Mamy tu co najmniej kilka zdiagnozowanych już chorób. Pierwsza to tocząca polską politykę choroba wojny totalnej, która według wzorców panujących u góry, także u samego dołu kreuje małych, lokalnych dyktatorków. Wpatrzeni w wodza, przekonani o swojej racji i władzy absolutnej, uważają, że także u siebie w gminie należy pomiatać dziennikarzami, znaczy – dać im coś na zachętę, by byli grzeczni, a potem kontrolować przez lokalnego radnego. Pewne reguły, które przez lata konstytuowały relacje między władzą i dziennikarzami, przestały istnieć. Niezależność dziennikarska traktowana jest z przymrużeniem oka, lokalny dygnitarz nauczył się już dawno, że polityk i dziennikarz to „koledzy z pracy”. A regulamin tego koleżeństwa jest zdecydowanie niejasny, więc pozwala na wszystko.
Druga choroba to przekonanie, że w gruncie rzeczy dziennikarze w ogóle nie są ważni w demokracji. Ważne są media, publikatory, tytuły i portale – owszem – bo dzięki nim można rozpowszechnić ważki news o otwartej drodze czy przyznanej dotacji, lecz sam dziennikarz to jednostka zbędna, zwłaszcza jeśli zadaje niewygodne pytania. Dlatego wszelkie samorządowe media przeżywają rozkwit. Każdy burmistrz i wójt nauczył się bowiem, że nie warto szarpać się z dziennikarzami, kiedy sam może za dziennikarza zrobić robotę. Napisze, podrzuci dyrektorce biblioteki, która pełni funkcję naczelnej samorządowego periodyku, na koniec pokaże żonie, że dobrze o nim piszą.
Trzecia choroba to bezkarność urzędnicza, która w relacji z mediami sprowadza się do ich całkowitego lekceważenia. Władza dobrze wie, że słabujące tytuły nie mają takiej siły, jak opłacony post propagandowy na Facebooku, więc nie sili się na wyrafinowane tłumaczenie się z błędów. Zawsze bowiem może przykry dla siebie przekaz zneutralizować dobrą wieścią. Już nawet medioznawcy zajmujący się badaniem mediów lokalnych, nazywają je „posłańcami dobrej nowiny”. Co więc robić, panie burmistrzu, bo źle o nas piszą? Przeczekać.
Czwarta choroba to dyktat lokalnych powiązań biznesowych, sprowadzających się do tego, że płacimy tylko mediom swoim, sprawdzonym i rozumiejącym, że spokój jest najważniejszy. Lokalny burmistrz bowiem całej swej siły nie czerpie z przymiotów ducha, charyzmy i poparcia społecznego – czerpie ją w równym stopniu z kontaktów, jakie nawiązał na grillu u właściciela hurtowni, bruderszafta z dyrektorem tartaku, rozmów z prezesem mleczarni. A nade wszystko – jego polityczna siła bierze się z faktu, że do prezesa spółki skarbu państwa, która trzęsie powiatem, mówi na ty. Dlatego nie martwi się, że jakiś dziennikarz przyjrzy się jego złej decyzji bądź majątkowi. Bo po co to biedakowi, miałby stracić reklamę tartaku?
Lokalny burmistrz bowiem całej swej siły nie czerpie z przymiotów ducha, charyzmy i poparcia społecznego – czerpie ją w równym stopniu z kontaktów z miejscowym biznesem.
Prawidłowe rozumienie funkcji mediów stanowiło kiedyś społeczną normę, a szanowanie odmiennych ról dziennikarza i burmistrza w uniwersum gminnej demokracji traktowaliśmy jak cywilizacyjną zdobycz. Podobnie jak zgodę co do faktu, że nie podważamy wyroków sądów albo nie kwestionujemy sędziowskiej niezawisłości. Dziś sprymitywizowanie polityki, zbrutalizowanie jej, sprowadzenie zarządzania do PR-owskich zagrywek, powoduje, że wszelkie zasady poszły w kąt.
Dlatego właśnie brzmiałem tak kasandrycznie na czwartkowej debacie zatytułowanej „Kondycja lokalnych mediów w Polsce w 2021 roku”, zorganizowanej przez firmę tupolska.pl i serwis rybnik.com.pl, obchodzący swoje 20-lecie. Także i powyżej pozwoliłem sobie na za dużo. Ale to dlatego, że obok z okienka spoglądali w czwartek na mnie ci, którzy przez lata się nie złamali – Jerzy Jurecki z „Tygodnika Podhalańskiego” czy Tomasz Pruszczyński z serwisu Rybnik.com.pl. Wydawcy, którzy udowadniają, że da się robić dobre media lokalne, mimo wszystkich pułapek wokół. Wiem, że się da, a swoje tezy celowo wyostrzyłem. Po to, by więcej dziennikarzy i wydawców się ze mną nie zgodziło.
Marek Twaróg
***
Udział w moderowanej przez Wacława Wranę debacie „Kondycja lokalnych mediów w Polsce w 2021 roku” wzięli:
- Jerzy Jurecki – wydawca i dziennikarz Tygodnika Podhalańskiego
- dr Monika Kornacka-Grzonka – medioznawca, Uniwersytet Śląski
- Paweł Prus – prezes zarządu Instytutu Zamenhofa
- Tomasz Pruszczyński – prezes grupy medialnej tuPolska
- Bartosz Senderek – redaktor naczelny portalu tuWrocław.com
Partnerem debaty był Instytut Zamenhofa. Patronami medialnymi wydarzenia byli: Press, Rybnik.com.pl, tuWrocław.com, Tygodnik Podhalański i ŚląskiBiznes.pl.