Katarzyna Dowbor, prowadząca program „Nasz nowy dom” została niedawno zwolniona z Polsatu. W rozmowie z portalem Wirtualnemedia.pl dziennikarka opowiada, jak przebiegała rozmowa z Edwardem Miszczakiem, dyrektorem programowym stacji, jak się czuła po tym, gdy na gali Telekamer jej program zdobył statuetkę, a nikt o niej, prowadzącej, nawet nie wspomniał. Katarzyna Dowbor mówi też o swoich planach zawodowych.
Na początku maja dowiedziała się pani, że nie będzie już prowadzącą program Polsatu „Nasz nowy dom” Polsatu. Co dokładnie powiedział pani Edward Miszczak, nowy dyrektor programowy stacji, zwalniając panią?
To była krótka rozmowa. Powiedział, że stacja postanowiła się ze mną rozstać. Zapytałam, jakie są merytoryczne uwagi do mojej pracy. Nie było żadnych. Usłyszałam, że zrobiono jakieś badania i tak będzie dla programu lepiej. Najzabawniejsze jest to, że jakiś czas później pojawiły się badania, z których wynika, że program miał większą oglądalność niż rok wcześniej i do tego ma jedną z największych oglądalności w Polsacie [reality-show „Nasz nowy dom 20” w wiosennym sezonie śledziło średnio 996 tys. osób. W porównaniu do 18. edycji, pokazywanej wiosną ub.r., widownia produkcji wzrosła o 45 tys. widzów – red.]
Dowiedziałam się od Pana Edwarda Miszczaka, że program zostaje, i bardzo dobrze, bo jest ogromnie potrzebny ludziom, ale dlaczego ja mam odejść? Usłyszałam: „A dlaczego pani podjeżdżała takim dużym samochodem? Nikt nie uwierzy, że kierowała nim pani aż z Warszawy”. Tak było zapisane w scenariuszu, a scenariusz można przecież zmienić…
Jaka atmosfera panowała w czasie spotkania?
To była miła rozmowa o niczym. Nie usłyszałam żadnego merytorycznego argumentu o tym, co zrobiłam źle, gdzie nawaliłam i dlaczego musi nastąpić zmiana.
Czy Edward Miszczak przyznał, że chce zatrudnić młodszą prowadzącą?
Nie tłumaczył mi się, kto mnie zastąpi. Najbardziej przykre jest to, że o niczym nie wiedziałam. Ja już dostałam rozpiskę na nowy sezon, odmówiłam kilku propozycji estradowych, wyjazdów, bo wiedziałam, że będę pracowała. I nagle na kilka dni przed rozpoczęciem zdjęć dowiaduję się, że nie będę ich robiła. Z tego, co do mnie dotarło, szukano już osoby, która ma mnie zastąpić, kiedy kończyliśmy zimowy sezon, najtrudniejszy. To oznacza, że decyzja zapadła znacznie wcześniej. To smutne.
Nic nie wskazywało na to, że mogą panią zastąpić kimś innym?
Kompletnie nic nie zapowiadało tego. Było to dla mnie ogromne zaskoczenie. Byłam w stałym kontakcie z produkcją, omawialiśmy, co będziemy w lecie robić, pytałam o nowe domy, już wiedziałam, gdzie nagramy pierwszy odcinek…
Po pani zwolnieniu w plotkarskich mediach pojawiły się informacje, że miała pani problemy zdrowotne i z pani powodu musiano przesuwać nagrania…
Nie wiem, skąd takie informacje. To obrzydliwe, że ktoś coś takiego pisze. Robiłam program przez 10 lat, nigdy się nie spóźniłam się na plan, nigdy nie nawaliłam, nie zmieniano przeze mnie terminów nagrań, nie dostosowywano do mnie programu, tylko ja dostosowywałam się do grafiku. Żyłam tym programem, był dla mnie najważniejszy.
Przykre to, że próbowano sugerować, że jestem schorowana. Że to trudny program, który bardzo wykańcza zdrowotnie i psychicznie. Nie mam żadnych problemów zdrowotnych, bo to, co napisano o tarczycy, to stara sprawa, już tarczycy nie mam. Wyciąganie tego po latach jest obrzydliwe.
Przez 10 lat były tylko dwa dni, kiedy nie mogłam dojechać na plan, na pierwszy i drugi dzień zdjęć, kiedy mnie kopnął mój własny koń i wylądowałam w szpitalu, na szczęście nic mi nie połamał. Zresztą to nie była wina konia, to ja nierozsądnie się zachowałam. Nagrania zaczęła wtedy nasza architektka Martyna, więc nikt zdjęć nie przełożył, a ja z ortezą i o kuli dojechałam na trzeci, czwarty i piąty dzień zdjęć. Odcinek zrobiłam.
