Nie(odporni) na newsy

Rozmowa z medioznawcą Stephanem Weichertem o newsowym wypaleniu

– Nadmiar złych wiadomości wpędza nas w chorobę. Wojna, kryzys, pandemia koronawirusa, kryzys klimatyczny i inne – to wszystko obfituje w newsy, którymi jesteśmy przytłoczeni – mówi Stephan Weichert

W czasach kryzysów odbiorcy mediów czują się przytłoczeni informacjami i chcąc chronić siebie, przestają śledzić wiadomości. Przechodzą newsowe wypalenie – mówi niemiecki medioznawca Stephan Weichert.

Zajmuje się Pan cyfrową rezyliencją. Znamy pojęcie rezyliencji z medycyny i psychologii, gdzie oznacza odporność i umiejętność dostosowania się. A czym jest rezyliencja cyfrowa?

Rzeczywiście przejęliśmy to pojęcie z psychologii i odnieśliśmy do transformacji cyfrowej. Mówimy o rezyliencji jednostki, społeczeństwa, a nawet demokracji, która obecnie jest mocno obciążona przez dezinformację, fejki, mowę nienawiści czy sztuczną inteligencję. Korzystanie z mediów cyfrowych i podejście do nich jest dla nas punktem wyjścia, by zapytać, jak radzi sobie z nimi społeczeństwo, jak człowiek może się lepiej dopasować lub – o ile jest to konieczne – odseparować od technologii.

Zbadał Pan rezyliencję cyfrową Niemców i mówi o zjawisku, które nazwaliście newsowym wypaleniem (burnout). To syndrom newsowego przegrzania.

To jedna z tez, którą postawiliśmy już dawno, a teraz zbadaliśmy ją empirycznie w reprezentatywnym badaniu. Chodzi o to, że nadmiar złych wiadomości wpędza nas w chorobę. Wojna, kryzys, pandemia koronawirusa, kryzys klimatyczny i inne – to wszystko obfituje w newsy, którymi jesteśmy przytłoczeni. Ludzie, chcąc chronić siebie, wycofują się, nie chcą już śledzić tego wszystkiego, co się dzieje na świecie, nie chcą słyszeć, oglądać wiadomości. Określiliśmy to jako news-burnout.

Ale na początku pandemii zauważyliśmy duże zapotrzebowanie na informacje. Media odnotowały rekordy klikalności.

To normalne w czasie kryzysów. Kiedy coś złego się dzieje, korzystamy ze źródeł, do których mamy zaufanie. W Niemczech wzrosła w tym czasie popularność przede wszystkim mediów publicznych. Ale po pewnym czasie ludzie zobojętnieli. Pojawiły się zarzuty, że media zbyt jednostronnie informują o pandemii albo teraz bezkrytycznie o wojnie w Ukrainie. Dzisiaj z analiz treści wiemy, że wcale tak nie było. Media zamieszczały krytyczne głosy, ale po fazie wielkiego zaufania nastąpiła u odbiorców faza rozczarowania, która do dzisiaj idzie w parze z utratą zaufania.

Pana badania pokazały, że im młodsi użytkownicy, tym większy przeżywają cyfrowy stres. A przecież można by sądzić, że dla młodych ludzi media cyfrowe to oczywistość. Jak Pan to tłumaczy?

Powody są dwa. Po pierwsze, starsze pokolenia są bardziej doświadczone w kwestii kryzysów. Przeżyły może drugą wojnę światową albo znają zimną wojnę, rywalizację między Wschodem a Zachodem, były świadkami upadku muru berlińskiego. Dla młodego pokolenia kryzysy to nowość i podchodzą do nich bardziej emocjonalnie. Po drugie, młode pokolenie bardzo intensywnie korzysta z mediów cyfrowych i przede wszystkim mediów społecznościowych, nie odrywa się od komórki. Dlatego jest bardziej narażone na przeciążenie niż starsze pokolenie, którego przedstawiciele częściej są offline albo po prostu idą na spacer lub zakupy bez telefonu. Młodsze pokolenie praktycznie tego nie robi.

A dlaczego jesteśmy wykończeni? Czy to przez napływ wiadomości, wielość kanałów czy liczbę używanych urządzeń?

Wszystkiego po trochu. Im więcej kanałów społecznościowych używamy, tym miewamy się gorzej, bo musimy zadbać o prezentację na Instagramie, o polubienia na Facebooku, dyskusję na Twitterze. Im więcej kanałów, tym trudniej nam nad wszystkim zapanować. Wrzucamy cały czas nowe treści, aby inni nas zauważyli, polubili, dyskutowali z nami. To niesamowicie męczące. Radziłbym skoncentrować się na jednym lub dwóch kanałach społecznościowych, a nie obsługiwać wszystkie równocześnie. To ważny wniosek z naszych badań.

Rozmawiamy o cyfrowej rezyliencji, ale wyczerpanie dotyczy wszystkich mediów, nie tylko cyfrowych. Ludzie nie chcą słuchać wiadomości, czytać gazet, oglądać programów informacyjnych.

Tak, chodzi o wszystkie media, ale nie ma już dziennikarstwa analogowego. Treści dzienników są też dostępne w sieci.

Po reprezentatywnym zbadaniu około tysiąca osób przeprowadził Pan wraz ze swoim współpracownikiem około 80 pogłębionych wywiadów. Co Wam mówili ludzie? Jak daleko sięgało ich wyczerpanie newsami?

Robiliśmy te wywiady kilka tygodni po rosyjskim ataku na Ukrainę. Wiele osób dawało upust swoim emocjom, niektórzy byli zdezorientowani, zmęczeni psychicznie. I wtedy już zauważalne było pewne wycofanie, nie chcieli śledzić tylu złych wiadomości. Dla wielu ważna była rozmowa z przyjaciółmi i rodziną, aby zmniejszyć to przeciążenie i wyrobić sobie opinię. Rozmowa z innymi jest niesłychanie ważna – to pierwszy krok do rezyliencji. Wiele osób mówiło nam, że chce bardziej punktowo konsumować wiadomości i świadomie je ograniczać. Najstarsi uczestnicy naszych badań, którzy znali wojnę z własnego doświadczenia albo opowiadań rodziców, reagowali bardzo emocjonalnie, bali się kolejnej wojny. U młodszych zaś widoczne były objawy depresji.

A jak wygląda zdrowe korzystanie z mediów?

Wskazówek jest wiele. Jedna z nich to świadomy wybór mediów, jeśli szukamy informacji na aktualne tematy. Nie skacz po wszystkich źródłach. Radziłbym każdemu mieć jedno lub dwa media, z których informuje się na bieżąco. Ograniczyć konsumpcję mediów, rozmawiać o wydarzeniach z innymi ludźmi – osobiście, a nie tylko w sieci – to kolejna rada. Ważny jest także czas offline, to, co nazywamy cyfrowym detoksem. Spróbuj spędzić weekend bez komórki. Warto też posprzątać w smartfonie. Na swojej komórce mam około 280 aplikacji, a używam tylko dziesięciu. Właściwie mógłbym skasować 270 apek, ale jeszcze do tego nie doszedłem. I zróbmy sobie przerwę z jakimś kanałem społecznościowym. Nie tweetujmy przez tydzień albo dwa, a potem zobaczmy, czy nam czegoś brakuje.

***

To tylko fragment rozmowy Katarzyny Domagały-Pereiry ze Stephanem WeichertemPochodzi ona z najnowszego numeru „Press”.