Edward Miszczak: Nie jestem fundamentalistą

Dla „zdrad” gwiazd jestem wyrozumiały

Edward Miszczak

20. rocznica nadawania TVN zbiega się z kolejną zmianą właścicieli firmy: dwa lata po przejęciu przez Scripps Network Interactive trafi do Discovery. – Będzie to bardzo korzystne dla widzów połączenie – mówi o transakcji Edward Miszczak, od wielu lat dyrektor programowy stacji. W wywiadzie dla Wirtualnemedia.pl opowiada też o swoich początkach w TVN, zamiłowaniu do gadżetów, relacjach z gwiazdami, rywalizacją z TVP i Polsatem oraz przyszłości tradycyjnej telewizji.

Barbara Sowa: Właściciele się zmieniają, a pan nadal u sterów w TVN.

Edward Miszczak: Pamiętam słowa Mariusza Waltera z audycji radiowej, w której gościem był swego czasu razem z Bronisławem Wildsteinem, wtedy prezesem TVP. „Większość mojego zarządu pracuje ze mną już ponad 10 lat i w tym poczytuje sobie źródło sukcesu TVN. Nie tracimy czasu na to, aż kolejne składy zarządu nauczą się telewizji”. Ostatnio podliczyliśmy, że mamy ponad 200 pracowników, którzy są tu od początku istnienia TVN. To jest duża wartość.

Wyobraża pan sobie w ogóle życie poza TVN?

Ciągle się z tym zmagam, pracuje tu 20 lat ale cały czas myślę, że to już ostatni rok.

Skoro pan taki przygotowany, to jaki jest plan „B”?

Jestem pracowity, doświadczony, może gdzieś znajdę robotę (śmiech).

Nie miał pan w ciągu tych 20 lat kryzysów, pomysłów, żeby odejść, spróbować czegoś innego?

Miałem mały kryzys po 2 latach, kiedy przeprowadziłem się na stałe z Krakowa do Warszawy i tam zostawiłem rodzinę. Warszawa wcale mnie nie urzekła. To był jednak krótki kryzys.

A ja byłam przekonana, że ten moment załamania nastąpił, gdy zabrakło rodzin założycieli Walterów i Wejchertów, gdy weszli Amerykanie.

Amerykanie byli tu od początku. Najpierw CME razem z ITI startowało przy budowie tej sieci, potem było SBS, a teraz SNI z Jimem Samplesem, który po ponad roku pracy w Warszawie, czuje się tu już jak u siebie. Ja wcześniej przez 7 lat pracowałem w RMF FM i to była najtrudniejsza kuźnia kadr. Jak przeszedłem taką twardą szkołę na kopcu w Krakowie, to w Warszawie niewiele było mnie w stanie przerosnąć i zaskoczyć.

Poza tym zarówno RMF FM jak i TVN to nowoczesne media. Podobne – choć różniły się pod kątem zarządzania. W RMF FM był jeden szef, który decydował o wszystkim, a w TVN szefów było dwóch. Genialnych facetów, z których jeden był mistrzem, nauczycielem i bardzo wymagającym zwierzchnikiem, mówię o Mariuszu Walterze, a drugi biznesowym wizjonerem. Pamiętam jak w czasie spotkań rzucaliśmy świetnymi – a przynajmniej tak nam się wydawało – pomysłami. Ale wystarczyły trzy „pytania rentgenowskie” Jana Wejcherta i człowiek miał poczucie, że przyszedł z głupotą i tylko niepotrzebnie zawracał mu głowę.

Tamte czasy, gdy TVN był firmą rodzinną, dawno się skończyły. Wkrótce traficie w ręce kolejnego amerykańskiego giganta.

Nasz obecny właściciel jest także firmą rodzinną, ze 140-letnią historią. Zarówno SNI, jak i TVN mają podobną kulturę organizacyjną i wartości. Od początku wiedzieliśmy, że obie spółki są do siebie bardzo podobne.

