ale na szerszej belce potrafimy też coś ważnego napisać; blacha – to kolumna prawie z samymi tekstami, czyli strona pozbawiona elementów graficznych – wygląda źle, a jeszcze gorzej się ją czyta; bombka – element graficzny przypominający główkę szpilki do wyróżnienia wiersza; font – rodzaj czcionki; fotoedytor – dziennikarz dobierający zdjęcia do tekstu i wklejający je na stronę; adiustator – redaktor przygotowujący teksty do druku i poprawiający je pod względem językowym; deadline – ostateczny termin oddania gotowego materiału, ale też wydrukowania gazety; newsroom – redakcyjne centrum, w którym przygotowuje się najważniejsze informacje do kolejnego numeru, najlepiej same newsy, czyli hitowe informacje; depeszowiec – dziennikarz, który redaguje najnowsze wiadomości; edytorial – artykuł wstępny przedstawiający opinię gazety; layout – szata graficzna.
Lead to wstęp do publikacji – powinien być atrakcyjny i zachęcić do przeczytania tekstu, także kwintesencja publikacji, skrót najważniejszych informacji. Makieta to szablon gazety, graficzny wizerunek wszystkich stron; research – to zbieranie informacji; szpigiel – dokument zawierający schemat, układ stron i kolumn w numerze; zajawka – materiał zapowiadający tekst. No i michałek – to mało ważna informacja.

K – jak kolorowy DZ, choć od tej litery zaczyna się wiele ważnych słów, które znaczą coś istotnego w naszej pracy: kolegium, kalander, kolumna, korekta, kursywa, komentarz, także kaczka dziennikarska, która mieszka w każdej redakcji. Kolor to część prawdziwej rewolucji technicznej, jaka dotarła do naszej redakcji w połowie 1995 r. Do tego czasu DZ był czarno-biały drukowany na zgrzebnym papierze. Gdy w 1995 roku ukazał się ten pierwszy barwny numer DZ, wydany w technice offsetowej, bez użycia ołowiu i linotypów, czyli starej techniki drukarskiej, to było prawdziwe święto, więc piliśmy z tej okazji szampana. Wcześniej nikt nawet nie marzył o tym, że zobaczy kiedyś kolorowy DZ.

Ł – jak łamacze, np. zecerzy. To specjalistyczna, właściwie nieistniejąca już grupa zawodowa, bez której gazety i książki wydawane do lat 90. XX w. nie mogłyby się w ogóle ukazać. To jedna z rzadkich specjalizacji, bo łamacze pracowali „w słowach”, „w tekstach”, a jednocześnie w bardzo szkodliwym środowisku, jakim była klasyczna drukarnia, gdzie pracowało się na co dzień „w ołowiu”. Aby odtruć organizm, zatrudnieni w drukarni dostawali przydziałowe mleko, chociaż oni uważali, że o wiele lepszy jest inny napój – ten zaczynający się od literki „w”…

M – jak Miklaszewski, oczywiście Gwidon. Jego rysunkowe żarty ukazują się w DZ od 1947 roku, czyli prawie od 76 lat, a Czytelnicy nie wyobrażają sobie piątkowej gazety bez jego charakterystycznej kreski. Jak to możliwe, że te rysunki wciąż są, skoro Gwidon Miklaszewski od dawna nie żyje (1912-1999)? Redakcja wykupiła prawa autorskie i zapewniła sobie możliwość ich publikowania. A ponieważ pan Gwidon narysował tysiące rysunków satyrycznych, nie musimy się martwić, że ich braknie.

N – jak naczelny. Założycielem i pierwszym redaktorem naczelnym DZ był Stanisław Ziemba, wówczas znany na Śląsku działacz Zrzeszenia Dziennikarzy Ziem Zachodnich, powiązany z akowskim podziemiem. Obecny naczelny DZ, Grzegorz Gajda, jest czternastym szefem naszej gazety (od 1 V 2021). Przed nim naczelnymi byli kolejno: Stanisław Ziemba (1945-1947), Stanisław Mojkowski (1948-1952), Bogusław Reichhart (1953-1955), Romuald Gadomski (1955-1957), Bronisław Schmidt-Kowalski (1957-1981), Janusz Durmała (1981-1986), Antoni Faron (1986-1990), Włodzimierz Paźniewski (1990-1995), Maciej Wojciechowski (1995-1997), Marek Chyliński (1997-2004), Romuald Orzeł (2004-2005), Elżbieta Kazibut-Twórz (od IV 2005 do 31 VII 2010), Marek Twaróg (od 1 VIII 2010 r. do 30 IV 2021).

Najdłużej redaktorem naczelnym DZ był Bronisław Schmidt-Kowalski – prawie 25 lat.

O – jak oddziały DZ. Już w marcu 1945 r. powstały pierwsze oddziały „Dziennika Zachodniego” w Sosnowcu, Chorzowie, Bytomiu, Bielsku, Zabrzu, Gliwicach, Opolu. Po wyzwoleniu Dolnego Śląska i utworzeniu tam polskiej administracji, nastąpiła ekspansja DZ na tamtejsze rynki. Powstały oddziały we Wrocławiu, Kłodzku, Wałbrzychu, Jeleniej Górze, Legnicy, Prudniku, Zielonej Górze. Docieraliśmy do Zgorzelca i Szczecina. W 1947 r. DZ miał już 8 mutacji i 115 tys. egzemplarzy nakładu. Szczególnie ważna była, ukazująca się od 1949 roku, mutacja opolska – po zniknięciu z rynku prasowego „Nowin Opolskich”.

