– To magazyn społeczno-kulturalny, w którym kluczową rolę odgrywa rozrywka, trzon pisma tworzą także działy nauki i sportu. Inspiracją dla struktury i szaty graficznej jest »Przekrój« z czasów Mariana Eilego. Sporo ilustracji, stałych rubryk, rysunkowej satyry dodaje pismu lekkości. Teksty bywają wymagające, ale są napisane przystępnym językiem – o powrocie „Przekroju” na rynek mówi Wirtualnemedia.pl Tomasz Niewiadomski, wydawca i redaktor naczelny pisma.
Jak poinformowaliśmy w środę, na początku przyszłego tygodnia w nowej odsłonie pojawi się „Przekrój”. Teraz będzie to kwartalnik o tematyce społeczno-kulturalnej, zajmujący się także rozrywką i sportem, natomiast bez tematyki politycznej. Pismo ma 148 stron w formacie A3, każdy numer będzie kosztował 14,90 zł. Pierwsze wydanie ukaże się w nakładzie 50 tys. egz.
Wydawcą i redaktorem naczelnym pisma jest Tomasz Niewiadomski, który prawa do niego kupił ponad trzy lata temu od Gremi Media, krótko po tym jak magazyn przestał być wydawany jako tygodnik. Ogółem „Przekrój” ukazywał się od 1945 roku, największą popularnością cieszył się w latach 50., 60. i 70.
_______________________________________________
Z Tomaszem Niewiadomskim rozmawiamy o koncepcji nowego „Przekroju” oraz planach rozwoju pisma i związanej z nim fundacji
_______________________________________________
Tomasz Wojtas: We wstępniaku w pierwszym numerze „Przekroju” pod Pana kierownictwem pisze Pan, że ten magazyn zawsze wzbudzał w Panu spore emocje. Dlatego zdecydował się Pan kupić prawa do tytułu? Pewnie ma Pan sentymentalny związek z „Przekrojem”, osobistą historię czytania tego pisma.
Tomasz Niewiadomski: Na pewno jest to wyjątkowy tytuł i wciąż wzbudza wiele pozytywnych emocji. Gdy pojawiła się informacja, że tygodnik przestaje wychodzić, poczułem żal. Pracowałem wtedy konceptualnie nad innym, bardzo niszowym magazynem. Przyszło mi do głowy, że można by spiąć obie koncepcje w jedną całość. Było to siłowanie się intuicji ze zdrowym rozsądkiem, ale zaryzykowałem.
W podjęciu decyzji ostatecznie pomogło mi spędzenie kilku dni w archiwach, gdzie odkrywałem kolejno dawnych „Przekrojowych” autorów, rysowników, literaturę na światowym poziomie. Nie miałem już wątpliwości, że był to właściwy wybór. Kolejnym ważnym powodem była głęboka potrzeba zaangażowania się w życie społeczne w kraju po kilku latach spędzonych poza jego granicami. Mam wrażenie, że to, czym się zająłem, jest bardzo istotne, choć przyznam, że czuję też ogromną odpowiedzialność.
A kiedy zaczął Pan czytać „Przekrój” i kiedy kupił go Pan ostatni raz?
Jako dziecko oglądałem ostatnią stronę – „Rozmaitości” z Profesorem Filutkiem. Nie będę oryginalny, mówiąc, że miałem dostęp do starych numerów – dziadek czytał, wujek zbierał. Trafiał w moje ręce „Przekrój” redaktora Czumy, czytywałem tygodnik Piotra Najsztuba, sięgałem po niego również w ostatnich latach za czasów Gremi. W swojej historii pismo miało lepsze i gorsze momenty, ale zawsze było bardzo niezależne.
Pewnie sporo osób zastanawia się, dlaczego „Przekrój” wraca dopiero teraz. Co się działo przez trzy lata, od kiedy kupił Pan prawa do tego tytułu?
Zastanowiłem się przez chwilę, czy dopiero, czy już po trzech latach. Przyznam, że nie zdawałem sobie sprawy z ogromu pracy do wykonania, nie miałem też doświadczenia wydawniczego. Kupując tytuł w chwili wycofywania go z rynku, odebrałem z magazynu nieczynnej już podwarszawskiej drukarni kilkadziesiąt kartonów z „Przekrojowym” archiwum. Trzeba było znaleźć miejsce na nową redakcję, wszystko starannie przejrzeć i zabezpieczyć. Czułem, naturalnie, ogromną presję czasu, ale starałem się jej nie ulegać.
