Hejt play. Dziennikarze sportowi nie muszą być przyzwoici

Trudno przebić się przez klakierów trenera Michniewicza, bo kibicują mu ważniejsi. Przede wszystkim gwiazdy z Kanału Sportowego

Kanon etyki zawodu dziennikarza opiera się na niezależności, rzetelności, uczciwości i wrażliwości. Chyba że jesteś znanym dziennikarzem sportowym, wtedy żadna z tych zasad cię nie dotyczy.

Byłem w szoku – wspomina styczniową konferencję prasową Polskiego Związku Piłki Nożnej Szymon Jadczak, dziennikarz Wirtualnej Polski. Prezentowano na niej nowego selekcjonera reprezentacji Polski Czesława Michniewicza. Do dużej sali na Stadionie Narodowym w Warszawie przyszło kilkudziesięciu dziennikarzy z redakcji sportowych. Wydarzenie transmitowały telewizje informacyjne.

– Byłem przekonany, że dominował będzie temat wyboru na trenera kadry narodowej człowieka związanego z bohaterem największej afery korupcyjnej w historii polskiej piłki nożnej. Okazało się, że to prawie nikogo nie obchodzi. Dziennikarze byli zajęci formą piłkarzy i planami na zgrupowanie przed meczem z Rosją. Pytając o Fryzjera, zepsułem towarzystwu sielankową atmosferę – wspomina Jadczak konferencję z 31 stycznia.

711

Jadczak był jedynym dziennikarzem oprócz Andrzeja Janisza z Polskiego Radia, który interesował się relacjami nowego selekcjonera kadry Polski z Ryszardem Forbrichem, w światku piłkarskim znanym jako Fryzjer. Pseudonim ten wziął się stąd, że zanim Forbrich został wszystkomogącym działaczem piłkarskim, strzygł więźniów w zakładzie karnym we Wronkach.

Weszlo.com tak prezentuje Fryzjera w rankingu najbarwniejszych postaci XXI wieku: „To wszak nie prezes PZPN, nie prezesi klubów, nie reprezentacji byli swego czasu najważniejszymi ludźmi w polskiej piłce. Najważniejszy był facet ze złotym zębem na przedzie, który siedział w slipach przed telewizorem i przez telefon ustawiał mecz za meczem”.

Ryszard Forbrich trzykrotnie został skazany prawomocnie za korupcję na karę pozbawienia wolności. W ostatnim wyroku z listopada 2021 roku sąd apelacyjny podtrzymał dla niego karę czterech i pół roku więzienia. W apelacji jest kolejny wyrok – z czerwca 2021 roku (dwa lata i dwa miesiące więzienia) dotyczący ustawienia 19 meczów.

Zażyłe relacje z Fryzjerem Czesław Michniewicz utrzymywał szczególnie w czasach, kiedy ten drugi był trenerem Lecha Poznań, a pierwszy opiekunem drużyny, ale nieformalnym, bo oficjalnie PZPN zabronił mu już pełnić jakichkolwiek funkcji w klubach. Jak wynika z prokuratorskiego śledztwa, sędzia pucharowego meczu Lecha z Amiką Wronki (w kwietniu 2005 roku) został przekupiony przez Fryzjera, aby uratować trenerską posadę Michniewicza. Prokuratura ustaliła też, że od lipca 2003 roku do października 2005 roku panowie rozmawiali ze sobą telefonicznie 711 razy.

I właśnie o te połączenia spytał Szymon Jadczak na styczniowej konferencji. Chciał wiedzieć, jak prezes PZPN Cezary Kulesza czuje się z tym, że na najważniejszym stanowisku w polskiej piłce zatrudnił człowieka, który miał regularne kontakty z szefem mafii piłkarskiej, i o czym dzisiejszy selekcjoner kadry tak często i długo rozmawiał z Fryzjerem. Przed jednym z meczów rozmawiali w sumie aż 26,5 minuty, przy czym Fryzjer rozmawiał wtedy równolegle z trenerem innej drużyny Januszem Wójcikiem, później skazanym za korupcję. Jadczak dopytywał o mecz Lecha Poznań, według ustaleń prokuratury sprzedany przez piłkarzy Michniewicza. Choć on jako trener miał nic o tym nie wiedzieć.

