Justyna Dąbrowska-Cydzik: Co w PAP zostało najbardziej „zepsute” w ciągu ostatnich ośmiu lat?
Wojciech Tumidalski: To pytanie zadałem koleżankom i kolegom, z którymi tu znowu pracuję, a dla których ostatnie lata były czasem ogromnie ciężkim psychicznie, i męczącym z powodu nawału pracy w wielkim stresie. Wewnątrz – do naprawy jest atmosfera. Na zewnątrz – wiarygodność. Nad ich odbudową musimy najpilniej ciężko pracować. Ludzie bardzo na to czekają, a ja wierzę, że to jest możliwe do osiągnięcia. Tego się oczywiście nie naprawi w jednym słowie, ani w dwóch decyzjach. To proces rozłożony w dłuższym czasie.
“Mam w nosie, jakie kto ma poglądy polityczne”
Jesteśmy po spotkaniu z całą redakcją. Pełna sala, wielu przyjaciół, kolegów i znajomych, których od lat znam i szanuję. Starałem się zapewniać, że skończyły się czasy przymuszania do robienia czegoś, co byłoby jakoś niezgodne z naszymi zasadami, przekonaniami każdego z nas. To będzie tym łatwiejsze, że Marek Błoński, który jako likwidator kieruje spółką, jest wieloletnim katowickim korespondentem PAP. Zna tę firmę jak nikt i rozumie, czym jest prawdziwe dziennikarstwo.
Mam w nosie, jakie kto ma poglądy polityczne – pod warunkiem, że nie przenosi ich na pracę. Pod względem poglądów politycznych i innych, w pracy powinniśmy być przeźroczyści. Chciałbym, żeby ludzie znowu przychodzili do PAP bez stresu, bez strachu. Marek Błoński, prezes PAP zwany teraz likwidatorem, też tak rozumie naszą misję. Przez ponad 20 lat był katowickim korespondentem PAP – jednym z najlepszych w firmie. Wie o niej wszystko, ma mocny kręgosłup moralny. Wie też, jak ułatwić pracę dziennikarzom, więc jest szansa, że się to nam uda.
W pierwszych dniach w PAP, jeden z kolegów powiedział mi „zobacz, tu nie było strajków w obronie szefostwa. W zasadzie walczył tylko prezes i jeden z wicenaczelnych, którego już tu nie ma. Załoga jakoś do nich nie dołączyła. Gdyby nie te lata, które nam tu z nimi minęły jak minęły, to ja bym sam był na czele komitetu strajkowego” – mówił ten kolega. To dało mi do myślenia. Słyszę różne opowieści o tamtym czasie w PAP. Dlatego dokładam starań by teraz nie spotkała tu nikogo krzywda, także od strony materialnej.
Czekają nas pewne ruchy organizacyjne związane z dyżurami nocnymi. To ulegnie modyfikacji. Pieniądze nie znikną, ale będą zmiany.
Czy w PAP będzie jak w TVP – duże zwolnienia i ściąganie osób, które w przeszłości były związane z agencją? Dzwonił pan lub będzie dzwonił do dziennikarzy, którzy w ostatnich latach pożegnali się z PAP i namawiał do powrotu? Czy raczej postawi pan na nowe nazwiska?
Zwolnień nie planujemy. Pisanie depesz agencyjnych to unikalna kompetencja. Właściwi ludzie są niezwykle trudno dostępni na naszym rynku. A co do dzwonienia: jedno nie wyklucza drugiego. Pozyskanie wielu nowych pracowników jest koniecznością. Naprawdę wielu. Potrzeby są duże, jest wiele działów, które wymagają pełnej obsady dziennikarskiej.
Na przykład jakie?
Szeroko rozumiane prawo – wymiar sprawiedliwości, sądownictwo, prokuratura, Trybunał Konstytucyjny, prace ministerstwa. Tutaj staramy się znaleźć fachowców wewnątrz redakcji i sytuacja wygląda na opanowaną. Wzmocnień wymagają działy zdrowotny, gospodarczy. Potrzebujemy reporterów politycznych, zajmujących się poszczególnymi partiami i instytucjami.