W małym zespole zacząłem pracę nad nową koncepcją pisma. Od samego początku mocno zaangażowałem się w to przedsięwzięcie, poświęcałem mu cały swój czas. Po stworzeniu struktury pisma przyszedł czas na makietę, potrzeba było kolejnych osób do zespołu, zaczęliśmy pracę nad stroną internetową, numerami zerowymi, szukaliśmy autorów. Musiałem stworzyć całą infrastrukturę, zapewnić odpowiednie warunki, by „Przekrój” jako niezależny tytuł mógł trafić w ręce czytelnika. Były to bardzo pracowite trzy lata dla mnie i wszystkich, którzy kolejno pojawiali się w redakcji.
Nie chciał Pan tego zlecić żadnemu menedżerowi?
Nie przyszło mi to do głowy.
Zaraz po przejęciu „Przekroju” miał Pan pomysł, żeby przekształcić go w kwartalnik?
Myślałem o miesięczniku. Decyzja, że ma to być kwartalnik, została podjęta w procesie kształtowania się całości.
W winiecie „Przekroju” nie ma podtytułu. Jak by Pan go określił dwoma, trzema słowami?
„Przekrój”: otwórz, czytaj.
To z archiwum „Przekroju” wzięto pomysł na szatę graficzną nowej odsłony pisma: z wieloma grafikami, także na okładce, ale małą liczbą zdjęć? Magazyn wygląda bardzo tradycyjnie, konserwatywnie, można nawet powiedzieć, że archaicznie.
Zdecydowanie nie zgodzę się z zarzutem archaiczności czy konserwatyzmu, choć nie ma wątpliwości, gdzie są nasze korzenie. Na pewno nowa szata graficzna łamie panujące zwyczaje, raczej nazwałbym ją oryginalną. Każdą stronę komponujemy indywidualnie, ale pamiętamy też, by całość była spójna. Cztery szpalty i duża „gęstość” stron również są nietypowym rozwiązaniem. Makieta nie jest czymś zamkniętym, każdy nowy numer będzie odrobinę zaskakiwać czytelnika.
Nie za późno na powrót do lat 50. i 60.? Barbara Hoff, publicystka związana z „Przekrojem” przez 50 lat, w artykule o Marianie Eilem, który opublikowano w pierwszym numerze pod Pana kierownictwem, ocenia reaktywację pisma bardzo krytycznie: „Co za bzdura! To jest już martwe, to wleczenie truchła! Tego już nie ma! Róbcie zupełnie nową gazetę”. A dla obecnych 20-latków vintage są już lata 80. i 90.
Mimo wszystko pani Barbara Hoff podjęła decyzję, że będzie pisywać dla „Przekroju”, więc chyba nie jest tak źle. Nie wracamy do lat 50. i 60. Inspirowaliśmy się tym okresem, pracując nad strukturą i szatą graficzną, pragnąc zachować pewną konsekwencję i zademonstrować szacunek wobec twórcy pisma. „New Yorker” od prawie 100 lat nie zmienił swojego logo, fonty i kreska satyrycznych rysunków nawiązują do lat 20., kiedy magazyn powstał. Przywróciliśmy oryginalne logo „Przekroju”, które doskonale się broni po 70 latach właśnie dlatego, że jest ponadczasowe. To siła dobrego projektu, logotypu i proporcji – pasuje jak garnitur uszyty na miarę.
Poza tym w pierwszym numerze prezentujemy teksty świetnych współczesnych autorów, a wszystkie nurtujące nas zagadnienia są wyjątkowo aktualne. Wypada jeszcze dodać, że zaproszeni przez nas do współpracy ilustratorzy to uznane współcześnie nazwiska. Wybieramy zarówno autorów, jak i rysowników w taki sposób, żeby ich dzieła tworzyły z archiwalnymi publikacjami integralną całość – to się nie „gryzie”.
W strukturze pisma różne działy są mało wyodrębnione, spis treści zajmuje tyko dwie trzecie strony. Czytelnicy się nie pogubią w magazynie?
Nie trzeba wszystkiego aż tak jasno określać, szczególnie w kwartalniku. Inaczej jest w przypadku prasy codziennej, z której czytelnicy chcą szybko wyłowić ważne dla siebie informacje. W nowym „Przekroju” działy się przenikają, ale układ pisma jest dość intuicyjny. Wierzę, że nasi czytelnicy świetnie sobie dadzą radę.
A jak Pan sobie wyobraża grupę czytelników „Przekroju”? Jakie osoby mogą sięgnąć po pismo?
Nasz czytelnik jest ambitny, ma poczucie humoru, pragnie się rozwijać. To osoba ciekawa świata, szukająca inspiracji, chcąca dowiedzieć się czegoś więcej o sobie i otaczającej nas rzeczywistości.
