Uratowani!

50 lat temu górnicy z Zawadzkiego wyjechali na powierzchnię

Katastrofa w kop. Generał Zawadzki w Dąbrowie Górniczej w lipcu 1969 roku to wydarzenie bez precedensu. Ze 119 zagrożonych górników, życie ocaliło 118. Dokładnie pięćdziesiąt lat temu, 27 lipca 1969 r., red. Teresa Sojkowa obserwowała moment wyjazdu ocalonych górników na powierzchnię. Dziś przypominamy reportaż, który w „DZ” ukazał się 29.07.1969 r.

To już czwarty dzień, Czwarty dzień napięcia, niepokoju graniczącego z rozpaczą, nadziei atakowanej przez lęk przed najgorszym. (…) Choć piekły oczy pozbawione snu, suchość atakowała gardło, mięśnie drętwiały – sił dodawała świadomość, że każdy ruch wiertła, każde uderzenie kilofem, każda słuszna decyzja redukuje o część, o ułamek części niebezpieczeństwo, które czwartkowego popołudnia zawisło nad głowami najpierw 119, a potem 82 (bo 37 z nich udało się wydostać zaraz po wypadku) górników z oddziału III kopalni Generał Zawadzki w Dąbrowie Górniczej.

Inaczej przeżywali to ci, którzy zdani byli na los obserwatorów ciasnym pierścieniem otaczających kolejne miejsca ratunkowej akcji, którzy czekali. Matki, ojcowie, żony, dzieci górników, którym woda z osadnika Jadwiga podstępnie wdarła się potężnym nurtem pod ziemię, zagrodziła powrót do miejsca, skąd szybową klatką prosta droga do góry, do swoich.Dzień i noc pracowali górnicy przy wierceniu otworów, dzień i noc szybami Walery i Koszelew zjeżdżały na dół ekipy ratownicze. (…)

Dzień i noc ich gigantyczny wysiłek śledziły rodziny uwięzionych pod ziemią. Co kilka godzin z ust do ust szły wieści – coraz lepsze, coraz większą budzące nadzieję. A mimo to ludzie ani na moment nie opuszczali swych miejsc wyczekiwania, miejsc byle bliższych źródła informacji, ośrodków ratowania.

Wieści są pomyślne

W momencie, gdy wmieszałam się w tłum matek, żon i córek – one tu bowiem przeważały, gdyż prawie wszyscy mężczyźni zdatni do akcji poszli na ratunek – w tym momencie, a było to w niedzielę wczesnym popołudniem, wszyscy już wiedzieli, że prócz Mariana Dereja katastrofa nikogo z pozostałych nie pozbawiła życia. (…) Wszyscy wiedzieli. Wiedziały i one, a mimo to jeszcze nie było radości w ich oczach, bo lęk o życie, o zdrowie ukochanych był większy.

– Czy pani wierzy w to, że to naprawdę niedługo? Czy pani wierzy, że oni wszyscy żyją? – Kobieta ściska mnie mocno za ramię i patrzy badawczo, czujnie. Powinnam przecież wiedzieć coś więcej niż ona, tkwiąca już od kilkudziesięciu godzin u stóp stoku otaczającego szyb Koszelew, wpatrzona w wylot tunelu prowadzącego do nadszybia. (…).

– Wierzę, proszę pani – odpowiadam. – Wszyscy żyją. Słyszałam meldunki z dołu. To już niedługo. Jeszcze chwila.

– Jeżeli chwila, to dlaczego pani stamtąd wyszła? Dlaczego pani na nich nie czeka?

Czy mogę powiedzieć kobiecie, która od przeszło 70 godzin żyje w ogromnym napięciu, że ów moment może trwać jeszcze kilka godzin, że ratowników od jej męża dzieli ściana – cienka, którą na pewno przebiją, ale jeszcze dzieli? Nie, nie mogę. – Wyszłam tylko zaczerpnąć powietrza.