Całe moje życie prywatne było dostosowane do programu. Ja w zasadzie nic innego nie mogłam robić, bo „Nasz nowy dom” tak bardzo wciągał i wpływał na życie. Nie można go robić mimochodem, w przerwie między innymi zajęciami. Ja odpuściłam wszystko, w tym estradę, którą uwielbiam. Lubię występy estradowe, bo mam wtedy kontakt z widzem, ale musiałam wybrać i wybrałam program. Trzeba się jemu poświęcić i to robiłam przez wszystkie te lata.
Jakie ma pani teraz plany? Czy dostała pani jakieś propozycje z telewizji?
Mam swoje ulubione powiedzonko, że „jak się zamykają jedne drzwi, to otwierają się następne” i te następne drzwi rzeczywiście się otworzyły… Jestem wzruszona i zaskoczona tym, jak niesamowicie rynek medialny zareagował na moje zwolnienie. To bardzo miłe. Dostałam różne propozycje. I jeszcze wszystkich zaskoczę!
Nowe propozycje dotyczą telewizji czy internetu?
Nie mogę tego na razie zdradzić. Mogę powiedzieć jedynie, że propozycji jest dużo i dotyczą różnych mediów.
Czyli nie odchodzi pani na emeryturę, jak chciałby Edward Miszczak?
Absolutnie, nie! Kiedy kobiety kończą 50 lat, pojawia się nad nimi szklany sufit. Ludziom wydaje się, że kobieta po 50. lub 60. jest nic nie warta, ma tylko bawić wnuki i zajmować się szydełkowaniem. Chciałabym pokazać, że kobieta po 60. może jeszcze bardzo wiele zrobić. Przez 10 lat pracy przy programie udowodniłam, że można po 50. robić program misyjny, który ma ogromną oglądalność i jest na głównej antenie telewizji. Pokazałam, że można rozbić szklany sufit i pójść dalej. Teraz zrobię to samo. Jestem zadaniowcem, uważam że trzeba wyznaczyć sobie cel i do tego celu dążyć.
W Polsce telewizja ma jakąś obsesję odmładzania. A w Stanach Zjednoczonych czy we Francji programy prowadzą ludzie dojrzali, bo mają doświadczenie, coś już w życiu zrobili, mają co przekazać innym. W programie „Nasz nowy dom” rozmawiałam z rodzinami, podsuwałam im pomysły, co dalej robić, skupiałam się na rozwiązywaniu ich problemów, których było dużo, uświadamianiu im, że nie są gorsi od innych. Te moje rozmowy z rodzinami to była bardzo ważna osobista misja. To kolejny dowód na to, że jak się ma doświadczenie, to można coś dać młodszym, dlatego nie powinno się skreślać ludzi z dorobkiem. Powinno się czerpać z ich doświadczenia.
My kobiety powinnyśmy się wspierać, mówić: „super, masz swoje lata, ale idziesz do przodu”. Jestem wielką fanką Uli Dudziak, uwielbiam ją prywatnie i zawodowo. Jej energia i siła jest genialna. Ona udowodniła, że w każdym wieku można spotkać wielką miłość i być aktywną. Powinnyśmy brać z niej przykład. Cudownie pokazuje, że kobieta po 60. i 70. też może robić ważne rzeczy i ja będę się starała to robić.
Co sądzi pani o Elżbiecie Romanowskiej? Czy będzie dobrą prowadzącą?
Trudno powiedzieć, bo jej nie znam, nigdy nie miałam z nią kontaktu. Nie mogę oceniać kogoś, kogo nie widziałam w pracy. Będę mogła to powiedzieć dopiero, gdy coś już nagra i zobaczę ją na antenie.
Jakie cechy, pani zdaniem, powinna mieć prowadząca taki program?
Bardzo dużo empatii i chęci pomagania. To nie jest program, na którym można się lansować, tylko taki, w którym trzeba myśleć o tych rodzinach, bo tak naprawdę to one są jego gwiazdami. Trzeba mieć też w sobie bardzo dużo szacunku do drugiego człowieka i pokłady delikatności, bo rodziny sprzedają nam swoje prywatne życie, opowiadają o intymnych sprawach, które trzeba pokazać z empatią i szacunkiem dla tych ludzi. Bardzo ważne jest, żeby umieć zadawać odpowiednie pytania, ale też potrafić wycofać z takiego, które może zaboleć, bo zostanie źle zinterpretowane przez ludzi, którzy to oglądają. Przez te 10 lat udawało nam się pokazać historię tych rodzin tak, żeby żadna z nich nie była poniżona i obrażona. Zawsze powtarzałam: „my, telewizja, przyjeżdżamy do nich na pięć dni, odjeżdżamy, a potem oni zostają w tym środowisku”. Ci ludzie często nie zdają sobie sprawy z tego, że opowiadają swoją historię nie tej jednej pani, która ich słucha, ale milionom widzów. I czasem powiedzą o parę zdań za dużo, które mogą potem ranić. Trzeba mieć na tyle empatii i wyczucia, żeby im życia nie zniszczyć, żeby nie pójść drogą „hurra, będę znana”. Nie, tu nie chodzi o ciebie, ale o tych ludzi.