Jak dużo w każdym wydaniu będzie treści archiwalnych?
Tyle ile uznamy za właściwe. Będą w jakimś stopniu komentować obecną rzeczywistość, nawiązywać do aktualnych zdarzeń lub treści zawartych w określonym numerze. Albo najzwyczajniej ciekawić czy inspirować. Niepublikowanie ich byłoby marnotrawstwem.
Całe archiwum „Przekroju” jest już dostępne w wersji cyfrowej?
W tej chwili dysponujemy archiwum do 2000 roku, w całości będzie zdigitalizowane w ciągu dwóch lat.
Będziecie je udostępniać w Internecie? Start nowej wersji serwisu „Przekroju” zapowiedziano na wiosnę przyszłego roku.
Będzie dostępne na naszej stronie. Serwis to uzupełnienie magazynu drukowanego. Strona powinna ruszyć wiosną, wraz z ukazaniem się drugiego numeru – w marcu.
A sam magazyn będzie dostępny w wersji cyfrowej, np. w serwisach z e-wydaniami gazet i czasopism?
Magazyn drukowany jest naszą wizytówką, obecnie nie planujemy wersji cyfrowej.
Jaki będzie nakład pierwszego numeru nowego „Przekroju”, a jaki docelowy?
Drukujemy 50 tys. egzemplarzy. A docelowo? To się okaże.
Jakie cele biznesowe wydawca „Przekroju” Tomasz Niewiadomski stawia przed redaktorem naczelnym Tomaszem Niewiadomskim? Jakiej sprzedaży magazynu się spodziewa, ile czasu daje na realizację tych założeń?
Nie liczę na zwrot poniesionych nakładów. Rentowność w pewnym momencie umożliwi mi wzmocnienie pozycji tej marki na rynku w długim okresie. To również inwestycja.
Konkretniej – sprzedaż 50 tys. egzemplarzy pozwoli nam zakorzenić się na rynku, rozwijać i mieć stałych reklamodawców. Ale przede wszystkim taka grupa da nam sporą satysfakcję, bo od początku do końca robimy wszystko z myślą o czytelniku.
A jeśli „Przekrój” po dwóch latach będzie sprzedawał się, powiedzmy, w 20 tys. egzemplarzy, to wydawca Tomasz Niewiadomski będzie wprowadzał podobnie duże zmiany jak poprzedni wydawca pisma?
Wierzę, że przez najbliższe dwa lata bardzo się rozwiniemy i wiele nauczymy. Naszą siłą jest niewielka redakcja mogąca wsłuchać się w potrzeby czytelnika i dynamicznie na nie reagować. Ale to, co robimy, jest również wyrazem naszych zapatrywań i dążeń – to pozostanie niezmienne. Jeśli faktycznie będzie bardzo odbiegało od założeń wydawniczych i magazyn nie zdobędzie uznania wystarczającej grupy czytelników, wstrzymam druk. Pozostaniemy być może w Internecie, łącząc się z działaniami fundacji.
Jak nowy „Przekrój” będzie reklamowany?
W sposób spójny z charakterem samego magazynu. Przygotowaliśmy krótkie animowane historie naszych „Przekrojowych” bohaterów: dawnego – Profesora Filutka i współczesnego – Stanisława z Łodzi, które będziemy pokazywać przede wszystkim w Internecie, a wraz z pojawieniem się pierwszego numeru także w kinach, głównie studyjnych. Komunikaty radiowe z udziałem Marka Raczkowskiego zapowiedzą rozpoczęcie sprzedaży, a tylna strona „Rozmaitości” umili podróż środkami transportu miejskiego.
Jak duże inwestycje wiążą się z przygotowaniem nowej koncepcji magazynu i wydawaniem go przez najbliższy rok?
To budżet rozsądny, ale pozwalający spełnić wszystkie warunki, żeby przedstawić się naszym czytelnikom i do nich dotrzeć.
W zakresie tematyki społecznej w pierwszym numerze mało jest o polityce i sprawach bieżących, bardziej poruszacie się na poziomie „meta”.
Polityka jest wszechobecna. Na pewno nie będziemy się zajmować jej głównym nurtem, którym interesuje się wiele innych mediów. Pierwsze wydanie zaczyna się zaś od „Przekroju roku” – to jest podsumowanie spraw bieżących, którymi się zajmujemy.
Forma jest lekka, ale tematyka już nie. Nie poświęcacie dużo uwagi sprawom błahym. Nie zamierzacie się zajmować popkulturą?
Nie interesują nas sprawy błahe. Wystarczająco dużo mediów poświęca temu uwagę. Popkultura jako część szerzej rozumianej kultury to już co innego.