Czego się pan spodziewa po Discovery?

Transakcja nie została jeszcze sfinalizowana, więc trudno mówić o szczegółach. Będzie to bardzo korzystne dla widzów połączenie – Discovery oraz SNI będą wspólnie działać w 220 krajach, tworząc około 8000 godzin własnych produkcji rocznie.

Osiem razy więcej niż Netflix. A dla pana kto jest największym konkurentem, Nina Terentiew z Polsatem czy już taki Reed Hastings i wszystkie twory netflixopodobne?

Wszystko jest konkurencją. Między mną a panią Terentiew jest twarda, zdrowa, rywalizacja, lubimy się, jestem jej fanem i mam nadzieję, że ona trochę także moim. Pracujemy co prawda w sąsiednich okopach, ale w stacjach, które nadają ton rynkowi. Od kilku lat obserwujemy młodszych widzów, którzy cenią sobie elastyczność. Dlatego zaczęliśmy rozwijać nasz serwis Player.pl.

Ja co prawda ciągle wierzę także w tradycyjnych widzów, którzy czekają na moją ofertę w głównym kanale. Ale wiem, że jest coraz więcej także tych, którzy chcą być niezależni i wiedzą, jak samemu szukać kontentu. Mamy ofertę dla jednych i drugich. TVN to dziś grupa medialna z wieloma kanałami. Ta machina działa na tyle sprawnie, że w ciągu jednego sezonu jesteśmy w stanie zbudować kanał, który zyskuje 0,5 proc. udziałów w rynku

Ale główny TVN z Polsatem od kilku sezonów przegrywa.

To nie tak.

Mówię o wynikach oglądalności wśród całej telewizyjnej widowni, a nie w grupie między 16. a 49. rokiem życia.

Dla naszych reklamodawców istotna jest grupa 16-49, w której jesteśmy liderem. Mamy nowoczesnego, wykształconego widza z dużych miast i dla niego tworzymy naszą ofertę. Opiera się ona o rozrywkę, gwiazdy i newsy. Wszyscy stukali się w głowę, jak nasi poprzedni właściciele budowali TVN24. Kto tworzy 24-godzinny kanał informacyjny za własne pieniądze?

Okazało się, że to też niezły biznes. Ale od momentu przejęcia TVN przez Scrippsów i zwycięstwa PiS w wyborach krąży plotka, że TVN24 jest na sprzedaż.

Dobrze pani to ujęła, to plotka.

„Dobra zmiana” w TVP w sumie wyszła wam na dobre.

To widz decyduje.

TVN mógłby robić misyjne pogramy?

Ja uważam, że robię same misyjne programy.

No nie przesadzajmy, „Azja Express” to nie teatr telewizji.

Chce pani powiedzieć, że „Koło fortuny” jest bardziej misyjne? Uważam, że nie ma lepszego sędziego niż widz. Oprócz widza jest jeszcze rynek. Jeśli pójdziemy drogą schlebiania najniższym gustom, to widownia może by i to zaakceptowała, ale reklamodawcy staną okoniem, bo nikt nie chce się pokazywać przy słabej jakości programie. Komercyjność jest jak perła. Oznacza szeroką widownię.

Dlaczego nie wzięliście więcej gwiazd z TVP, ofiar czystek, choćby Macieja Orłosia?

To nie jest tak, że nagle ustawimy bramkę pod Woronicza i zaczniemy przyjmować. Ja Maćka uwielbiam, ale nie było tu dla niego miejsca. Zakłócilibyśmy przekaz. Poza tym mamy swoje gwiazdy.

Piotra Kraśkę zatrudniliście.

