Kamil Durczok publikując po dłuższej przerwie wpisy w social mediach „stracił szansę, by siedzieć cicho”. Jego słowne przepychanki z internautami świadczą, że decyzja o wznowieniu aktywności nie była przemyślana. Na pewno w odbudowie utraconego zaufania i wzbudzeniu sympatii nie pomoże mu rynsztokowe słownictwo, którym się posługuje – oceniają eksperci od wizerunku. Uważają, że najlepszą strategią w sytuacji, w której znalazł się były dziennikarz jest cisza i zniknięcie z widoku, bo każdy czasem upada, a liderów poznaje się po tym, czy potrafią wstać.
W niedzielę wieczorem Kamil Durczok zamieścił swoje pierwsze wpisy twitterowe od końca kwietnia ub.r. – Wróciłem. Polityka trzymania mordy na kłódkę, tylko dlatego, że ktoś w prokuraturze, wysoko, w samej Warszawie, może mi utrudnić życie, to durna polityka. Dzień dobry Kochani. Dostaniecie to, co jestem Wam winien. Dostaniecie prawdę. Dzięki, że jesteście – stwierdził były naczelny „Faktów”.
Wróciłem. Polityka trzymania mordy na kłódkę, tylko dlatego, że ktoś w prokuraturze, wysoko, w samej Warszawie, może mi utrudnić życie, to durna polityka. Dzień dobry Kochani. Dostaniecie to, co jestem Wam winien. Dostaniecie prawdę. Dzięki, że jesteście.
— Kamil Durczok (@durczokk) January 12, 2020
Niektórzy internauci wytknęli mu, że trudno, żeby naciskami politycznymi tłumaczył to, że w lipcu ub.r. jechał po pijanemu autostradą A1 i spowodował kolizję. – Tak. Z tego nigdy się nie wytłumaczę. Choroba alkoholowa to potwór. Atakuje, kiedy uważamy się za wszechsilnych. I pokazuje, że nie ma mocnych. Jestem alkoholikiem. Nie piję 4 miesiąc – napisał Durczok.
– Tak, Moralna Wyrocznio. Byłem nawalony jak świnia. Dopiero wtedy uświadomiłem sobie, czym jestem z choroba alkoholowa. Bogu dzięki, nikogo nie zabiłem. Ja z tą traumą będę żył do końca. A Ty, Moralny Wzorcu, spójrz we własny życiorys. Warto – zwrócił się do innego twitterowicza.
Tak. Z tego nigdy się nie wytłumaczę. Choroba alkoholowa to potwór. Atakuje, kiedy uważamy się za wszechsilnych. I pokazuje, że nie ma mocnych. Jestem alkoholikiem. Nie piję 4 miesiąc. https://t.co/1KJPaN8OiP
— Kamil Durczok (@durczokk) January 12, 2020
Moje nazwisko Durczok. Noszę z dumą od pokoleń.Trzymając się Twojej retoryki: Debilu, krętaczu i oszuście. To co, spotkamy się w sądzie, baranie, półgłówku i kaleko intelektualny? Czekam na pozew, Walenrodzie. https://t.co/5mKxpSnJUL
— Kamil Durczok (@durczokk) January 12, 2020
Grzegorz Miller, właściciel agencji MillerMedia nie widzi przemyślanej koncepcji komunikacji we wznowieniu aktywności przez Kamila Durczoka w social mediach. – Poza upublicznieniem informacji o chorobie alkoholowej i wyrażeniem skruchy z powodu wypadku z ubiegłego roku nie mamy tu żadnych dodatkowych informacji, które stawiałyby dziennikarza w lepszym świetle. Idące za oświadczeniem przepychanki słowne z użytkownikami Twittera wskazują raczej na nieprzemyślany ruch – ocenia ekspert.
