Od lat widziana na korytarzach sejmowych. Zawsze z mikrofonem i często w pogoni za uciekającymi przed nią politykami wszystkich partii. Udało jej się skłonić do wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego i Antoniego Macierewicza. – A przecież z nami ci politycy od wielu lat nie rozmawiają – dziwi się Roman Imielski z „Gazety Wyborczej”. – Nie musi krzyczeć, by być słyszana, bo zawsze jest świetnie przygotowana – dodaje Patryk Michalski z Wirtualnej Polski. Co mówią o Justynie Dobrosz-Oracz jej byli i obecni koledzy z pracy?
Na jej pytania politycy reagują różnie. Grzegorz Braun z Konfederacji ironizuje: „Marnie pani wygląda. Niedotlenienie może dało się we znaki?”. Ryszard Terlecki z PiS-u oburza się: „To jest bezczelność, co pani mówi”. Jacek Ozdoba z Suwerennej Polski irytuje się: „A pani pracuje w Sputniku?”.
W lutym br. Justyna Dobrosz-Oracz pyta Janusza Kowalskiego (też z Suwerennej Polski) o listę kilkudziesięciu dotacji, jakie z ministerstwa edukacji otrzymały organizacje związane z obozem Zjednoczonej Prawicy. Poseł unika odpowiedzi. – Chciałbym, żeby „Gazeta Wyborcza” przyglądnęła się Fundacji Batorego – odpowiada. Na to Dobrosz-Oracz: – „Przyjrzała”, jak już po polsku mówimy, to po pierwsze. Po drugie, panie pośle, proszę odpowiedzieć na moje pytanie!
Kilka dni temu Aleksandra Łapiak, posłanka Suwerennej Polski, na widok dziennikarki łapie za komórkę i zaczyna mówić do słuchawki. – Ale nie ma pani włączonego telefonu. Widać na wygaszaczu, że z nikim pani nie rozmawia – zauważa Dobrosz-Oracz. Film staje się hitem internetu i „Szkła kontaktowego” w TVN24.
A gdy w 2019 r. pyta ministra Dariusza Piontkowskiego, czy reforma edukacji wprowadza chaos, ten reaguje nerwowo. – Chaos to jest być może w pani głowie dotyczący oświaty – sugeruje dziennikarce były szef resortu edukacji. – Nie. Obraża mnie pan, panie ministrze – reaguje natychmiast Dobrosz-Oracz.
Czarnek do Dobrosz-Oracz: „Pani jest głupia?”
O tym, że będzie dziennikarką, mówi znajomym z wrocławskiego liceum. Jej koleżanką z klasy (o profilu edukacja filmowa) jest Agnieszka Smoczyńska, dziś reżyserka („Córki dancingu”, „Fuga”, „The Silent Twins”), scenarzystka filmowa i teatralna. – Zdarza mi się oglądać Justynę w akcji. Jakbym się przeniosła w czasie. Widzę, jak biega po sejmowych korytarzach i dociska tych przerażonych ludzi w garsonkach i garniturach. To jest ta sama dziewczyna, z którą chodziłam do liceum – wspomina Smoczyńska w rozmowie dla „Gazety Wyborczej”.
W tym samym wywiadzie Justyna Dobrosz-Oracz przyznaje, że zwolennicy PiS-u nazywają ją „czarownicą”. O politykach obozu władzy mówi: – Chodzą do swojej rządowej telewizji, mówią tam, co chcą, nikt im nie zada niewygodnego pytania. Próbują nie odpowiadać, ale ja wiem, że na ludziach większe wrażenie potrafią zrobić plecy milczącego Ryszarda Terleckiego niż kolejna jego wypowiedź, która niewiele wnosi. W świecie, w którym rządzi nami czas, siłę rażenia ma skrót – ostatnie lata nauczyły mnie tego dobitnie. Czasem jedna wypowiedź ministra Czarnka, którą uda mi się zdobyć, więcej o nim mówi i lepiej się roznosi po sieci niż analityczny tekst, który mogłabym napisać.