Szukałem kogoś do „Dzień dobry TVN”, bo Jola Pieńkowska odeszła do TVN24 BiS, a Bartek Węglarczyk do Onetu. Pamiętam Kraśkę, jak był młodą, wschodzącą gwiazdą TVP. Spotkałem go w czasie dyskusji u prezydenta, gdy sam byłem dyrektorem anteny w RMF FM. Piotr był trochę pryncypialny, tam się lekko pospieraliśmy. O co, to już nawet nie pamiętam. Zapamiętałem, że jest ostry, ale ja lubię tych, co się spierają a nie potakują.(śmiech).

To jeden z najlepszych transferów. Kraśko też na tym skorzystał, bo newsy to ciężka, hermetyczna praca. U nas może programowo odetchnąć, robić felietony, reportaże, wyjeżdżać.

Przejmujecie się lawiną skarg jakie spłynęły na TVN do KRRiT?

O lawinie nie słyszałem, ale wiele z nich miało jednobrzmiącą treść. Ja rozumiem widza, który bierze pilota i wyłącza telewizor, gdy coś go zdenerwuje. My dbamy o to, żeby nasz widz znalazł w ofercie to, czego oczekuje. Od 20 lat obserwujemy cyferki i chcemy o widowni wiedzieć jak najwięcej. Co lubi, jakie ma zwyczaje, jaką ma sytuację w domu. To wszystko możemy sprawdzić dzięki badaniom. Nie wiemy tylko tego, na kogo nasi widzowie głosują. I nie zamierzamy sprawdzać.

To akurat proste. Polska liberalna ogląda TVN, konserwatywna TVP.

Programy informacyjne nie decydują dziś o tym, czy ich widownia się o czymś dowie czy też nie, ponieważ mamy kanały informacyjne oraz serwisy internetowe. Dzienniki telewizyjne cieszą się wciąż zainteresowaniem, ponieważ różnią się kolorytem. I tak jest nie tylko w Polsce, ale i na całym świecie. W Polsce jest jednak na rynku także tak zwana widownia „po telewizji publicznej”, która wędruje to tu to tam, czasami do nas przychodzi.

Na relację z finału WOŚP przyszła?

Współpracowaliśmy z WOŚP od kilku lat, ale nie przeszkadzaliśmy Jurkowi w związkach z macierzystą stacją. Kiedy został osierocony, z chęcią go przygarnęliśmy. Wyniki okazały się niezłe, nie tylko dlatego że odważniej prezentowaliśmy Orkiestrę na antenie, w lepszych pasmach. Ale też nasza widownia zrozumiała, że Jurka może zabraknąć, a finał WOŚP w internecie, to jest kiepski pomysł.

Na Sopot też przyszła do was widownia telewizji publicznej?

Tak, podobnie jak na kabaret w Polsacie. Ci widzowie są jak konie, które uciekły ze stadniny i biegają dookoła, ale nikt nie wie, gdzie wylądują.

Nie chcieliście jednak zorganizować Opola, gdy prezydent miasta zerwał umowę z TVP. Dlaczego?

Uważam, że to TVP powinna robić festiwal w Opolu. Kiedyś chciałem, żeby Telekamery co roku organizowała inna telewizja. Każdy z nas by się bardziej starał – jaki format wymyślić, jaką gwiazdę zatrudnić, żeby dokopać konkurencji. Ale nie udało się. Opole jest dorobkiem i obowiązkiem TVP.

Teraz się nie staracie? „Wielka czwórka” się poddała, bo jest skazana na straty?

Wielka czwórka wcale nie traci. Dla przykładu w zeszłym roku TVN miał stabilną oglądalność. Ja już pamiętam kilka okresów, kiedy mieli nas na noszach wynosić, bo mówili, że telewizja się kończy, zwycięży internet. Wiele z tych internetowych firm dawno się rozsypało. A „stara” telewizja ma się świetnie: trzeba tylko znaleźć odpowiedni kontent, znać swojego widza oraz znać technologiczne zabawki.

A pan nadąża za technologicznymi zmianami?

