Przypomnijmy, że „Gazeta Wyborcza” zorganizowała pomoc humanitarną dla mieszkańców Ukrainy po zbiórce pieniędzy przeprowadzonej wspólnie z fundacją Nidaros. W jej efekcie 11 listopada dwa konwoje – dziennikarzy i wolontariuszy – dotarły do Ukrainy.
Ostatni konwój „Wyborczej”, jak napisał Wojciech Czuchnowski, dostał się pod ostrzał Rosjan. „Ze względów bezpieczeństwa informację o tym publikujemy dopiero teraz, po powrocie do Polski” – napisał dziennikarz w mediach społecznościowych, zamieszczając zdjęcia ostrzelanej furgonetki.
Według relacji „Gazety Wyborczej”, ostrzelany konwój z pomocą humanitarną dotarł prawie na linię frontu. „Dopiero w Polsce, gdy zdejmowaliśmy z samochodów emblematy czerwonego krzyża, znaleźliśmy największą dziurę po odłamku” – czytamy.
I dalej: „Na własnej skórze przekonaliśmy się, że znak Czerwonego Krzyża, jakim wyraźnie oznaczone były nasze samochody, nie stanowi żadnej ochrony przed ostrzałem. Przeciwnie – zdaniem mieszkańców Dworicznej zostaliśmy ostrzelani właśnie dlatego, że przyjechaliśmy z pomocą”.
„Wychodzimy z pojazdów, przygotowujemy się do rozdawania paczek, ale przerywa nam huk i gwałtowne wstrząsy. Pociski padają blisko, czuć podmuch (kilku ludzi się wywraca) i zapach prochu. Pędzimy do piwnicy służącej tu za schron” – opisano moment ataku w tekście na wyborcza.pl.
„Gazeta Wyborcza” pierwszy konwój z pomocą humanitarną zorganizowała już na początku października – wtedy przekazano mieszkańcom Iziumu, Kupiańska i Słowiańska ponad 5 ton żywności i środków czystości, 150 kanistrów na wodę i środki opatrunkowe. Zostały kupione ze środków zgromadzonych przez grupę krakowskiego radnego Łukasza Wantucha.