– To człowiek, który nie potrzebuje wizytówki ani CV. Wystarczy powiedzieć Edward Miszczak i wszystko jest jasne – mówi o odchodzącym dyrektorze programowym TVN Marek Szafarz, były szef marketingu w tej stacji. O Miszczaku mówią, że jest pracoholikiem, ma trudny charakter, podnosi głos, awanturuje się, ale ma niesamowitego nosa do ludzi, których zatrudnia i ludzi, dla których robi telewizję.
– Jestem pracowity, doświadczony, może gdzieś znajdę robotę – mówił nam pięć lat temu Edward Miszczak. Pytaliśmy go wtedy, czy ma przygotowany plan „B” na wypadek, gdyby znalazł się poza TVN. – Ciągle się z tym zmagam. Pracuję tu 20 lat, ale cały czas myślę, że to już ostatni rok – mówił w 2017 r.
Dopiero teraz ostatnie zdanie staje się prawdziwe. We wtorek (7 czerwca) gruchnęła wiadomość: Edward Miszczak odchodzi z Grupy TVN. Była to jedna z najważniejszych informacji dnia. Bo Miszczak był związany z telewizją TVN od jej startu w 1997 r. Przez 25 lat odpowiadał za program stacji. – TVN było największą przygodą mojego zawodowego życia. Robiliśmy tu razem rzeczy, które wielu wydawały się niemożliwe, a nam wychodziły. TVN wyznaczał i wyznacza trendy. Zostawiam tu fantastyczny zespół, który towarzyszył mi w tej drodze – podkreślił Miszczak w komunikacie prasowym. Z informacji przekazanych przez nadawcę wynika, że Miszczak nie został zwolniony. – W życiu każdego przychodzi taki moment, że mimo sukcesów odczuwa się potrzebę zmiany. Dlatego podjąłem decyzję o odejściu, ale ludzie i to wyjątkowe miejsce zawsze będą w moim sercu – dodał.
„Pracował w trybie 24 godziny na dobę”
Edward Miszczak ma 67 lat. Teoretycznie mógłby więc już przejść na emeryturę. Marcin Jędrych, prezenter RMF FM, który poznał Miszczaka w 1990 r. przypuszcza, że być może jego były szef chce po prostu odpocząć. – Mało kto by wytrzymał tempo, w jakim funkcjonował przez ostatnie ponad 30 lat. Mimo sukcesów i frajdy z tego, co robi, nigdy nie miał dość. Edward pracował zawsze w trybie siedem dni w tygodniu, 24 godziny na dobę. Ciągle myślał o tym, co jeszcze lepiej można zrobić dla anteny. W radiu był od rana od wieczora, a jak znikał, to wiedzieliśmy, że jest na nagraniu albo coś załatwia – wspomina Marcin Jędrych.
Gdy pytam go o pierwsze spotkanie z Edwardem Miszczakiem, wskazuje na jesień 1990 r. RMF FM nadawało już od kilku miesięcy w Krakowie, początkowo retransmitując Fun Radio z Paryża. Dopiero pod koniec sierpnia pojawiły się na antenie pierwsze własne audycje. Miszczak od początku pełnił w Radiu RMF funkcję dyrektora odpowiadającego za program.
Marcin Jędrych w radiu pojawił się – jak sam mówi – przypadkowo. – Początkowo mnie nie zauważał. W końcu ktoś mu powiedział, że jest taki chłopak, który ma dużo płyt, co w tamtych czasach było sporym atutem. Edward chciał, żebym czytał serwisy informacyjne i nawet zrobił mi test, ale nie było to to, czego oczekiwał. Wtedy powiedział znaczące dla mnie słowa: „to już zostań w redakcji muzycznej”. I tak zadebiutowałem na antenie – mówi prezenter RMF FM, który pracuje w tej stacji (z krótką przerwą) od prawie 32 lat.
„Jego rozmowy były świetne”
Edward Miszczak pracę w mediach zaczynał w latach 80. w rozgłośni Polskiego Radia w Krakowie. Jego reportaże były nagradzane na międzynarodowych konkursach. Doceniono go m.in. za cykl audycji o zbrodni katyńskiej. Przed czerwcowymi wyborami w 1989 r. poznał Stanisława Tyczyńskiego, z którym rozpoczął współpracę przy tworzeniu spotów radiowych dla „Solidarności”. Kilka miesięcy później Tyczyński uruchomił pierwsze komercyjne radio w Polsce. Studio RMF FM mieściło się na Kopcu Kościuszki. Edward Miszczak porzucił państwowe radio. Przeszedł do nowo tworzonej stacji. Ściągnął ze sobą kilka osób z Radia Kraków. Sam został szefem anteny RMF. I choć pełnił funkcję zarządczą, nadal zasiadał przed mikrofonem. Miszczak prowadził m.in. wieczorne i nocne programy z zaproszonymi gośćmi.