„Sytuacja miała miejsce 18 lat temu. Nie wiem, o czym rozmawiałem. Pracowałem z Ryszardem Forbrichem w Amice Wronki przez siedem lat, był moim bezpośrednim przełożonym. Znałem wielu dziennikarzy, którzy również go znali tak jak ja. Tyle mam do powiedzenia na ten temat. Jeśli pan będzie sugerował, że uczestniczyłem w sprzedaniu meczu, to powiela pan nieprawdę i chciałbym na tym skończyć” – odpowiedział Jadczakowi Michniewicz. Podkreślił też, że nie ma żadnego zarzutu, nie był świadkiem koronnym w aferze korupcyjnej i nie ma żadnych przeciwwskazań, aby prowadził reprezentację Polski. Na dokładkę pogroził dziennikarzowi prokuratorem.

CZEŚĆ, CZESIU!

Prezes PZPN też uznał, że to temat nie na konferencję. „Skupmy się na meczu barażowym z Rosją, a nie na kopaniu się po kostkach” – powiedział. Dziennikarze grzecznie posłuchali. Po Jadczaku wystąpił vloger Łukasz Ciona, który zamiast pytać, wygłosił kuriozalną mowę pochwalną, wyliczając osiągnięcia Michniewicza. – Na początku nawet myślałem, że żartuje – wspomina Jadczak. To zrozumiałe, bo występ Ciony przypominał scenę z filmu „Miś” Stanisława Barei, podczas której trener drugiej klasy Wacław Jarząbek przemawia do szafy prezesa Klubu Sportowego Tęcza. Kabaret Cionie się opłacił, bo był jednym z pierwszych, którzy mogli przeprowadzić wywiad z Michniewiczem zaraz po wygranym meczu ze Szwecją, dającym Polsce awans na mundial. Już tradycyjnie wolał chwalić, niż pytać. Przypomniał też, że razem z trenerem byli na turnieju młodzieżowym we Włoszech.

Autorowi bloga Cioną po Oczach trudno jednak przebić się przez innych klakierów trenera Michniewicza, bo kibicują mu ważniejsi. Przede wszystkim gwiazdy z Kanału Sportowego – wspólnicy Krzysztofa Stanowskiego, założyciela Weszło.

Kiedy po wspomnianym meczu Michniewicz w rozmowie na żywo w TVP atakował Jacka Kurowskiego, bo nie spodobało mu się pierwsze pytanie, natychmiast z odsieczą ze studia pospieszył Mateusz Borek. Ale nie po to, aby pomóc koledze dziennikarzowi, tylko koledze trenerowi. „Cześć, Czesiu” – przywitał na wizji zdezorientowanego i zacietrzewionego Michniewicza. Ten natychmiast złagodniał i już grzecznie odpowiadał na pytania Borka, bo dla trenera ważne było, kto pyta. A Borka Michniewicz szanuje, gdyż ten nazywa go „profesorem spośród polskich trenerów”.

GONIĆ GÓWNO!

Czesia bardzo serdecznie powitali też jego koledzy dziennikarze w Kanale Sportowym, z którymi rozmawiał po wywiadzie dla TVP. Telefoniczna tyrada, jaką tam wygłosił, była najczęściej cytowaną wypowiedzią selekcjonera Michniewicza po jego historycznym pierwszym zwycięstwie i awansie na mundial w Katarze. Nie była o piłkarzach czy sędziach, ale o nielubianych dziennikarzach: „Jest grupa »zgredów« – Tuzimek i ta ekipa, Kołodziejczyk, czy ten cały Kurowski, Stefan »mokra koszulka, spocona« (Szczepłek – przyp. red.) może oceniać mnie na różne sposoby. Tylko oceniaj mnie sportowo, a nie jako człowieka, bo nie masz do tego prawa. Sam leżałeś w krzakach pod redakcją, pobity przez pewnego męża… i tak dalej. My wygrywamy mecz, bardzo trudny, a on mówi, że zawodnicy nie wiedzieli, w jakim systemie zagramy. Co on pierdoli za głupoty” – tokował trener narodowej reprezentacji.

Nikt mu nie przerywał, choć program prowadzili dziennikarze z ogromnym doświadczeniem, także telewizyjnym: Krzysztof Stanowski, Michał Pol i Tomasz Smokowski. Co więcej, prowadzący cieszyli się, jakby trener po meczu strzelił Szwedom trzeciego gola (Polska wygrała 2:0), a obecny w studiu były piłkarz Wojciech Kowalczyk dokładał chamskie komentarze w rodzaju: „Brawo Czesiu, gonić gówno!”.

