Naczelny Sąd Administracyjny uznał, że tzw. prawo do bycia zapomnianym powinno dotyczyć archiwalnych artykułów prasowych, bo materiał dziennikarski utrzymuje aktualność tylko przez pewien czas, a wolność wypowiedzi „została zrealizowana w chwili publikacji”. Eksperci alarmują, że to niezrozumienie funkcji informacyjnej i kontrolnej mediów. – Ingerowanie w artykuły archiwalne to niedopuszczalne ingerowanie w prawdę historyczną – ocenia Adam Bodnar, były rzecznik praw obywatelskich.
Naczelny Sąd Administracyjny uznał, że tzw. prawo do bycia zapomnianym powinno dotyczyć archiwalnych artykułów prasowych, bo materiał dziennikarski utrzymuje aktualność tylko przez pewien czas, a wolność wypowiedzi „została zrealizowana w chwili publikacji”. Eksperci alarmują, że to niezrozumienie funkcji informacyjnej i kontrolnej mediów. – Ingerowanie w artykuły archiwalne to niedopuszczalne ingerowanie w prawdę historyczną – ocenia Adam Bodnar, były rzecznik praw obywatelskich.
Rozstrzygnięcie NSA to efekt długotrwałego postępowania, rozpoczętego od odmowy podjęcia działań, jaką prezes Urzędu Ochrony Danych Osobowych zastosował wobec skargi osoby domagającej się usunięcia jej danych z materiału prasowego sprzed kilkunastu lat. O sprawie pierwsza poinformowała „Rzeczpospolita”.
Nie stosuje się RODO
UODO uznał, że chodzi o dane przetwarzane w ramach działalności dziennikarskiej, więc nie stosuje się do nich przepisów RODO, w tym prawa do bycia zapomnianym. Skarżący odwołał się jednak do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego (WSA) w Warszawie. WSA zauważył, że prawo prasowe nie zakreśla czasowej granicy dostępności materiałów prasowych na stronach internetowych wydawcy. Jednak wynikające z art. 17 RODO prawo do bycia zapomnianym zakłada obowiązek usunięcia danych, gdy ich przetwarzanie nie jest już konieczne do korzystania z prawa do wolności wypowiedzi. Dlatego – w ocenie WSA – UODO powinien w każdym przypadku oceniać, czy taka konieczność występuje, czy nie. UODO wniósł skargę kasacyjną do Naczelnego Sądu Administracyjnego (NSA). I sąd ten podtrzymał rozstrzygnięcie z I instancji. Wskazał, że udostępnianie przez wydawcę publikacji archiwalnej przechowywanej na stronie internetowej nie stanowi działalności prasowej w rozumieniu prawa prasowego, bo ta polega na redagowaniu, przygotowywaniu, tworzeniu lub publikowaniu materiałów.
W ocenie NSA materiał opublikowany na stronie wydawcy utrzymuje aktualność tylko przez pewien czas – zależny od okoliczności. A wolność wypowiedzi została zrealizowana w chwili publikacji.
– To niebezpieczne orzeczenie. Mogę sobie wyobrazić jego instrumentalne wykorzystanie przeciwko mediom w celach cenzorskich. Tak, aby wygumkować czyjąś rolę w jakiejś aferze lub po to, by ukryć niewygodną przeszłość osoby publicznej – mówi Ewa Ivanova, dziennikarka „Gazety Wyborczej” i członkini zarządu Towarzystwa Dziennikarskiego.
Uważa, że argumentacja NSA wygląda niepokojąco. – Nie jest jasne, kto i na podstawie jakich kryteriów ma oceniać, czy trzeba udostępniać dane w publikacji, aby korzystać z wolności wypowiedzi – zauważa Ewa Ivanova. I pyta retorycznie: – Prezes UODO? NSA naprawdę chce, aby organ administracji oceniał, które dane osobowe mają być wygumkowane z zasobów internetowych mediów?
Nieostre kryteria
W ocenie Ewy Ivanovej z orzeczenia NSA wynika, że to państwo, na podstawie nieostrych i uznaniowych kryteriów, ma decydować, które dane są aktualne i niezbędne do korzystania z wolności wypowiedzi, a które nie. – Dla mnie to kompletne niezrozumienie funkcji informacyjnej i kontrolnej mediów – puentuje Ewa Ivanova.
