W poniedziałkowych „Faktach” TVN autorzy materiałów na temat kryzysu korzystali ze zdjęć Ministerstwa Obrony Narodowej, a także rzeczniczka rządu Piotra Müllera, opublikowanych na Twitterze. Wykorzystano też materiały białoruskiego opozycyjnego portalu Nexta.
W „Wydarzeniach” Polsatu poza tymi źródłami sięgnięto po wideo Tadeusza Giczana, opozycyjnego dziennikarza i przekazy z Reutersa, który wykorzystał z kolei materiały państwowej Białoruskiej Agencji Telegraficznej. Materiały polskiego rządu, białoruskiej agencji i przygotowane przez opozycjonistów posłużyły też w montażach materiałów „Wiadomości” TVP1. MON pokazało na Twitterze m.in. jak uchodźcy próbują sforsować zasieki na granicy.
Bez korespondentów na Białorusi
Menadżerowie mediów, z którymi rozmawiał portal Wirtualnemedia.pl twierdzą, że wysyłanie korespondentów na Białoruś jest wykluczone. Zdaniem redaktora naczelnego TVN24 Michała Samula uzyskanie normalnej akredytacji za Bugiem nie jest możliwe. Stacja musi sobie więc radzić inaczej. Pokazała m.in. relacje Andrzeja Zauchy czy Piotra Czabana z pogranicza. Nie łamie jednak ograniczeń związanych z wprowadzonym stanem wyjątkowym. W materiale na temat kierowców tirów czekających na przekroczenie polsko-białoruskiej granicy TVN zaznaczyła w „tickerze”, że zdjęcia powstały poza terenem objętym stanem wyjątkowym.
Gdyby za wschodnią granicą pracowali korespondenci polskich mediów, mogliby przesyłać stamtąd zdjęcia tłumów imigrantów próbujących przekroczyć granicę. Mogliby też zarejestrować jak białoruska policja zachęca ich do przejścia na drugą stronę strzałami w górę. Polsat z podobnych powodów co TVN nie zamierza wysyłać na Białoruś dziennikarzy. – Mamy taką grupę niezależnych dziennikarzy, którzy dokumentują co się dzieje w okolicy granicy i korzystamy z ich nagrań – informuje nas Dorota Gawryluk, szefowa pionu informacji i publicystyki w Polsacie.
„Nie ma możliwości, żeby tam wyjechać”
Zdaniem zastępcy redaktora naczelnego „Gazety Wyborczej” z czasem może być coraz trudniej o wiarygodne informacje czy zdjęcia z Białorusi. Pomógłby wyjazd dziennikarzy? – Nie ma takiej możliwości, bo żeby tam wyjechać, trzeba byłoby skorzystać z zaproszenia reżimu Aleksandra Łukaszenki. My na pewno z takiego zaproszenia nie skorzystamy. Wcześniej za wschodnią granicą działali streamerzy, którzy relacjonowali co się dzieje, ale po kilkunastu tygodniach niezależni dziennikarze są w więzieniach albo wyjechali z kraju – przekonuje w rozmowie Wirtualnemedia.pl wiceszef „GW” Roman Imielski.
Wicenaczelny „Gazety Wyborczej” twierdzi, że jest pewne rozwiązanie, które przynajmniej częściowo zaspokoiłoby głód na informacje. – Rząd powinien wprowadzić akredytacje dla redakcji, które mogłyby obsługiwać stan wyjątkowy na granicy z Białorusią. Podobnie działo się podczas konfliktów w Iraku i Afganistanie. Wtedy mielibyśmy relacje niezależnych mediów – twierdzi Imielski. Zdaniem wiceszefa „GW” wówczas wszyscy relacjonujący byliby dziennikarzami, a nie jedynie YouTube’rami niewiadomego pochodzenia.
„TVP zrobiłaby z nas wspólników Łukaszenki, gdyby ktoś pojechał”
Jeden z menadżerów prywatnych mediów zwraca uwagę, że gdyby nawet jakimś cudem udało się otrzymać możliwość realizacji materiałów na terenie Białorusi, to zostałoby to zapewne wykorzystane przez Telewizję Polską. W jej programach informacyjnych i publicystycznych powtarza się, że politycy opozycji i część prywatnych mediów broniąc imigrantów, wpisują się w cele reżimu Aleksandra Łukaszenki.
W poniedziałkowych „Wiadomościach” przypomniano fragment „Faktów” TVN z sierpnia. Prowadzący Piotr Marciniak zapowiadał w tym wydaniu materiał „Granice bezduszności” na temat uchodźców. Cytował wypowiedź jednego z nich: „Zrywamy liście z drzew i jemy”. „W Polsce część mediów przyjmowała wielokrotnie w sytuacji zagrożenia polskich granic białoruską narrację” – stwierdził w „offie” reporter TVP. Potem przytoczono wypowiedź dla białoruskiej agencji informacyjnej, współczującą przybyszom z krajów muzułmańskich.
– Nie wyobrażam sobie jakiegokolwiek prywatnego medium relacjonującego wydarzenia z Białorusi. Zostałoby zapewne przez TVP okrzyknięte wspólnikiem Aleksandra Łukaszenki w ataku na Polskę. Nie ma tam też zachodnich dziennikarzy, nawet Reuters korzysta z przekazów tamtejszej agencji, więc rozważania o pracy za wschodnią granicą są czysto hipotetyczne – mówi menadżer prywatnego medium, który pragnie zachować anonimowość.