Kiedyś przyjechał do mnie poprzedni amerykański szef z SBS i mówi:

– Edward, co przyjeżdżam, to ty z nową komórką. A ja ciągle mam tę samą i mi wystarcza.

– Brian, a ile ty miałeś zabawek w swoim pokoju dziecięcym? – pytam.

– No jak to w pokoju, dużo.

– A ja jednego konika (śmiech) – odparłem. To się gdzieś musi wyrównać. Poza tym gadżety są mi potrzebne do pracy, ja je uwielbiam. Technologia to nie jest ograniczenie. Dawniej nie było „binge watching”. A dziś? Pijemy białe wino i oglądamy pięć odcinków ulubionego serialu pod rząd. Ten nowy obyczaj jest możliwy dzięki technologii.

A skoro o serialach. Uwiódł mnie pan, gdy zapowiadając „Belle Epoque” porównywał go do „Taboo” HBO. Ale okazało się, że Małaszyński to nie Tom Hardy, a mroczny Londyn z błotem i ściekami na ulicach to nie wymuskany Kraków. Dlaczego seriale TVN są tak cukierkowe?

Za dużo ogląda pani Netflixa. Może druga seria „Belle Epoque” panią przekona. Mamy trochę inną obsadę, przymiarki trwają i tego błota będzie więcej, bo chcemy kręcić jesienią. Ale proszę też uwzględnić możliwości polskiego rynku.

To nie jest tylko kwestia pieniędzy, lecz wizji.

Zbudowaliśmy w TVN świat spójnej estetyki. I ta wizja na razie się sprawdza. „Belle Epoque” krytykowane przez niektóre internetowe media, w telewizji miało świetną oglądalność. Te same media bardzo chwaliły „Belfra”, też naszą produkcję tylko dla Canal+. Dlatego nie chcieliśmy „Belfra” na głównym kanale. Bo to jest za gęsty serial, dramatycznie umoczony w życiu. Przegapisz jeden odcinek, bo nie miałeś czasu, żeby go obejrzeć, i już nic nie wiesz. Odpadasz. Tam zmiana akcji odbywała się w ostatniej minucie serialu.

Tak wyglądają najlepsze współczesne seriale.

Tak wyglądają seriale, które nie muszą walczyć o wielomilionową widowni. To wspomniane „Taboo” było świetnym serialem, ale oglądalnościową klapą. Udowodniliśmy wieloma produkcjami, że potrafimy się zmierzyć z każdą kategorią telewizyjną, ale inaczej produkuje się dla dużych stacji, a inaczej dla stacji tematycznych czy do internetu.

Pan wykreował modę na gotowanie, taniec, a teraz co będzie na topie? Podróżowanie, a może swatanie?

Zawsze się coś znajdzie. Latami marzyłem na przykład, żeby zrobić program w rodzaju „Azja Express”.

To rzeczywiście najdroższy program w historii TVN?

Tak i długo nas nie było na niego stać. Oczywiście droższy był „Big Brother”, bo skala tego przedsięwzięcia była zupełnie inna. Jeśli chodzi o program nadawany raz w tygodniu to rzeczywiście „Azja Express” jest najdroższy.

To trudna koprodukcja międzynarodowa. Program gigantycznego ryzyka, bo on powstaje na drugim krańcu świata. Ale uważam, że dla współczesnej telewizji reality jest nadal fascynującym gatunkiem.

Reality z gwiazdami?

Niekoniecznie, mówię też o „Ślubie od pierwszego wejrzenia”.

Kontrowersyjne show. Wyszedł z tych „małżeństw w ciemno” jakiś związek?

W pierwszej edycji nie, ale w tej serii jestem przekonany, że się uda.

Skąd się bierze fala powrotów starych programów – „Milionerzy”, „Koło fortuny”, „Agent”. Nie ma świeżych pomysłów? Telewizja zjada własny ogon?

