Były wydawca i wicenaczelny „Gazety Wyborczej Jerzy Wójcik ruszył z nowym medialnym projektem: Media Liberation Fund. W założeniu ma to być think tank z pomocą którego niezależne media mają współpracować dla wspólnego dobra. Wśród współpracowników Wójcika znalazły się osoby pracujące już z nim w „Wyborczej”, m.in. Joanna Mosiej-Sitek i Aleksandra Klich. Szczegóły Wójcik przedstawia w rozmowie z portalem Wirtualnemedia.pl.
Fundacja formalnie już działa, a jej pierwszy projekt ruszyć ma latem br. Jerzy Wójcik, który niemal dwa lata temu został zwolniony z „Gazety Wyborczej” i procesuje się z nią, w rozmowie z portalem Wirtualnemedia.pl zapowiada, że jego nowy projekt Media Liberation Fund ma za zadanie integrować środowisko dziennikarskie i nakłaniać media do wspólnej pracy.
– Media oderwane od refleksji społecznej, a skupione głównie na swoim przetrwaniu i zasięgach za wszelką cenę – to droga donikąd, a na pewno nie do wzmocnienia roli dziennikarstwa jako czwartej władzy – mówi nam Wójcik.
Taka współpraca „wolnych mediów” miałaby rozpocząć się jeszcze przed wyborami parlamentarnymi. – Jest na nią mnóstwo pomysłów, chociażby wspólne sondaże, debaty – zapewnia były szef „GW”.
„Jesteśmy przekonani, że wobec zagrożeń i trudności w Polsce oraz na świecie, to najlepsza droga. Współpraca między mediami jest ważniejsza niż konkurencyjny wyścig” – deklarują członkowie fundacji na jej internetowej stronie. Ale Media Liberation Fund ma także wspierać wartościowe reporterskie inicjatywy, a także sama tworzyć medialno-społeczne projekty. Pierwszy z takich projektów wystartuje w ciągu kilku najbliższych tygodni.
Jacek Kowalski: Mijają dwa lata od wybuchu konfliktu między redakcją „Wyborczej” a zarządem Agory, przez który stracił pracę. Co się działo u pana w tym czasie?
Jerzy Wójcik: Przez pierwszy rok miałem zakaz konkurencji i był to czas do namysłu nad tym, co się właściwie stało, a także czas na to, aby zająć się sobą. Przestałem też bez przerwy myśleć i martwić o „Wyborczą”, a koniec zakazu konkurencji stał się dla mnie mentalnym wyzwoleniem od spraw i problemów z ul. Czerskiej.
Czy inne media w tym czasie nie zabiegały o pana?
Owszem, miałem ciekawe oferty, ale – raz: nie mogłem z nich skorzystać, bo obowiązywał mnie zakaz konkurencji. A dwa: po prostu nie chciałem z nich korzystać. Po wybuchu wojny w Ukrainie zacząłem za to jeździć z pomocą za granicę i tutaj, ukraińskim uchodźcom w Polsce. Jeździliśmy, zresztą z kolegami z „Gazety Wyborczej”, z transportami humanitarnymi w okolice Buczy – robiliśmy to, co wtedy wielu ludzi w Polsce.
Jak zareagowali współpracownicy i branża na pana zwolnienie przed dwoma laty?
„Zawodowo lepszego medalu w życiu już nie otrzymasz” – tak Adam Michnik powiedział mi, obserwując reakcje opinii publicznej, zacnych osób z kultury, mediów, biznesu, a przede wszystkim zespołu „Wyborczej”. Prawie 400 osób podpisało się w przeciwko forsowanym przez zarząd i właścicielom zmianom, ale też w obronie wydawcy, czyli mnie, swojego szefa. To jest raczej rzadką sytuacja. Bardzo doceniam ów gest solidarności, ludzie stanęli w obronie niezależności „Wyborczej”, określonych wartości i wizji ich spełnienia. A tak się złożyło, że za tę wizję i strategię odpowiadałem i ją prowadziłem.
Proces z byłym pracodawcą formalnie do dziś się nie rozpoczął.
Na pierwszej rozprawie sąd zapytał, czy jestem gotów na mediację i ugodę – pomyślałem, że dla dobra publicznego, „Wyborczej”, która dziś jest w ogniu ataków opresyjnego państwa, z powodu poważnie nadszarpniętego systemu prawnego, wojny w Ukrainie, lepiej będzie, jeśli porozumiem się z Agorą. Przypominam, że została ona powołana, aby wydawać „Gazetę Wyborczą” i ją chronić, a nie prowadzić utarczki z redakcją, czy sądzić się z byłym wydawcą.
I porozumiał się pan?
Jesteśmy na początku tej drogi. Myślę, że pod koniec czerwca otrzymamy odpowiedź od Agory na propozycję złożoną przez reprezentującą mnie kancelarię.
Rusza projekt medialny i dziennikarski think tank
Z naszych informacji wynika, że zbiera pan teraz dziennikarzy, bo przygotowuje start własnego projektu medialnego.
