Przez wiele lat był jednym z nas. A w zasadzie jednym z tych, na którego słowa czekało się z najwyższym zainteresowaniem i najwyższą ciekawością. Podobnie jak na każdy jego tekst, zwłaszcza o ukochanej piłce nożnej. I przez jedno, i przez drugie przemawiała niepospolita inteligencja, dowcip, ironia, wiedza.
Pisał tak, że od jego tekstów – nie relacji meczowych, nie sprawozdań, a w sumie nie tej sportowo-dziennikarskiej rutyny, choć i te skrzyły się kapitalnym piórem, ale od Jego komentarzy i felietonów, a także… humoresek zaczynało się lekturę „Sportu”.
Nie sposób też nie pamiętać jego wywiadów. Rozmówcy często byli zaskakiwani pytaniami, które wykraczały poza sport, ale które tworzyły świetne dla niego tło, bo też Mirek patrzył szerzej i głębiej, i pisał szerzej i głębiej. Jeszcze w czasach, kiedy o dziennikarstwie sportowym mówiło się, że to „gorszy sort dziennikarstwa”, taki z przynależnych mu ostatnich stron gazet, On łamał te uprzedzenia w najlepszy z możliwych sposobów.
Szybko Go dostrzeżono w światku dziennikarskim. Stał się autorem pożądanym, zresztą nie tylko na okoliczność sportu. Chciano Go nam nawet podkupić.
Kiedyś Mirek pojechał do Rumunii na tak zwaną dziennikarską wymianę. Cóż można było przywieźć z Rumunii, jakie ciekawe teksty, z jakimi ciekawymi postaciami się zetknąć? I Mirek wymyślił: wywiad z niesławnej – w Polsce – pamięci sędzią Victorem Padureanu, który prowadził mecz z Bułgarią w Starzej Zagorze, bardzo ważnym dla losów awansu na igrzyska olimpijskie w Monachium, gdzie później, w 1972 roku, zdobyliśmy złoty medal.
Ten mecz z Bułgarią przegraliśmy 1:3, a Padureanu wyrzucił z boiska Włodzimierza Lubańskiego, kapitana naszej drużyny, a jednocześnie człowieka uchodzącego za dżentelmena boiska. Tak właśnie Padureanu wszedł do historii polskiej piłki, a Mirek postanowił mu oddać głos, chyba jako pierwszy dziennikarz w Polsce.
Zrobił się szum, a taki tuz dziennikarstwa sportowego, jak Ryszard Niemiec, wówczas naczelny nieistniejącego już „Tempa”, pofatygował się na jeden z meczów Górnika w Zabrze z zamiarem poznania Mirka; w podtekście kryło się „skaperowanie” go do krakowskiego tytułu. Sprawa była oczywista: osłabienie konkurenta, czyli „Sportu” i bardzo znaczące wzmocnienie „Tempa”, zwłaszcza w wymiarze publicystycznym.
Mirek nie dał się namówić, bo z założenia był wierny. Dał się namówić tylko Jerzemu Domańskiemu, swego czasu prezesowi PZPN-u, a także redaktorowi naczelnemu „Przeglądu” na publicystyczne wspomaganie tego tygodnika, co „Sportowi” oczywiście nie przeszkadzało. Bo z Mirkiem tak w istocie było – gdziekolwiek pojawiał się ze swoim piórem i nazwiskiem – tam stanowił wzmocnienie.
W „Sporcie” nie pracował już od kilkunastu lat, czego nie sposób było nie żałować. Patrząc na Jego wiek, jeszcze długo byłby wielkim wzmocnieniem, pożądanym autorem, wyczekiwanym przez Czytelników. Zdrowie mu nie pozwoliło. Życie w ogóle tarmosiło Go bezlitośnie. Wcześnie stracił żonę Bożenę, został sam z małymi dziećmi – chłopakami. Stał się ofiarą wypadku, przechodząc przez przejście dla pieszych. Czepiały się Go różne choróbska, stopniowo wyniszczając organizm.
Potraktujmy jednak jako rodzaj szczęśliwego zrządzenia losu to, że dane nam było Go poznać, że dane nam było razem pracować, dane nam było odbywać wiele rozmów, w pokojach, gabinetach, a i przy oknie. Czy to na Młyńskiej, czy to na Opolskiej. Nie zapomnimy o Tobie.
Redaktor Mirosław Nowak urodził się 16 maja 1961 roku, zmarł 22 października 2023.
W imieniu koleżanek, kolegów i przyjaciół ze „Sportu”
Andrzej Grygierczyk
Pogrzeb redaktora Mirosława Nowaka odbędzie się w czwartek, 26 października, o godz.12.00 na Cmentarzu Komunalnym w Sosnowcu, ul. Wojska Polskiego 124.