BRONIĆ „PRZYJACIELA”

Krzysztof Stanowski, który dotkliwie kpił z Jerzego Brzęczka jako selekcjonera, teraz woli kpić z dziennikarzy niż z przeszłości Michniewicza. Dlaczego go nie tyka? Wyjaśnił to w specjalnym oświadczeniu do internautów: „Słuchajcie, przestańcie mnie pytać o »grzechy« Czesława Michniewicza, bo sto razy już o tym mówiłem i pisałem. Facet nigdy nie dostał ani jednego zarzutu, w przeciwieństwie do piłkarzy i trenerów, którzy grali w kadrze i byli gloryfikowani lub byli w sztabach szkoleniowych. (…) Na faceta wszyscy chcieli coś znaleźć od wielu, wielu lat i nikomu nigdy dziwnym trafem się nie udało. Dlatego wybaczcie, ale w akcji ciągłego pomawiania i szczucia na mojego przyjaciela nie zamierzam uczestniczyć”. Nawet więcej niż przyjaciela. Trener kadry jest ojcem chrzestnym syna dziennikarza.

Tymczasem jeszcze siedem lat temu w „Dzienniku” Stanowski pisał, że „cały futbol przesiąknięty jest zgnilizną”, a korupcja w polskiej piłce jest taką samą normą „jak fala w wojsku, jak dewiacje seksualne w więzieniu, jak normą było handlowanie zwłokami przez pracowników łódzkiego pogotowia”. W tamtych czasach Stanowski nikogo nie oszczędzał, nawet trenerów pracujących dla PZPN. Przykład: „Dzisiejszy szef trenerów Stefan Majewski lubi opowiadać, jak bardzo brzydzi się korupcją, ale nie pamięta, jak Fryzjer załatwiał prowadzonej przez Majewskiego Amice Puchar Polski – gdy zamiast nóg Kryszałowicza na boisku liczył się fałszywy gwizdek pana K…”. Ale „przyjacielowi” Stanowski już nie wypomina, że Fryzjer załatwił korzystny wynik w Pucharze Polski także prowadzonej przez niego drużynie Lecha (sędzia skazany za ustawienie meczów zeznał, że dostał za niego 15 lub 20 tys. zł).

Stanowskiego nie dziwią liczne połączenia z Fryzjerem, bo sam je miał. „Ja miałem ze 300 połączeń z RF, bo wydzwaniał do mnie jak pierdolnięty” – odpisał na Twitterze jednemu z użytkowników.

WÓDECZKA, PANIENKI I MIKSER

Wielu dziennikarzom sportowym trudno wracać do tematu korupcji sprzed lat, bo doskonale o niej wiedzieli, a nawet pośrednio w niej uczestniczyli, co wyszło na jaw podczas licznych procesów sądowych dotyczących sprzedawania meczów.

Nie przypadkiem jednym z ostatnich dziennikarzy sportowych, którzy śledzą i relacjonują procesy Fryzjera, jest Antoni Bugajski z „Przeglądu Sportowego” i Onetu. Kiedy w 2004 roku redaktorem naczelnym „PS” został Roman Kołtoń, Bugajski zastąpił Krzysztofa Stanowskiego na stanowisku szefa działu Piłka Nożna. W tym czasie z Pawłem Rusieckim jako pierwsi zaczęli pisać o ustawianiu meczów przez Forbricha, a w 2006 roku za opublikowanie listy sędziów pracujących dla Fryzjera byli nominowani do Grand Press w kategorii News.

Temat konsekwentnie śledzi także Dominik Panek, dziennikarz Polskiego Radia i autor bloga Piłkarska Mafia poświęconego korupcji w piłce nożnej.

Z przesłuchań w prokuraturze ujawnionych na blogu Panka wynika, że Fryzjer z powodzeniem szukał kontaktów z dziennikarzami. Wydzwaniał nie tylko do Stanowskiego. Dla wybrańców organizował imprezy z drogimi alkoholami i pożyczał im pieniądze. Na jego gościnność we Wronkach mogły liczyć ówczesne gwiazdy dziennikarstwa sportowego – Jacek Kmiecik (w tamtych czasach zastępca naczelnego „Przeglądu Sportowego”) czy Janusz Atlas (wicenaczelny „Piłki Nożnej”) oraz Paweł Zarzeczny (m.in. „Przegląd Sportowy”) – dwaj ostatni już nie żyją.

Po gości przyjeżdżał taksówkarz i zawoził do knajpy Borowianka we Wronkach albo wprost do willi Fryzjera, którą nazywano „biurem spadków i awansów”. Była ważniejsza niż siedziba PZPN, bo zapadały w niej kluczowe decyzje o ligowej piłce – nie tylko, która drużyna awansuje, a która spadnie, ale też kto będzie grał w danym meczu, a kto nie, a nawet kto zdobędzie Piłkarskiego Oscara dla najlepszego sędziego.

– Dziennikarzy odbierano już na stacji w Poznaniu, a potem odbywały się zajęcia według upodobań. Wódeczka, panienki, Amica płaciła i jeszcze dała jakiś mikser na pamiątkę – opisuje służbowe wypady do Wielkopolski jeden z dziennikarzy sportowych, który zaznacza, że w nich nie uczestniczył, ale woli nie wypowiadać się pod nazwiskiem.

