Minister kultury broni mediów samorządowych

Sprawa tzw. gazetek burmistrzów nie ruszy

Wydawcy lokalnych mediów uważają media samorządowe za nieuczciwą konkurencję

„Wprowadzenie zakazu wydawania prasy przez jednostki samorządu terytorialnego może budzić wątpliwości natury konstytucyjnej” – uważa minister kultury Piotr Gliński i dodaje, że taki zakaz mógłby oznaczać cenzurę. To jego oficjalna odpowiedź na interwencję Rzecznika Praw Obywatelskich. Może świadczyć o tym, że sprawa zmian w prawie, które ograniczyłyby proceder tworzenia mediów samorządowych, nie ruszy z miejsca.

Niezależne media lokalne nie mogą spodziewać się pomocy ani ze strony rządu, ani legislacji. Od lat konkurują na lokalnych rynkach z mediami samorządowymi: gazetami, portalami internetowymi, a nawet telewizjami.

Media samorządowe nieuczciwą konkurencją?

Według lokalnych wydawców media samorządowe są nie tylko tubą propagandową lokalnych władz, ale też dotowaną przez samorządy nieuczciwą konkurencją.

– W kontekście mediów samorządowych nie ma znaczenia, jaka opcja rządzi – mówi Andrzej Andrysiak. – Bez względu na to, czy zwracamy uwagę na problem rządowi, czy samorządom, odbijamy się od takiej samej ściany. I rząd, i samorządy dużych miast postępują w tej sprawie tak samo.

Walka wydawców lokalnych z mediami samorządowymi ma jednak jeszcze jeden aspekt. Samorządowcy bowiem zwracają uwagę, że poprzez swoje media równoważą propagandę rządową w przejętych przez PKN Orlen dziennikach regionalnych z kilkuset tygodnikami powiatowymi produkowanymi przez te redakcje. Bronią w ten sposób sensu istnienia swoich mediów. Uważają, że przy odpowiedzialnym podejściu samorządów do tzw. gazetek burmistrzów nie niszczą rynku mediów niezależnych, co więcej: poszerzają sferę słowa wolnego od propagandy PiS.

„Problem dotyczy całego kraju”

Andrzej Andrysiak nie widzi tu jednak kwestii partyjnych, raczej systemowe: – Tu nie chodzi o układ polityczny. Nie bierzemy w ogóle pod uwagę, czy apelujemy do jednej czy drugiej partii. Ten problem dotyczy całego kraju. Moglibyśmy powstrzymać się od tych apeli, gdybyśmy zobaczyli na scenie politycznej kogokolwiek, kto dostrzega i rozumie ten problem. Tymczasem dziś sytuacja wygląda tak samo, jak na poziomie ogólnopolskim: każdy ma na swoim terenie lokalne medium władzy działające jak telewizja Kurskiego. A politycy nie chcą podejmować tego tematu.

Rzecznik Praw Obywatelskich interweniował u ministra Piotr Glińskiego w sprawie mediów samorządowych 9 sierpnia. Zwracał wtedy uwagę, że „wydawanie prasy przez jednostki samorządu terytorialnego niesie ryzyko zakłócenia funkcji mediów w społeczeństwie demokratycznym” i zaburza konkurencję na lokalnych rynkach. Prof. Marcin Wiącek przypominał też, że w sprawie mediów samorządowych biuro RPO interweniuje już od 2016 roku. Dotychczas odpowiedzi udzielane przez Ministerstwo Kultury zapowiadały zmiany przy okazji zmian w prawie prasowym, ale na zapowiedziach się kończyło.

W nowej odpowiedzi, przesłanej z końcem września do biura RPO, min. Gliński wskazuje, że ograniczenie działania mediów samorządowych mogłoby oznaczać wprowadzenie cenzury, a konstytucja nie ogranicza samorządom prawa do prowadzenia działalności wydawniczej.