Czyli „Przekrój” będzie pismem popnaukowym, popfilozoficznym?
Będziemy „pop” w tym sensie, że będziemy pisać przystępnie. Ale od zupełnych błahostek będziemy stronić.
Na razie pismo ma przyciągnąć czytelników przede wszystkim swoją marką? Na okładce nie eksponujecie nazwisk Waszych autorów. Tymczasem „Przekrój” w poprzedniej dekadzie miał wywiady Piotra Najsztuba, znanego z telewizji, a w okresie wydawania przez Gremi dziennik w magazynie prowadził Jerzy Pilch.
Zapowiedź na okładce: „teksty, ilustracje, krzyżówki” to w pewnym stopniu potraktowanie obecnych trendów z przekorą i poczuciem humoru. Wystarczy zajrzeć do środka, żeby przekonać się, że mamy wielu świetnych autorów, ale od tego jest spis treści, a nie okładka, przynajmniej nie nasza.
Redaktorem prowadzącym jest Miłada Jędrysik, znakomita dziennikarka, redaktor i publicystka współpracująca wcześniej z „Gazetą Wyborczą” i „Tygodnikiem Powszechnym”. Uważam, że to jedna z lepiej piszących osób w kraju. Na stałe związali się z nami: Łukasz Kaniewski – dziennikarz naukowy i autor książek dla dzieci oraz Tomasz Stawiszyński – autor uwielbianych przez słuchaczy programów filozoficznych w radiach RDC i TOK. Do grona redaktorów zajmujących się kulturą należy też Hanna Zielińska – znana z „Rozmów pogłębionych” w Radiu TOK FM.
Nie zaangażowaliście osób tak znanych, jak Najsztub czy Pilch, bo nie możecie sobie na razie na to pozwolić czy nie chcecie opierać na nich wizerunku pisma?
Kierowanie się kryteriami typu: powszechnie „znane nazwisko” to korporacyjne rozwiązanie, szczególnie prasy płynącej głównym nurtem zdarzeń. Kompletując zespół przez dwa lata, nie szukałem na razie wielkich sław. Zaprosiłem do współpracy różne osoby, mniej lub bardziej doświadczone. To grupa zdolnych, niezależnych indywidualistów, która bardzo uwierzyła w to, co robię, i zechciała mi pomóc. Stanowimy harmonijną całość. Dlatego tak wielowątkowy magazyn może być spójny i powstawać w dobrej atmosferze.
W ostatnich latach rozkwitło tzw. dziennikarstwo tożsamościowe. Wielu publicystów i liczne pisma jasno wyrażają swoje opinie i opowiadają się po którejś ze stron w sporach społecznych, zgodnie z tym dobierani są autorzy. „Przekrój” też zajmie konkretne stanowisko? A jeśli tak, gdzie będzie – powiedzmy między „Krytyką Polityczną” a „Frondą”?
„Przekrój” nie opowiada się po żadnej ze stron politycznego sporu.
Więc skoro w pierwszym numerze jest wywiad z Jackiem Żakowskim, to w drugim może być np. z Tomaszem Terlikowskim? A felietony będzie pisać któryś z konserwatywnych publicystów?
Jeśli cykl wywiadów o męskości będzie kontynuowany, to wezmą w nim udział osoby o różnych poglądach. Najważniejsze, żeby miały coś mądrego do powiedzenia.
Wszystkie okładki będą w formie grafik, bez zdjęć?
Każda okładka będzie w jakimś sensie plakatem. To nasza zapowiedź zawartości danego numeru, oddanie jego atmosfery lub zwrócenie uwagi na coś szczególnego. Czy będzie na niej rysunek, zdjęcie czy kolaż – to wtórna kwestia.
Mówił Pan, że nisza, którą chce zająć „Przekrój”, jest niezagospodarowana, ale przynajmniej w przypadku magazynów dotyczących głównie kultury wydaje się niewielka. Po kilku latach obecności na rynku zniknęły „Bluszcz” i „Chimera”, „Lampa” ukazywała się dłużej, ale też zakończono jej wydawanie już trzy lata temu.
Jak wspomniałem wcześniej, jesteśmy magazynem społeczno-kulturalnym – bardziej społecznym niż kulturalnym – wzbogaconym o duży dział naukowy i o rozrywkę. Zajmujemy się również w niemałym zakresie sportem oraz architekturą i w mniejszym – modą, dizajnem, motoryzacją, podróżami czy uprawą roślin.