Owszem, będą powroty. Na pewno wróci do nas kilka osób, które na różnych etapach żegnały się z agencją. Ale na konkrety jeszcze za wcześnie. Musimy mieć podpisane umowy.
Czym PAP chce przyciągać najlepszych dziennikarzy?
Rynek jest bardzo trudny. Mam jednak przekonanie, że „szkoła papowska” to wielki kapitał zawodowy dla każdego dziennikarza i redaktora, który procentuje latami. Wielu znakomitych dziennikarek i dziennikarzy wyszło właśnie od nas – jak Agata Adamek, Piotr Śmiłowicz, nie mówiąc o takich gwiazdach jak niegdyś Wojciech Jagielski. Oferta pracy w PAP jest więc atrakcyjna. Uczymy najlepszej jakości dziennikarstwa, w fachowym zespole, na etat – co jest nieoczywiste w tym zawodzie – z perspektywą zobaczenia niesamowitych miejsc na świecie, ciągłego rozwoju. Można tu zakosztować ducha drużyny, który nie wszędzie dobrze działa. Gramy do jednej bramki. Nie oferujemy gwiazdorstwa, ale uznanie w środowisku za wykonanie dobrej roboty.
PAP spółką w likwidacji. “Uspokajam”
Chcecie mieć więcej reporterów w różnych częściach kraju? W ostatnich latach zniknęło sporo regionalnych i lokalnych tytułów prasowych. Sądzi pan, że to szansa dla agencji informacyjnej?
Mamy sieć korespondentów lokalnych całkiem nieźle rozwiniętą.
Na pewno będzie wzmacniana placówka w Lublinie i zakładam, że też w Szczecinie. Będziemy szukali współpracowników w Gorzowie Wielkopolskim, w Ostrołęce. Jak spojrzeć na mapę, PAP, poza stolicą, na Mazowszu reportera w Płocku i Radomiu. Do tej Ostrołęki każdemu daleko, a tam wiele ostatnio się działo. Czujemy potrzeby wzmocnień i rozmawiamy już z różnymi kandydatami.
Praca w terenie reportera PAP jest niezwykle wymagająca. Masz pod sobą właściwie wszystko. No i w środku nocy coś „wybuchnie”, to niestety trzeba robić. Nie każdemu to pasuje. A w tym roku wiele wyzwań. Wybory lokalne i europejskie. Nasze oddziały terenowe będą miały wielką rolę do odegrania. Rozmawialiśmy o tym z korespondentami na telekonferencji. Uspokajamy nastroje i stabilizujemy atmosferę.
Która jest niepewna? Spółka PAP oficjalnie jest w stanie likwidacji. Pan się w związku z tym niczego nie obawia?
Zdarzają się pytania o tę likwidację. Ja uspokajam i zapewniam, że niezależnie od tego, co i kiedy się wydarzy, to nasze zadania się nie zmieniają. Ustawa o PAP ciągle określa, że mamy dostarczać obiektywnych, rzetelnych, wszechstronnych wiadomości na temat Polski i świata. Myślę, że nikt tego za nas nie zrobi. Pamiętam, co Ministerstwo Kultury napisało, że likwidacja może w każdej chwili zostać wstrzymana i wrócić do klasycznej wersji spółki.
Przyznam szczerze, że nie czuję takiego lęku, że zostaniemy z dnia na dzień zlikwidowani i już nie będzie Polskiej Agencji Prasowej, która w różnych formach istnieje przecież od ponad stu lat.
Z finansowaniem nie macie takich problemów jak TVP i Polskie Radio?
Jak dotąd nie. Nasza sytuacja jest o tyle inna, że PAP nigdy w swojej historii nie podlegała Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji. Nie dostajemy też dotacji w takiej formie jak radio i telewizja. T odrębność, możliwe że działająca teraz właśnie na naszą korzyść. Być może to też ułatwiło referendarzowi sądowemu decyzję o wpisaniu otwarcia likwidacji w Krajowym Rejestrze Sądowym.
Będą duże zmiany wśród korespondentów zagranicznych PAP? Tam chyba trudno pozyskać nowe osoby z prozaicznego powodu: pieniędzy?
