Gdzie masz Grzegorzu żonę?
Chwilowo w pracy, w szkole – jest nauczycielką historii w III Liceum Ogólnokształcącym w Pszczynie – ale będę ją godnie reprezentował (śmiech).
Trzymam cię za słowo. Tymczasem trzymam w ręce waszą najnowszą publikację. Książka jest jeszcze ciepła, pachnie farbą drukarską i zastanawiam się, co w takim momencie czuje autor?
Radość z dobrze wykonanej roboty. Cieszy, że prace dokumentacyjne, pisanie, redagowanie zakończyło się wydrukowaniem książki. Cieszy także to, że wcześniej udało się jeszcze pozyskać wydawcę (jest nim Stowarzyszenie Rozwoju Zawodowego Śląska i Małopolski), bo do ostatniej chwili myślałem, że naszej pracy nie uda się wydać i zostanie w szufladzie, a to najgorsze, co może się zdarzyć – nie móc się podzielić swoją pracą, nie móc wpłynąć na pamięć zbiorową i dowartościować ludzi mieszkających w Międzyrzeczu pszczyńskim, gdzie i ja obecnie mieszkam.
Wyjście książki z drukarni to koniec, ale zarazem początek. Początek czego?
Oddziaływania na pamięć zbiorową. Książka już żyje w mediach społecznościowych, sprzedają się pierwsze egzemplarze, niektóre rozdałem osobom, które pomogły przy jej wydaniu (oficjalna promocja będzie 22 października). Dzięki temu zaczyna mieć wpływ na pamięć zbiorową, ludzie pewne rzeczy przypominają sobie, rozmawiają o opisanych wydarzeniach czy opublikowanych zdjęciach.
Dlaczego zdecydowaliście się opisać historię niewielkiej szkoły w Międzyrzeczu?
Bo ma klimat. W Międzyrzeczu mieszkam, to rodzinna miejscowość mojej żony. Dzięki publikacji o tej szkole zrobiła się taka seria, bo wcześniej pisaliśmy już o patronie tej szkoły Józefie Kassoliku oraz parafii w Międzyrzeczu. W tej miejscowości, jak w większości miejscowości wiejskich, zachodzą pewne podobne procesy. Osiedlają się w nich ludzie z zewnątrz, najczęściej z aglomeracji, i pytają: co tutaj było kiedyś? Właśnie takie opowieści, jak ta o szkole, integrują i dowartościowują starych mieszkańców, bo nie zawsze mają świadomość, że to takie piękne miejsce, a przybyłym pokazują, że nie przyszli na gołą ziemię tylko w miejsce z tradycją, dorobkiem kulturowym. Co ciekawe, ludzie z zewnątrz chcą się takich rzeczy dowiedzieć, ale nie zawsze mają skąd.
Kiedy pojawił się pomysł napisania tej książki?
Po przegranych wyborach samorządowych w 2018 roku miałem więcej czasu, więc wziąłem się za przeglądanie i digitalizowanie kronik, głównie szkolnych z terenu gminy Bojszowy. Poznałem je na wylot. Pomyślałem, że fajnie byłoby, żeby ludzie także je poznali. Napisałem kawałek o rozbudowie szkoły w Międzyrzeczu przez panią Gertrudę Stalmach – fajna opowieść się z tego zrobiła, postać Kassolika, przedwojennego kierownika, też znałem. Postanowiłem to jakoś połączyć, nie chciałem wszystkiego wyjaśniać, zamierzałem zostawić jakieś tajemnice, niedopowiedzenia. Zależało mi na tym, żeby zrobić bardziej opowieść w stylu reportażu historycznego, a nie klasycznej pracy historycznej. Powstała książka przeznaczona dla czytelnika powszechnego. Nie ukrywam, że trochę chciałem zagrać na emocjach: tam, gdzie nie wiem, to piszę, że nie wiem. To trochę taka opowieść w hrabalowskim klimacie, tocząca się przy stole, otwierająca się przez tytułową pocztówkę z ok. 1910 r., która jest taką osią opowiadania o początkach szkolnictwa w Międzyrzeczu.
To mała szkoła, w niewielkiej miejscowości. Ciężko było zdobyć wystarczającą ilość materiałów na książkę?
