Przez długie lata zawodowej aktywności miał ogromny wpływ na życie kulturalne Śląska
Tadeusz Kijonka, poeta, publicysta, autor utworów scenicznych, społecznik, twórca miesięcznika „Śląsk” i wieloletni jego redaktor naczelny. Zmarł 30 czerwca. Za tydzień obchodziłby 81. urodziny.
To postać dla Górnego Śląska wyjątkowa. Przez długie lata zawodowej aktywności miał ogromny wpływ na życie kulturalne regionu, jako publicysta i poseł. Przez 47 lat był kierownikiem literackim Opery Śląskiej. Założył Górnośląskie Towarzystwo Literackie i był jego prezesem. Inicjował Kongres Kultury na Górnym Śląsku. To właśnie Tadeusz Kijonka pod koniec lat 80. wywołał z trybuny sejmowej dyskusję o „krzywdzie śląskiej”, o „kolonii wewnętrznej”, podnosząc, że Śląsk więcej daje Polsce, niż otrzymuje w zamian. Potem ciągle powtarzał, że Śląsk pozostaje ziemią obolałą.
Pochodził z Radlina, ale mieszkał i pracował w Katowicach. Nigdy nie miał wątpliwości, kim jest: – Jestem Ślązakiem z Radlina i Polakiem ze Śląska. Śląsk jest miejscem podstawowym mojej biografii i życiowych decyzji, z którymi się identyfikuję – zapewniał. W plebiscycie na najbardziej wpływowych Ślązaków XX wieku trafił do pierwszej setki.
Podziwialiśmy jego fenomenalną pamięć, która pozwalała mu w każdym momencie rozmowy przywoływać obsady spektakli, daty, nazwiska artystów: reżyserów, scenografów, śpiewaków i solistów baletu. Pamiętał wszystkich. Przyjaźnił się z Wojciechem Kilarem, Henrykiem Góreckim, Józefem Świdrem, z którym napisał trzy operowe dzieła, Andrzejem Hiolskim, Bogdanem Paprockim, Jerzym Dudą Graczem.
Tadeusz Kijonka przede wszystkim uważał siebie za poetę. Jest autorem tomów wierszy, m.in.: „Witraże”, „Pod Akropolem”, „Czas zamarły”, „44 sonety brynowskie”, „Słowo w słowo”. Ważną nagrodę za tom „Kamień i dzwony” odbierał z rąk Jarosława Iwaszkiewicza.
Został pochowany na cmentarzu przy ulicy Francuskiej w Katowicach.
„Gali” był szczery, otwarty, pełen optymizmu
W niedzielę 23 lipca w wypadku na rowerze w Rychwałdzie zginął Jarosław Galusek, były dziennikarz działu sportowego „Dziennika Zachodniego”, a przez ostatnie 10 lat dziennikarz, fotoreporter i sekretarz redakcji „Trybuny Górniczej”.
Tłum na pogrzebie Jarka świadczył, jak był lubiany, ceniony i potrafił zjednywać ludzi. Przez czas wspólnej pracy w DZ dał się poznać jako człowiek otwarty, szczery, pełen optymizmu, pasji i zaangażowania. Był urodzonym profesjonalistą – wiele razy zwracał uwagę fotoreporterom, że ich sportowe zdjęcia mogłyby być jeszcze lepsze, aż… sam wziął się za robienie fotografii i to z bardzo dobrym skutkiem.
Przyszedł do nas z Radia TOP, co dało się zauważyć podczas codziennej pracy, ponieważ na początku radiowym głosem czytał swoje teksty po ich napisaniu. W stresowych sytuacjach rozładowywał napięcie za sprawą kapitalnego poczucia humoru. Sport to był Jego żywioł – był siatkarskim wychowankiem Baildonu Katowice. W rozgrywkach dziennikarskich grał również w kosza, piłkę nożną, tenisa stołowego i ziemnego. Jego pasją stały się też rowery.
Dopóki niesie się Jego śmiech, wciąż jest wśród nas
Jacek zmarł 26 listopada 2016 r., a razem z Nim setki niezwykłych opowieści. A miał co wspominać: jako marynarz opłynął prawie cały świat, jako fotoreporter był świadkiem przełomowych momentów w historii Polski i regionu.
Był człowiekiem renesansu: oczytany, błyskotliwy, ironiczny, ale też bezgranicznie życzliwy, pomocny, oddany, szczery… Przyzwoity, prawy człowiek. Nie można Go było nie lubić. Po kilku minutach rozmowy zaprzyjaźniał się z każdym. Nie oceniał, nie krytykował.
Szanował. Nawet wtedy, kiedy opowiadał o swoich sesjach fotograficznych z partyjnymi bonzami w latach 70. i 80. minionego wieku (kogo on nie fotografował! Dokumentował np. strajki solidarnościowe czy pierwszą wizytę papieża Jana Pawła II w Polsce). Miał reporterską intuicję. Jechał z dziennikarzem w teren, a tam nic. Cisza, bezruch. Nie ma o czym pisać. Wtedy Jacek zatrzymywał się gdzieś, zagadywał kogoś i… zawsze trafiał: nieprzeciętny człowiek, niebywała historia, zaskakujące zdarzenie. Podpowiadał i uczył. Ciekawiło Go wszystko. Lubił nowinki techniczne. Przez pewien czas był w „Dzienniku Zachodnim” nie tylko fotoreporterem, ale też operatorem komputerowym.
No i ten Jego śmiech… Nikt nie śmieje się tak jak Jacek: jaśniały mu oczy, trzęsły się wąsy, zagarniał śmiech rękami. Tańczył. Jego śmiech niósł się po całej redakcji. Dalej się niesie. Dopóki go słychać, Jacek wciąż z nami jest.
Pełna pasji
Hanna Jarosz-Jałowiecka, dziennikarka, szefowa oddziału śląskiego Stowarzyszenia Dziennikarzy RP. Energiczna, zawsze ze swoim zdaniem, bliska problemom zwykłych ludzi.
Przyjechała do Katowic z Wrocławia. Reagowała na absurdy dnia codziennego, co nie podobało się władzy; w stanie wojennym straciła pracę w „Dzienniku Zachodnim”, potem zatrudniła się w tygodniku „Tak i Nie”. Żywiołowa, nieobojętna w pracy i w życiu. Jej pasją były też narty i motoryzacja.
Lubiła ludzi, miała miękkie serce, także dla zwierząt. Zmarła 5 lutego w wieku 81 lat.