R – jak redakcja. Pierwsza siedziba DZ znajdowała się w budynku przy ul. Sobieskiego 11 w Katowicach – tam, gdzie przed II wojną światową urzędowali dziennikarze „Polonii”. Właśnie „Polonia”, popularna przedwojenna gazeta związana z Chrześcijańską Demokracją wydawana przez Wojciecha Korfantego, uznawana jest za poprzedniczkę DZ. Rozważano, czy nie przywrócić tej nazwy.
1 stycznia 1946 r. redakcja przeniosła się do siedziby katowickiej delegatury Wydawnictwa Czytelnik przy ul. 3 Maja 12. Od 11 listopada 1947 roku znajdowała się przy ul. Młyńskiej 9, a gdy w 1964 r. ukończono budowę Domu Prasy przy ul. Młyńskiej 1, redakcja zajęła V piętro tego gmachu. Tu zespół DZ pracował najdłużej – do marca 2009 r. Wtedy przeprowadziliśmy się, nie bez żalu za centrum Katowic, do nowoczesnej siedziby redakcji w Sosnowcu-Milowicach.

S – jak szpunt. To podstawowa miara informacji dziennikarskiej, najkrótsza forma pisemnej wypowiedzi, bardziej elegancko nazywana też depeszą. Kiedyś narybek dziennikarski trafiał do „szpunciarni” i w niej terminował – czasami przez lata. Napisanie dobrego szpunta to prawdziwa sztuka, trudniejsza niż napisanie długiego wywiadu, reportażu, artykułu publicystycznego, a nawet felietonu. Dobry szpunt ma tylko kilka wierszy, w których trzeba zawrzeć wstęp, rozwinięcie i zakończenie, najlepiej dowcipną, ciętą puentę. W tych paru wierszach ma być odpowiedź na najważniejsze pytania, na które musi odpowiedzieć dziennikarz: kto, co, gdzie i kiedy, czasami także – dlaczego? Szpunt nie znosi wodolejstwa, zbędnych słów, błędów stylistycznych, niejasności, niekompetencji i niewiedzy piszącego. Doświadczony redaktor prosi początkującego dziennikarza (aplikanta) o napisanie 3-4 szpuntów. Każdy z tych malutkich tekstów ma mieć po 5 tytułów. Gdy redaktor je otrzyma, już wie, czy kandydat nadaje się do zawodu, czy nie. Czasami nie dostaje tych szpuntów wcale, bo arcytrudna sztuka napisania bardzo krótkiej, dobrej i ciekawej informacji, przerasta możliwości aplikanta.

Ś – jak świeża głowa. Tak nazywał się dziennikarz, który jako ostatni, około godz. 23, przyjeżdżał do drukarni, gdzie powoli przygotowywano strony DZ do druku. Zadaniem „świeżej głowy” było znalezienie tych błędów, których nie wyłapali depeszowcy i korekta – przed zrobieniem kalandrów, czyli półkolistych matryc z odbitymi stronami do druku. Zapewniam, zawsze jakiś błąd się zawieruszył, a bywało, że nawet kilka. Czasem były to swoiste zawody między wieczorną ekipą w drukarni, która bardzo się starała, by żadnego błędu nie było, a świeżą głową, która chciała udowodnić, że nie przyjechała do drukarni na próżno. Najgorzej było jednak wtedy, gdy ten zawieruszony błąd znalazł dopiero rano w gazecie naczelny…

T – jak „Trybuna Śląska”, dawniej „Trybuna Robotnicza”. To była druga codzienna gazeta, która zaczęła się ukazywać w naszym regionie w 1945 r. Obie redakcje od zawsze konkurowały na rynku prasy, który po 2000 r. stawał się z dnia na dzień trudniejszy – coraz więcej czytelników zaczynało przenosić się do internetu. 6 grudnia 2004 r. połączenie obu redakcji stało się faktem. Na rynku pozostał tylko DZ.

U – jak ulubiona gazeta. Czytelnicy od początku deklarowali przywiązanie do DZ, a nasz tytuł budził ich zaufanie. Już pierwszy numer wystartował udanie. Nigdy nie byliśmy partyjną gazetą, a podtytuł „Pismo dla wszystkich” okazał się trafny.

W – jak wpadka nazywana wdzięcznie kaczką dziennikarską. Jaka była moja największa? Wspominam ją z bólem… W którymś piątkowym magazynie główny tekst na stronie pierwszej, czyli czołówka, zaczynała się od słowa „Górnicy”. W gotowym już tekście coś mało ważnego chcieliśmy jeszcze szybko poprawić. Tak poprawialiśmy to z operatorem, że któremuś z nas omsknął się palec i na drugi dzień najważniejszy tekst w DZ zaczynał się od słowa „Dórnicy”. Około południa zadzwonił do redakcji górnik i powiedział: „Nareszcie napisaliście, co naprawdę o nas myślicie”.

Z – jak zespół. To – prócz tytułu – który jest cenną marką, bezsprzeczna wartość każdej redakcji. Przez dziesięciolecia DZ był uznawany za szkołę dziennikarskich kadr na Śląsku. Tadeusz Kijonka, poeta i dziennikarz, tak kiedyś o tym pisał: „Dziennik Zachodni zawsze był miejscem startu wielu utalentowanych dziennikarzy, a kto przeszedł przez surową szkołę kąśliwego Bronisława Schmidta-Kowalskiego, ten w zawodzie nie zginął. (…) Tę redakcję wyróżniało także liczne grono urodziwych dziewcząt, które potem rozpłynęły się nie tylko w czasie. Z „Dziennika” wychodziło się z uformowanym warsztatem, no i awansowało…”.

Ż – jak „Życie Literackie Nowej Polski” – taki tytuł nosiła rubryka, w której swoje utwory w powojennym DZ drukowali m.in.: Julian Tuwim, Stanisław Jerzy Lec, Julian Przyboś, Mieczysław Jastrun, Wilam Horzyca, Zdzisław Hierowski i inni.