Dodaje, że były dziennikarz mógł się spodziewać nieprzychylnych komentarzy na swój temat po takim wpisie – jego reakcja wskazuje bowiem na brak przygotowania strategii komunikacji. – Być może liczył na zrozumienie i wybaczenie – jednakże choroba alkoholowa w oczach opinii publicznej, jak widać, nie jest usprawiedliwieniem stwarzania zagrożenia na drodze. Jeżeli miało to być ocieplenie wizerunku, to zdecydowanie nie wyszło – twierdzi Grzegorz Miller.
Zwalanie winy na innych to zła strategia
Dużo krytyczniej zachowanie Durczoka ocenia Zbigniew Lazar, właściciel agencji Modern Corp.
– Trudno na poważnie komentować dziecinadę. Można jedynie sparafrazować słynne słowa byłego prezydenta Francji: „Kamil Durczok stracił szansę, by siedzieć cicho.” Zamiast tego próbuje zwalić winę za swoje postępowanie na innych (ktoś w prokuraturze), a może wywołać litość (z traumą będę żył do końca życia). Natomiast rynsztokowe słownictwo jego wpisów (morda w kubeł, nawalony jak świnia) raczej nie wzbudzi do niego sympatii i może jedynie prowokować podejrzenie, że po 4 miesiącach abstynencji wrócił on do starego nawyku… To tyle na temat Kamila Durczoka, który jest sam swoim największym wrogiem – twierdzi Zbigniew Lazar.
I radzi: – Co należy zrobić w takich przypadkach, gdy jest się znaną osobą, której przytrafiło się coś społecznie nieakceptowalnego? Na pewno na jakiś czas „zniknąć z widoku”, by nie przypominać światu o swoim prawdziwym lub domniemanym występku. Na pewno nie zwalać winy na innych i nie szukać „przyczyn obiektywnych” mających usprawiedliwić nas i nasz czyn. Na pewno nie kokietować opinii publicznej obiecankami typu „już wkrótce dostaniecie całą prawdę” – bo dlaczegóż już nie teraz? – podpowiada nasz rozmówca.
Dodaje, że nawet jeśli jest się megalomanem z kompleksem ofiary prześladowanej przez złych ludzi, napastliwe media i okrutny świat to dla własnego dobra należy wykazać szczerą skruchę, przyjąć pełną odpowiedzialność za swoje postępowanie oraz ponieść jego ewentualne konsekwencje (np. karę), a przede wszystkim wynagrodzić otoczeniu wyrządzone krzywdy, np. poprzez społecznie użyteczną działalność. – Brzmi jak naiwna teoria lub pobożne życzenie? Nie! Liczne przykłady innych „upadłych gwiazd”, które podniosły się po poważnych wpadkach i odbudowały swój wizerunek – jak choćby Tiger Woods, Maria Szarapowa, czy Martha Stewart – pokazują, że to działa – zaznacza Zbigniew Lazar.
Zbyt mało czasu minęło, by wracać z takim przytupem
– Obawiam się, że powrót Kamila Durczoka nie będzie łatwy, a to dlatego, że nie jest to pierwszy raz. Na jego wizerunku w dość krótkim czasie pojawiło się kilka wyraźnych rys, i choć każdy popełnia błędy i należy mu się druga szansa – tu mamy kumulację, a fakt prowadzenia samochodu pod wpływem alkoholu jest w zasadzie nie do wytłumaczenia. Gdybym miał doradzić – to co może mu pomóc to… cisza i czas – mówi dr Krystian Dudek, ekspert z zakresu strategii komunikacji, PR i komunikacji kryzysowej, właściciel Instytutu Publico. Uważa, że póki co jego problemy jeszcze nie przycichły i zbyt mało czasu upłynęło, by wracać z takim przytupem.
– W sytuacjach kryzysowych miarą sukcesu często jest cisza i na nią na miejscu Kamila Durczoka jeszcze przez jakiś czas bym postawił. Opinia publiczna może czuć jeszcze negatywne emocje wobec niego, co z pewnością nie ułatwi powrotu. Trudno sobie też wyobrazić jak ten powrót na dzień dzisiejszy miałby wyglądać? – zastanawia się nasz rozmówca.
