Pochodzą z różnych krajów, często sami się nie znają, ale działają wspólnie i mówią jednym głosem do Władimira Putina: „To nie jest wojna, którą możesz wygrać, bez względu na to, jak potężny się sobie wydajesz” – tak członkowie międzynarodowego kolektywu hakerskiego Anonymous zwracają się do przywódcy Rosji, który w czwartek rozpoczął inwazję na Ukrainę. – Ponieważ to bardzo rozproszona struktura, to jej zinfiltrowanie przez dowolne służby nie jest łatwe. I w tym tkwi ich siła – ocenia „haktywistów” Maciej Broniarz, architekt bezpieczeństwa i systemów informatycznych, wykładowca w Centrum Nauk Sądowych Uniwersytetu Warszawskiego.
Nie walczą na froncie, nie mają broni. Ba, nie są stroną w tej wojnie. A jednak ostrzegają Władimira Putina: „To dopiero początek. Jest kwestią czasu, aż odkryjemy brud, który ukrywałeś przed społeczeństwem, a który pozwolił ci dojść do władzy”. Grożą: „Wkrótce doświadczysz tego, do czego zdolna jest światowa społeczność hakerów, także tych z twojego kraju”. Stawiają warunek: „Oczekujemy twojej rezygnacji ze stanowiska”. I zapewniają: „Nigdy nie zapomnimy o śmierciach, do których doprowadził twój reżim”.
Tak w ostatnich dniach grupa Anonymous próbuje dotrzeć do prezydenta Rosji, który rozpoczął w czwartek inwazję na Ukrainę. W kolejnych filmach, które jej członkowie ujawniają w mediach społecznościowych, publikują swoje żądania i straszą przywódcę państwa, które rozpętało wojnę. Gdyby chcieć ich rozpoznać po głosie, nie ma szans. Ich komunikaty „odczytuje” syntezator mowy.
Grupa Anonymous od początku wojny w Ukrainie stała się jej ważnym podmiotem. Nie ma dnia, byśmy nie słyszeli o jej działaniach. Kim są jej niewidoczni uczestnicy? – To najpopularniejszy kolektyw hakerski zrzeszający swoich członków z całego świata. Nie wiemy, kim są, ilu ich jest, skąd pochodzą. Pewne jest, że wypowiedzieli cyberwojnę Federacji Rosyjskiej – mówi nam Wojtek Kardyś, ekspert od komunikacji internetowej.
W sieci można ich rozpoznać po masce Guya Fawkesa z filmu „V jak Vendetta” z 2005 r. Inspiracja wydaje się oczywista, bo Anonymous chcą walczyć z systemem, tak jak bohater obrazu braci Wachowskich.
Maciej Broniarz, architekt bezpieczeństwa i systemów informatycznych, wykładowca w Centrum Nauk Sądowych Uniwersytetu Warszawskiego, podkreśla, że Anonymous nie jest spójną organizacją, tylko kolektywem osób korzystających ze wspólnego szyldu. – Oni się często wzajemnie nie znają. Łączy ich nazwa, co widać po różnych kontach na Twitterze, z których pochodzą podobne treści umieszczane w podobnym czasie. Do tej pory dali się poznać m.in. w Stanach Zjednoczonych, gdy Amerykanie wprowadzali przepisy antypirackie. Zaangażowali się także w akcję zwalczania serwisów udostępniających pornografię z udziałem dzieci – mówi ekspert.
Niektórzy nazywają ich „haktywistami”. – Osoby, które są dobre w swoim hakerskim fachu pewnie wiedzą, jak dołączyć do Anonymous. Sprawiają wrażenie zamkniętej subkultury ludzi, którzy znają się dobrze na tym, co teraz robią Putinowi – mówi Wojtek Kardyś.
Czarnoskóry mężczyzna z afro blokuje dostęp do basenu
Jako Anonymous działają prawie od 20 lat. Zaczynali niewinnie. Spotykali się wirtualnie na forum 4chan, gdzie dominowały wpisy nawiązujące do niezwykle wtedy popularnych memów. Co ważne, wszystkie były anonimowe, więc można było bezkarnie wrzucać to, na co się miało ochotę. Tak zrodziła się nazwa nieformalnej grupy. Jedną z pierwszych jej aktywności były próby trollowania innych w sieci.