Podczas Forum Ekonomicznego w Karpaczu dziennikarka pyta Przemysława Czarnka, czy chciałby ustawowo zakazać seksu dla przyjemności. – Pani jest głupia czy tak po prostu mówi tylko? – reaguje minister. – Proszę mnie nie obrażać. To pan plecie takie głupoty publicznie, panie ministrze, to trzeba za to brać później odpowiedzialność. Przeprosi pan? – dopytuje Dobrosz-Oracz. – Proszę mnie przeprosić, że pani mnie atakuje na Twitterze – mówi Czarnek. – Ja nie atakuję. Zadaję panu pytania. To pan mnie obraził – odpiera zarzut dziennikarka. Skąd pytanie o zakaz seksu? Po wypowiedzi Czarnka dla Polskiej Agencji Prasowej: – Jeżeli seks traktuje się wyłącznie jako przyjemność, mówi się o prawie do posiadania dzieci również przez grupy, które nie stanowią rodziny nawet nieformalnej, to mamy do czynienia z upadkiem wartości, które przez wieki pozwalały nam funkcjonować.
„Ma doświadczenie i świetną pamięć”
Justyna Dobrosz-Oracz po liceum nie zmienia zdania. Idzie na studia dziennikarskie na Uniwersytecie Warszawskim. Pracę w mediach zaczyna w 2000 r. Trafia do „Teleexpressu”. Zajmuje się polityką. W tym czasie jej ojciec jest posłem PSL. Jego konserwatywno-nacjonalistyczne poglądy znajdują odbicie w zmianie barw partyjnych. W 2003 r. przechodzi do Ligi Polskich Rodzin, a trzy lata później zostaje przewodniczącym klubu parlamentarnego tej partii. W 2007 r. LPR nie dostaje się do Sejmu, a Janusz Dobrosz znika z polityki.
– Gdy powiedziałam ojcu, że zamierzam iść na dziennikarstwo, był w szoku. Mówił przerażony: „Przecież ty nawet nie śledzisz tego, co mówią w wiadomościach! Jak zamierzasz zdać egzaminy?”. W końcu zaczęłam nadrabiać w ostatniej, maturalnej klasie, zaparłam się. Ale nie myślałam wtedy, że zostanę reporterką sejmową, raczej widziałam się w roli kogoś, kto opowiada o polityce zagranicznej – może w roli korespondentki? Nie miałam i nie mam w zasadzie żadnych zawodowych wzorców, od początku uznałam, że muszę znaleźć własną drogę i styl – opowiada Justyna Dobrosz-Oracz w rozmowie z Michałem Nogasiem w „Gazecie Wyborczej”.
W 2007 r. w TVP1 zaczyna prowadzić programy publicystyczne, m.in. „Kwadrans po ósmej” i „Polityka przy kawie”. Trzy lata później do „Wiadomości” ściąga ją Małgorzata Wyszyńska, ówczesna szefowa głównego programu informacyjnego w Jedynce. Justyna Dobrosz-Oracz od razu zostaje główną reporterką polityczną programu. Jej relacje z Sejmu niemal codziennie pojawiają się o godz. 19:30. – Budziło nawet moje zdziwienie, że tak świetna dziennikarka była w „Teleexpressie”, gdzie tematy polityczne są przedstawiane w krótkiej formie – wspomina Grzegorz Sajór, wtedy wydawca „Wiadomości”, a dziś dziennikarz internetowego Radia 357.
Pracę z Justyną wspomina bardzo dobrze. – Miałem do niej pełne zaufanie w sprawach politycznych. Znała się na swojej działce jak mało kto. Zresztą do dziś uważam, że jest w gronie najlepszych dziennikarzy politycznych w naszym kraju – komplementuje Sajór. – Robiła świetne materiały, przynosiła własne tematy, potrafiła zwrócić uwagę na coś, co dla innych było niezauważalne. Ma doświadczenie i świetną pamięć, więc politycy nie mogą jej wmawiać czegoś, co nie miało miejsca. W swoich materiałach często to udowadniała, przypominając ich archiwalne wypowiedzi. Na pewno była wyróżniającą się reporterką „Wiadomości”.
Skoczyła na bungee do materiału
Jeden z byłych reporterów tego programu, który nie chce podawać nazwiska, wspomina, że Justyna Dobrosz-Oracz nie była „mistrzem rzemiosła telewizyjnego”. – Pracowała szybko i chaotycznie. Montowała na ostatnią chwilę, czym doprowadzała wydawców do szału. Jej materiały często były sklecone dość przypadkowo. Nie miała super ujęć, dla niej liczyła się przede wszystkim tzw. „setka”, czyli wypowiedź polityka. Ale może to kwestia działki, w której siedziała? – zastanawia się.