– Edward był zawsze poukładany. Wiedział, czego chce, co było słychać, gdy prowadził rozmowy na antenie. Nawet gdy w ostatniej chwili gość odwołał swoją wizytę w radiu, błyskawicznie reagował i znalazł kogoś do programu – opowiada Marcin Jędrych. – Miał listę osób, na które mógł zawsze liczyć, bo Edwardowi nigdy nie odmawiały. Jego rozmowy były świetne, niezależnie od tematu. Nawet gdy na czymś się nie znał, potrafił z drugiej osoby wyciągać takie historie, których nikomu innemu by nie powiedziała. Tego się fantastycznie słuchało. Gdy przeszedł do TVN-u, miałem wrażenie, że tęskni za formatem radiowym i stąd jego reportaże „Ludzie w drodze” czy „Cela nr”. Udowodnił w nich, że potrafi wyciągać z ludzi historie jak nikt inny.
Marcin Jędrych wielokrotnie prowadził audycje z Edwardem Miszczakiem. Co mu zawdzięcza? – Dla mnie to zawsze był mistrz radia i jedna z najważniejszych osób w moim zawodowym życiu. Gdyby nie Edward, na pewno nie byłbym tu, gdzie jestem. To on dał mi szansę wejścia na antenę. To on dawał wskazówki, co i jak mówić. To on wiedział, że sprawdzę się w liście przebojów. To on wyczuł, że to, co robiliśmy nocą na antenie z Marcinem Wroną, trzeba przenieść w radiowy prime-time i tak „JW23” pojawiło się w RMF-ie w niedzielne wieczory – wspomina Marcin Jędrych.
„Często na nas krzyczał, wściekał się”
Dziennikarz RMF FM podkreśla, że Edward Miszczak jest wybitnym człowiekiem, choć ma trudny charakter. – Był wymagający, a czasem wręcz upierdliwy. Wszystko sprawdzał, chciał mieć pełną kontrolę nad tym, co działo się na antenie. Nawet żartowaliśmy, że nigdy nie śpi, bo gdy ktoś się nocą pomylił, chwilę później dzwonił do radia. Zawsze był w centrum wydarzeń. Wiedział o wszystkich aferach, konfliktach i trudnych sprawach, których nie brakowało w historii RMF-u. To nie jest typ człowieka, z którym da się od razu zakumplować. Czasem bywał szorstki i trudno było do niego dotrzeć. Ale dzięki temu bardziej się pilnowaliśmy w pracy. Mimo świetnej atmosfery na antenie to nie był luz i zabawa, bo budowaliśmy w tamtym czasie poważne radio – dodaje Marcin Jędrych.
I przypomina, że nie raz bał się Miszczaka. – Jak coś zmalowaliśmy z Marcinem Wroną w „JW23”, to obawialiśmy się, że następnego dnia na zebraniu będzie awantura na sto fajerek. Ale to była część klimatu kopcowego. I choć podnoszenie głosu nie jest dobre, to Edwardowi można to było wybaczyć, bo robił w RMF-ie wielkie rzeczy i osiągał sukcesy. Często na nas krzyczał, wściekał się, ale takiego go kochaliśmy i lubimy do dziś. Nie wyobrażam sobie, żeby przez kolejne lata się zmienił – mówi Marcin Jędrych.
Do dziś pamięta pewną rozmowę z Miszczakiem. – To był 1996 r., pierwsze komórki, wielkie jak cegła. Wracam do domu, dzwoni Edward. Tak długo mnie beształ aż rozładował się telefon. Przyjąłem uwagi, zagryzłem zęby i pracowało się dalej. Na fochy nie było miejsca – opowiada Marcin Jędrych.
