W rosyjskojęzycznych, a później światowych mediach co jakiś czas pojawia się niepotwierdzona informacja, że Władimir Putin nie żyje. W ostatni weekend znów miał umrzeć, a ciało miało być przechowywane w jego rezydencji. Wiadomość niemal natychmiast została określona jako fake news, a jej autorstwo zaczęto przypisywać rosyjskim służbom.
Prof. dr hab. Agnieszka Legucka z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych, która zajmuje się m.in. rosyjską dezinformacją, nie ma przekonania, że taki komunikat pochodził z kręgu służb.
Żerowanie na atrakcyjnych tematach
– Nie jest to teoria prawdopodobna. Zwłaszcza w sytuacji, w której Putin w marcu zapewne znów będzie kandydował na urząd prezydencki – mówi prof. Legucka w rozmowie z „Presserwisem”.
Dodaje jednak, że taka próba dezinformacji nie jest wyjątkowa dla rosyjskiej infosfery. – Od kilku lat, w zasadzie od końcówki drugiej kadencji Putina, zaczęto wskazywać, że Putin ma sobowtóra, że jeden umarł, a drugi nie umarł itd. Są ludzie, którzy w pewnym sensie żerują na takich atrakcyjnych tematach – mówi prof. Legucka. – Wystarczy spojrzeć na statystyki wyświetleń postów Walerego Sołowieja. To on już kilka razy „uśmiercał” Putina, dzięki czemu zyskiwał popularność.
Agnieszka Legucka wskazuje, że sam Sołowiej sporo komentuje, ale też od czasu do czasu wrzuca na swój profil teorie spiskowe, żeby zwiększać zasięgi. – I to było widać w weekend, kiedy przybyły mu dziesiątki tysięcy nowych obserwujących – mówi.
Niewielkie zaufanie do mediów
Zdaniem politolożki także teoria z sobowtórem nie jest prawdopodobna. Zauważa, że Putin mógłby się raczej obawiać, że gdyby istniał taki sobowtór, otoczenie Kremla zechciałoby go naprawdę zastąpić „numerem 2” w razie poważniejszych problemów ze zdrowiem. – Oczywiście nie mamy dziś dostępu do tego, co dzieje się na Kremlu. Jeszcze niedawno było z tym lepiej, bo w Moskwie funkcjonowali niezależni dziennikarze, którzy docierali do insiderskich informacji.
Jak dodaje Agnieszka Legucka, podatność na fake newsy i teorie spiskowe wśród mieszkańców naszej części Europy może wynikać z niewielkiego zaufania do informacji i mediów.
– Przez lata był to element działań propagandowych Rosji, która miała nie tyle przekonać ludzi do siebie, ile zasiać w nich wątpliwości, że nie można wierzyć informacjom. I to niezależnie, czy pochodzą one z oficjalnie funkcjonujących mediów, czy mediów społecznościowych – wyjaśnia. – Nawet my, Polacy, jesteśmy narodem, który ma bardzo niewielkie zaufanie do mediów.