– Miksery? – dziwi się inny redaktor pamiętający tamte czasy, który do dziś boi się wypowiadać o mafii piłkarskiej pod nazwiskiem. – Przecież niektórym Amica przywoziła do domu całe wyposażenie AGD – łącznie z wielkimi lodówkami. Trzeba było zadbać, aby sędzia, który uszył wynik, był dobrze oceniony w dziennikarskiej relacji z meczu – dodaje nasz rozmówca.

Amica fundowała dziennikarzom także atrakcyjne wyjazdy na mecze pucharowe do Madrytu czy Berlina.

Sprawę ułatwiało, że w czasach największej korupcji telewizja pokazywała po jednym meczu z kolejki Ekstraklasy, a I liga w ogóle nie była transmitowana. Więc jak było naprawdę, widzieli tylko kibice obecni na meczu, a reszta Polski zdana była na relacje dziennikarzy, głównie „Przeglądu Sportowego”. Kontrowersje w studiu Canal+ wyjaśniali kibicom jako eksperci m.in. Paweł Zarzeczny i Wit Żelazko – członek zarządu PZPN oceniający pracę sędziów. Na początku 2007 roku Żelazko trafił do aresztu i szybko przyznał się do stawianych mu zarzutów. Prokuraturze udało się udowodnić, że „działał w zorganizowanej grupie przestępczej” ustawiającej wyniki meczów i w listopadzie 2021 roku został prawomocnie skazany na rok więzienia w zawieszeniu na trzy lata, grzywnę i zwrot łapówki. „Jego oceny wystawiane publicznie w Canal+ stanowiły wzorzec dla obserwatorów. Jeśli kogoś pochwalił, arbiter dostawał notę dobrą. Jeśli zganił, leciał z ligi. Wszyscy wierzyliśmy, że Ż. robi to w zgodzie z wewnętrznym przekonaniem, a zwłaszcza z czystym sumieniem” – zapewniał Paweł Zarzeczny w Interia.pl zaraz po aresztowaniu Wita Żelazki. „Wit gromił, ale na ogół rozgrzeszał” – przyznawał jednak dziennikarz. Wszystko rozchodziło się więc po kościach, a korupcyjna maszyna działała. Tylko czasem ktoś sypnął piachem w jej tryby i np. pisał o niedzieli cudów (mecze rozgrywano głównie w niedziele), nawiązując do ostatniej kolejki sezonu z 1993 roku, kiedy o mistrzostwie decydowała liczba strzelonych bramek – Legia wygrała wtedy 6:0 z Wisłą Kraków, a ŁKS w równolegle toczącym się meczu 7:1 z Olimpią Poznań. Podczas skrótu z tego meczu pokazanego w TVP Andrzej Szeląg stwierdził z ironią, że „komentować goli się nie da”, a akcje były „jak w pięknym filmie o czarnej ligowej rzeczywistości” – czym nawiązał do komedii Janusza Zaorskiego „Piłkarski poker”. Szeląg zapytał po meczu trenera Legii Janusza Wójcika wprost, czy aby udowodnić, że się jest najlepszym, potrzebna jest taka reżyseria. Wójcik bez ogródek stwierdził: „W każdej lidze pewna reżyseria musi być”. W reżyserowanym meczu dwa gole dla Legii strzelił Wojciech Kowalczyk, obecnie ekspert Kanału Sportowego, który kazał Michniewiczowi „gonić gówno”.

Z kolei skrót z innego ustawionego meczu, w którym Michniewicz był rezerwowym bramkarzem, można obejrzeć na YouTubie. Nieszczęśliwie dla sędziego Marka Kowalczyka finał Pucharu Polski w 1998 roku pomiędzy Amiką Wronki a Aluminium Konin cały był pokazywany w Canal+. I choć komentujący spotkanie rozgrywane w Poznaniu Janusz Basałaj i Edward Durda nie mówili wprost, że wynik jest wcześniej ustalony, bo nie mieli na to dowodów, to jednak podkreś-
lali, że sędzia jest wyjątkowo stronniczy, wytykali mu błędy, zauważyli, że nie wiadomo po co wydłużył przerwę. Później okazało się, że w jej trakcie ustalano, kto ma wygrać finał. Sędzia, aby się wywiązać z zamówienia, musiał zawodnikom z Konina pokazać kilka kartek, jednego z nich wyrzucić z boiska, podarować Amice karnego, a ta i tak wygrała dopiero po dogrywce 5:3. Jak zeznał później Paweł Kryszałowicz, zawodnik z Wronek, Fryzjer miał zapłacić za zwycięstwo swojej drużyny 150 tys. zł, na co zrzucali się także zawodnicy ze swoich premii. Kiedy Forbrich zakładał medal za zdobycie Pucharu Polski, Basałaj powiedział na antenie, że to on jest odpowiedzialny za to, co musieli oglądać tego dnia kibice.