To wynika z sentymentu. Przerwy robią dobrze wielu programom, co doskonale widać po wynikach show, które zdecydowaliśmy się emitować raz na rok, a nie co sezon. Dawniej, gdy eksploatowaliśmy je wiosną i jesienią, szybko się wypalały. Program najszybciej nudzi się producentom, serial nuży najszybciej aktorów. Oni chcieliby się już angażować w coś nowego. Ja zaś jestem zwolennikiem zasady „umowa z widzem”. On sięga po pilota, bo nadal chce ten program oglądać. W takiej sytuacji eksperymenty nie są w cenie.

„Milionerzy” wrócili dlatego, że odkurzyliśmy format. Dbamy na castingu, by byli tam młodsi ludzie. Odświeżyliśmy formułę pytań. Już nie chcemy być „Wielką grą”, ale pogodnym teleturniejem, gdzie jest miejsce na pytanie o to, co ogląda Jarosław Kaczyński, albo czego nie płaci Mateusz Kijowski.

Kogo Panu najbardziej brakuje w TVN?

Żałuję, że tak rzadko widywałem się ostatnio z Grzesiem Miecugowem. Zaczynaliśmy w TVN w tym samym czasie, ale znaliśmy się już wcześniej. Pamiętam jak Grzegorz mi zazdrościł, gdy przyjeżdżał do RMF FM, że otacza mnie świat nowych technologii. A on był wtedy w starej „Trójce”. Gdy chciałem mu dokuczyć to wymieniałem częstotliwości, na jakich nadajemy, w Polskim Radiu nikt o tym nie miał zielonego pojęcia.

A potem, jak przyszedł do TVN, to technologia zaatakowała go z każdego miejsca. Czym wygrywał? Starym dobrym dziennikarstwem. Za chwilę nie będziemy pamiętali jego programów. ale uśmiech, głos i to, że potrafił sobie poradzić w każdej sytuacji. Pamiętam, jak w Krakowie na ulicy zostaliśmy zaatakowani przez przechodnia. Ja ostry polemista, co „w niejednym więzieniu siedział”, zacząłem odpowiadać. A Grzesiu ze spokojem: Chodź stary, taka robota! Dziś z widzem poza studiem telewizyjnym jest różnie. Przejście od akceptacji do negacji trwa kilka sekund.

Spotyka się pan czasem z Mariuszem albo z Piotrem Walterem?

Z Piotrem tak, czasem rozmawiam z panią Bożeną Walter, z Szefem dawno kontaktu nie miałem. Pamiętam, jak z Mariuszem Walterem spotykaliśmy się na pierwszych rozmowach. Ja nawet zapytałem: Dlaczego mnie pan wziął z radia? Ja nie znałem się na telewizji, nienawidziłem jej, bo mi kradła gwiazdy. Co sobie kogoś wychowałem, to zaraz lądował w telewizji. Kiedy „swoją” telewizję budował Wiesław Walendziak, to czołowy program publicystyczny prowadzili tam Bogdan Rymanowski i Marcin Wrona z RMF FM. Walter wtedy odpowiedział: Edi, Ty już widziałeś słońce w zenicie (RMF FM), a my dopiero zaczynamy.

Obrażał się Pan na swoje gwiazdy za takie „zdrady”.

Jestem w tej sprawie wyrozumiały. Nie jestem fundamentalistą. Nawet rozstając się w nerwowej atmosferze, nie warto się gniewać. Z niektórymi miewałem gorsze okresy, jak z Hubertem Urbańskim, ale to nie przeszkadzało, żeby dziś znów prowadził „Milionerów”, bo jest w tym programie genialny.

Dla Kuźniara też widzi pan szansę?

Jestem złośliwą bestią, więc powiem tak: Jak ktoś chce prowadzić taksówkę, to co mu będziemy bronić? Ale tak serio, to traktuję ten wyjazd Jarka Kuźniara jak wyprawę badawczą poza TVN, żeby się przekonać… czy nie warto wrócić…