Będą korekty, natomiast bez wątpienia nie zrezygnujemy z najważniejszych placówek – Bruksela, Berlin, Paryż, Stany Zjednoczone, Londyn. Nie wyobrażam sobie, byśmy tego nie mieli. Wzmocniona zostanie placówka w Kijowie. Jarka Junkę wesprze jedna z dziennikarek serwisu ukraińskiego. Powróci placówka na Bałkanach, konkretnie w kraju będącym członkiem UE. Jeśli chodzi o personalia, to zapewne jakieś zmiany będą, ale bez żadnej „miotły”.
Zamknęliśmy serwis The First News, z związku z czym zakończyliśmy współpracę z kilkudziesięcioma osobami. Koszt umów z nimi był naprawdę wysoki. Dwie osoby na etatach przenieśliśmy do naszej redakcji anglojęzycznej. Zostaje redakcja wiadomości ukraińskich i rosyjskich. Tych drugich dlatego, że wielu Ukraińców mówi po rosyjsku. Chcemy by – oprócz ważnych informacji o wojnie – był to serwis dostarczający coraz więcej informacji Ukraińcom mieszkającym w Polsce.
Co z dziennikarzami i reporterami, którzy w PAP ostatnie osiem lat byli autorami propagandowych depesz, promujących „przekazy dnia” poprzedniej władzy?
Moglibyśmy szukać, kto tam jest podpisany pod jakąś depeszą, o której na przykład się coś wyczytało w Poufnej Rozmowie, w mailach Dworczyka. Ale problemem tutaj byli nie ich autorzy, lecz raczej zły system, który od góry narzucał decyzje i polecenia do wykonania. Zależy mi na tym, żeby już żaden polityk nie był w stanie spowodować, że powstanie depesza, która jest niezgodna z przekonaniem jej autora i standardami agencji. To jest dla mnie dużo ważniejsze. Osób, które wydawały te polecenia, nie ma już w PAP.
Z maili, które w domniemaniu wyciekły ze skrzynki Michała Dworczyka, wynika, że w ostatnich latach zdarzało się dziennikarzom PAP „przetykać pytaniami” wypowiedzi polityków obozu rządzącego. Z panem jako naczelnym PAP też będzie traktowana przez rząd jak biuletyn informacyjny?
Dziennikarz, który miał coś wspólnego z tą depeszą, zamieszanie wokół swojej osoby poważnie przypłacił zdrowiem. Jest doświadczonym gościem, którego pamiętam z PAP od wielu lat. Do jego fachowości zastrzeżeń nigdy nie było.
Jestem jak najdalszy od wskazywania palcem i oskarżania dziennikarzy, którzy pracowali tu pod ogromną presją. Moim zadaniem jest tę presję z nich zdjąć. Za kształt serwisu odpowiada kierownictwo.
Widzi pan ciekawych dziennikarzy politycznych, którzy mogliby z rynku trafić do PAP?
Bardzo chciałbym takich znaleźć. Z kilkoma rozmawiałem.
Tomasz Żółciak, Grzegorz Osiecki, Klara Klinger?
Żałuję, ale nie idą niestety do nas. Klara pracowała w PAP wiele lat temu, pamiętam to. Byliby tutaj wielkim wzmocnieniem. Szukamy kogoś z tej ligi.
Po co PAP dział sportowy?
W tej tematyce konkurencja w internecie jest ogromna, w serwisie PAP jest mnóstwo depesz z wynikami meczów, które można sprawdzać na bieżąco w wielu portalach. Agencja prasowa, będąca publiczną firmą, ma obowiązek ustawowy. Nie zapominajmy, że Ministerstwo Sportu, sejmowa komisja sportu to organy, o których działalności musimy informować. To samo dotyczy Polskiego Komitetu Olimpijskiego, wszystkich związków sportowych… Tego jakoś zbyt chętnie nie chcą robić nasi koledzy z mediów sportowych orientujących się na bukmacherkę. Chyba, że jest afera, czyż nie? Nie tak bardzo klikalnych działań, ma komu opisywać. A to element misji PAP. My mamy komfort nieżycia w świecie rządzonym przez klikalność. Możemy pisać o tym, co naprawdę ważne – i też o tym, do czego obliguje nas prawo. Patrząc więc z takiej perspektywy, nie ma takiej możliwości, by działki sportowej u nas nie było.