„Dla dzieci RMF-u był jak ojciec”
Ludzie pracujący w RMF-ie w latach 90. do dziś wspominają, że to Miszczak przekuwał wizje Tyczyńskiego na realia radiowe. – Edward temperował szalone pomysły prezesa, bo uważał, że niektóre są słabe z radiowego, dziennikarskiego czy merytorycznego punktu widzenia. Wtedy dochodziło do konfliktów i panowie spierali się ze sobą w mało parlamentarny sposób – przypomina sobie Marcin Jędrych.
Gdy wiosną 1997 r. okazało się, że Miszczak odchodzi do TVN, ludzie na Kopcu Kościuszki byli przerażeni. – Dla nas, dzieci RMF-u, dla których Edward był jak ojciec, bo znał nasze tajemnice z życia zawodowego i prywatnego, to był szok. Zastanawialiśmy się, czy radio przetrwa, gdy on odejdzie – mówi Jędrych. Edward Miszczak zabrał ze sobą do telewizji wiele osób ze stacji, m.in. Marcina Wronę, który był w RMF-ie jednym z najważniejszych dziennikarzy. Prowadził też z Marcinem Jędrychem – dla wielu kultową – audycję „JW23”.
– Edward ma dar do wyławiania odpowiednich osób i wie, w czym się sprawdzą. Nie pomylił się, bo Marcin Wrona idealnie odnalazł się w telewizji. Podobnie jak Ewa Drzyzga, Romek Młodkowski, Rysiek Cebula i kilkadziesiąt innych osób, które ściągnął z RMF-u do TVN-u – przyznaje Marcin Jędrych.
Na Kopcu Kościuszki zespół radia pożegnał swojego dyrektora piosenką zespołu O.N.A. „Kiedy powiem sobie dość”.
„Pokój Edwarda był wiecznie oblężony”
Edwarda Miszczaka do nowopowstającej telewizji zaprosił Mariusz Walter. W dniu startu TVN (3 października 1997 r.) odpowiadał za oddział stacji w Krakowie. Rok później Miszczak został dyrektorem programowym TVN.
– Miałem tę wyjątkową szansę być w zespole, z którym Edward od zera budował TVN. Byliśmy jak oddział partyzantów, przecieraliśmy szlaki i robiliśmy to w sposób, którego jeszcze w Polsce nie znano. Dzięki temu mieliśmy większą skłonność do ryzyka, ale i większą pewność siebie w podejmowaniu decyzji programowych, które doprowadziły TVN do tego, że czym jest dziś – mówi Ryszard Sibilski, prezes Endemol Shine Polska, polskiego oddziału jednego z największych producentów telewizyjnych na świecie, który zrealizował dla TVN m.in. programy „MasterChef”, „You Can Dance – Po prostu tańcz” czy pierwsze edycje „Milionerów”.
Z Edwardem Miszczakiem poznał się w TVN-ie, 25 lat temu. Przez pięć lat mieli biura przez ścianę. Dzień w pracy zaczynali od prasówki przy porannej kawie. Tworzyli tę stację w trudnych warunkach. Z jednej strony musieli brać pod uwagę oczekiwania zagranicznych udziałowców, z drugiej – niełatwą sytuację finansową spółki. To Mariusz Walter nauczył ich, że to, co robią, mają wykonywać profesjonalnie i najlepiej jak potrafią.
Ryszard Sibilski przypomina, że w 1997 r., gdy stacja startowała, zaczynała od 4 proc. udziałów w rynku. Po pięciu latach miała już 12 proc., a później było jeszcze więcej. – TVN miało ogromne szczęście, że trafił im się Edward, który poświęcił swoje życie, żeby ta stacja się rozwijała. I dla mnie i dla mediów zostanie on na zawsze kluczowym twórcą TVN-u, nie tylko pod względem programu, ale i atmosfery, którą tam stworzył i zestawu gwiazd, które zgromadził wokół stacji. Pokój Edwarda był wiecznie oblężony. Do niego ustawiała się kolejka topowych nazwisk. I on rozwiązywał ich problemy. Temu coś nie pasuje, ten chce podwyżkę, tamten przyszedł prosić o urlop. To sytuacje, w których jego umiejętność rozmowy z drugim człowiekiem wyniesiona z dziennikarstwa, sprawdzała się doskonale i dzięki temu potrafił zażegnać niejeden konflikt – opowiada Ryszard Sibilski.