Weźmy przykład z 2006 r. Setki pierwszych członków Anonymous w tym samym czasie weszły na strony serwisu Habbo, którego użytkownicy znajdowali się w wirtualnym hotelu. Wszyscy umówili się, że wybiorą ten sam avatar czarnoskórego mężczyzny w szarym garniturze z afro. Ustawili się tak, by innym użytkownikom zablokować dostęp do basenu. Tłumaczyli, że pływalnia jest zainfekowana wirusem HIV. Postacie sterowane przez Anonymous tak się ustawiły, że stworzyły wieloosobową swastykę.
Później angażowali się w poważniejsze sprawy. W 2009 r. w dość osobliwy sposób protestowali przeciw usuwaniu teledysków z YouTube’a. Zalali wtedy serwis filmami pornograficznymi. Rok później stanęli w obronie WikiLeaks. W 2010 r. na tym portalu opublikowano mnóstwo tajnych dokumentów, zarówno rządowych jak i korporacyjnych. Udostępnili je anonimowo informatorzy, którzy chcieli zasygnalizować działania niezgodne z prawem. Portal utrzymywał się jedynie z datków. Duże korporacje (m.in. Visa, MasterCard czy Paypal) blokowały przelewy od darczyńców. Wtedy do walki w obronie WikiLeaks włączyli się członkowie Anonymous. Dokonali ataków hakerskich typu DDoS na te firmy. Ta forma walki rozgrywa się w wirtualnej przestrzeni. Polega na równoczesnym przeprowadzeniu ataku z wielu miejsc. Chodzi o zaatakowanie jak największej liczby systemów komputerowych i usług sieciowych. Z kolei w 2011 r. Anonymous wykradli dane użytkowników PlayStation Network. W ten sposób protestowali przeciwko sprawie, jaką Sony wytoczyło jednemu z hakerów.
Wypowiedzieli Putinowi cybernetyczną wojnę
Takich akcji Anonymous mają na koncie wiele, ale nigdy wcześniej nie było o nich tak głośno, jak teraz. W czwartek, 24 lutego, w dniu inwazji Rosji na Ukrainę, Anonymous oświadczyli na Twitterze, że wypowiadają agresorowi cybernetyczną wojnę. Od tamtego momentu dzięki działaniom anonimowej grupy hakerów dostęp do wielu rosyjskich stron internetowych jest niemożliwy.
– Robią teraz mnóstwo dobrej roboty – emocjonuje się Wojtek Kardyś. – Zablokowali m.in. witryny państwowej telewizji w Rosji, gazety „Izwiestia”, stacji telewizyjnych RBK czy Russia Today, Gazpromu, państwowej agencji prasowej TASS, a także mnóstwo rządowych stron.
W niedzielę w nocy hakerzy z grupy Anonymous wzięli na cel też białoruską sieć. Wrzucili na Twittera zdjęcia zablokowanych stron internetowych ministerstwa komunikacji i informatyzacji, państwowego urzędu przemysłu wojskowego oraz sił zbrojnych Białorusi, a także funduszu emerytalnego, służby celnej i usług publicznych Rosji. Grupa wezwała Aleksandra Łukaszenkę, prezydenta Białorusi, by przestał wspierać swojego rosyjskiego partnera.
„Panie Łukaszenka! Ostrzegamy pana, jeden jedyny raz. Wzywamy pana, by zaprzestał pan wspierania pana Putina! Dajemy panu tę szansę, jedyną szansę” – napisali na portalu społecznościowym.
– Atakują rosyjskie strony rządowe, które mimo wszystko były dobrze zabezpieczone. Działania grupy Anonymous były na tyle skuteczne, że zmusiły Rosjan do odłączania swoich rządowych sieci od publicznego internetu i ograniczenia dostępu do nich tylko osobom, które są podłączone do sieci rosyjskich operatorów – podkreśla Maciej Broniarz. Jak dodaje nasz rozmówca, takie działania Anonymous mają na celu upokorzenie Rosji.