NA KOLANACH

– Niestety, dorosło nam pokolenie dziennikarzy, które wychowało się na kolanach Fryzjera, oni nadają ton medialnej narracji, więc nie dziwmy się, że nie pytają o jego telefony do Michniewicza – mówi Dariusz Tuzimek, dziś felietonista Wirtualnej Polski, a w przeszłości redaktor naczelny kanału nSport i zastępca redaktora naczelnego „Przeglądu Sportowego”. – Trzeba pamiętać, że Fryzjer to postać obrzydliwa, nie tylko jako ojciec chrzestny piłkarskiej mafii. Był ordynarny, obwieszał się złotem, już samo z nim obcowanie było przykre, a co dopiero utrzymywanie z nim relacji – dodaje Tuzimek.

Krzysztof Stanowski opisał w „Dzienniku” jedną z imprez w Poznaniu, w której brał udział: „Były prezes pierwszoligowego klubu, trener, działacz sędziowski (Grzegorz K. – zapuszkowany), wspomniany Fryzjer, a nawet dyrektor szpitala i przedstawiciel policji. Oto w takim gronie Rychu zwrócił się do kelnerki: »Co jest mniejsze niż piczka komarzycy?« Kelnerka, lekko zszokowana, odparła, że nie wie. »Ch… komara, bo musi w nią wejść!« – rubasznie odparł Fryzjer i śmiał się, a wraz z nim inni”.

Jednak Stanowski to nie wychowanek Fryzjera, ale jego kolegi – Pawła Zarzecznego. Od niego nauczył się zawodu w „Przeglądzie Sportowym”, ciętego języka i jazdy po bandzie, jeżeli się kogoś krytykuje. Zarzeczny zmarł w marcu 2017 roku. „Lukier, który zewsząd płynie był mu obcy” – pożegnał go na Facebooku Roman Kołtoń, komentator Polsat Sport. A dalej napisał: „Szczególnie mocną stroną Pawła były felietony. Pytanie, czy dziennikarstwo sportowe w Polsce nie skręciło w stronę hejtu między innymi dzięki Niemu? Z drugiej strony jego styl był nie do podrobienia. Brał się ze »Szwejka«, w którym się zaczytywał, i »Pulp Fiction«, które namiętnie oglądał”. Zarzeczny powtarzał młodym dziennikarzom, żeby prawda nie przeszkadzała im w pisaniu. Jednego dnia potrafił napisać o sponsorze klubu, że jest prawie bankrutem, aby dwa dni później wychwalać jego biznesy, o ile biznesmen zdążył dostarczyć mu swoje argumenty. Nie stronił od alkoholu. Jednak prezydent Andrzej Duda w „uznaniu wybitnych zasług dla dziennikarstwa sportowego” odznaczył go pośmiertnie Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.

Fryzjer bliskie kontakty utrzymywał także z Adamem Godlewskim, dziennikarzem „Przeglądu Sportowego”, a potem wieloletnim wicenaczelnym „Piłki Nożnej”. Na zdjęciu, które wyciekło do tygodnika „Nie”, dziennikarz na klęczkach całuje po rękach szefa piłkarskiej mafii. Po latach Godlewski z Forbrichem napiszą książkę „Spowiedź Fryzjera”, w której ten pierwszy długo tłumaczy się ze zdjęcia, ale pisząc w skrócie – miał to być pijacki żart. Klękanie przed Fryzjerem nie przeszkadza Godlewskiemu w dziennikarskiej karierze – od listopada 2021 roku jest kierownikiem działu sportowego gazet grupy Polska Press należących do państwowego PKN Orlen.

Godlewski o 711 połączeń z Fryzjerem trenera reprezentacji Polski nie zapyta, bo mu nawet nie wypada. W dużym wywiadzie, jaki zrobił z Michniewiczem przy okazji losowania finałów mistrzostw świata w Katarze, wolał pytać selekcjonera o zaproszenie na kawę do premiera Morawieckiego i o to, jak odnajduje się na światowych salonach.