Obawiałem się, czy ta opowieść będzie kompletna. Bałem się tego, ale na szczęście były kroniki. Wiedziałem, że zawarty w nich materiał jest na tyle fajny, iż warto się nim podzielić. Paradoksalnie, najmniej materiałów jest z lat 80. ubiegłego wieku.
A na jakich materiałach się opieraliście?
Relacjach ustnych świadków bezpośrednich, przekazie pokoleniowym, zdjęciach, kronikach szkolnych, materiałach prasowych i oczywiście literaturze przedmiotu, bo czasami cytuję ustalenia Ludwika Musioła, Franciszka Maronia, badaczy szkolnictwa lokalnego.
Jak długo powstawała książka?
Ze zbieraniem materiałów, pisaniem i składem graficznym trzy lata. W międzyczasie Ula prezentowała fragment o kierownik Gertrudzie Stalmach na konferencji naukowej, który spotkał się z takim zainteresowaniem, że postanowiliśmy wspólnie, by pociągnąć tą szkolną opowieść do czasów pandemii.
Wśród mieszkańców istnieje zapotrzebowanie na takie publikacje, a jak jest z historykami – wolą zajmować się wielką historią czy raczej tą mniejszą?
W skali mikro często można poczuć się pionierem, tymczasem pisząc o wielkiej historii rzadko powstają prace oryginalne, zdarzają się, ale nie tak często. Jeśli o mnie chodzi, to lubię zajmować się takimi tematami, które mnie interesują; lubię zanurzyć się w przeszłości, łatwiej mi pisać o miejscach, do których czuje się stosunek emocjonalny, to niekoniecznie musi być wieś, z której się pochodzi. Jak „się wchodzi” w materiały źródłowe, to jest się w tamtym czasie, to takie fajne uczucie – można myśleć kategoriami tamtych ludzi, postrzegać tamtą rzeczywistość ich oczami.
Wasza książka, to opowieść nie tylko o małej szkole, ale całej społeczności przez pryzmat właśnie szkoły.
Zgadza się. Szkoła nie działa w próżni, funkcjonuje w pewnej rzeczywistości, pełni funkcję łączącą, spotykają się w niej różni ludzie, integruje społeczność.
A jak się ta szkoła zmieniała na przestrzeni dekad?
Bardzo się zmieniała. Najpierw to był budynek drewniany, później, od lat 70. XIX w. murowany (widoczny na tytułowej pocztówce), który w latach 60. XX w. został rozbudowany do obecnej postaci. Poprawiły się – o czym można przeczytać w kronice prowadzonej przez Gertrudę Stalmachową – warunki nauczania. Pojawiły się przestronne korytarze, ubikacje nie były już na dworze, klasy były jasne. To był skok cywilizacyjny.
Relacje między nauczycielami a uczniami także uległy zmianie?
Trzeba powiedzieć, że to zawsze była szkoła familiarna. Jak tam wpadałem przez ostatnie lata na kawę i „klachy” do kolejnych dyrektorek, to czułem się jak absolwent, mimo że tej szkoły nie kończyłem. Tam zawsze panowała rodzinna atmosfera. Ona się nie zmienia i mam nadzieję, że tak będzie zawsze.
Czy można powiedzieć, że to jest szkoła z duszą?
To szkoła z duszą, bo ma klimat rodzinny, sielski, czuć wielką serdeczność i poczucie spokojnego pogranicza.
Jak dzieliliście się pracą z żoną?
To była spółka joint venture. Żona ma tutaj swój wkład pisarski. Ula pisze konkretnie, rzeczowo. Szkolnictwo XIX-wieczne wziąłem z jej publikacji, zdjęcia rodzinne, relacje z jej rodziny, bo ona właśnie kończyła tą szkołę.
Czy pisząc książkę wspólnie z żoną, również historykiem, dochodziło do jakichś napięć?
Było tak, jeśli chodziło na przykład o okres powstańczy, ścieraliśmy się, ale ostatecznie dochodziło do konsensusu. Uściślała też przekazy rodzinne.
Gdzie waszą książkę można kupić?
W księgarni Bieruniu na Rynku, w siedzibie SRZSiM w Lędzinach na ulicy Lędzińskiej 24. Można się też w tym celu skontaktować ze mną przez Facebooka. Część książek będzie dostępnych podczas spotkań promocyjnych.