– Pojawiły się informacje o atakach na firmy, które mają rosyjski kapitał albo są własnością tamtejszych oligarchów. Ponieważ działają one na terenie Unii Europejskiej, to hakerzy podobno poinformowali lokalny urząd odpowiedzialny za GDPR (z ang. General Data Protection Regulation, czyli rozporządzenie o ochronie danych osobowych – przyp. red.), mówiąc, że dana firma niezgodnie z prawem przetwarza dane osobowe – mówi nam Maciej Broniarz. – Włamanie nie spowodowało zamętu, bo strona internetowa zaatakowanej firmy nie zmieniła wyglądu, nie było też na niej informacji o jej zhakowaniu. Takie działanie z jednej strony nie jest widowiskowe, ale może szybko się skończyć nieprzyjemną kontrolą i dużym mandatem.
Ujawnią listę rosyjskich agentów z różnych krajów?
Nasz rozmówca podkreśla, że to, co „haktywiści” robią w ostatnich dniach, jest ogromnym wsparciem dla ukraińskiej strony. – Co więcej, nie zdziwiłbym się, gdyby się okazało, że część tych działań, które przypisuje się grupie Anonymous, realizują służby krajów zachodnich, które mają swoje zespoły zajmujące się wojną w internecie – dodaje Maciej Broniarz.
W poniedziałek wieczorem na jednym z profili twitterowych Anonymous pojawiła się kolejna wiadomość do Władimira Putina: „Niedługo poczujesz gniew wielu hakerów na całym świecie”. Dalsza część brzmi jak groźba: „Putler nadszedł twój czas. Światła, kamera, akcja!”.
Grupa zapowiedziała, że ujawni poufne dane prezydenta Rosji. Gruzińska agencja informacyjna TIA podała, że kolektyw Anonymous niebawem chce ujawnić listę rosyjskich agentów działających w ostatnich 25 latach w wielu krajach.
– Jest bardzo prawdopodobne, że w najbliższych dniach możemy być świadkami ataków hakerskich na otoczenie Putina – przypuszcza Maciej Broniarz. – Anonymousi mogą wziąć się za rosyjskich oligarchów, którzy mają dużo więcej do stracenia niż prezydent. I nagle może się okazać, że ich biznesy zaczną tracić na znaczeniu, drastycznie będą musieli zmienić swój styl życia, zagrożona będzie sytuacja finansowa i edukacyjna ich rodzin. Putin nie przejmuje się tym, co zwykli Rosjanie myślą na jego temat, bo i tak nie mają na niego żadnego wpływu. Wynik wyborów w tym kraju ustala jeden człowiek, więc ich rezultat z góry jest znany. Natomiast utrata poparcia ze strony oligarchów może szybko zmienić dobre samopoczucie Putina.
W zeszły weekend hakerzy z Anonymous zażartowali sobie z przywódcy Rosji. Według agencji Bloomberg włamali się do systemu komputerowego jachtu Putina i wysłali komunikat informujący, że statek rozbił się u wybrzeża Wyspy Węży (ukraińska załoga tej wyspy nie chciała poddać się Rosjanom). Ponadto hakerzy zmienili miejsce docelowe jachtu Putina na „Hell”, a jego sygnał wywoławczy – na „FCKPTN” (to skrót od stwierdzenia „Fuck Putin”, funkcjonujący jako popularny tag na Twitterze).
Wystaw recenzję rosyjskiej restauracji
Maciej Broniarz podkreśla, że Anonymous mogą się czuć bezpiecznie w sieci. – Ponieważ to bardzo rozproszona struktura, to jej zinfiltrowanie przez dowolne służby nie jest łatwe. I w tym tkwi ich siła. Jeśli grupa jest silnie zdywersyfikowana, bez wspólnego mechanizmu zarządzania, to szalenie trudno będzie ją zneutralizować. Pojawiły się już próby skompromitowania grupy Anonymous, choćby ostatnio, gdy wrzucono informację, że prowadzą zbiórkę pieniędzy. Jej członkowie szybko zareagowali i stanowczo zaprzeczyli, by prosili o wsparcie finansowe. Ewidentnie ktoś się pod nich próbował podszyć. Być może były to działania inspirowane z Rosji – przypuszcza nasz rozmówca.