Filozofia ciernia w dupie
Prezes Endemol Shine Polska podkreśla, że bardzo ceni i szanuje Miszczaka. – To wybitna postać nie tylko na naszym rynku. On by zrobił karierę w każdej większej telewizji na świecie – uważa Ryszard Sibilski. – Edek to człowiek otwarty na nowe wyzwania, idzie przed siebie, szuka, rozwija się razem z rynkiem telewizyjnym, nie odcina kuponów. I mam wrażenie, że jest przynajmniej o 20 lat młodszy od swoich rówieśników. To Edward może się podpisać pod stylem produkcji telewizyjnej i falą dobrej jakości seriali i filmów, które wyszły pod szyldem TVN-u. Świetnie programował ramówki, w których było wiele mocnych elementów dobrze wyróżniających stację. Wszystko na najwyższym poziomie. To on od początku pracy nad zagranicznymi formatami, które miały debiutować na antenie TVN, czuwał nad ich ostatecznym efektem. Wiele z tych polskich adaptacji uzyskiwało później najwyższe oceny w oczach właścicieli formatu, którzy sprzedawali je na nowe rynki.
I zdaniem Sibilskiego duża w tym zasługa Miszczaka. – W TVN-ie jest grupa osób, która szuka nowych formatów, ale to Edward dokonuje ostatecznego wyboru i bierze za to odpowiedzialność. W sali konferencyjnej siedzi kilka osób, każdy może coś powiedzieć, ale decydujący głos ma zawsze on. Edward ma wyczucie, a przede wszystkim żyje tym, co robi. I dawno zatracił granicę między życiem prywatnym i zawodowym. Dla niego praca w TVN to nie było stanowisko, tylko powołanie. Śmiało mógłby powiedzieć: „telewizja to ja”. Edward to twardy, zdecydowany facet, który wie, czego chce, ma swoje zdanie i potrafi go bronić. Z pewnością nie jest pobłażliwy dla kogoś, kto odwala fuszerkę – przyznaje Ryszard Sibilski.
Dlatego Edward Miszczak stosuje w pracy „filozofię podwójnej konkurencji”. „Każdy powinien mieć w zespole człowieka, z którym rywalizuje. Ja nazywam to filozofią ciernia w dupie. To bardzo skutecznie działa na motywację i wyobraźnię” – przyznał Miszczak w rozmowie z Moniką Stukonis. Ten styl zarządzania polegał na tym, że tworzył równoległe stanowiska o bardzo podobnym zakresie kompetencji, tak żeby wytworzyć wewnętrzną konkurencję pomiędzy osobami odpowiedzialnymi za znane produkcje TVN-u. Tak było np. z programem „Uwaga”. Miszczak utworzył dwie redakcje (w Warszawie i Krakowie), które miały ze sobą rywalizować o to, która zrobi lepsze materiały.
– Myślę, że Edward mógł mieć lekkiego kaca po tym wywiadzie – przyznaje Marek Szafarz, w latach 2000-2015 dyrektor marketingu w TVN, dziś szef agencji Mediasplit. Mimo że Miszczak wywiad autoryzował, to dopiero po publikacji miał sobie uświadomić, że za dużo powiedział.
– Wierzył chyba, że w ten sposób ludzie będą dawali z siebie więcej. To dość brutalna metoda motywacyjna. Ale on taki był. Dla niego liczył się przede wszystkim cel – mówi Marek Szafarz. – Nie lubił lizusów. Jeśli ktoś się do niego za bardzo przymilał, osiągał w ten sposób odwrotny efekt. Edward szanował pewne cechy charakteru u innych i tak dobierał sobie współpracowników. Jeśli ktoś do tego szablonu nie pasował, był raczej u niego spisany na straty.
Miszczak ogląda serial u konkurencji
Marek Szafarz z Edwardem Miszczakiem pracował bardzo blisko przez 15 lat. – On doskonale rozumiał znaczenie promocji, bo zdawał sobie sprawę, że ze swoimi pomysłami programowymi musi skutecznie dotrzeć do widzów. Mimo zdarzających się nam różnic zdań wiedziałem, że Edward miał zmysł medialny, który rzadko go zawodził. To on był lokomotywą ciągnącą produkt, który my promowaliśmy – przyznaje Szafarz.
Były szef marketingu TVN dodaje, że Miszczak jest bardzo impulsywny i momentami ciężko się z nim pracowało. – A że Edward nie jest osobą łatwą we współpracy, wiedział każdy, kto miał z nim kontakt. To nie był typ gładkiego, korporacyjnego misia – opowiada Marek Szafarz. – Ma temperament, jest błyskotliwy, inteligentny. Potrafi przewidzieć przyszłość i to, w jakim kierunku podążą gusta medialne widzów. Doskonale wyczuwa nastroje. Rozumie polską mentalność, nasze zwyczaje i umie przełożyć tę wiedzę na treści, które oferował w TVN.