Tutaj znajdą Państwo pełną treść odpowiedzi Piotra Glińskiego, ministra kultury i dziedzictwa narodowego skierowanej do Marcina Wiącka, rzecznika praw obywatelskich.

Ringart-Orłowska: „Media samorządowe psują rynek”

– Wydawanie gazet przez samorządy jednoznacznie oceniamy jako proceder patologiczny, stojący w sprzeczności z zasadami demokratycznego państwa prawa, niesprzyjający budowaniu społeczności lokalnych – mówi Mateusz Orzechowski, wiceprezes Stowarzyszenia Mediów Lokalnych i wydawca „Lublin24”.

On i redaktorzy naczelni lubelskich mediów, w tym „Jawnego Lublina”, „Dziennika Wschodniego”, Lublin112.pl, „Kuriera Lubelskiego”, lokalnego wydania „Gazety Wyborczej”, „Nowego Tygodnia” i „Spotted Lublin” wystosowali w czwartek apel do prezydenta miasta, w którym domagają się zaprzestania wydawania przez urząd miasta biuletynu informacyjnego „Lublin.eu”, treścią i formą przypominającego typową gazetę lokalną oraz magazynu „Arena”, wydawanego przez Miejski Ośrodek Sportu i Rekreacji „Bystrzyca”. Według ich wyliczeń roczny koszt wydania miejskiego biuletynu to co najmniej 400 tys. zł, bez kosztów osobowych.

O praktyce działania mediów samorządowych mówi Marta Ringart-Orłowska, wydawca wychodzącego w Wołowie „Kuriera Gmin”: – Najprościej mówiąc – psują rynek. Ogłoszenia drobne drukują za darmo, a ceny reklam są po prostu śmieszne – mówi w rozmowie z „Presserwisem”. – Absolutną patologią są reklamy publikowane w gazetach samorządowych przez firmy, które mają w gminie jakiś interes.

Na terenie powiatu wołowskiego lokalny samorząd wydaje dwutygodnik. Koszt wydania jednego numeru to 15 tys. zł. – A gdzie koszty osobowe? Prąd? Wynajem biura? Materiały i sprzęt? Że nie wspomnę o kolportażu, którym zajmuje się zewnętrzna firma? – pyta Ringart-Orłowska. – Każdy przedsiębiorca musi uwzględniać takie koszty, gazeta samorządowa po prostu ich nie widzi.

Projekt o mediach samorządowych w sejmowej zamrażarce

– Samorządy nie mogą prowadzić działalności gospodarczej konkurencyjnej w stosunku do podmiotów gospodarczych, które działają na ich terenie – zwraca uwagę Bogdan Rojkowicz, szef mieleckiego wydawnictwa „Korso”, które wydaje lokalne tygodniki i portale informacyjne.

Wskazuje też na kolejny proceder uprawiany przez samorządy. – Wyciągają mi doświadczonych i przeszkolonych pracowników, których kuszą nieco większymi pieniędzmi, czy wizją stabilnej pracy w magistracie – zauważa Rojkowicz.

O zapisy zakazujące wydawania przez jednostki samorządu terytorialnego tytułów prasowych zabiegał jeszcze w 2018 roku klub poselski Kukiz’15. Jego projekt ustawy o nowelizacji Prawa prasowego przewidywał też zakaz finansowania przez samorządy informacji i reklam, na których prezentowane są wizerunki samorządowców. Piotr Apel, były poseł Kukiz’15, który w imieniu klubu składał wtedy wniosek, powiedział niedawno „Presserwisowi”, że projekt sprzed czterech lat trafił do sejmowej zamrażarki.

– Zgłosiłem go jeszcze w poprzedniej kadencji, ale utknął na początkowych etapach konsultacji, Sejm nigdy się nim nie zajął, a gdy kadencja się skończyła – w sposób naturalny przepadł. Żeby go wskrzesić, potrzeba podpisów 15 posłów, a my mamy tylko czterech, ani PiS, ani PO nie są zaś zainteresowane takimi zmianami – stwierdza Apel.