Antysemicka nagonka z lat 1967-1968 wygoniła około 20 tysięcy obywateli naszego kraju. Napisano o tym wiele artykułów i książek. Powstały spektakle i filmy, dokumentalne i fabularne, także z gatunku „chwytających za serce” (np. „Marcowe migdały” Radosława Piwowarskiego). Czystki etniczne objęły także Górny Śląsk i Zagłębie Dąbrowskie. Nie były tu jednak tak bezwzględne jak na Mazowszu. Owszem, też przetrzebiono środowiska inteligenckie i dziennikarsko-literackie, które jednak u nas nigdy nie były zbyt silne.
To się zdarzyło jakieś 12-15 lat temu. W jednej z katowickich kawiarni spotkałem się z koleżanką, która wówczas związana była ze środowiskami medialnymi i kulturalnymi naszego regionu. Wiedziałem, że przeżywa ciężkie chwile, bo to i owo zaczęło się jej w życiu zawodowym i prywatnym sypać.
Gotowej recepty na jej kłopoty nie miałem. Pomyślałem jednak, że szczera rozmowa jej pomoże, a w każdym razie wleje w jej serce choćby odrobinę optymizmu i wiary we własne możliwości. A widziałem w niej wartościowego człowieka, ambitnego i pracowitego, choć na pewno nieco zbyt egzaltowanego, skłonnego do wpadania w skrajnie emocjonalne stany ducha.
Zrazu tryskała dobrym humorem, snuła plany życiowe, wypowiadając swe poglądy z dużą dozą pewności siebie. Ale już po półgodzinie nagle wpadła w ton wręcz ekshibicjonistycznego zwierzenia. Do głosu doszły traumy z wczesnego dzieciństwa. Byłem w szoku, bo przecież aż tak dobrze się nie znaliśmy. Nie wiedziałem, co z sobą począć, tym bardziej że ta dobrze wykształcona i mimo wszystko kierująca się w życiu zdrowym rozsądkiem dziewczyna, za sekundę gotowa była mi się rozpłakać.
„Bo widzisz, Krzysztof, ty tego nie wiesz – rzuciła z desperacją, z trudem powstrzymując łzy – ja jestem Żydówką. I gdyby nie postawa mojego ojca w roku 1968, który za żadne skarby nie chciał emigrować, to pewnie byśmy dziś nie rozmawiali. Miał przyjaciół, którzy mu pomogli. Zwłaszcza jeden taki się znalazł, był dość ważną figurą w partii”. I wtedy padło nazwisko wysokiego funkcjonariusza PZPR. Skojarzyłem je…
Przeprosiłem, odszedłem od stolika. Udałem, że idę do toalety. Było mi tej mojej koleżanki tak strasznie żal! Zamiast energetycznej kobietki, która jeszcze przed chwilą wychodziła z psychicznego dołka, miałem przed sobą małą bezbronną dziewczynkę, która za chwilę wybuchnie rozpaczliwym szlochem, a ja nie będę umiał go powstrzymać. Makabra.
Jaki był finał? Po paru minutach Ewa – spróbujmy takie imię dla niej tu wymyślić – uspokoiła się, ja zaś nigdy nikomu o tej rozmowie nie opowiedziałem. Nigdy nie zdradziłem jej „tajemnicy”. Także dziś, gdy przywołuję ten epizod, zrobiłem przecież wszystko, by ani jeden czytelnik tego tekstu nie domyślił się, kim była, kim jest owa koleżanka, bo przecież nadal mamy wielu wspólnych znajomych, więc nie mogę wykluczyć, że któryś z nich będzie chciał ją rozszyfrować.
Skąd to milczenie i dziwaczna lojalność, do której Ewa wcale mnie wtedy nie zobowiązała?! Czym to się da wyjaśnić?! Przecież gdyby zwierzyła mi się, że jej babcia była Rosjanką albo Niemką, nie mógłbym się bać, że kiedyś wypaplam coś na temat jej rodzinnych koneksji i tym samym jej zaszkodzę. Żydowskość jest jednak – w warunkach polskich – zgoła czymś innym. Czujemy i widzimy to w ostatnich tygodniach. Antysemityzm rozlał się od Tatr po Bałtyk, od wschodu do zachodu. Wokół przetaczają się nieprzebrane kupy arogancji, ignorancji i nieskazitelnej tępoty nie wiadomo skąd wyniesionej. Gdybym chciał doprowadzić do klinicznej depresji tę moją koleżankę, wystarczyłoby teraz podać jej imię i nazwisko. Osobiście znam paru prawdziwych Polaków, których by to ucieszyło. Wiedzieliby, jaki z tej wiedzy zrobić użytek.
Antysemicka nagonka z lat 1967-1968 wygoniła około 20 tysięcy obywateli naszego kraju. Napisano o tym wiele artykułów i książek. Powstały spektakle i filmy, dokumentalne i fabularne, także z gatunku „chwytających za serce” (np. „Marcowe migdały” Radosława Piwowarskiego).
Czystki etniczne objęły także Górny Śląsk i Zagłębie Dąbrowskie. Nie były tu jednak tak bezwzględne jak na Mazowszu. Owszem, też przetrzebiono środowiska inteligenckie i dziennikarsko-literackie, które jednak u nas nigdy nie były zbyt silne.
Władysław Gomułka i Mieczysław Moczar skupili się głównie na tych, którzy „godzili w ustrój i odwieczne sojusze”. Represje, jakie po ulicznych demonstracjach spadły na studentów Katowic i Gliwic, szybko zostały złagodzone. Stało się tak, jak reżim chciał: pisarze „wrócili do piór”, studenci – „do nauki”, a „syjoniści” – „do Syjamu”. Edward Gierek, I sekretarz KW PZPR w Katowicach, po swym haniebnym przemówieniu na placu Dzierżyńskiego, na który zgonił tysiące robotników, mógł powolutku zacząć przymierzać się do przejęcia całej władzy. Zabrało mu to dwa lata z okładem.