HEJT ZAMIAST POLEMIKI

Na szczęście są jeszcze inni dziennikarze. „Od meczu ze Szwecją liczba połączeń aktualnego selekcjonera z Fryzjerem nie pomniejszyła się. Zgredy z minionej epoki staną z boku i dalej będą robić swoją robotę” – napisał Paweł Kapusta, redaktor naczelny WP SportoweFakty. Jest jednym z tych, którzy odważyli się publicznie skrytykować zachowanie Michniewicza i szydzących z kolegów po fachu Stanowskiego, Pola i Smokowskiego. Z powodu fali nienawiści, która go zalała po tekście zamieszczonym na WP.pl, nie chce już jednak wracać do tematu. – Co miałem do powiedzenia w tej sprawie, napisałem w felietonie. Dodam tylko, że dziennikarze to nie kibice, którzy mają robić sympatyczną atmosferę trenerowi, piłkarzom, działaczom czy komukolwiek innemu – stwierdza.

W tekście podsumowującym występ Michniewicza w Kanale Sportowym Kapusta napisał: „To chyba temat na pracę doktorską, co takiego zadziało się z tym środowiskiem w ostatnich latach – poziom hipokryzji, łamania podstawowych zasad dziennikarskich, zblatowania ludzi mediów z piłkarzami, trenerami, działaczami czy agentami jest tak ogromny, że patrząc na wydarzenia po meczu ze Szwecją, można było tylko zapłakać. Ludzie, którzy przez lata (dekady?) funkcjonowania na łamach wielkich wydawnictw czy w ramówkach wielkich telewizji doszli w branży do statusu absolutnych dziennikarskich gwiazd, dziś podczas programu na żywo – zamiast reagować na chamstwo oraz personalne docinki, stawiać rozmówcę do pionu – rechoczą rubasznie, jak po żarcie płynącym spod weselnego wąsa”.

Drugim odważnym pozostaje Mirosław Żukowski, wieloletni szef działu sportowego „Rzeczpospolitej”, laureat Nagrody im. Bohdana Tomaszewskiego przyznawanej za doskonały warsztat dziennikarski oraz wysoką kulturę zawodową i osobistą. W „Rz” napisał, że „Dziennikarze futbolowi muszą zadać sobie pytanie: zachowujemy twarz i przyzwoitość czy też idziemy za Czesiem, który potrafi się odwdzięczyć”. Jednocześnie nie ma złudzeń: „poetyka Weszło i Kanału Sportowego wygra, już wygrała, bo w internetowych komentarzach dominuje ton »wreszcie ktoś zgasił peta na pismakach«”.

– Moją wadą jest, że nie zaprzyjaźniłem się z Fryzjerem. Nie dzwoniłem do niego nawet raz, a cóż dopiero 711 razy. Dwie bramki Polski ze Szwecją nie sprawiły, że trener Michniewicz ma już tylko 709 połączeń. Czekam na wyjaśnienie tej sprawy – komentuje Dariusz Tuzimek i zaznacza, że taki człowiek jak Michniewicz nie jest go w stanie w żaden sposób obrazić.

– To tylko wycinek zdziczenia obyczajów. Z mediów zniknęła polemika, a zastąpił ją hejt, dlatego dyskusja na tym poziomie nie ma sensu. I tak mamy już opinię dziadersów, którzy nie rozumieją, że świat się zmienił – mówi Stefan Szczepłek, dziennikarz „Rzeczpospolitej”, w przeszłości pracował m.in. w „Piłce Nożnej” i redakcji sportowej TVP, autor książek o historii futbolu, także laureat Nagrody im. Bohdana Tomaszewskiego.

– Zostało nas tylu co obrońców na Wyspie Węży – dodaje jeden z dziennikarzy, który solidaryzuje się ze „zgredami”, ale też woli pozostać anonimowy.

PÓŁLOBBYŚCI

Zdaniem Mirosława Żukowskiego za porzuceniem wszelkich zasad zawodu przez znanych dziennikarzy sportowych odpowiedzialne są wielkie pieniądze od bukmacherów. – Żadnych zasad już nie ma, bo bardzo cenione i znane twarze, elita tego zawodu, zostały półlobbystami działającymi na polu dziennikarskim. To oni są dziś normą i standardem. Już za późno, żeby to zatrzymać, zdecydowały pieniądze, a ich pracodawcy nic z tym nie zrobią. Ci ludzie przeszli na własny rachunek, bo choć bardzo dobrze zarabiali, chcieli zarabiać jeszcze więcej. Jak pisał Antoni Słonimski: „muzyka własna, tekst własny, szwagier w kasie”. I tak to teraz działa – opowiada Żukowski.