Uważam, że tego typu wszechstronny kwartalnik może spodobać się wielu czytelnikom, więc – szczerze powiedziawszy – zastanawiam się, czy będzie niszowy. Jest w każdym razie dla czytelnika wymagającego. W świetle wiedzy o tym, ile czyta się w Polsce, to dość trudna pozycja wyjściowa dla ambitnego magazynu.
Wszystkie wymienione tytuły, spośród których szczególnie ceniłem sobie „Bluszcz”, faktycznie były niszowe. To wielka strata, że zniknęły. Na to, czy pismu uda się – użyję nie bez powodu tego słowa – przetrwać, składa się wiele czynników. Nie wiem, jak te magazyny były zarządzane. Poza tym żaden z nich nie miał tak silnej marki, jak „Przekrój”.
W pierwszym numerze jest dość mało reklam, głównie instytucji kulturalnych. Chcecie zamieszczać więcej reklam, także dóbr szybko zbywalnych, tak jak jest to w wielu magazynach lifestyle’owych?
Rozmowa z reklamodawcami na tym etapie jest obiecywaniem gruszek na wierzbie. Reklamy w pierwszym numerze to bardziej sygnał, że chcemy je mieć, i tego, jak je eksponujemy. To również wykazanie otwartości na działania filantropijne, którymi chcemy zajmować się szerzej w przyszłości. Po kilku numerach przekonamy się, kim są nasi czytelnicy i jaką mamy sprzedaż, wtedy będziemy mogli stworzyć cennik mający uzasadnione podstawy. Określimy również, jakiego typu reklamy nas interesują, nie mam zamiaru wpływać w niekorzystny sposób na czytelnika, który z kolei płaci za nasz magazyn. Przywiązujemy ogromną wagę do każdej rozkładówki, więc ograniczona liczba reklam zadziała również na korzyść reklamodawców. Nie chcemy też publikować artykułów sponsorowanych.
Takie artykuły są teraz powszechne.
Niestety. Łatwo przez to zatracić charakter pisma.
Czyli pewnie do tej pory, wbrew procedurom w dużych wydawnictwach, nie przeprowadziliście badania wśród potencjalnych czytelników?
Na szczęście jesteśmy małym wydawnictwem.
Czym będzie zajmowała się Fundacja „Przekroju”?
Fundacja to kolejny krok w realizacji całości przedsięwzięcia, jej działanie zostanie zainicjowane w przyszłym roku. Będzie wspierała wydarzenia, zjawiska społeczno-kulturalne, ale również indywidualne projekty i artystów. Pragniemy ponadto nawiązać współpracę z innymi fundacjami z Polski i zagranicy. Chcemy zapraszać wyjątkowych dla nas artystów, naukowców, filozofów na spotkania autorskie czy prelekcje. Fundacja pozwoli nam też zdobywać granty na wspomniane cele.
O wszystkich naszych działaniach będziemy informować na stronie internetowej, a o niektórych – na łamach naszego magazynu.
Fundacja „Przekroju” będzie też zajmować się spuścizną magazynu?
Naturalnie marzy nam się wspólna wystawa prac jego autorów. Mam na myśli m.in. malarstwo Mariana Eilego, rysunki Zbigniewa Lengrena, Adama Macedońskiego czy fotografie Wojciecha Plewińskiego, choć mam nadzieję, że uda nam się zebrać prace także innych artystów współpracujących z „Przekrojem”. To wybitni twórcy, o których obecnie niewiele się mówi. Może z wyjątkiem Sławomira Mrożka, o którego spuściznę zadbała fundacja jego imienia.
Wystawa i album prezentujący ich dorobek byłyby pierwszym krokiem fundacji w stronę popularyzacji dziedzictwa dawnego „Przekroju”. Wystawę moglibyśmy pokazać w Polsce i być może poza jej granicami. To skomplikowane przedsięwzięcie, które wymaga kuratora i dużego nakładu pracy. Nie będzie mogło zostać zrealizowane bez przyznanego na ten cel grantu.
We wstępniaku w pierwszym numerze określa się Pan jako kustosz dorobku „Przekroju”. Może bardziej czuje się Pan jego mecenasem? Odniósł Pan sukces w innej branży, teraz poświęca czas i środki na reaktywację tego magazynu.
Nie nazywałbym tego reaktywacją magazynu. Postanowiłem przekształcić tygodnik „Przekrój” w niewielką instytucję społeczno-kulturalną wydającą kwartalnik. Można to określić mianem mecenatu, choć nie przyszło mi to do głowy. Pisząc „kustosz”, myślałem o 68 latach tygodnika „Przekrój” i archiwach, którymi się zajmuję.
To, co robię, jest dla mnie bardzo ważne i wierzę, że odniesie sukces.