Kwartalnik jest edytorsko wysmakowany, spójny i dopracowany, treścią zadowoli tych, którzy zmęczeni są schematycznością internetowych publikacji, a konieczność dodruku pierwszego numeru to ewidentny sukces. Czy uda się go utrzymać, nie jest już takie oczywiste – dla Wirtualnemedia.pl powrót „Przekroju” w nowym wydaniu oceniają Piotr Stasiak, Michał Broniatowski i Paweł Wroński.
Pierwszy numer wznowionego „Przekroju” trafił do dystrybucji w poniedziałek 19 grudnia 2016 roku. Teraz jest to kwartalnik o tematyce społeczno-kulturalnej, ma format A3, 148 stron i kosztuje 14,90 zł. Wydawcą i redaktorem naczelnym jest Tomasz Niewiadomski, który prawa do tego pisma kupił ponad trzy lata temu od Gremi Media. W sprzedaży pojawiło się 50 tys. egz, jednak po kilku dniach wydawca zdecydował się na dodruk dodatkowych 29,9 tys. egzemplarzy z uwagi na bardzo duże zainteresowanie czytelników.
Zapytaliśmy ludzi mediów i dziennikarzy, jak oceniają reaktywację „Przekroju”, czy sukces pierwszego numeru uda się powtórzyć w przyszłości.
– Magazyn – podobnie jak jego legendarne wcielenie sprzed lat – co chwila puszcza oko do inteligentnego czytelnika – a przecież każdy z nas za takowego chce uchodzić – podsumowuje Stasiak.
Jedynym zagrożeniem dla tego projektu w jego opinii jest on sam dla siebie. – Jeden numer wymaga od czytelnika prawie tyle wolnego czasu i skupienia, co średniej wielkości książka. Dlatego ten początkowy rekordowy nakład pewnie będzie się urealniał. – Jeżeli jednak „Przekrój” ma się utrzymać komercyjnie, to w tej właśnie formule: magazynowej, kwartalnikowej i innej od wszystkich innych na rynku – dodaje Piotr Stasiak. Michał Broniatowski, redaktor naczelny miesięcznika „Forbes”, także jest pod wielkim wrażeniem nowego „Przekroju”. – Przeogromne brawa dla właściciela tytułu, i wydawcy i redaktora naczelnego, że odważył się zrobić coś takiego. Po pierwsze, że odważył się zrobić gazetę w dzisiejszych czasach pozbawioną zupełnie reklam. Jako redaktor naczelny innej gazety, po prostu mu zazdroszczę. Kolejnym dowodem odwagi jest wybranie formuły kwartalnika, co oznacza, że przychód też jest możliwy tylko raz na kwartał, a tymczasem cały zespół trzeba utrzymywać przez trzy miesiące, więc jest to ogromny wysiłek finansowy – podkreśla Michał Broniatowski. – Rozumiem, że twórcy pisma założyli, że będą mieć wysoką sprzedaż, a konieczność dodruku pierwszego wydania oznacza, że przynajmniej pierwsze wydanie odniosło duży sukces – zauważa Broniatowski. A co się tyczy samej gazety, trafiła w to, co najlepsze w starym „Przekroju” redaktora Mariana Eilego. Gazeta jest łamana na każdej stronie w inny sposób, są świetne rysunki, grafiki, nawet papier jest prawie taki sam jak kiedyś papier „Przekroju” – wylicza Broniatowski. Według niego mimo tego nowy „Przekrój” może być atrakcyjny nie tylko dla ludzi, którzy kiedyś go czytali, ale też dla młodych.
– Mają szansę przeczytać coś fajnego, co nie jest kucaniem do ich poziomu inteligencji, ale jest czymś do czego trzeba dojrzeć – mówi Broniatowski. – Co ciekawe, nie widziałem negatywnych opinii na temat nowego „Przekroju”, generalnie ludzie na forach społecznościowych wymieniają się informacjami, gdzie można kupić „Przekrój”, więc to jest wielki sukces – dodaje. Według niego reaktywowanie „Przekroju” w czasie kiedy prasa drukowana jest w odwrocie, to ciekawe zjawisko, sięgnięcie po coś, co z pozoru jest anachroniczne, ale ten anachronizm, jak mówi Broniatowski, okazał się świetną bronią. – Udało im się bardzo dobrze wystartować, do czego wydaje mi się częściowo przyczyniła się obecna sytuacja polityczna, w której inteligencja czuje się pod lekką presją, że tak to ujmę i szuka dla siebie jakiegoś azylu – zauważa Michał Broniatowski. – Czy następne numery będą takim sukcesem? Myślę, że nie – mówi Broniatowski. – Zawsze jest ten efekt świeżości, każda gazeta zaczyna z wysokiego pułapu, a potem spada. Tutaj jest dodatkowy problem, że to jest kwartalnik, więc po upływie trzech miesięcy trzeba na nowo ją promować, za każdym razem musi być to związane z wydatkiem na kampanię promocyjną. Jeżeli dwa, trzy numery odniosą sukces, to myślę, że „Przekrój” przestanie być kwartalnikiem i będzie się ukazywał częściej – podsumowuje Michał Broniatowski.
