W programach informacyjnych coraz rzadziej można trafić na stand-up’y reporterów. Związany przez wiele lat z „Faktami” TVN Dariusz Prosiecki w rozmowie z Wirtualnemedia.pl twierdzi, że ich idea się wyczerpała. Poza tym materiały są krótsze niż kiedyś, więc brakuje czasu na takie elementy. Początki stand-up’ów w Polsce wspomina Mikołaj Kunica, również związany kiedyś z „Faktami”.
Jeszcze kilka lat temu materiały „Faktów” TVN, „Wiadomości” TVP1, „Wydarzeń” Polsatu i mniejszych redakcji stacji informacyjnych miały zbliżoną formułę. Reporter zaczynał przedstawiać temat od atrakcyjnego „efektu”, ciekawego ujęcia łączącego obraz i dźwięk.
Później przez około 10 sekund w „offie” głosem lektorskim zaczynał wstawiać temat, dalej pojawiały się setki, znowu „off’y”, „efekty” i na końcu stand-up. Blisko 15-sekundowy komentarz reportera. Zdarzały się też stand-up’y w środku materiału, które pozwalały przejść do drugiego wątku tematu. Niektóre stand-up’y były nagrywane w centrum wydarzeń, inne w mniej lub bardziej przypadkowych miejscach.
Na przykład reporterzy polityczni lubili nagrywać się na tle budynku Sejmu. Bywało, że 2-3 godziny przed programem dopiero napisali stand-up’a i jechali go nagrać gdzieś w najbliższych okolicach stacji. W ostatnich latach takie przypadkowe stand-up’y praktycznie zniknęły z programów informacyjnych.
Format wprowadzony przez Tomasza Lisa
W Polsce stand-up’y pojawiły się w 1997 roku, kiedy były korespondent TVP w Stanach Zjednoczonych został szefem „Faktów” TVN. Wówczas materiały TVP wiały nudą. Młodzi reporterzy dziennika TVN zyskiwali popularność dzięki stand-up’om. Na przykład Tomasz Sekielski przed zaprzysiężeniem premiera Jerzego Buzka nagrał jeden z nich w sali, gdzie odbywają się posiedzenia rządu. –
To był format wymyślony przez Tomka Lisa w „Faktach”, który w tamtym czasie sformatował programy informacyjne w Polsce. Później wszyscy w bardziej lub mniej udany sposób próbowali to powielać i kopiować. Przed „Faktami” taki format praktycznie nie istniał. Tomasz robił autorskie projekty i zależało mu na tym, żeby stand-up’ery były taką autorską puentą. Nie wiem czy stand up’y straciły sens. Po prostu ich nie ma. Ktoś uznał, że dziennikarstwo telewizyjne ma wyglądać w taki, a nie inny sposób. Tomek Lis przykładał do tego bardzo dużą wagę. Najczęściej prosił o konsultowanie z nim sensu wypowiedzi w stand up’ach. Takie były czasy – wspomina w rozmowie z Wirtualnemedia.pl Mikołaj Kunica, redaktor naczelny Business Insider Polska, związany wcześniej z TVN, TVN CNBC i TVP.
Lis przygotował wymogi redakcyjne. Prosił w nich reporterów, żeby podczas występów przed kamerami byli ubrani elegancko, schludnie i mieli świeże fryzury. Stand-up’y kiedyś były kompletną nowością w materiałach reporterskich. Zostały zapoczątkowane przez „Fakty” TVN na wzór amerykańskich dziennikarzy newsowych. Stand-up pozwalał na pokazanie reportera. Był też kropką nad i, oceną własną. Chodziło o to, żeby atrakcyjnie i odautorsko spuentować materiał. Wydaje mi się, że sama idea stand up’ów trochę się wyczerpała. Nie chcę powiedzieć, że dzisiaj wyglądały komicznie, ale nie pasują do dzisiejszego przekazu telewizyjnego – ocenia w rozmowie z Wirtualnemedia.pl Dariusz Prosiecki, w latach 2005-2021 reporter „Faktów” TVN, obecnie szef departamentu marketingu i komunikacji Pracodawców RP.