Natomiast Michał Siegieda, dziś szef komunikacji korporacyjnej i rzecznik prasowy WP Holding S.A., a przed „dobrą zmianą” reporter „Wiadomości”, przypomina sobie materiał Justyny Dobrosz-Oracz, w którym skoczyła na bungee: – Zaczęła na górze, przywiązana do lin, a skończyła na dole, już po skoku. Materiał dotyczył kampanii wyborczej, w której – jak przekonywała Justyna – politycy są gotowi zrobić wszystko, nawet skoczyć na bungee, by zainteresować sobą wyborców. I ten stand-up najlepiej oddaje jej charakter. Ona nie odpuści. Skoro padł taki pomysł, to trzeba go zrealizować i już.
Grzegorz Sajór mówi o niej „wulkan energii”. – Wszędzie jej było pełno. Zawsze gdzieś biegnąca, wpadająca, wypadająca. A z drugiej strony bardzo rodzinna. Dużo opowiadała o swoich bliskich. Jej mąż też pracował na pl. Powstańców Warszawy (tu znajduje się siedziba wszystkich redakcji programów informacyjnych TVP – przyp. red.). Tworzą bardzo fajną i zgraną parę. Zresztą wystarczy zerknąć na media społecznościowe Justyny – mówi Sajór.
O pracy z nią opowiada Michał Siegieda. W tamtych czasach siedzą obok siebie w redakcji „Wiadomości”. – Justyna lubiła w pracy ciszę i drażniło ją, gdy było głośno. Ale to nie było gwiazdorzenie. Po prostu potrzebowała się skupić – zaznacza.
„Nigdy nie złamałam dziennikarskich zasad”
W sierpniu 2015 r. – po wygranych przez Andrzeja Dudę wyborach prezydenckich – ówczesna posłanka PiS Krystyna Pawłowicz pisze na Facebooku, że Justyna Dobrosz-Oracz to „sejmowa specjalistka od faktów medialnych” i jesienią powinna odpocząć od pracy. – Na jesieni, nowa władza będzie musiała zadbać o Pani zdrowie… A ja, być może, opłacę Pani cykl wykładów dziennikarstwa w Wyższej Szkole Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu – pisze posłanka. Ma na myśli uczelnię założoną przez o. Tadeusza Rydzyka. Wielu odczytuje ten wpis jako groźbę kierowaną pod adresem dziennikarki.
Kilka miesięcy później, gdy Zjednoczona Prawica wygrywa wybory parlamentarne w Polsce, a władzę w TVP przejmuje Jacek Kurski, Justyna Dobrosz-Oracz – wraz z kilkunastoma innymi osobami – zostaje zwolniona z telewizji. – Po szesnastu latach pracy usłyszałam, że muszę odejść, bo wieje wiatr zmian. Nigdy nie złamałam dziennikarskich zasad. Nie chodziłam na niczyim pasku i nie stosowałam autocenzury. To pierwszy mój komentarz od lat. Wybaczcie, ale nie sposób w takiej chwili milczeć – pisze Justyna Dobrosz-Oracz na swoim profilu facebookowym.
„Cenią ją bardzo politycy PiS-u”
W kwietniu 2016 r. dołącza do działu wideo „Gazety Wyborczej”. Przygotowuje materiały polityczne. – Justyna świetnie się u nas sprawdza. Przydało się jej wieloletnie doświadczenie przed kamerą, a do tego przynosi sporo insajderskich newsów. I całkiem dobrze pisze jak na dziennikarkę telewizyjną, czuć u niej gazetowy warsztat, co nie zdarza się często, bo jest to jednak zupełnie inna specyfika pracy – podkreśla Roman Imielski, zastępca redaktora naczelnego „Gazety Wyborczej”. – Gdy przychodziła do nas Justyna, wprowadziliśmy nowy standard dziennikarski w mediach tradycyjnych. Mieliśmy wtedy duże plany związane z rozwojem działu wideo, podobnie jak najwięksi wydawcy gazetowi na świecie. Patrzyliśmy na to, co robił w tamtym czasie choćby „The New York Times”. Dziś to się trochę pozmieniało, bo wideo z punktu widzenia wydawcy gazety nie stało się takim wunderwaffe, jak o tym myślano jeszcze siedem lat temu.
