Wasz prezes, nasza gazeta

Jak trwałe jest zawieszenie broni w Agorze

Adam Michnik i Jarosław Kurski bronili zwolnionego dyscyplinarnie przez zarząd firmy Jerzego Wójcika, dyrektora wydawniczego Agory.

W Agorze wszyscy chcą dobrze. Jednak nikomu nie wychodzi. W apogeum wojny naczelni „Gazety Wyborczej” pytali Helenę Łuczywo: „Dlaczego na to wszystko pozwalasz? Heleno, dlaczego godzisz się na powolne niszczenie także dzieła swego życia?”

Dzwoni telefon w redakcji. – Czy „Press” już jest w drukarni? – pyta znajomy dziennikarz z zachodniej Polski. – Ale o co chodzi? – odpowiadamy pytaniem na pytanie.

– Chciałem się upewnić, że zdążycie napisać o istocie sporu między redakcją „Gazety Wyborczej” a zarządem Agory SA – mówi.

– A jaka jest istota tego sporu? – znów pytamy.

– No tego właśnie chciałbym się dowiedzieć z waszego tekstu – odpowiada.

Sęk w tym, że w Warszawie też nikt tego nie wie.

PODŁE PONIEWIERANIE

24 listopada na stronie Wyborcza.pl (a dzień później w wydaniu papierowym) czytelnicy przeczytali sążniste „Oświadczenie redakcji w sprawie działań zarządu Agory SA”, podpisane przez redaktora naczelnego „Gazety Wyborczej” Adama Michnika i jego pierwszego zastępcę Jarosława Kurskiego. Bronili zwolnionego dyscyplinarnie przez zarząd firmy Jerzego Wójcika, dyrektora wydawniczego Agory.

„Znają Państwo te metody. Teraz to się robi z domu. Zdalnie. Po 30 latach pracy przychodzi e-mail, potem odłączają konto pocztowe, nie działa karta, zabierają telefon, komputer. I za drzwi. Żadnych praw. Tak wygląda »etyka« w spółce, której management ma pełne usta wzniosłych słów. A tu, proszę, podłe sponiewieranie pracownika” – napisał Adam Michnik. I dodał: „Na koniec chcę powtórzyć: należałem do twórców »Gazety Wyborczej« od pierwszego numeru. Bywały wśród nas spory i konflikty. Jednak nigdy nie był nikt traktowany jak śmieć”.

Po nagłym i niespodziewanym zwolnieniu Wójcika szeptanki na korytarzach Agora Plaza przy Czerskiej w Warszawie oraz narady na doraźnie organizowanych spotkaniach online zaowocowały pomysłami. Z których wycofywano się jeszcze szybciej, niż je podsuwano. Na przykład: żeby pod wszystkimi tekstami ukazującymi się na łamach „GW” dopisywać jako współautora Wójcika. – Bo niby taki biedny, bez środków do życia, więc te parę groszy wierszówki go poratuje – ironizuje jeden z dziennikarzy lokalnych, którzy najbardziej ucierpieli finansowo, gdy w czasie pandemii wszystkim obniżono pensje.

Ale chyba najważniejszym fragmentem listu naczelnych było ujawnienie nazwiska osoby, którą dziennikarze oskarżają o problemy w firmie: „Dlaczego na to wszystko pozwalasz? Heleno, dlaczego godzisz się na powolne niszczenie także dzieła swego życia? Czy naprawdę uważasz, że o los »Wyborczej« lepiej zadba korporacja niż sam zespół »Gazety Wyborczej«?” – pytali Helenę Łuczywo Adam Michnik i Jarosław Kurski. Wywołali ją do tablicy po tym, gdy wcześniej Michnik osobiście próbował ją nakłonić do zmiany stanowiska.

ROAST HELENY

Helena Łuczywo wraz z Adamem Michnikiem stworzyła pierwszą niezależną gazetę w kraju w przełomowym roku 1989. Dziś jest na emeryturze. Jednak wraz z prezesem Agory Bartoszem Hojką, Wandą Rapaczyński, Sewerynem Blumsztajnem i Barbarą Piegdoń-Adamczyk zasiada w Agorze-Holding i w przeciwieństwie do dwojga ostatnich – akceptuje posunięcia zarządu Agory SA w sporze z redakcją „Gazety Wyborczej”. Nikt z holdingu rozmawiać ze mną nie chce. Lub nie może.

Dziennikarze „Gazety Wyborczej” próbują snuć domysły. – Kinowo-radiowo-hotdogowe imperium Agory SA trwa dzięki Helenie Łuczywo – przekonuje mnie jeden z nich.