Materiały krótsze o minutę
Zdaniem Prosieckiego stand-up’ów jest coraz mniej przez krótszy czas materiałów. – Kiedyś w „Faktach”, „Wiadomościach” czy „Wydarzeniach” to było 3 minuty 30 sekund albo nawet 4 minuty w przypadku „jedynki”. Dzisiaj wszystkie tematy są krótsze. Nie ma więc czasu na stand up, skoro materiał reporterski trwa około 2 minut 30 sekund albo nawet 2 minut 20 sekund. Stand-up zwykle zajmował około 15 sekund w materiale. Dzisiaj reporter jest w stanie wykorzystać ten czas na rozwinięcie lub przedstawienie jakiegoś kolejnego wątku albo zmieszczenie jakiejś atrakcyjnej setki w materiale. Skrócenie materiałów „wyrzuciło” więc stand-up’y. Poza tym ich idea się wyczerpała – twierdzi Prosiecki.
Redakcjom informacyjnym zależy na tym, żeby w ciągu jednego wydania poruszyć jak najwięcej tematów. Długie materiały często nużyły widzów. Znajdowało się w nich zbyt wiele wątków. – Chcemy uniknąć sytuacji znanych z TVP, gdzie w jednym materiale da się połączyć zatrucie Odry z „für Deutschland” Donalda Tuska i sceptycyzmem wobec Centralnego Portu Komunikacyjnego Rafała Trzaskowskiego. Widzowie oglądają i słuchają materiałów nieuważnie. Im mniej wątków, tym lepiej. Stand-up’y niepotrzebnie je wydłużałyby. Byłyby też polem do popisu dla reporterów, którzy mają nadmierne parcie na szkło, a wielu ludzi nie chce, żeby 20 lub 30-latkowie mówili im jak żyć czy kogo oceniać pozytywnie. Newsy to nie „Sensacje XX-wieku” Bogusława Wołoszańskiego – argumentuje reporter jednego z programów informacyjnych. Aby podkreślić, że temat jest autorski, reporterzy mają do dyspozycji inne narzędzia. Mogą na przykład nagrać „setkę” w planie dwójkowym albo wystąpić z rozmówcą na „przebitkach” jego wprowadzających.
– Samo gadanie reportera i wygłaszanie przez niego jakiś tez przez 15-20 sekund osłabiałoby dynamikę krótkiego materiału. Wydaje mi się też, że reporterzy dostali zupełnie inne instrumenty, których kiedyś nie było, czyli social media. Jeśli ktoś chce przedstawić odautorskie spojrzenie, to może to robić w mediach społecznościowych. Poza tym większość dużych redakcji telewizyjnych ma swoje strony internetowe. Reporter może więc zabrać głos na przykład na blogu. Stand-up przestał być atrakcyjny. Jeśli komuś służy, to w wyjątkowych okazjach do podkreślenia rangi problemu. Stand-up’y miały swoje lata świetności, ale w naturalny sposób umarły – uważa Prosiecki.
Nadal zdarzają się perełki
Choć stand-up’ów, które sprowadzają się do opinii reportera praktycznie już nie ma, to nadal w Stanach Zjednoczonych czy Polsce można spotkać na takie, które nagrano w centrum wydarzeń. Kilka dni temu jeden z reporterów programu „NBC Nightly News” relacjonował pożary w Kalifornii. Po kilku zdaniach dziennikarza w stand-up’ie operator zrobił odjazd kamery na samoloty gaśnicze, które znajdowały się nad ekipą newsową. – To jest absolutnie uzasadnione. W takich sytuacjach też robiłbym stand-up’a. Jeśli miałbym za sobą samolot, który na przykład tankuje albo tuż za moimi plecami samolot zrzucałby 5 tysięcy ton wody, to wręcz powinno się robić stand-up’a. Sama wypowiedź do mikrofonu, dynamika głosu może pokazać tragiczność całej sytuacji – ocenia Prosiecki.