Dr. Krystian Dudek twierdzi, że wizerunek byłego dziennikarza jest do odbudowania, ale nie metodą prób i błędów, bo tu marginesu błędu już nie ma. – To proces, który musiałby potrwać chwilę dłużej. A spośród strategii komunikacji w takich sytuacjach – na pewno sugerowałbym te łagodniejsze – zarówno w obszarze formy jak i treści. Duża pewność siebie, mocny ton dyskusji – nie sprzyjają zyskaniu przychylności obserwatorów. Naprawianie marki osób publicznych jest szczególnym wyzwaniem, bo mamy do czynienia ze sporą dawką emocji, które są świetnym ale też niebezpiecznym nośnikiem różnych argumentów. Te zaś wywołują często efekt domina, oparty na „wyciąganiu” przez przeciwników historii nawet sprzed wielu lat. Dlatego im spokojniejsza atmosfera towarzyszy powrotom tym lepiej dla sukcesu takiego ‚projektu’. Kamil Durczok raz zrobił to dobrze, wracając po kryzysie w TVN i zakładając Silesion. Tyle, że potem nastąpiła seria niekorzystnych zdarzeń, po których powrót będzie zdecydowanie trudniejszy – twierdzi właściciel Instytutu Publico.
Kryzysy lubią ciszę Hanna Waśko, managing director z agencji Big Picture nie podejmuje się autorytatywnej oceny komunikacji, którą prowadzi teraz Kamil Durczok, bo jak tłumaczy – być może kryją się za nią okoliczności, których nie znamy.
– A nie ma nic gorszego od ekspertów nie znających sprawy, którzy oceniają ją z boku. Ale kryzysy lubią ciszę. Kryzysy w wizerunku osobistym – jeśli mówimy o osobach, które budują wizerunek na zaufaniu i wiarygodności, a nie np. skandalach i zasięgach – lubią ciszę tym bardziej. Wracać można wtedy, kiedy jest się na to w pełni gotowym – czyli opanowało się problem, realnie poszło do przodu i ma się już na tyle stabilną pozycję (także np. biznesową), że ryzyko porażki jest niskie. W odbudowywaniu się po kryzysie niewiele jest gorszych rzeczy niż falstart. Gdyby dziś trafił do mnie klient w takiej sytuacji medialnej (nie oceniam realnej, bo jej nie znam), polityk, biznesmen czy inna osoba publiczna, na starcie poradziłabym mu jedną rzecz: właśnie ciszę – do momentu pełnego uzbrojenia się. Jeśli wracać, to po zwycięstwo. Powroty są trudne, ale nawet jeśli przejrzymy dziś ławę politycznych komentatorów w największych stacjach czy topowe twarze biznesu – nie niemożliwe. Wiele osób, które wypadły z gry, do niej wróciło. Jest takie powiedzenie: „dzisiejsze gazety wyściełają jutrzejsze kubły na śmieci”. Każdy czasem upada, a liderów poznaje się po tym czy potrafią wstać. Uważam, że pole do powrotu istnieje. Dla większości środowiska medialnego jest jasne, że duża część doniesień obyczajowych na starcie kryzysu mogła być „ustawką”, jak ze scenariuszy w książce „Toksyna”. Za kolejne kwestie natomiast dziennikarz wyraźnie przeprosił – analizuje ekspertka.
Dodaje, że kiedy mówimy o osobie, która – niezależnie od charakteru – zbudowała wizerunek na talencie, wiedzy i kompetencjach – to jest wehikuł, na którym mogłaby wracać. – Merytoryka. Wypracowany w ciszy fundament, na którym można budować od nowa. Ad hocowe, emocjonalne posty w social media, zwykle nie są dobrym kierunkiem. Ale poczekajmy, za szybko na ocenę – może coś zapowiadają – radzi Hanna Waśko.