To prawda. Ale jedno jest pewne: nie chcę robić drugiej „Gazety Wyborczej”, bo nie da się tego zrobić. Wiele koncernów próbowało – poległo. Zresztą, dlaczego miałbym robić coś wtórnego? Wolę robić rzeczy, które „są pierwsze”, których nikt jeszcze nie zauważył, nie odkrył, nie zaryzykował. Zaangażowałem w „Wyborczą” 30 lat temu z potrzeby serca, w PRL zajmowałem podziemną bibułą itd. „Wyborcza” to nie była kalkulacja biznesowa, zawodowa, kariera, coś tam. Ale ten rozdział jest już zamknięty. Nowy projekt to element większej całości…
…czyli nowej fundacji. Wiem, że wspólnie ze swoją byłą zastępczynią z „Wyborczej” Joanną Mosiej-Sitek, a także z Aleksandrą Klich, wieloletnia zastępczynią redaktora naczelnego „GW” i naczelną „Wysokich Obcasów” założył pan fundację Media Liberation Fund. Od czego chcecie wyzwalać media? Czym będziecie się zajmowali?
To ma być dziennikarski think tank. Gdy człowiek jest w kryzysie, często ucieka od tego, kim jest. Po utracie pracy z początku myślałem, że szykany spotkały mnie za to, jaki jestem. Wycofując się z tego, przyznałbym im rację, prawda? A ja nie chcę być kimś innym. Zdecydowałem się z zaufanymi współpracownikami założyć fundację, pomagająca mediom i dziennikarzom.
Uważamy, że czas zacząć rozmawiać o współpracy między niezależnymi mediami, a nie o wyścigu. Czy taki cud – cud współpracy – nie mógłby się wydarzyć w mediach demokratycznych przed wyborami? Sądzę, że mógłby. Brałem udział w dziesiątkach konferencji na świecie i większość refleksji na temat mediów jest redukowana przez same media do kwestii marketingu lub technologii. Tymczasem media oderwane od refleksji społecznej, a skupione głównie na swoim przetrwaniu i zasięgach za wszelką cenę – to droga donikąd, a na pewno nie do wzmocnienia roli dziennikarstwa jako czwartej władzy. Wbrew systemowi i medialnym obyczajom, kilka razy udało się zrobić coś razem.
Kiedy był pierwszy kryzys uchodźczy (2015 r.), usłyszeliśmy haniebne wypowiedzi Kaczyńskiego o wirusach, bakteriach, które przyniosą uchodźcy itd. To było koszmarne, taki wstyd. Zrobiliśmy wówczas wspólną akcję informacyjną „Więcej wiedzy, mniej strachu” z Urzędem do spraw cudzoziemców. Udało się zaangażować w nią 48 mediów.
Mówi pan, że niezależne media mogą wspólnie zrobić coś przed wyborami. Co takiego ma pan na myśli?
Jest mnóstwo pomysłów, chcielibyśmy przygotowywać wspólne sondaże, czy debaty przedwyborcze. Ale warto najpierw postawić pytanie, czy w obecnej sytuacji w Polsce, jest coś na tyle wartościowe dla mediów demokratycznych, niezależnych, aby zawiesić, a choćby tylko ograniczyć konkurencję? Może niech w końcu światy poszczególnych mediów zaczną ze sobą „widzieć się i gadać”.
Taka koalicja mediów demokratycznych w sprawie uczciwych wyborów oznacza, że obywatele w Polsce, którzy są w ogromnym stopniu pozbawieni niezależnej informacji, nasycani propagandą mediów rządowych, mieliby dostęp do informacji szalenie istotnej dla ich wyborów, lepszego rozumienia świata itd.
Projekt: koalicja niezależnych mediów
Czy taka koalicja jest możliwa?
A dlaczego nie? Jeszcze do niedawna w mediach istniało wiele dobrych nawyków, których nie docenialiśmy, wielkie wyprawy reporterskie, polski film dokumentalny itp. Dziś kreowany przez media obraz świata został zredukowany do relacji, kto kogo obrzucił błotem i co kombinuje Kaczyński, w polskich mediach brakuje debaty o Chinach, sztucznej inteligencji, tracimy umiejętność rozumienia świata i też refleksji nad nim, wyciągania wniosków i realnego świadomego uczestniczenia w sferze publicznej.
Tymczasem media nie powinny być szafą grającą, automatem wrzutowym na kliki. Niestety: logika ruchu jak i priorytetów wynikających z tego, gdzie są pieniądze z reklam, dyktuje to, o czym najczęściej piszemy. A może powinniśmy uznać, że model zasięgowy ma się tak do zabiegów o zdrowe media, jak inwestowanie w piece na węgiel do walki z ociepleniem klimatu? Dziś mam szersze i zarazem ostrzejsze spojrzenie na różne rzeczy, które my też robiliśmy w „GW” przez lata, szukając drogi, sposobu, żeby przetrwać. Jeśli resztkę zaufania zamienimy na EBITDĘ i ruch w internecie, to po nas. Sztuczna inteligencja dorżnie to, co zostało z dziennikarstwa w ramach optymalizacji korporacyjnej efektywności firm medialnych.