Na przemyślane stand-up’y dalej można trafić w „Faktach” TVN. Po konferencji nowej premier Wielkiej Brytanii Liz Truss Maciej Woroch puentował materiał w czasie, kiedy szefowa rządu wraz z mężem pozowała do zdjęć na Downing Street w Londynie. – Wychodzi ci premier Wielkiej Brytanii i w tym momencie robisz stand-up’a. To majstersztyk majstersztyku. Premier się nie cofnie i nie poczeka na ciebie jak się pomylisz. Masz jedną jedyną szansę, żeby 15 sekund bez pomyłki powiedzieć i to fajnie wkomponować w materiał – zauważa Prosiecki.
W „Wiadomościach” TVP częściej stand-up’ nagrywają korespondenci zagraniczni. – Krajowi najczęściej obawiają się hejtu w miejscach, gdzie mieszkają. Na przykład przebicia opon. Nie bez powodu wiele samochodów TVP ma ściągnięte logotypy. Zagraniczni korespondenci są daleko i przeważnie nie poruszają kontrowersyjnych tematów politycznych. Fajnie jest poza tym podkreślić, że dziennikarz jest w kraju, który opisuje, a nie polega na zdjęciach z Reutersa. Na Placu Powstańców zdarzają się też odważniejsi reporterzy, którym zdarza się nagrywać stand-up’y – mówi dziennikarz TVP Info, który pragnie zachować anonimowość. Marcin Tulicki nagrał w sierpniu stand-up’a w El Paso w Teksasie, tuż przy murze obok granicy z Meksykiem.
Stand-up’y na koniach i w samolotach
Każdy były reporter ma stand-up’y, które zapamięta do końca życia. Czasami ich nagranie wymagało wiele wysiłku, a niekiedy też stresu. – Na pewno najbardziej w pamięci utkwiły mi stand-up’y z największych wydarzeń, takich jak wybory, pielgrzymki papieskie, wyjazdowe „Fakty”, gdzie była praca pod większą presją. Jak robiłem materiał o Teksasie przed wyborami w 2003 roku, to spędziliśmy tam sporo dni, w tym dwa na ranczo. Z Tomkiem Śmigielskim, który był operatorem robiliśmy stand up’a jadąc konno i ten rumak mnie poniósł. Zaznaczam, że nie potrafię jeździć. Byłem też na finale Pucharu Świata w Skokach Narciarskich w Planicy. Adam Małysz zdobył wtedy swoja pierwszą Kryształową Kulę. Odbyła się wówczas tylko jedna seria zawodów, bo popsuła się pogoda. Stanąłem na Velikance, która mrozi krew w żyłach. Mój stand-up kończył się: Mikołaj Kunica, „Fakty”, Planica. Moi koledzy do dzisiaj sobie z tego niezręcznego rymu robią żarty – wspomina Kunica.
Kiedy nieżyjący już Wiktor Bater nagrywał stand-up’a w Iraku, jak to zwykle robili reporterzy TVN, zakończył go słowami „Fakty, Bagdad”. Wówczas musiał tłumaczyć miejscowym mieszkańcom, że nie chciał ich obrazić. Słowo „Fakty” odebrali oni bowiem jako wulgaryzm, znany z języka angielskiego. Stand-up, który był nagrywany podczas konfliktu w Iraku mógł skończyć się dla reportera źle. Wspomniany wcześniej Kunica nie był jedynym reporterem TVN, który nagrywał stand-upa na koniu przy okazji amerykańskich wyborów. Podobny ma na koncie Prosiecki, który puentował materiał także na pędzącej motorówce w kamizelce z napisem „Policja”, w śmigłowcach i samolotach.
Zdaniem byłego reportera stand-up’y akcyjne sprawdzają się najlepiej, bo dynamizują materiały. – Moje stand up’y z Afganistanu pokazywały na przykład jadący za mną sprzęt wojskowy, żołnierzy rozminowujących teren. Stand-up sprzed hali KDT (przyp. red. Kupieckich Domów Towarowych), kiedy trwała bijatyka kupców z policją, stand-up na koniu z Teksasu. Uważam, że fajne były stand-up’y ze śmigłowców albo z samolotu CASA przy otwartej z tyłu rampie, kiedy prawie wisiałem na samolocie lecącym, a tuż za mną pojawił się F16 czy MIG29 – przekonuje Prosiecki.