Kilka lat temu w rozmowie z „Business Insider Polska” wyznał, że śledzi serial „Korona królów” nadawany w TVP1. I mimo, że ta produkcja opowiadająca o kulisach władzy króla Kazimierza Wielkiego zebrała sporo złych recenzji, okazała się hitem telewizji publicznej. – Telenowela rozgrywająca się w czasach historycznych to misja telewizji publicznej. Dlaczego tylko Turcy mają je robić i sprzedawać na pół świata? – pytał w rozmowie z „Business Insider Polska”. Jednocześnie zaznaczył, że taki serial nie trafiłby na antenę TVN, bo to „nie jest nasza widownia”. Miszczak powołał się na dane dotyczące oglądalności w grupie komercyjnej (widzowie w wieku 16-49 lat). Udział był prawie dwukrotnie gorszy niż wśród całej widowni telewizyjnej (dane zawyżały osoby po pięćdziesiątce).
Odejście Miszczaka jak znak mijającej epoki
Dla prof. Macieja Mrozowskiego, medioznawcy z Uniwersytetu Warszawskiego, rozstanie Edwarda Miszczaka z TVN-em może oznaczać, że szefowi programowemu tej stacji coraz trudniej jest nadążać za zmieniającymi się trendami. – On układa program dla pokolenia, z którym powoli traci kontakt. Milenialsi i generacja Z jest coraz bardziej atrakcyjnym targetem finansowym dla tej stacji, a jednocześnie coraz trudniej jest przewidzieć potrzeby tej grupy. Można więc naśladować tych, którzy odnoszą sukces. Geniusz dyrektora programowego takiej stacji jak TVN nie polega na kreacji czegoś oryginalnego, ale na odpowiednim wybraniu formatów i zaadaptowaniu ich do polskich warunków – uważa prof. Mrozowski.
Jak dodaje medioznawca, obecność Edwarda Miszczaka przez ćwierć wieku na jednym stanowisku jest ewenementem na rynku medialnym. – To rzadki przypadek, bo w mediach publicznych, takich jak np. BBC, obowiązuje kadencyjność. Tam z zasady podpisuje się kontrakty i co jakiś czas następuje wymiana kadry zarządczej, ponieważ rady programowe pilnują, żeby nastąpiło dostosowanie oferowanego repertuaru do bieżącej polityki programowej. A w prywatnych mediach coraz rzadziej mamy przypadki tak długiego, jednoosobowego kierowania stacją – zauważa prof. Mrozowski. – To ewenement, ale też znak mijającej epoki, bo najpewniej już takich osób nie będzie. W dużych organizacjach obowiązuje hierarchia stanowisk. Bywają bardzo długo funkcjonujące jednostki, ale na różnych szczeblach niższego rzędu, nie zawiadując całym, złożonym instrumentarium programowym obejmującym kilka kanałów.
Medioznawca dodaje, że i samo zarządzanie zmieniło się w dużym stopniu, bo dziś opiera się w głównej mierze na badaniach rynku. – Wydaje się, że Edward Miszczak, podobnie jak Nina Terentiew, to przedstawiciele ostatniego pokolenia, które w większym stopniu polegało na swojej intuicji, wyobraźni, wrażliwości niż na samych badaniach marketingowych. Dlatego ich następcy prawdopodobnie już tacy nie będą – przyznaje prof. Mrozowski.
„Typowy pracoholik”
– Nie wierzę, że on zostawi telewizję, a telewizja jego – mówi Grzegorz Piekarski, prezes i producent wykonawczy Golden Media Polska, producent programów „You can dance”, „Perfekcyjna pani domu” czy „Projekt Lady” dla TVN. – Z pewnością nie zniknie z mediów, bo to byłaby duża strata dla twórców, jak i odbiorców. Ale z pewnością odejście Edwarda to koniec epoki z czasów Mariusza Waltera, gdy oprócz wyników, liczyło się też to, co chcieliśmy przekazać światu. Edward zawsze nam wbijał do głowy, jak ważna jest odpowiedzialność za bohatera. Podkreślał, że nie mamy prawa ingerować zbyt silnie w czyjeś życie. A gdy kończyliśmy projekt, chciał wiedzieć, co dalej dzieje się z uczestnikami programu. Bo uważał, że najgorsze, co można zrobić, to ich porzucić – mówi Grzegorz Piekarski.