Co konkretnie będziecie robić jako Fundacja?
Na start przygotowujemy niekomercyjny projekt, który w żadnej mierze nie będzie konkurencyjny dla polskich mediów. Będzie on integrował środowisko dziennikarskie. Mam nadzieję, że uda się przekonać polskie media, począwszy od „Tygodnika Powszechnego”, poprzez TVN, Onet, już nie mówiąc o „Wyborczej” i „Wysokich Obcasach”, aby się do niego przyłączyły. Mogę powiedzieć na razie tyle, że sprawa jest bliska wielu dziennikarkom i dziennikarzom w Polsce.
Ale będziemy pracować także nad kilkoma innymi pomysłami, które również przedstawimy szefom polskich mediów. Te pomysły, jak wierzymy, pomogą przełamać paradygmat permanentnej konkurencji i przekonanie, że wszystko co najlepsze w mediach to już się odbyło, a teraz musimy głupiej, szybciej i taniej. Chcemy tworzyć wartościowe, unikalne treści (podkreślam słowo: treści, nie kontent) sami, a także wspólnie z innymi dziennikarzami i zamierzamy proponować je czytelnikom/widzom różnych mediów za darmo. To będą treści z tzw. świata nieprzedstawionego, na które media nie miały dość, czasu, uwagi czy pieniędzy.
„Wziąć odpowiedzialność za media”
Ale co zamierzacie robić czego już nie robią różne medialne organizacje w Polsce?
Problemów do rozwiązania jeśli chodzi o teraźniejszość i przyszłość mediów jest tak wiele, że dla nikogo miejsca nie zabraknie. Ja lubię robić rzeczy użyteczne, ideowe, ale i konkretne, takie których efekt może być widoczny i wymierny, robiące zauważalną różnice społeczną. Bo w zasadzie tu nie chodzi o media tylko o to jaki media mają wpływ na społeczeństwo, politykę, gospodarkę, klimat, umowny commone ground. Ja genetycznie jestem przeciw tzw. dyktaturze bezalternatywności, że tak już jest i musimy się pogodzić. Nie zawsze, i nie ze wszystkim. Dlatego zajmuję się mediami.
Tylko po co to wszystko?
Za kondycję mediów w Polsce trzeba wreszcie wziąć odpowiedzialność, nie można wszystkiego zrzucać na obiektywne trudności. Dlatego będziemy się angażować w rozwój mediów, edukację dziennikarzy, wspólne projekty śledcze, otwieranie się na świat i to codziennie a nie tylko gdy zaatakuje nas covid. Chodzi o realny wpływ mediów na rzeczywistość, nie tylko o uwagę, którą media zabierają ludziom. Coś z tego musi wynikać, i to coś dobrego dla wszystkich, nie tylko dla reklamodawców.
Aby odbudować zaufanie, a tym samym prestiż tego zawodu, musimy udowodnić sobie i czytelnikom, że to co piszemy (a oni czytają) ma naprawdę znaczenie.
To brzmi jak naiwny projekt naprawy świata.
Nie mamy recepty na zbawienie świata, ani mediów, ale wierzymy, że próbować warto. Chcemy się podzielić naszym doświadczeniem chociażby z modelu subskrypcyjnego. Dlaczego w Polsce nikomu poza Netfliksem, Spotify i „Wyborczą” nie udało się zdobyć 300 tysięcy prenumeratorów? Co to oznacza dla całej branży? Czy możemy coś z tym zrobić dla dobra mediów i polskiej demokracji? Jest dużo do zrobienia, bierzemy się do roboty i zapraszamy do współpracy wszystkie rogate dusze z polskich mediów.
Jerzy Wójcik zaczął pracę w „Gazecie Wyborczej” w 1993 roku. Założył oddział dziennika w Zielonej Górze i w Gorzowie. Potem był zastępcą redaktora naczelnego „Gazety Stołecznej”, założycielem i pierwszym naczelnym „Metra” oraz naczelnym „Nowego Dnia”, codziennej gazety wydawanej przez Agorę w latach 2005/06. Od 2006 r. kierował działem „Witamy w Polsce”, wymyślił m.in. takie przedsięwzięcia Przystanek Europa”, „Przystanek Polska” czy „Wysokie Obcasy Extra”. Z początkiem 2011 roku Wójcik został jednym z zastępców redaktora naczelnego „GW”, zastąpił Piotra Pacewicza. Stanowisko wydawcy w „Gazecie Wyborczej” objął jesienią 2016 roku. Odpowiadał m.in. za wyniki finansowe „GW” i realizację jej celów strategicznych, zarządzał pracami zespołów sprzedaży, działów wsparcia, marketingu i promocji oraz redakcji, także lokalnych oddziałów „GW”. Z redakcji został zwolniony w listopadzie 2021 roku.