Paweł Wroński, dziennikarz „Gazety Wyborczej” również nie szczędzi pozytywnych opinii nowej edycji „Przekroju”. – Moja opinia o „Przekroju” w nowej edycji wyraża się tym, że pierwszego dnia po jego ukazaniu się pobiegłem do kiosku i go kupiłem za te prawie 15 zł. Uczyniłem to po pierwsze ze względów sentymentalnych, „Przekrój”, jakim ja go pamiętam, to było najlepsze pismo literacko-artystyczne w krajach dawnego bloku wschodniego. Po drugie mam też ogromną sympatię dla ludzi, którzy robią ten „Przekrój”, Miłady Jędrysik, Marka Raczkowskiego – podkreśla Paweł Wroński. – Nie są to ludzie którzy mają zmysł biznesowy, za to są ciekawymi osobami i fajnymi dziennikarzami – dodaje. – Pierwsza rzecz, która uderza, to okładka, która nawiązuje do grafiki lat 50., złotej ery polskiego wzornictwa przemysłowego, a także polskiej szkoły plakatu, co jest dla ludzi, którzy się na tym znają, komunikatem, że twórcy pisma chcą nawiązywać do tych najlepszych wzorców – zauważa Wroński. – Widać tu próbę połączenia starego z nowym oraz tematyki literacko-obyczajowej. W opinii Pawła Wrońskiego pismo jest jednak wewnętrznie nieułożone. – Pojawia się pytanie, czy to ma być muzeum, próba powrotu do czegoś co było, pomnik wielkiego twórcy polskiej prasy Mariana Eilego, o którym dosyć dużo się pisze w tym pierwszym numerze, czy też ma być czymś zupełnie nowym – zastanawia się Paweł Wroński. – Jeśli to pójdzie w kierunku pomnika, to ja wróże duże powodzenie dwóch, trzech pierwszych numerów, ale później już będzie gorzej – zaznacza Wroński. – Sądzę, że redakcja powinna wymyślić coś, czego jest wydaje mi się już bardzo bliska. W Polsce istnieje masę różnorodnych czasopism literacko-artystycznych, i jeśli istniałoby coś, np. w formie kwartalnika, co by zbierało te teksty i nadawało im jakąś formę, może i archaizującą, nawiązującą do dawnego „Przekroju”, to byłby olbrzymi zysk dla kultury narodowej, bo to że Polacy przestali czytać książki i gazety, to jest rzecz straszna i to będzie się nam odbijać czkawką w kolejnych pokoleniach – podkreśla Paweł Wroński. Jak zauważa, chętnie po nowy „Przekrój” sięgnęli 50-, 40-latkowie, może 30-latkowie z większa świadomością, ale do 20-latków ten przekaz zupełnie nie trafia, bo on jest sprzeczny ze współczesną estetyką. – Ale to nie jest zarzut – podkreśla Wroński. – Myślę, że po pierwsze to był świadomy wybór, a po drugie uważam, że wielu pismom udało się swoich czytelników wychować. Przykładem jest właśnie ‘Przekrój” czy „Gazeta Wyborcza” – dodaje. Według Pawła Wrońskiego, sukces pierwszego numeru i konieczność dodruku powinna zachęcić twórców pisma do tego, żeby zwiększyli częstotliwość ukazywania się „Przekroju”.
– Rozumiem jednak, że zachowują ostrożność. Jak to się mówi: pokażcie mi dziesiąty numer pisma, dopiero zaczniemy rozmawiać o tym, jaka jest jego przyszłość – mówi Wroński. – Było już wiele inicjatyw, które zakończył brak pieniędzy. A zważywszy na to, że istnieje ogólne odejście od reklam w drukowanej prasie, tego rodzaju pismo nie jest łatwo zbilansować finansowo – podsumowuje dziennikarz.
„Przekrój” zaczął się ukazywać w 1945 roku, jego redakcja przez wiele lat mieściła się w Krakowie. Założycielem i pierwszym redaktorem naczelnym pisma był Marian Eile, kierował redakcją przez 24 lata.