Jeżeli porozmawiać z młodymi dziennikarzami w redakcjach sportowych, to ich wzorcami są właśnie Stanowski, Borek, Smokowski i Pol, a nie „zgredy”. – Potrafią się zakręcić koło swoich spraw. Kasa się liczy, a coś takiego jak etos pracy dziennikarza nie istnieje. Nie wolno nawet publicznie używać takiego zwrotu, żeby się nie ośmieszyć. Nawet w ostatnich reklamach Fuksiarza Stanowski występuje już jako ekspert, a nie dziennikarz – zauważa jeden z dziennikarzy zaliczających się do dinozaurów pióra. Fuksiarz to kolejna firma bukmacherska, która została sponsorem serwisu Stanowskiego i jego biznesu.

W przypadku gwiazd dziennikarstwa sportowego trudno nadążyć, którego bukmachera są aktualnie twarzą. Michał Pol, w przeszłości dziennikarz „Gazety Wyborczej”, potem szef „Przeglądu Sportowego” i wspólnego newsroomu sportowego Onetu i Ringier Axel Springer Polska, były laureat nagrody Grand Press Digital, zdążył już wypromować Fortunę i eToto, a od lutego pracuje dla Betclic. W przeszłości firmę tę, kiedy nie działała jeszcze legalnie w Polsce, reklamował Mateusz Borek – był prekursorem promowania bukmacherki w naszym kraju. Za nim poszli inni: Roman Kołtoń, Bożydar Iwanow, Andrzej Twarowski, Tomasz Smokowski, Adam Godlewski, Marcin Feddek, Przemysław Iwańczyk, Żelisław Żeżyński, Andrzej Fonfara.

Nadają ludzki wymiar bukmacherce, która ma się kojarzyć ze świetną zabawą, a nie hazardem.

Telewizyjni prezenterzy sportu zawsze mieli możliwość zarabiania, np. na prowadzeniu imprez, ale to były grosze przy tym, ile mogą zarobić u bukmachera.

A reklamowanie bukmacherów przez dziennikarzy nie jest żadnym problemem dla nadawców telewizyjnych.

Dziś już mało kto pamięta, ale kiedyś TVP próbowała walczyć z reklamiarzami. W latach 90. redakcja sportowa TVP, a potem zarząd, zawiesił Włodzimierza Zientarskiego za kryptoreklamę. W 2010 roku komisja etyki TVP zajmowała się występem Przemysława Babiarza w reklamie Timexu, choć był on wynikiem współpracy telewizji z tym sponsorem. W 2013 roku dyrektor sportu w telewizji publicznej Włodzimierz Szaranowicz zawiesił Macieja Kurzajewskiego za udział w reklamie Banku PKO. Dziś, jeżeli jesteś telewizyjną gwiazdą od sportu, wolno ci reklamować wszystko i w dowolny sposób.

ŚWIAT KLIKÓW, HEJTU, BAITU

W marcu Mateusz Borek wystąpił w skandalicznym spocie walk na gołe pięści, w którym główne hasło brzmiało: „Kurwa zawsze będzie kurwą”. Reklamował organizatora imprezy Gromdę jako klub „dla prawdziwych facetów i twardych skurwieli”. Okazało się, że to wspólny biznes jego i Mariusza Grabowskiego, skazanego prawomocnie na dwa i pół roku więzienia m.in. za pomoc przy porwaniu biznesmena. Dopiero po nagłośnieniu przez Wirtualną Polskę, kim jest wspólnik Borka, komentator meczów ogłosił, że wycofuje się z Gromdy. Mordobicie, które wypromował, organizowane przez jego biznesowego kolegę, oczywiście się odbyło.

Borek zapytany o spot, stwierdził na YouTubie, że „troszkę nie zrozumiano przekazu, który mieliśmy do zaproponowania”. Dodał również, że wychował się w katolickim domu, dlatego zarzuty wobec niego o mizoginię i seksizm są nie na miejscu. „Przepraszam wszystkie kobiety, które poczuły się urażone” – powiedział. I dodał, chyba nie myśląc o sobie: „To jest popierdolony świat dzisiaj, popierdolony świat klików, hejtu, baitu i świat komentarzy bez żadnej odpowiedzialności”.

Trzeba się z tym stwierdzeniem zgodzić, bo nikt go do odpowiedzialności zawodowej nie pociągnął. Kilka dni po swoim występie dla Gromdy i ujawnieniu współpracy ze skazanym przestępcą, jak gdyby nigdy nic komentował w TVP mecz Szkocja – Polska.

– Skoro – wydawałoby się – kulturalny, wykształcony człowiek może wziąć udział w takiej reklamie, a potem może komentować mecze reprezentacji w publicznej telewizji, to znaczy, że pracodawcy są w stanie tolerować wszystko – komentuje Żukowski.