Nie mówię prawdy, powietrza bowiem w nadszybiu jest mnóstwo. Wentylatory pracują na pełnych obrotach. (…) Kubło kursuje bez przerwy. Stłoczeni w nim po pięciu wyjeżdżają zmęczeni ratownicy nieskąpiący dobrych wieści o życiu, o zdrowiu, o samopoczuciu ratowanych (…).

Już idą!

Wybiegam na zewnątrz, chcę powiedzieć to tamtej kobiecie, żonie jednego z nich. Nie odnajduję jej w tłumie, nie poznaję wśród twarzy o rozszerzonych, wpatrzonych w tunel źrenicach. Słyszę tylko szept.

– Czy to prawda, czy to możliwe? Co za szczęście, nie mogę uwierzyć, nie uwierzę, dopóki na własne oczy nie zobaczę…

One już wiedzą, że idą – idą przekopem pochylnią 24 i 28 do podszybia. Wiedzą, a jednak trudno im uwierzyć, tak bardzo trudno, że niewiara aż boli tych, którzy czwartą już dobę walczą o życie ich najbliższych.- Idą – powtarza, jakby nie dość było tego powtarzania, inżynier Jan Wnuk, pełniący tu 24-godzinny dyżur z ramienia Dąbrowskiego Zjednoczenia. – Wszyscy uratowani – dodaje.

Zbliża się godzina 18. Głos maszyny wyciągowej potężnieje. Ostro dźwięczy sygnał oznajmiający, że kubło wznosi się ku górze.

– Jadą.

Choć słowo podawane jest szeptem, brzmi jak radosny okrzyk. Klapa szybu otwiera się. Z wnętrza wyłania się kubło z pierwszym spośród 79, o życie których walczono przez 77 długich godzin. Do kubła, w którym znajduje się pierwszy z tej grupy, podtrzymywany przez dwóch ratowników, opatulony w kraciasty koc w ciemnych okularach chroniących oczy przed ostrym dziennym światłem, podbiegają górnicy, lekarze, koledzy z noszami. Ale Stanisław Ryńca, sztygar zmianowy – pierwszy, który wrócił stamtąd, chce wyjść z szybu o własnych siłach. Może po prostu chce, żeby żona powiedziała potem dzieciom – całej trójce: ojciec wyszedł pierwszy. A może to radość z powrotu jest tak silna, tak wielka, że nie tylko przezwycięża zmęczenie mięśni, ale także pozwala na uśmiech. Szeroki uśmiech do nas czekających w nadszybiu i do tych, którzy okrzykami radości, oklaskami i łzami powitali go tam – u wylotu tunelu.

Znów dźwięczy sygnał, znów z wnętrza ziemi wyłania się kubło. Dziesięć minut po pierwszym na powierzchnię wyjeżdża drugi, atletycznie zbudowany górnik przodowy Franciszek Kurbiel, niemal o głowę przewyższa tych, którzy mu pomagają. W czarnej, umazanej węglem zarośniętej twarzy błyszczą zęby. Nieczęsto uśmiecha się człowiek tak szeroko, tak radośnie. Nieczęsto zwłaszcza, gdy wszyscy inni obok niego śmieją się przez łzy.

Pod opieką ratowników 1

– Nie bójcie się! – woła Kurbiel. – Wszyscy jesteśmy zdrowi. Przeżyliśmy ciężkie chwile, ale jesteśmy zdrowi…. A potem usiłuje zdjąć okulary. Może chce jeszcze śmiać się oczami? Ale lekarz stojący obok niego nie pozwala. Chronią oczy przed światłem, a potem ukryją łzy wzruszenia, których nie można powstrzymać, gdy nagle po trzech dniach i nocach niepewności usłyszy się rozedrgany radością krzyk żony: „Franuś, Franuś, jesteś!”.

Łzy radości

(…) Po Ryńcy i Kurbielu wyjeżdżają Mieczysław Chojnacki i Stanisław Rutkowski, później Jerzy Haberko, Marian Figiel, Stanisław Rakowski, Czesław Barczyk.