Roman Imielski przyznaje, że kolejne produkcje wideo Justyny Dobrosz-Oracz mają mnóstwo odsłon w serwisie „Wyborczej”. – Jej materiały cieszą się ogromnym zainteresowaniem nie tylko wśród naszych czytelników, ale też wychodzą poza tę bańkę. W mediach społecznościowych widzimy sporo osób, które nie są naszymi prenumeratorami, a jednak oglądają filmy Justyny. To są świetne materiały dziennikarskie, pokazujące w dużej mierze hipokryzję obecnej władzy. Justyna jest zawsze perfekcyjnie przygotowana i świetnie sobie radzi w trudnych warunkach, bo praca w Sejmie bardzo się zmieniła po 2015 r., a dziennikarze są tam sekowani. Dlatego jej lekko szalony styl pracy ma swoje uzasadnienie. Paradoks polega na tym, że cenią ją bardzo politycy PiS-u, bo np. Antoni Macierewicz, który nie chce rozmawiać z nikim z „Gazety Wyborczej”, niedawno udzielił minutowego wywiadu na korytarzu sejmowym Justynie Dobrosz-Oracz tylko dlatego, że ją zna jeszcze z czasów telewizji i w jakimś stopniu ma do niej zaufanie. Z punktu widzenia naszego medium przyjęcie Justyny do naszego zespołu było dla nas dużym wzmocnieniem – mówi wicenaczelny „Gazety Wyborczej”.
„Pan mnie chyba z kimś pomylił”
Jednym z najgłośniejszych materiałów Justyny Dobrosz-Oracz w ostatnim czasie stało się wideo z sędzią Trybunału Konstytucyjnego Zbigniewem Jędrzejewskim. Był w gronie buntowników, którzy kwestionowali możliwość dalszego kierowania tą instytucją przez Julię Przyłębską. Jednak na początku czerwca niespodziewanie stawił się na sali obrad, co pozwoliło na zebranie pełnego składu, który zajął się sprawą ułaskawienia Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika przez prezydenta Andrzeja Dudę. Dziennikarka chciała się od niego dowiedzieć, dlaczego zmienił zdanie.
Podbiega do niego na ulicy, pod siedzibą Trybunału Konstytucyjnego. – Dzień dobry, panie sędzio. Nie poda mi pan ręki? – pyta. – A w jakiej pani telewizji pracuje? – docieka sędzia. – „Gazeta Wyborcza” – odpowiada. – A ile lat? – dopytuje sędzia. – Dwadzieścia – mówi Dobrosz-Oracz. – No to już wystarczy. Pani się bardzo nie stara – stwierdza sędzia.
Dalej Jędrzejewski pyta ją, dlaczego jest dziennikarką nieobiektywną. – Ale dlaczego ja miałabym być nieobiektywna? – dopytuje Dobrosz-Oracz. – Dlatego, że jest pani ponoć w związku miłosnym z panem Protasiewiczem (chodzi o posła Jacka Protasiewicza z Unii Europejskich Demokratów, który jest związany z inną dziennikarką – przyp. red.), tak? To mi już wystarczy – mówi sędzia. – Pan mnie chyba z kimś zdecydowanie pomylił. Myślę, że będę musiała pana pozwać za takie głupoty, które pan wygaduje – odpowiada mu dziennikarka. – Nie! Ja nic nie mówię. Tylko tak rzuciłem – tłumaczy się Jędrzejewski. – Pan jest sędzią, czy kim? Może pana z kimś pomyliłam? – pyta Dobrosz-Oracz. – Proszę pani, czy ja mam powtarzać, że nie życzę sobie rozmowy z panią? – ucina sędzia.
– To dość skandaliczna sytuacja – ocenia Roman Imielski. – Nieustępliwość jest cechą dobrego reportera sejmowego i jednocześnie cechą charakteru Justyny. To jej wyznacznik. A ona łączy to ze świetnym przygotowaniem. Jej się nie da zagiąć. I takim przykładem jest słynna konferencja Lasów Państwowych sprzed kilku miesięcy. Justyna pyta tam o wycinkę w Puszczy Karpackiej. W odpowiedzi słyszy, że nie ma Puszczy Karpackiej. A Justyna im odpowiada, że na stronie internetowej Lasów Państwowych jest taka nazwa. Panowie zaniemówili – opowiada wicenaczelny „Gazety Wyborczej”. – Justyna jest postrachem polityków. Wystarczy zobaczyć jej materiały sprzed 2016 r., gdy rządziła koalicja PO-PSL. Ich również atakowała.