Borek nie stracił też kontraktu z serwisem Viaplay. „Rozmawialiśmy o tym z Mateuszem, przekazaliśmy mu, że jest to niedopuszczalne i nie może się powtórzyć. Cieszymy się, że Mateusz teraz sam to rozumie” – powiedział Radiu Zet szef Viaplay Paweł Wilkowicz.

Jednak Borek niewiele robi sobie z ostrzeżeń. Prawie w tym samym czasie zaczął namawiać swoich fanów na Instagramie do picia wódki – został ambasadorem marki Wychowana w Luksusie.

Szef TVP Sport Marek Szkolnikowski to nie Włodzimierz Szaranowicz i jemu udział komentatorów sportu w reklamie nie przeszkadza. Po reklamie „dla twardych skurwieli” biuro prasowe TVP poinformowało jedynie, że „doszło do rozmowy dyscyplinującej i potępiającej zachowania niegodne Telewizji Polskiej”. Szkolnikowski przemilczał sprawę na Twitterze, choć jest tam niezwykle aktywny, szczególnie wobec dziennikarzy niewspółpracujących z TVP. Pisał np., że Szczepłek i Żukowski to dla niego „dinozaury dziennikarstwa”, a ich tekst o odsunięciu Dariusza Szpakowskiego od komentowania finału Euro uznał za „syndrom odstawienia od koryta i realizacji faktu, że pociąg już dawno odjechał”.

Tego typu wpisami oraz podpinaniem się pod sukcesy polskich zawodników pokazywane w TVP Szkolnikowski też próbuje walczyć w świecie „klików, hejtu i baitu”, ale o osiągach gwiazd z Kanału Sportowego może tylko pomarzyć. Na Twitterze nawet oficjalny profil TVP Sport (@sport_tvppl) nie ma tylu obserwujących co najsłabszy z tej czwórki, którym jest Smokowski – 204 tys. Borek ma 757 tys., Stanowski – 645 tys., a Pol – 605 tys. Do tego mają jeszcze przecież konta na Instagramie.

#KOPYTOBORKA

To właśnie zasięgi są walutą, którą najwięksi influencerzy rozliczają się z bukmacherami. Dlatego muszą je poszerzać, aby mieć co sprzedawać. A w mediach społecznościowych jest jak w sporcie – sukces osiągają zarówno przyzwoici, postępujący zgodnie z regułami fair play, jak i ci, którzy jadą po bandzie. Im więcej kontrowersji, tym lepiej, bo głośniej, a to się opłaca, nawet jeżeli czasem za jazdę bez trzymanki trzeba kogoś przeprosić.

„Idealne pączusie są jak piersi młodych dziewczyn. Po prostu mieszczą się w dłoni, a przy tym nie są zbyt twarde, nasączone chemikaliami. Żadne sztuczne powiększanie, tylko natura, piękno, sprężystość” – opowiadał dwa lata temu w ostatki na YouTubie Michał Pol. Za występ przeprosił.

Z kolei Krzysztof Stanowski mocno pijany prawie przez 10 minut prowadził live stream, w którym skarżył się na Widzew Łódź, że nie wystawia w pierwszym składzie młodego piłkarza, którego on sprowadził do Polski z Konga. „Jak będę miał ochotę, to będę nagrywał takich live’ów więcej” – powiedział potem Press.pl.

Tajemnicą poliszynela jest to, co pokazał Mateusz Borek na Instagramie (240 tys. obserwujących), relacjonując jedną ze swoich gorących nocy spędzonych w Tajlandii. Choć zdjęcia usunął, to w sieci nic nie ginie. Wystarczy wpisać do wyszukiwarki hashtag #kopytoborka.

Nieustannie do tego tematu wracają komentujący jego wpisy. Na przykład pod tweetem na profilu Borka: „Nazywam się Buksa Adam, strzelam dwie UNAMowi i spadam”, natychmiast pojawił się komentarz: „Nazywam się mati borek, będąc w Tajlandii mam otwarty rozporek”. Autorem komentarza był Kuba (@kubabzk), który w przypiętym
tweecie zaznacza, że jego ulubionym dziennikarzem jest Tomasz Ćwiąkała. Dla niego to „wzór jeśli chodzi o ten zawód” i dodaje: „Szkoda, że Borki i Stanowskie psują wyobrażenia o polskich dziennikarzach sportowych, bo mamy kilku naprawdę ogarniętych gości z Tomkiem na czele”.

– Niestety niedługo będzie wstyd przyznać, że jest się dziennikarzem sportowym – podsumowuje Żukowski.

Niedługo? Chyba gorzej już być nie może.

Grzegorz Kopacz

Tekst pochodzi z archiwalnego wydania magazynu „Press”.