Durczok ma znacznie ciekawszy kapitał medialny niż tylko dawna wiarygodność
Barbara Krysztofczyk, ekspertka ds. wizerunku i założycielka firmy szkoleniowej Krystal Point przypomina, że w jednej z wielu afer związanych z Kamilem Durczokiem prokuratura nazwała niezastosowanie wobec niego aresztu „immunitetem celebryty”.
– Myślę, że przed „sądem” opinii społecznej taki immunitet faktycznie istnieje. Ludziom znanym po prostu wolno więcej. A im bardziej to „więcej” jest kontrowersyjne i mocne tym lepiej. Igrzysk i chleba! Tego trzeba, by zadowolić widzów i czytelników… przez wiele lat Kamil Durczok dostarczał takiego solidnego chleba – dziennikarskiej strawy dla umysłów. Wielu ludzi pamięta, że budził ich zaufanie. Pamięta, że mu wierzyli.. a ludzie nie lubią przyznawać się do błędu. Nie lubią zmieniać zdania. Będą więc trzymali się – jak tonący brzytwy – każdego sygnału świadczącego o tym, że może jednak ich bohater dalej jest po właściwej stronie mocy. Będą się zastanawiać – może faktycznie walczy z systemem? Może jest piętnowany, bo coś wiedział za dużo? Może zadarł z niewłaściwymi ludźmi? Wymówki można mnożyć – zaznacza Barbara Krysztofczyk.
Jej zdaniem Kamil Durczok ma znacznie ciekawszy kapitał medialny niż tylko dawna wiarygodność… ma on też wachlarz newsów z kategorii „igrzyska”. – Alkohol, pieniądze, kobiety, samochody – czego chcieć więcej? Spokojnie wystarczy, by dostawać się na pierwsze strony mediów plotkarskich. Dzięki temu ci, którzy nie wierzą w jego autorytet mogą go za to „medialnie” nienawidzić. A my kochamy nienawidzić. Zwłaszcza osoby publiczne, które w jakimś zakresie mogą mieć lepiej niż ogół społeczeństwa. Dlatego też uważam, że Kamil Durczok nie zniknie z życia publicznego. Nie zniknie z mediów. Ma nam po prostu zbyt dużo do zaoferowania. Będzie dalej funkcjonował – stojąc w niezgrabnym rozkroku pomiędzy rolą uciśnionego trybuna ludu a nieokiełznanego Czarnego Piotrusia dziennikarskich elit – twierdzi nasza rozmówczyni.
Dodaje, że Durczok zachowa medialne życie – bo jest na takie osoby jak on popyt.
– Jego rola na pewno jednak się zmieni. Będzie traktowany nieco z przymrużeniem oka, bardzie jako ciekawostka, żart niż faktyczny autorytet. I to na razie powinno mu wystarczyć na tyle, by „przetrzymać”. Przetrwać. Do czasu, aż się znudzi lub będzie miał w końcu jakiś realny pomysł na siebie. Wszystko zależy od tego, jak dalej pokieruje swoim wizerunkiem. Nie każdy musi być cenionym dziennikarzem, wiarygodnym politykiem czy rozchwytywanym ekspertem. W mediach jest też miejsce dla antypatycznych złośliwców, wymądrzających się celebrytów czy oderwanych od rzeczywistości wizjonerów. I na kreowaniu takiego wizerunku też można zarobić na życie. Pytanie tylko, czy taki publiczny obraz dana osoba chce uzyskać. A jeśli nie – to czy umie go zmienić i naprostować? Durczokowi jak na razie to nie wychodzi – komentuje Barbara Krysztofczyk.