Z kolei Marek Szafarz pamięta Miszczaka jako człowieka kompletnie niekorporacyjnego. – Procedury, raporty, tabelki, prezentacje to nie był jego świat. Najlepiej sprawdzał się w bezpośrednim kontakcie. Wolał burze mózgów niż ślęczenie nad dokumentami. Edward kompletnie mi nie pasował do tego świata i to, że tyle lat w tym wytrwał, jest dla mnie dużym zaskoczeniem – mówi były szef marketingu TVN-u.
– Trudno jest mi sobie wyobrazić Edwarda Miszczaka nadzorującego – z całym szacunkiem – np. wielką galę przebojów disco polo, podobnie jak zobaczyć go w fotelu dyrektora programowego Telewizji Polsat, ale wiem, że w biznesie i polityce słowo „nigdy” ma względne znaczenie. A może poświęci się wreszcie sprawom prywatnym, na które nigdy nie miał czasu, bo ciągle pracował? Tyle, że on chyba nie potrafi nie pracować. Pamiętam, że siedział w biurze od rana do nocy, czasem na weekendy jeździł do Krakowa, ale gdy był finał „Tańca z gwiazdami” czy „Big Brothera”, wracał w niedzielę, by uczestniczyć w tych programach na żywo. Miał potrzebę organoleptycznego sprawdzania wszystkiego, bo był przekonany, że jak jest na miejscu i ludzie czują jego obecność, to będą bardziej efektywnie pracowali. Miał potrzebę kontroli. Nawet, gdy wyjeżdżał z biura, nie przestawał myśleć o pracy, której poświęcił prywatne życie. Na urlopy jeździł rzadko i nawet wtedy nie potrafił się w pełni odłączyć od TVN-u. To był typowy pracoholik – ocenia Edwarda Miszczaka Marek Szafarz.
„Człowiek, który nie potrzebuje wizytówki ani CV”
Konkurencja może jednak chętnie sięgnąć po „człowieka TVN-u”, bo zapewnił stacji, z której odchodzi, mnóstwo sukcesów. – Przełomowym momentem dla tej telewizji był „Big Brother”. Edward Miszczak potrafił w odpowiednim czasie sięgać po sprawdzone na Zachodzie formaty, które odnosiły tam sukces. A ponieważ kiedyś sam robił programy, dał się poznać jako dobry dziennikarz. I tak stopniowo i konsekwentnie się rozwijał, co umożliwiła mu korporacja, w której się znalazł. Jego największym sukcesem jest to, że po drodze nie popełnił błędu, który by go zdyskredytował. Dzięki temu TVN miał jednego z wybitniejszych szefów, który wyprowadził tę telewizję na pozycję lidera w przypadku niektórych programów, a w grupie komercyjnej 20- i 30-latków stacja jest liderem. Miszczak wstrzelił się w ich gusta i teraz nowi ludzie w TVN będą musieli się tego trzymać – sugeruje prof. Mrozowski.
– To człowiek, który nie potrzebuje wizytówki ani CV. Wystarczy powiedzieć Edward Miszczak i wszystko jest jasne – uważa Marek Szafarz. Dlatego był szef marketingu TVN-u jest spokojny o jego dalszą karierę. – Podziwiałem go za to, jak potrafił się odnaleźć po każdej nowej zmianie właścicieli TVN. Podejrzewam jednak, że rzeczywistość korporacyjna zaczęła go tak uwierać, że nie wytrzymał albo nie wytrzymali nowi właściciele TVN – mówi o powodach rozstania Miszczaka ze stacją Marek Szafarz. Ta informacja wcale go nie zaskoczyła: – Świat amerykańskich korporacji to nie jest świat Edwarda Miszczaka. Jeśli prawdą jest, że idzie do Polsatu, to mogła być to jego decyzja, ale o tym oficjalnie dowiemy się pewnie najwcześniej za pół roku.
Z Zygmuntem Solorzem coś ich łączy. W 1990 r. Edward Miszczak w końcu kupił sobie porządne auto – dacię. Te samochody w tamtym czasie sprowadzał z Rumunii do Polski właśnie dzisiejszy szef Telewizji Polsat.