„Traktuje wszystkich polityków jednakowo”
Zwraca na to uwagę Patryk Michalski, dziennikarz polityczny Wirtualnej Polski, który od kilku lat bardzo dobrze zna Justynę Dobrosz-Oracz z sejmowych korytarzy. – Traktuje wszystkich polityków jednakowo. Dziś telewizja publiczna często uderza w opozycję. W programach informacyjnych TVP przypominane są archiwalne wypowiedzi polityków obecnej opozycji, a wtedy rządzących. Gdyby nie trudne pytania dawnych dziennikarzy „Wiadomości”, w tym także Justyny, to nie mieliby czego pokazywać – zauważa Patryk Michalski.
Wiosną br. razem z Justyną Dobrosz-Oracz są w gronie siedmiorga polskich dziennikarzy, którzy jadą do Stanów Zjednoczonych. Zostają tam zaproszeni do udziału w International Visitor Leadership Program przez amerykański Departament Stanu i ambasadę USA w Polsce. Tegoroczna edycja jest poświęcona wyborom. Jak pisaliśmy na naszych łamach, uczestnicy programu nie składają aplikacji, tylko są wybierani, nominowani, a następnie zapraszani do udziału przez dyplomatów pracujących w ambasadzie. Jak zaznaczono na stronach placówki, uczestnicy „muszą być obecnymi lub przyszłymi liderami w dziedzinie administracji, polityki, mediów, edukacji, stosunków pracy, sztuki, biznesu i innych”.
– Świetny wyjazd, podczas którego sporo się nasłuchaliśmy od różnych osób na temat organizacji wyborów, ich transparentności czy prowadzenia kampanii profrekwencyjnych. Mieliśmy też spotkania z przedstawicielami Demokratów i Republikanów. Rozmawialiśmy o tym, co wydarzyło się w trakcie ataku na Kapitol po przegranych przez Trumpa wyborach prezydenckich. Justyna – jak zwykle – była świetnie przygotowana. Poza tym jest ciekawa świata i ma otwartą głowę. Byliśmy tam trzy tygodnie, więc przy okazji odwiedziliśmy kilka stanów. Ona kocha podróżować, uwielbia przyrodę i poznawanie nowych miejsc. Mimo dużego doświadczenia ciągle jest głodna wiedzy. Za to ją podziwiam – zwierza się Patryk Michalski.
„Ma swój pomysł na materiał”
Jaka jest w pracy? – Bardzo poukładana i ma wszystko precyzyjnie zaplanowane. To, co widzimy, nie jest improwizacją, tylko błyskawicznym reagowaniem na zachowanie czy wypowiedzi polityków. Poza tym ma mnóstwo energii, jest zawsze pomocna i można na nią liczyć w każdej sytuacji – opowiada Michalski.
Niektórzy zarzucają jej, że przekrzykuje innych dziennikarzy, by zadać swoje pytania. – Justyna nie musi krzyczeć, by być słyszana, bo zawsze jest świetnie przygotowana. Ma swój pomysł na materiał, potrafi kontrować polityków w czasie rzeczywistym i prostować półprawdy, kłamstwa albo manipulacje. Ma ogromne doświadczenie, z którego korzysta. To nie jest tak, że bazuje wyłącznie na pamięci czy tym, co jej się wydaje. Jest szalenie pracowita, przed materiałem wszystko sprawdza, dużo czyta, nie da się zwieść. Jest też konsekwentna. Nawet jeśli politycy przed nią uciekają, to prędzej czy później i tak skonfrontuje ich ze swoimi pytaniami. To Justynie udało się skłonić do odpowiedzi Jarosława Kaczyńskiego, który na ogół nie rozmawia z dziennikarzami „Gazety Wyborczej” – przypomina Patryk Michalski.
„Justyna ma siłę przebicia”
Chodzi o sprawę sprzed miesiąca. W całej Polsce odbywają się wtedy protesty w związku ze śmiercią młodej kobiety z Bochni. 33-latka w piątym miesiącu ciąży trafia do szpitala w Nowym Targu, gdzie umiera z powodu wstrząsu septycznego. Z dokumentacji medycznej wynika, że kilka godzin wcześniej USG wykazało obumarcie płodu.