W lipcu Durczok jechał po pijanemu, ma zarzuty
26 lipca ub.r. Kamil Durczok spowodował kolizję na autostradzie A1 w okolicach Piotrkowa Trybunalskiego. Był pijany, w wydychanym powietrzu miał 2,6 promila alkoholu, a we krwi miał śladową ilość substancji psychotropowych. Dziennikarz został zatrzymany przez policję usłyszał dwa zarzuty: prowadzenia samochodu w stanie nietrzeźwości oraz wywołania bezpośredniego niebezpieczeństwa katastrofy w ruchu lądowym. Po wytrzeźwieniu został przesłuchany przez prokuratora, przyznał się tylko do jazdy po pijanemu. Sądy obu instancji oddaliły wniosek prokuratury o tymczasowe aresztowanie Durczoka. Wyznaczono inne środki zapobiegawcze wobec dziennikarza: poręczenie majątkowe (Sąd Apelacyjny podwyższył je z 15 do 100 tys. zł), dozór policyjny i zakaz opuszczania kraju.
Trzy dni po kolizji, zaraz po posiedzeniu sądu pierwszej instancji rozpatrującego wniosek o jego tymczasowe aresztowanie, Kamil Durczok wygłosił krótkie oświadczenie, zezwalając na publikację w mediach swojego wizerunku w kontekście sprawy.
– Bardzo, bardzo wszystkich przepraszam. Wszystkich, którzy we mnie wierzyli i mi ufali. To są dla mnie bardzo trudne dni. Mam pełną świadomość, że to, co się wydarzyło, jest karygodne. Ani przez moment nie zaprzeczałem faktom , które zgromadziła policja i prokuratura – stwierdził. – Pozostaje mi przeprosić widzów, internautów, czytelników. Przede wszystkim chciałbym przeprosić moich najbliższych, bo zostali narażeni na infamię, cierpienia, na które w najmniejszym stopniu nie zasłużyli – dodał.
Według ustaleń „Super Expressu” w czasie przesłuchania w prokuraturze Durczok poinformował, że wracał samochodem z Władysławowa, gdzie przez cztery dni pili z bratem różne alkohole. Zaraz przed wyjazdem wypił jeszcze dwa piwa. Podał też powody kilkudniowego pijaństwa: długi spór sądowy z tygodnikiem „Wprost”, trudny rozwód z żoną oraz problemy zdrowotne, wskutek których w połowie lipca przez kilka dni miał być hospitalizowany, ponadto brał leki na serce.
– Szukałem rozluźnienia w alkoholu. Całe moje życie legło w gruzach. Moja psychika jest w rozsypce – powiedział Durczok. Przyznał, że zdaje sobie sprawę z konsekwencji jazdy po pijanemu. – To mój największy błąd, bardzo mi wstyd. Jestem świadomy końca kariery – stwierdził.
Durczok z zarzutem ws. fałszywych weksli
Na początku grudnia ub.r. Kamil Durczok został zatrzymany i doprowadzony przez Centralne Biuro Śledcze Policji do siedziby katowickiej prokuratury. Składał tam wyjaśnienia. – Czynności te mają na celu przedstawienie mu zarzutu związanego z podrobieniem weksla i dokumentów towarzyszących zabezpieczeniu kredytu hipotecznego na blisko 3 mln zł, który został zawarty w sierpniu 2008 r. Po wykonaniu czynności z udziałem podejrzanego prokurator podejmie dalsze decyzje, co do ewentualnego zastosowania środków zapobiegawczych – opisała Agnieszka Wichary, rzeczniczka Prokuratury Regionalnej w Katowicach.
