Do rąk czytelników trafia nowy numer „Tygodnika Powszechnego”, datowany na 2 grudnia 1984 roku. Wielu z nich ma zwyczaj rozpoczynać lekturę od felietonu Stefana Kisielewskiego z cyklu „Widziane inaczej”. W związku z tym nieraz pierwszym ich wrażeniem jest… rozczarowanie, bo PRL-owska cenzura na teksty Kisiela ma oko od dawna i bywa, że zdejmuje je w całości. To już czasy, gdy można wpisać słynną notkę „Ustawa z dn. 31 VII 1981, O kontroli publikacji i widowisk, art. 2, pkt 1 (Dz. U. nr 20, poz. 99, zm.: 1983 Dz. U. Nr 44, poz. 204)”, za pomocą której bezradna redakcja informuje o ingerencji cenzora.
Jednak tamtego dnia felieton Kisiela ukazuje się w całości. Zatytułowany „Moje typy”, przejdzie do historii polskiego dziennikarstwa i w pewien sposób sam tę historię napisze. Bo też polskich dziennikarzy dotyczy – czterdzieściorga z nich, o powszechnie znanych nazwiskach z telewizji, radia, partyjnej prasy. Jak Broniarek, jak Guz, jak Bilik, Boniecka, Safjan, Podkowiński, Tepli, Woźniak. Wreszcie jak Urban. „Moje typy” zawierają jedynie nazwiska. I to wszystko. Ani słowa komentarza.
– „Lista Kisiela” to publikacja specyficzna, zawierająca zakamuflowaną treść – tłumaczy dr hab. Cecylia Kuta, naczelniczka Oddziałowego Biura Badań Historycznych IPN w Krakowie. – Kisielewski wymienił nazwiska 40 osób związanych z ówczesną ekipą rządzącą. W jego opinii osoby te szczególnie angażowały się w szerzenie komunistycznej propagandy i wykazywały się służalczością względem systemu. W ten sposób Kisielewski zareagował na ówczesne propagandowe posunięcia władzy – dodaje historyczka.
Choć historycy nie lubią prostych analogii – wszak świat się zmienił – warto już tutaj wprowadzić słowa Jerzego Kisielewskiego, syna Stefana, także dziennikarza: – Jesteśmy w takim momencie, że każdy z nas, jeśli nie na papierze, to w głowie ma taką listę nazwisk dziennikarzy, którzy nie są wiarygodni; osób, które sprzeniewierzyły się idei rzetelnego dziennikarstwa – mówi nam Jerzy Kisielewski.
ŻART Z PODWÓJNYM DNEM
„Tygodnik Powszechny” miał znacznie szerszy krąg czytelników, niż wynikałoby to ze sprzedaży. Pomimo ograniczeń nakładu egzemplarze „TP” często przekazywano sobie z rąk do rąk niczym prasę drugiego obiegu. W rezultacie „Moje typy” nabrały charakteru wirala swoich czasów. Stały się żywą do dziś legendą, opowieścią o tym, jak Kisielewski jednym felietonem podsumował reżimowe media i jak jednym felietonem wstrząsnął dziennikarskim światkiem, wystawiając do wiatru cenzurę.
– Pamiętam, jaka to była sensacja – wspomina prof. dr hab. Rafał Habielski z Wydziału Dziennikarstwa, Informacji i Bibliologii Uniwersytetu Warszawskiego. – A byłem wtedy młodym człowiekiem, zaraz po studiach. Na felieton Kisiela wszyscy zwracali uwagę. Wydrukowało go przecież oficjalnie ukazujące się czasopismo i nie został zdjęty przez cenzurę.
– „Lista Kisiela” stanowiła krzyk rozpaczy, była formą protestu autora przeciwko cenzurze, która zdejmowała mu felieton za felietonem – uważa Michał Ogórek, który za czasów PRL skutków cenzury doświadczył osobiście.
Kisiel wymyślił więc taką formułę tekstu, którego nie można było ocenzurować. W felietonie „Moje typy”, którego jedyną treść stanowiły nazwiska, nożyczki cenzora nie miały czego ciąć. – Cenzura w dużej mierze wpłynęła na formę tekstu Kisielewskiego z 1984 roku. Należał do grona najbardziej wycinanych przez nią autorów „Tygodnika Powszechnego” – przypomina dr hab. Marcin Zaremba, historyk z Wydziału Historii Uniwersytetu Warszawskiego.
I krótko kreśli sylwetkę Kisiela: – Był osobą wyjątkową. Człowiekiem renesansu. Kompozytorem, krytykiem muzycznym, prozaikiem, felietonistą, osobą o wielu talentach, wyjątkowej inteligencji, ciętym języku, doskonałym piórze. A do tego człowiekiem zasadniczym i pryncypialnym, od samego początku do końca konsekwentnie antykomunistycznym. Nie było wielu takich w Polsce Ludowej. Cenzura, a także Wydział Prasy i Wydział Propagandy Komitetu Centralnego PZPR, traktowały go jako wroga politycznego. Dlatego jego teksty były czytane ze szczególną uwagą – mówi historyk.
Mariusz Urbanek, autor książki o Stefanie Kisielewskim, twierdzi: – To był klasyczny żart z podwójnym dnem. Prawdziwy felieton to po równo treść i forma. To znakomicie widać w „Moich typach”. Teoretycznie treść jest taka, że Turowicz nie powinien za taki felieton zapłacić, bo za co: za listę kilkudziesięciu nazwisk? Ale właśnie forma i tytuł załatwiały treść. „Moje typy” to tytuł bardzo dwuznaczny. Może oznaczać „Mój wybór” i zostawiać czytelnikowi do zastanowienia się: OK, wybór, ale według jakich kryteriów, do jakich zadań, za jakie zasługi? I to było dość jednoznaczne, łatwo było się tego domyślić, czytając nazwiska, które się na tę listę składały. Ale słowo „typy” ma jeszcze inne znaczenie, które od razu przychodzi na myśl. Typ to przecież „typ spod ciemnej gwiazdy”, „nieciekawy typ”, „z takim typem lepiej się nie zadawać”. I wtedy lista nabiera innego wymiaru – dowodzi Urbanek.
Przekonuje też, że „Lista” nie była jednak prostą kpiną z cenzury: – Cenzura wbrew pozorom nie składała się z samych kretynów, którzy nie potrafili czytać między wierszami, więc nie można powiedzieć, że puściła ten felieton, bo nie zrozumiała, o co Kisielowi chodziło, albo sądzić, że nie mogła go zatrzymać, bo jak się przyczepić do tytułu i listy nazwisk? Nie takie rzeczy były cenzurowane pod byle pretekstem. Nawet wiersze mogły zagrażać sojuszowi z ZSRR.
Biograf Kisielewskiego jest zdania, że cenzura przyzwoliła na publikację „Listy” w „Tygodniku Powszechnym”, gdyż felieton ten wpisywał się w definicję wentyla bezpieczeństwa, stosowanego w PRL zabiegu socjotechnicznego, dzięki któremu można było nieco obniżyć napięcia społeczne.
***
To tylko fragment tekstu Tomasza Borówki. Pochodzi on z najnowszego numeru „Press”.