Kiedy przyszłam do tego programu, miałam już za sobą 30 lat pracy w telewizji, byłam Kasią Dowbor, miałam rozpoznawalną twarz i nazwisko. Nikt nie wiedział, czy ten nowy program się uda, walczyliśmy o jego popularność i oglądalność. Z Piotrem Fromowitzem, poprzednim szefem firmy Constantin Entertainment, który wprowadzał program na antenę i był jego pomysłodawcą, przed startem siedzieliśmy i wymyślaliśmy tytuły do programu. Był pomysł, żeby w tytule było moje nazwisko. „Dowborowa was urządzi”? Brzmi słabo, więc kombinowaliśmy, aż w końcu Piotr wymyślił tytuł „Nasz nowy dom” i on się przyjął.
Mimo, że był to format telewizyjny, pozwolono nam eksperymentować. Na początku było tak, że remontowałam dom razem z ekipą, ale śmialiśmy się, że bardziej im przeszkadzam niż pomagam, bo nigdy nie będę miała takich umiejętności jak zawodowy budowlaniec. Doszliśmy do wniosku, że dużo więcej dobrego zrobię rozmawiając z rodzinami, spędzając z nimi czas niż skuwając kafelki czy rozbijając ściany, bo też to robiłam. Jestem wdzięczna produkcji za to, że program ewoluował i było z czasem więcej moich rozmów z rodzinami. Dostrzeżono, że mam swoją osobowość, która wpływała na program.
I ostatni warunek, trzeba się temu programowi całkowicie poświęcić. Nie da się go robić przeskakując z planu na plan, tu trzeba się skupić i poświęcić na to swój czas.
Tydzień temu odbyła się gala Telekamer Tele Tygodnia. Program „Nasz nowy dom” zdobył statuetkę w kategorii „najlepszy program rozrywkowy”. Ku zdziwieniu widzów, to nie pani odbierała nagrodę, a osoby, które to zrobiły, nawet o pani nie wspomniały? Jak się pani z tym czuje?
Było mi bardzo przykro, bo o tym, że program dostał Telekamerę dowiedziałam się z internetu. Przeglądam strony i nagle patrzę: „O matko, «Nasz nowy dom» dostał Telekamerę”. Dowiedziałam się też, że byłam nominowana w kategorii „prezenter” i zdobyłam drugie miejsce, co mnie również zaskoczyło. To była Telekamera za 2022 rok, czyli z moim udziałem. Potem zobaczyłam, jak na gali odbierali statuetkę „przedstawiciele programu”, tak ich przedstawiono. Nie wiem, dlaczego nie było tam naszych architektów, którzy pokazują się na wizji, są od lat z nami. Kiedy „przedstawiciele programu” odbierali statuetkę powiedzieli, że to Telekamera dla całego zespołu. Też tak uważam, ale przez 10 lat byłam częścią tego zespołu i twarzą tego programu, to dobre wychowanie nakazuje powiedzieć jedno zdanie: „Kasiu, dziękujemy za 10 lat”. Albo: „Kasiu, to też dla ciebie”. I byłoby wszystko w porządku, nie musiałabym tam być. Byłabym szczęśliwa, że o mnie pamiętali, że żegnamy się z klasą i szacunkiem. Zabrakło mi tego jednego zdania.
Jak ocenia pani współczesną telewizję, czego pani w niej brakuje?
Wychowałam się na telewizji, była moim drugim domem, ale bardzo często też pierwszym, więc smutne jest, że nie odgrywa już takiej roli jak przed laty. Mam 24-letnią córkę, drugą córkę, czyli moją synową i syna i widzę, że ci młodzi ludzie kompletnie telewizji nie oglądają, dlatego tak mnie dziwi i szokuje odmładzanie za wszelką cenę małego ekranu. Telewizję ogląda moje pokolenie, które się na niej wychowało, pokolenie starsze, bo to jest ich życie, a telewizja towarzyszyła im przez wszystkie lata.
Młodzi siedzą w internecie, mają Facebooka, Instagram i TikToka, zresztą ja też jestem obecna w mediach społecznościowych, bo trzeba iść z duchem czasu. Wiem, że mam 64 lata, ale w duszy mam ciągle 40, więc staram się nadążać za młodymi. Smuci mnie jednak to, że telewizja nie jest już tak wpływowa jak kiedyś, nie ma takiej siły, jaką miała, że bardzo dużo telewidzów ucieka do internetu, a oglądalność w mediach społecznościowych jest czasem większa niż w telewizji. Myślę, że telewizja musi się bardzo starać, żeby utrzymać widza, który jeszcze chce ją oglądać, zawalczyć o niego. Nie wygra tej walki wymieniając starszych prowadzących na młodszych, bo to nic nie da. Przede wszystkim, trzeba by zrobić badania i sprawdzić, do kogo dociera telewizja i czego ci telewidzowie by chcieli. Warto ich zapytać, kogo chcieliby oglądać, jakie programy, i warto stosować się do ich preferencji.
Dziękuję za rozmowę.