Postępowanie w tej sprawie Prokuratura Regionalna w Katowicach prowadzi od lipca br. po zawiadomieniu o podejrzeniu popełnienia przestępstwa złożonym przez pełnomocników Marianny Dufek, byłej żony Kamila Durczoka. Chodzi o weksle złożone przez Durczoka w 2008 roku jako zabezpieczenie kredytu na zakup nieruchomości. Jeden z nich opiewa na 2,03 mln franków szwajcarskich, a drugi na ponad 300 tys. zł. W dokumentach dziennikarz zobowiązał się, że w razie niespłacania kredytu 5 lipca 2019 roku uiści na rzecz banku całą wskazaną kwotę. Jako poręczająca wskazana została Mariannę Dufek, na obu dokumentach jest jej podpis. W lipcu bank na podstawie weksla skierował do Dufek wezwanie do zapłaty. Wtedy kobieta złożyła zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa, a w zeznaniach podkreśliła, że nie była obecna przy sporządzaniu weksli i nie podpisywała ich, a przed otrzymaniem pisma z banku nie wiedziała w ogóle, że te dokumenty zostały wystawione.
Część mediów, m.in. Wirtualna Polska i „Super Express” podały, że Durczok przyznał się do podrobienia podpisu na wekslu z sierpnia 2008 roku, a także sfałszowania innych dokumentów związanych z wekslem, m.in. deklaracji wekslowej i oświadczenia o podaniu się egzekucji bankowej. Natomiast nie przyznał się do oszustwa w kwocie 2,9 mln zł na szkodę banku, który udzielił mu kredytu. Zgodnie z art. 310 par. 1 Kodeksu karnego porobienie podpisu „podlega karze pozbawienia wolności na czas nie krótszy od lat 5 albo karze 25 lat pozbawienia wolności”. Prokuratura potwierdziła jedynie, że Durczok złożył obszerne wyjaśnienia i przyznał się do podrobieniu weksla stanowiące zabezpieczenie kredytu, przy czym umniejszał tę rolę.
– Wskazywał na zachowanie banku podczas podpisanie kredytu oraz na rolę poręczyciela tego kredytu, a tym samym osoby, która miała się podpisać na tym wekslu – stwierdziła Agnieszka Wichary. Sądy obu instancji odrzuciły wniosek prokuratury o aresztowanie tymczasowe dziennikarza. W drugiej instancji wyznaczono inne środki zapobiegawcze wobec niego: 200 tys. zł poręczenia majątkowego (miało zostać zapłacone do 1 stycznia), dozór policji oraz zakaz opuszczania kraju, a także zakaz kontaktów ze świadkami (byłą żoną dziennikarza i pracownikami banku, który udzielił mu kredytu).
Durczok: sprawa jest znacznie bardziej skomplikowana
W połowie grudnia Kamil Durczok w obszernym wpisie na swoim fanapge’u facebookowym odniósł się do tej sprawy. Zaznaczył, że nie może ujawnić wielu informacji. – To, co wiem, z czym mogłem się zapoznać po zatrzymaniu przez CBŚP i przesłuchaniach w Prokuraturze, objęte jest tajemnicą śledztwa. Gospodarzem postępowania jest prokuratura i tylko ona może decydować, które spośród wszystkich dokumentów są przedstawiane opinii publicznej. Szanuję to i nie zrobię niczego, co mogłoby tę zasadę złamać – wyjaśnił. – Zapewniam jednak, że sprawa jest znacznie bardziej skomplikowana niż jej medialny przekaz. Przede wszystkim pokazuje, jak bardzo zawieść może bank, instytucja, w której pokłada się zaufanie, jak zawodzą procedury oraz ludzie, którzy w nim pracują. Wierzę, że na całą prawdę przyjdzie w końcu czas. Podobnie jak na pociągnięcie do odpowiedzialności banku i pracujących w nim ludzi, którzy powinny wiedzieć, do czego doprowadziła ich chciwość, zachłanność i nieetyczne działania – stwierdził dziennikarz. – Dziś słyszę, że złożone przeze mnie, bez wahania, szczere i obszerne wyjaśnienia, a także odpowiedzi na wszystkie pytania Prokuratora, to tylko przyjęta „linia obrony”. Czy to znaczy, że przytaczanie faktów i mówienie prawdy to coś nagannego? Tak, moją linią obrony jest mówienie prawdy. I będę w tym konsekwentny – zapowiedział Durczok.