O sytuację kobiet w Polsce pyta na korytarzu sejmowym prezesa PiS Justyna Dobrosz-Oracz. – To jest wielkie oszustwo z waszej strony – reaguje Kaczyński. – Jakie oszustwo? To nie my złożyliśmy wniosek do Trybunału, by zaostrzyć prawo. Wywołał efekt mrożący. Lekarze boją się hejtu. Czekają – ripostuje Dobrosz-Oracz. – Ani we wniosku, ani w orzeczeniu Trybunału nie było ani słowa o sprawie zagrożenia życia i zdrowia kobiety. Tu się nic nie zmieniło. Cała akcja jest propagandowym nadużyciem – upiera się Kaczyński. – Ale nie może pan zamykać oczu na to, co się dzieje. Była ustawa prezydenta. Dlaczego została zamrożona? Miała doprecyzować przepisy, aby dramatów w szpitalu nie było – przekonuje dalej dziennikarka. – Takiej sprawy nie ma. Ona jest wymyślona przez propagandę – upiera się prezes PiS.
– Justyna poruszyła ważny społecznie temat po śmierci kolejnej ciężarnej kobiety w szpitalu. Przy okazji trafiła w czuły punkt prezesa PiS – ocenia Patryk Michalski. – Świetnie wykorzystała moment, bo wówczas wielu dziennikarzy zastanawiało się, czy Jarosław Kaczyński wejdzie do rządu. Dla niego był to dość łatwy do ogrania temat. Justyna sięgnęła jednak po sprawę, która w tym czasie rozgrzewała wiele osób, a dla PiS była kłopotliwa. I niejako na nowo wywołała ten temat, bo po tym, gdy padła odpowiedź Jarosława Kaczyńskiego na jej pytania, podchwyciły ją inne media. To był strzał w dziesiątkę, bo trafiał w obawy Jarosława Kaczyńskiego. Prezes wie, że po wyroku Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji poparcie dla PiS spadło i nie udało się go odbudować na takim poziomie, jaki jego partia notowała wcześniej. Wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego okazała się wtedy na tyle istotna, że tego samego dnia omawiano ją na posiedzeniu klubu PiS. Justyna jest więc konsekwentna, ma siłę przebicia, nie odpuszcza tematów i często do nich wraca, kiedy politycy mają nadzieję, że wszyscy już o nich zapomnieli – zauważa dziennikarz WP.
„Polityka jest jej wielką pasją”
O rzetelności sama mówi w wywiadach. – Gdy przygotowuję się do wywiadu, muszę wszystko przeczytać, by nikt z polityków nie zarzucił mi, że czegoś nie wiem. Ale też robię to z szacunku dla widza i czytelnika – przyznaje Justyna Dobrosz-Oracz w rozmowie z Michałem Nogasiem. – Mam bardzo dobrą pamięć do faktów. Wszystko analizuję, co bardzo mi się przydaje w pracy w dobie fake newsów i fali kłamstw, która nieustannie nas zalewa. Aby nie dać się politykowi zapędzić w kozi róg, trzeba wiedzieć wszystko. Od energetyki poczynając, na ekologii kończąc.
– Mam wrażenie, że w „Gazecie Wyborczej” ona się jeszcze lepiej odnajduje niż w „Wiadomościach”, może dlatego, że ma tu jeszcze więcej swobody – ocenia Grzegorz Sajór. – Potrafi świetnie analizować polityczną rzeczywistość i ma niezwykłą intuicję w tych sprawach. Widać, że polityka jest jej wielką pasją, w której się świetnie odnajduje. I cały czas się rozwija.
Zdaniem Michała Siegiedy żadna władza nie będzie miała lekko z Justyną Dobrosz-Oracz. – Pod tym względem nie zmieniła się ani trochę przez te lata. Nie odpuszcza nikomu. Politycy wszystkich opcji zarzucali jej, że sprzyja ich oponentom. A u niej nikt nie może liczyć na taryfę ulgową. Justyna potrafi wydobyć takie opinie od polityków, których innym by nie powiedzieli. Jej zasada działania? Dopadnę cię, więc lepiej nie uciekaj, odpowiedz na moje pytania i nie kręć, bo i tak dopytam o sedno sprawy – ocenia.
Michał Siegieda przyznaje, że dziś niewielu jest w Polsce reporterów, którzy mają siłę i ochotę pracować w takim stylu jak Justyna. – Jest odważna, skuteczna, kocha to, co robi i bez polityki nie może żyć. Jej styl pracy ma teraz znacznie większą wartość niż jeszcze kilka lat temu, bo podejście tej ekipy rządzącej do mediów jest inne niż kiedykolwiek wcześniej.