Co do tabel i wyników – u nas mamy zawsze wiarygodne informacje, które inni mogą zaciągnąć do siebie – w tym zagraniczne agencje prasowe. Proszę sobie przypomnieć, co się stało, gdy Google błędnie pokazało kurs euro i dolara. Musi być jakieś miejsce, w którym będzie napisane, co się naprawdę zdarzyło. To dotyczy tak samo redakcji sportowej, krajowej, gospodarczej, zagranicznej i tak dalej. Po trzecie, praca z tabelami wyników jest zautomatyzowana i nie tak czasochłonna, jak mogłoby się wydawać.
“Polska racja stanu to nie kształtowanie narracji rządu przez dziennikarzy”
W analizie dla Instytutu Zamenhofa napisał pan, że trzeba zweryfikować pakiet serwisów, jakie agencja emituje do swych odbiorców, jakiego typu depesze są najchętniej cytowane, które nie cieszą się zainteresowaniem. Czy w tym kierunku są prowadzone już jakieś prace?
Nasi informatycy i pion sprzedaży mają do dyspozycji różne narzędzia analityczne, będą je wykorzystywać intensywniej niż wcześniej. Musimy po prostu zobaczyć, czy nasza energia nie idzie w komin.
W tekście, o którym pani wspomina, pisałem też, że wielką bolączką PAP jest zamulanie naszego serwisu informacjami, z których niewiele wynika. Np. kilka depesz z jednej konferencji premiera czy z posiedzenia komisji śledczej. Nie musimy robić z tego stenogramów. „Paskowy” w telewizji musi szybko coś wymyślić, gdy ma transmisje. A my na szczęście możemy poczekać, aż padnie coś konkretnego. Nie trzeba dawać „krótkiej” (rodzaj depeszy – przyp. WM) w pierwszych 5 minutach konferencji. Muszę uwalniać koleżanki i kolegów od konieczności takiego taśmowego spisywania każdego słowa polityka.
Nasza robota to jest dostarczanie nieprzetworzonej – ale ważnej i konkretnej – informacji w formie czystej, bezwpływowej, bezstronnej. Tym chcemy się zajmować.
Jedną z ról PAP jest relacjonowanie punktu widzenia przedstawicieli władz. Gdzie pan widzi granicę między przekazywaniem stanowiska rządu, a prorządową propagandą sukcesu? W ostatnich latach można było odnieść wrażenie, że taka granica nie istnieje.
Podzielam te opinie. Rzeczywiście mam wrażenie, że tutaj agencja poszła stanowczo za daleko. Jeśli prawdą jest, co można było wyczytać w mailach, o których już wspominałem, że prezes PAP, z którym kiedyś, tak się składa, byłem na roku na studiach, będzie doradzał premierowi w sprawach polityki i uczestniczył w kształtowaniu narracji rządu, to jest przekroczenie granic.
Może on tak wyobrażał sobie naszą rację stanu. Polską racją stanu nie jest to, by dziennikarze, nawet publicznej (bo nie państwowej!) agencji, kształtowali narrację rządu. Ja się z tym głęboko nie zgadzam. Jeśli rząd wygłasza jakiś apel, przedstawia strategię, to my chętnie o tym napiszemy – ale po naszemu. Nie jesteśmy od doradzania.
To wyobraźmy sobie, że dzwoni do pana lub któregoś z zastępców rzecznik rządu i mówi, że premier chce udzielić PAP wypowiedzi o bieżących wydarzeniach, ale z zastrzeżeniem „o to i tamto proszę nie pytać”. Co pan robi?
Wolałbym, żeby mi tego nie proponowano. Może powiedzmy to sobie jasno, że nie reaguję zbyt dobrze na takie propozycje. Wolę nie funkcjonować w takich warunkach.
To jest do zrobienia?