„Wiedziałem o sprawie od 4 miesięcy”
Kamil Durczok we wpisie odniósł się do sugestii, że może w tej sprawie mataczyć. – Wyjaśniam więc, że wiedziałem o sprawie od 4 miesięcy, bo wtedy napisały o niej po raz pierwszy media. Gdybym zamierzał mataczyć, uciekać, czy w jakikolwiek sposób utrudniać postępowanie, uczyniłbym to w ciągu tych 4 miesięcy – napisał. – Prokuratura w pełni zdaje sobie sprawę, że nie zrobiłem niczego, co mogłoby zostać uznane za próbę mataczenia. Spokojnie czekałem na szansę złożenia wyjaśnień. Szkoda, że musiało je poprzedzić zatrzymanie na ulicy i doprowadzenie w kajdankach. Zaręczam, że stawiłbym się sam, bez zwłoki i na każde wezwanie – zapewnił dziennikarz. Skomentował też decyzję sądu pierwszej instancji oddalającą wniosek o areszt. – Sąd, rozpatrując wniosek o tymczasowe aresztowanie, był w stanie spojrzeć na sprawę w sposób wnikliwy i rzetelny. I to nie dlatego, że stanął przed nim Kamil Durczok, tylko dlatego, że był wolny od nacisków i niezależny – skomentował dziennikarz poprzednią decyzję sądu.
– Dlatego pojęcie „wolnych sądów” jest dla mnie tak ważne i ma tak ogromne znaczenie, choć wielu ludzi uważa je za nieistotne. Pewnie nigdy nie stanęli oni w obliczu takiej sytuacji, w jakiej ja się znalazłem. I oby nie stanęli. Gdyby jednak było inaczej, życzę im, by Sąd był w ich przypadku tak dociekliwy i sumienny, jak w moim – dodał Durczok. – Po tym, jak Sąd I instancji nie zastosował wobec mnie aresztu, Prokuratura określiła to jako przyznanie mi „immunitetu celebryty”. Nie brak było głosów, że ów „immunitet celebryty”, to próba podważenia decyzji niezawisłego Sądu, który nie spełnił oczekiwań Prokuratury i nie wsadził mnie za kraty. Czy to uprawniona opinia? Wam pozostawiam odpowiedź na to pytanie – zaznaczył dziennikarz.
„Nie ferujcie wyroków nie znając szczegółów”
Kamil Durczok podziękował osobom wspierającym go w obecnej sytuacji. – Wszystkim moim przyjaciołom. Tym prawdziwym, będącym ze mną od lat. Dziękuję Wam za wsparcie. Nigdy dotąd nie sądziłem, że słowa „jestem z Tobą”, czy „nie poddawaj się”, mogą mieć aż takie znaczenie. Dziękuję znajomym i nieznajomym, którzy nie stracili wiary we mnie. Dajecie mi mnóstwo siły – wyliczył. Osobno podziękował swoim prawnikom. – Panowie Mecenasi, wasza wiedza, przygotowanie i wsparcie, są w tych dniach nieocenione – podkreślił. – Tych, którzy już mnie osądzili, proszę: nie ferujcie wyroków nie znając szczegółów. Jestem zwykłym obywatelem, takim, jak Wy. Zapewniam, że biorę odpowiedzialność za błędy, które w życiu popełniłem – stwierdził Kamil Durczok.