Z kolei prawdopodobnie wśród ukraińskiej społeczności IT zrodził się pomysł, jak dotrzeć z prawdziwym przekazem o tym, co dzieje się w Ukrainie do Rosjan. O atakach na cywilów nie usłyszą odbiorcy oficjalnych rosyjskich mediów – telewizje mają tam całkowity zakaz nazywania tego, co dzieje się w Ukrainie, wojną. Z rosyjskich mediów sączy się nienawistny, antyukraiński i antyzachodni przekaz. Kanał Rossija 24 nieustannie przekonuje, że na Ukrainie rządzą naziści. Napaść na sąsiada propagandyści Kremla nazywają „specjalną operacją demilitaryzacji i denazyfikacji” Ukrainy.
Wylewająca się propaganda może sprawiać, że wielu zwykłych Rosjan nie zdaje sobie nawet sprawy, co dzieje się w Ukrainie, po co są tam rosyjscy żołnierze. Ten informacyjny impas postanowiło przełamać Anonymousa. Grupa w poniedziałek opublikowała instrukcję, jak dotrzeć z prawdą o Ukrainie do rosyjskich internautów. Wystarczy publikować komentarze w Google Maps, gdzie firmy i marki zostawiają miejsce na recenzje swojej działalności.
Zrobił to już Wojtek Kardyś. – Znalazłem całkiem niezłą, czterogwiazdkową restaurację w Moskwie. Dałem jej trzy gwiazdki, w recenzji wpisałem, że jedzenie nawet mają niezłe i wkleiłem przekaz o wojnie, który udostępnili Anonymousi – opowiada nam ekspert od komunikacji internetowej.
Te słowa, które „haktywiści” suflują internautom po polsku brzmią: „Rosyjscy żołnierze zabijają niewinne dzieci i starców na Ukrainie, strzelają do autobusów, przedszkoli i szpitali! Prawdziwe wiadomości w Twoim kraju są cenzurowane! Zatrzymaj Putina!”.
Akcja bardzo szybko rozchodzi się w mediach społecznościowych. – I bardzo dobrze! Jest szansa, że wielu Rosjan wreszcie się dowie, co wyprawia ich przywódca. Może go powstrzymają przed dalszą agresją na Ukrainę – mówi z nadzieją w głosie Wojtek Kardyś.
Pierwsza taka wojna
Maciej Broniarz zauważa, że po raz pierwszy mamy wojnę, w której uczestniczą grupy cyberpartyzantów: – Oni nie są przez nikogo koordynowani, a mają duży wpływ na przekaz medialny. Z drugiej strony mamy wojnę, gdzie po raz pierwszy tak dużo do powiedzenia mają korporacje. Skoro rządy apelują do wielkich firm, jak Google czy Facebook o nałożenie sankcji, to znaczy, że te wielkie korporacje stają się rozgrywającymi w tej wojnie. I to one mają olbrzymi wpływ na jej przebieg, a nie rządy państw, które kontrolują wojsko. To, że Google zablokował rosyjskie serwisy w Europie, czy to że wstrzymano monetyzację wszystkich rosyjskich serwisów na YouTubie, jest bardzo dotkliwą sankcją, którą wprowadzono poza strukturami rządowymi. Świat się zmienia, tylko jeszcze nie zauważyliśmy, jak bardzo.
We wtorek wieczorem do wpisów na profilach społecznościowych grupy Anonymous informujących o skutecznym ataku cybernetycznym na Ministerstwo Rozwoju Gospodarczego Rosji dołączono zrzut ekranu. Widać na nim zawartość strony internetowej w domenie old.economy.gov.ru. Katalog zawiera bardzo długą listę folderów. Przy tych u góry, widocznych w grafice, wskazane daty ostatniej modyfikacji są od 2013 do 2018 r.
– Twoje tajemnice nie będą już bezpieczne. Jest szansa, że kluczowe składowe infrastruktury twojego rządu mogą zostać przejęte. To nie jest wojna, którą możesz wygrać, bez względu na to, jak potężny się sobie wydajesz – podkreślają członkowie Anonymous.