Ewa Siedlecka, specjalizująca się w tematyce prawnej publicystka tygodnika „Polityka”, jako przykład podaje serię publikacji prasowych na temat prezesa Orlenu Daniela Obajtka. – Pamiętamy, że dzięki zmianie w prawie udało się prokuraturze Ziobry wyłączyć go z już toczącej się przed sądem sprawy karnej. Nie ma więc zabrudzonej kartoteki kryminalnej. Danie mu prawa do żądania usunięcia z internetu tego, co udało się zebrać w tej sprawie dziennikarzom, oznacza groźbę usunięcia z pamięci ważnych faktów w historii człowieka, który wyrasta na polskiego oligarchę i dysponuje olbrzymim majątkiem publicznym. To godzi w prawo ludzi do informacji i niweczy kontrolną rolę mediów – przekonuje.
Siedlecka uważa, że najbardziej kontrowersyjne jest stwierdzenie NSA, że „wolność słowa została zrealizowana w momencie publikacji”, a potem materiał traci aktualność. – Czy „Kronika” Galla Anonima straciła aktualność? Czy skoro materiał jest chroniony tylko w momencie publikacji, to np. treści dzienników papierowych w internecie też powinny być dostępne tylko jeden dzień? – pyta Ewa Siedlecka. – To mogłoby oznaczać koniec internetowych archiwów gazet czy mediów elektronicznych, które są dla redakcji ważnym zasobem i źródłem dochodów – dodaje.
Publicystka „Polityki” zauważa, że przechowywanie treści to jedna z wartości medialnych publikacji, daje możliwość powrotu do nich, szukania podobnych zdarzeń czy sprawdzania przeszłości np. kandydatów na stanowiska publiczne.
Lustro przeszłych zdarzeń
– Tak jak dzisiaj np. kroniki filmowe czy stare gazety są źródłem wiedzy i lustrem przeszłych zdarzeń, tak w przyszłości będą nim archiwa gazet, radia, telewizji. Otwarcie drogi do usuwania „nieaktualnych treści” w internecie to otwarcie drogi do zakłamywania przeszłości – zaznacza Ewa Siedlecka.
Adam Bodnar, były rzecznik praw obywatelskich, nie ma wątpliwości, że użyta przez WSA i NSA argumentacja może doprowadzić do praktyk ograniczających wolność mediów. – Drukowane wydania tytułów prasowych są zastępowane przez internetowe. O tym, jaka była i jaka jest otaczająca nas rzeczywistość, możemy dowiedzieć się niemal wyłącznie z archiwów internetowych. Ingerowanie w artykuły archiwalne to niedopuszczalne ingerowanie w prawdę historyczną – mówi Adam Bodnar.
W jego ocenie przyznanie prawa do bycia zapomnianym w odniesieniu do archiwów prasowych utrudni mediom realizację podstawowych ról: kontrolnej i informacyjnej. – Przecież niektóre newsy powstają dzięki skojarzeniu faktów, które miały miejsce w przeszłości. Nie mówiąc o ocenach, które dziennikarze i publicyści budują w oparciu o wydarzenia często bardzo odległe w czasie. Wyobraźmy sobie, jak wyglądałyby publikowane w prasie sylwetki Stanisława Piotrowicza, gdyby wykreślono z archiwów prasowych materiały o jego karierze w czasach PRL – dodaje.
Zdaniem byłego rzecznika praw obywatelskich orzeczenia WSA i NSA są w konsekwencji niesprawiedliwe społecznie. – Z możliwości nacisku na wydawców i ewentualnego dochodzenia prawa do bycia zapomnianym w sądach będą mogli skorzystać tylko ci, których na to stać. To dodatkowo stwarza zagrożenie dla wydawców, często znajdujących się w złej sytuacji finansowej. Wielu z nich najpewniej ulegnie i wykreśli z archiwum konkretne artykuły, żeby nie narażać się na ewentualne kosztowne procesy – dodaje.
Wspólna akcja
Weronika Mirowska, prezeska Fundacji Grand Press, chce namawiać organizacje dziennikarskie do wspólnej akcji: – NSA wymyślił absurdalną furtkę. Wprawdzie nikomu spoza redakcji nie wolno ingerować w bieżącą pracę dziennikarzy, ale już nazajutrz po publikacji – tak. Ma to robić UODO. Tymczasem Konstytucja zapewnia każdemu wolność pozyskiwania i rozpowszechniania informacji, a cenzura środków przekazu jest zakazana. To zdumiewające, że polski sąd nie rozumie tak oczywistej sprawy. Zachęcam wszystkie organizacje dziennikarskie w Polsce do zrobienia głośnego rabanu w tej ważnej kwestii.