Dziennikarze nie znoszą cytowania anonimowych wypowiedzi. Sami jednak wolą nie mówić pod nazwiskiem. – Ludzie nie chcą, żeby redakcja wiedziała, że dziennikarz dzieli się z innymi wewnętrznymi sprawami. Niekiedy też chcą coś ugrać dla siebie cudzymi rękami – wyjaśnia rozmówca. Zastrzegając – a jakże – że i tym razem nie chce ujawniać swojego nazwiska.
JEST SZÓSTA RANO 22 LIPCA, GDY NA STRONIE ONETU UKAZUJE SIĘ TEKST UJAWNIAJĄCY OSKARŻENIA WOBEC REDAKTORA NACZELNEGO „KURIERA LUBELSKIEGO”.
Grupa pracowników gazety należącej do Orlenu zarzuciła Wojciechowi Pokorze mobbing i niestosowne zachowania. Jest też mowa o zastraszaniu – donosi autor tekstu Sebastian Białach.
To były ciągle awantury, wrzaski, wyżywanie się na pracownikach gazety. Pokora czekał, aż zbierze się cały zespół, by wydrzeć się przy wszystkich. Tak to wyglądało przez wiele miesięcy – mówi Białachowi jedna z osób. – Jedna z dziewczyn dostała pytanie, co robi w walentynki. Kiedy odpisała, że nic, Pokora zasugerował przeniesienie znajomości na wyższy poziom – słyszy autor tekstu od swojego informatora.
W tekście Białach opisuje wiele podobnych przykładów, ale wszystkie anonimowo. „Od naszego informatora”, „tłumaczy nam osoba pracująca w gazecie”, „opowiada nasz rozmówca” – żaden z obecnych ani nawet byłych dziennikarzy „Kuriera Lubelskiego” nie wypowiada się, ujawniając imię i nazwisko. Zresztą na początku tekstu jego autor zaznacza, że na prośbę rozmówców „nie podajemy do publicznej wiadomości ich płci, tożsamości ani dokładnej liczby”. „Wszyscy boją się, że zbyt wiele szczegółów może spotkać się z reakcją, a nawet zemstą Wojciecha Pokory, który niejednokrotnie miał sugerować, że może taką osobę »zniszczyć«” – uzasadnia Sebastian Białach.
– Od początku moi rozmówcy zastrzegali, że godzą się na rozmowę, ale nie chcą ujawniać swoich personaliów – wyjaśnia nam autor tekstu zamieszczonego na portalu Onet. – Nawet mnie to nie dziwiło. Te osoby naprawdę się boją. Konsekwencji, zemsty. Nie chcą być też stygmatyzowane. Poza tym rynek medialny w Lublinie nie jest duży. Dwa dzienniki, dodatek do „Gazety Wyborczej”. Trudno znaleźć pracę. Zresztą część byłych już dziennikarzy „Kuriera Lubelskiego”, z którymi rozmawiałem, pracuje poza mediami. Inni wciąż szukają zatrudnienia. Nie chcieli się narażać opowiadaniem pod nazwiskiem. I ja to rozumiem – przyznaje dziennikarz Onetu.
Dalej Białach: – Nie nakłaniałem nikogo, by ujawnił personalia. Zostawiałem pełną dowolność. Wszyscy chcieli rozmawiać wyłącznie anonimowo. Poza tym najważniejsze było dla mnie poznanie prawdy o tym, co działo się i dzieje w redakcji „Kuriera Lubelskiego”. To, czy czyjaś relacja jest anonimowa, czy pod nazwiskiem, nie było w tej sytuacji najważniejsze – dodaje.
– Teksty, w których bohaterowie pojawiają się z imieniem i nazwiskiem, są zdecydowanie wiarygodniejsze. Nazwisko podnosi wiarygodność, anonimowość tę wiarygodność obniża – zauważa Adam Szynol, medioznawca z Uniwersytetu Wrocławskiego. – Najgorzej jest wtedy, gdy sami dziennikarze stają się uczestnikami lub świadkami jakiejś historii. I muszą zabrać głos w sprawach wątpliwych moralnie czy etycznie. Niektórzy unikają pisania o kolegach po fachu, bo w sytuacji kryzysowej lepiej się nie narażać – dodaje.
Przekonałem się o tym, opisując w poprzednim numerze magazynu „Press” historię zwolnienia Tomasza Lisa z funkcji redaktora naczelnego „Newsweek Polska”. Z kilkunastu osób, zarówno obecnych, jak i byłych dziennikarzy tygodnika i wydawnictwa RASP, niemal wszystkie od początku zaznaczały, że godzą się na rozmowę pod warunkiem, że nie ujawnię ich nazwiska. Nie wyrażały także zgody na opisanie konkretnych sytuacji, które mogłyby wskazać na źródło informacji. Co sprawia, że dziennikarze, którzy we własnych tekstach dążą do tego, by jak najmniej było w nich wypowiedzi anonimowych, w sytuacji, gdy są proszeni o rozmowę lub komentarz, uchylają się od ujawniania personaliów?
RODZAJ UWIKŁANIA
„Chyba zadziałał mechanizm pójścia za tłumem. Skoro inni, i to mający więcej do powiedzenia w sprawie, wypowiadali się anonimowo, to ja tym bardziej” – pisze mi, oczywiście anonimowo, jedna z osób pracujących w „Newsweeku”. „Poza tym firma nas prosiła, żebyśmy nie komentowali nic w mediach, tylko odsyłali do rzecznika. Mówienie anonimowo było jedynym wyjściem, żeby dołożyć swoją cegiełkę do ujawnienia prawdy o tych »nieprawidłowościach« (nie wiem, jak to nazwać), jakie miały miejsce w »Newsweeku«” – argumentuje mój rozmówca.
– Ludzie nie chcą, żeby redakcja wiedziała, że dziennikarz dzieli się z innymi wewnętrznymi sprawami. Niekiedy też chcą coś ugrać dla siebie cudzymi rękami – wyjaśnia inny rozmówca, zastrzegając, że i tym razem nie chce ujawniać swojego nazwiska.
***
To tylko fragment tekstu Grzegorza Sajóra.