Durczok wygrał i przegrał z „Wprost” w sądzie, zamknął Silesion.pl
Procesy sądowe Kamila Durczoka z „Wprost” (wydawanym przez PMPG Polskie Media) dotyczą publikacji tygodnika z lutego 2015 roku. W kilku tekstach zarzucono Durczokowi mobbingowanie i molestowanie podlegających mu pracowników „Faktów” (głównie kobiet), powołując się na anonimowych informatorów. W jednym artykule opisano pobyt dziennikarza w mieszkaniu znajomej, w którym interweniowała policja, a na zdjęciach pokazano jego rzeczy osobiste. Po publikacji pierwszego z tych tekstów TVN powołał komisję wewnętrzną, która po rozmowach z wieloma pracownikami ustaliła, że w redakcji „Faktów” były trzy przypadki stosowania mobbingu i molestowania. Nie wskazano, że sprawcą był Kamil Durczok, ale jednocześnie za porozumieniem stron rozwiązano z nim umowę, a poszkodowanym zapłacono rekompensatę.
Durczok w pozwie przeciw wydawcy i dziennikarzom „Wprost” domagał się przeprosin i 2 mln zł odszkodowania. W procesie jako świadkowie zeznawało wielu obecnych i byłych pracowników TVN, m.in. dziennikarze oraz Adam Pieczyński, członek zarządu firmy kierujący pionem informacyjnym.
W maju ub.r. Sąd Okręgowy w Warszawie w całości oddalił pozew Durczoka
„Wprost” poinformował o tym w artykule promowanym na okładce, zaznaczając, że w trakcie procesu była pracownica TVN potwierdziła, że dziennikarz proponował jej seks, przy czym użył nieco innych słów niż te zacytowane w artykule tygodnika.
– Sąd dał jej wiarę, bo uznał (na podstawie raportu komisji TVN oraz zeznań innych świadków), że Durczok w podobnie niestosowny sposób zachowywał się także wobec innych pracownic – zaznaczono w tygodniku. Kamil Durczok wygrał natomiast proces dotyczący artykułu o pobycie w mieszkaniu znajomej. W pozwie domagał się publikacji przeprosin na okładce tygodnika i trzech kolejnych stronach „Wprost” oraz 7 mln zł zadośćuczynienia.
W maju 2016 roku Sąd Okręgowy w Warszawie orzekł o zamieszczeniu przeprosin we wskazanej formie i zapłacie 500 tys. zł. Wydawca tygodnika złożył apelację, a sąd drugiej instancji w kwietniu ub.r. utrzymał wyrok w zakresie przeprosin, obniżając kwotę zadośćuczynienia do 150 tys. zł. W lutym ub.r. „Wprost” zamieścił przeprosiny w zasądzonej formie. Przy czym tygodnik ukazał się z podwójną pierwszą stroną, na drugiej zamiast przeprosin pojawiło się pytanie do Durczoka: „Sąd ustalił: Molestował! Dlaczego nie przeprasza ofiar?”.
– Tak się kończą kłamstwa i oszczerstwa. Oczywiście WPROST już wyje i tłumaczy, że przeprasza ale nie przeprasza, bo inny proces wygrał. Niczego nie wygrał! – skomentował to Kamil Durczok na Twitterze. – Więcej: to smutna wiadomość – Wprost nie rozróżnia wyroku prawomocnego od nieprawomocnego. Ale ich musi boleć – dodał.
W TVN Kamil Durczok pracował w latach 2006-2015, wcześniej przez 13 lat był związany z Telewizją Polską. W obu firmach prowadził najważniejsze programy informacyjne i niektóre publicystyczne, w TVN był dodatkowo szefem „Faktów”. Po rozstaniu z tym nadawcą i upływie 1,5-rocznej okresu zakazu konkurencji Durczok uruchomił swój serwis internetowy Silesion.pl dotyczący głównie regionu śląskiego. Początkowo w redakcji pracowało ponad 20 osób, zapowiadano relacje z wykorzystaniem dronów. Na początku kwietnia br. serwis przestał być aktualizowany, a pod koniec miesiąca definitywnie zniknął z sieci. Eksperci z branży internetowej komentowali dla Wirtualnemedia.pl, że prawdopodobnie przy sporych kosztach bieżących nie osiągał odpowiednich wpływów reklamowych, bo nie przyciągnął internautów na stałe ciekawymi treściami.