To jest trudne i wymaga od obu stron zrozumienia swoich ról. My nie jesteśmy od tego, żeby chwalić rząd. Mamy porządnie napisać, co on zrobił. To samo prezydent, i Sejm, i Senat, Sąd Najwyższy, Trybunał Konstytucyjny i wszyscy inni. Mamy nie dać się wciągnąć w nawalankę polityczną, tylko ją opisać – nie opowiadając się po żadnej ze stron.
We wspomnianym tekście dla Instytutu Zamenhofa proponuje pan, by to środowisko dziennikarskie wyłaniało rady programowe TVP, Polskiego Radia i PAP. Czy uważa pan, że w obecnym klimacie politycznym tego typu reforma jest w ogóle do przeprowadzenia?
Nie wiem. Prawdę mówiąc, nie zastanawiałem się. Zamykam oczy i wyobrażam sobie, co byłoby najlepsze i wyszło mi, że właśnie to. Ten pomysł miałby jakieś szanse powodzenia. Może to marzenia pięknoducha.
Co jeśli dziennikarz nie zgodzi się z anulowaniem czy znaczącą korektą jego tekstu, skrytykuje za to kierownictwo redakcji? Jesienią 2020 roku Anna Kisicka w takiej sytuacji została zwolniona.
W sytuacji spornej, gdy ktoś żąda sprostowania, a autor wiadomości uważa, że nie ma do tego podstaw, odmowa sprostowania jest dopuszczalna. Istnieje jednak cała ścieżka publikacji depeszy – jest edytor, który depeszę też czytał, jest wydawca serwisu i jest naczelny. Więc można całą tę ścieżkę przejść i czasem sprostowanie jest, a czasem nie. To przecież normalne narzędzie pracy dziennikarskiej. Nie ma się czego bać. Czasem lepiej coś sprostować niż potem iść na proces.
Co do Ani Kisickiej – z radością zawiadamiam, że wróci do współpracy z PAP. Nie będzie korespondentką, podejmie współpracę z innym naszym serwisem. Uważam, że została potraktowana bardzo niesprawiedliwie przez poprzednie kierownictwo.
Co dalej z serwisem Fake Hunter?
Serwis Fake Hunter doczeka się modyfikacji. Po rozmowach z z Justyną Wojteczek, moją zastępczynią, i z Markiem Błońskim, nie jesteśmy przekonani, że to musi być wielce rozbudowana struktura z osobną stroną internetową, portalem. Natomiast fact-checking jako taki należy do powinności agencji prasowej i będziemy to raczej realizować w ramach naszego serwisu.
Powinno to jednak polegać na eksperckim demaskowaniu wojennej propagandy czy zdrowotnych fejków, a nie pastwieniu się nad jakimś niszowym, nic nieznaczącym zagranicznym portalikiem, który napisał coś głupiego o Polsce, a my to „prostujemy”, czego jedynym skutkiem jest reklama owego portaliku. Papowska pieczęć wiarygodnej informacji zasługuje na coś więcej.
Dziękuję za rozmowę.
Wojciech Tumidalski w mediach pracuje od roku 1994. Zaczynał w Radiu Sudety, potem był związany z Radiem Wałbrzych i Rozgłośnią Harcerską. Do Polskiej Agencji Prasowej przeszedł w 1996 roku, zajmował się najpierw tematyką oświatową, a potem wymiarem sprawiedliwości, pisząc dla PAP kilka tysięcy depesz o procesach karnych, cywilnych, administracyjnych, toczonych przed sądami wszystkich instancji. W 2010 roku został laureatem Złotej Wagi, a rok później Dziennikarzem Roku wybranym przez Krajową Izbę Radców Prawnych. Pełnił funkcję edytora w dziale społecznym i w newsroomie PAP. Z agencji odszedł w 2017 roku po 21 latach pracy. W październiku tego samego roku rozpoczął pracę w dziale prawnym “Rzeczpospolitej” (Gremi Media). 2 lutego br. został redaktorem naczelnym Polskiej Agencji Prasowej.
Ukończył studia dziennikarskie na Uniwersytecie Warszawskim.