Jest godzina 18.30. W momencie, gdy z kubła pomagają wysiąść Władysławowi Cierniaszkowi i Jerzemu Madejskiemu, do nadszybia przybywa członek Biura Politycznego KC, I sekretarz KW PZPR Edward Gierek w towarzystwie wiceministra Franciszka Szlachcica. (…) Z dołu nadają właśnie kolejny, jakże radosny meldunek: – Wszyscy są już w podszybiu, wszyscy żyją, dobrze się czują, czekają na transport.

– Ludzie, pozwólcie choć na dwie minuty ucałować żonę – protestuje Marian Dudek na wieść, że prosto z podziemi udać się musi karetką do szpitala lub na punkt sanitarny w niedalekim Domu Górnika. Lekarze są surowi. Zdrowie, zdrowie najważniejsze. A więc tylko powitalny ruch ręką, tylko uśmiech, tylko rzucone w przestrzeń słowa: „Nie martw się”. Te sceny powtarzają się coraz częściej.

Ale niektórym udaje się ucałować żonę. Jasnowłosa Rakowa stoi blisko wylotu tunelu. Toteż kiedy kierownik oddziału maszynowego 37-letni Henryk Rak wynurza się z jego mroku, kobiecie udaje się przerwać kordon, broniący dostępu ludzkiej lawinie, pragnącej otoczyć tych odważnych, dzielnych mężczyzn, którzy stawili czoła niebezpieczeństwu i podbiega do swojego, całuje go, a potem płacze ze szczęścia.

(…) Lekarz ze znakiem „R” w klapie, stojący u wejścia do tunelu, wchodzi w jego głąb naprzeciw każdego z prowadzonych lub niesionych na noszach górników i pyta o nazwisko, imię, wiek, numer znaczka kontrolnego, a potem ich słowa przez wzmacniającą głos tubę. Nazwisko, imię, wiek, numer – żeby nie było wątpliwości, że Roman Czaja lat 43, mający znaczek nr 404 jest właśnie tym, o którego od 79 godzin drży rodzina.

Wspaniały sukces

W nadszybiu obok kierownictwa nadzoru kopalni jest minister Jan Mitręga i prof. Bolesław Krupiński. Prof. Krupiński – wybitny specjalista górnictwa, którego pytam o ocenę akcji ratowniczej mówi: Jest to wydarzenie w historii górnictwa niezwykłe, aby z katastrofy zapowiadającej się tak poważnie, katastrofy zagrażającej życiu 119 górników, udało się uratować 118 osób. Jest to niezbity dowód sprawnego przebiegu tej akcji, dowód sprawności, która zrodziła się z harmonijnego współdziałania wszystkich, którzy w niej brali udział (…). Jest ta akcja ponadto dowodem wysokiego poziomu polskiej techniki, umiejętności koncentrowania się naszej technicznej kadry w momentach decydujących. (…).Kiedy około godziny 21.00 sprawdzałam „listę obecności” u inżyniera bhp Lucjana Szymkiewicza, ostatni uratowani wyjeżdżali spod ziemi. A potem, gdy już wyjechali, gdy karetki odwiozły ich po zdrowie i siły – tłum przed szybem mimo to nie rozchodził się. Ludzie oblepiali stok otaczający tunel, tworzyli szpaler wzdłuż drogi doń prowadzącej. Czekali na ratowników. Ci, których pracy i odwadze zawdzięczają życie, wyjeżdżali z dołu ostatni. Im wiwatowały stojące w wieczornym mroku tłumy.

A w sztabie – kopalnianej cechowni, gdzie udałam się, by odszukać głównodowodzących dyrektora Andrzeja Groyeckiego i naczelnego inżyniera Bogdana Ćwięka powiedziano mi, że są bardzo zajęci, bo zaczyna się inna akcja… ratunkowa. Akcja odwadniania kopalni. Widomym znakiem jej zakończenia będzie ciągły i nieustanny ruch kół wyciągowej maszyny.