W weekend 16-18 grudnia br. media publiczne umacniały głównie przekaz rządowy, że opozycja dąży do destabilizacji państwa. Media komercyjne szerzej pokazywały uliczne protesty i podkreślały, że w sporze chodzi o planowane zmiany w regulacjach dotyczących pracy dziennikarzy w sejmie. Dziennikarze o prawicowych poglądach wydali oświadczenie, że „nie można po raz kolejny dać się oszukać zawodowym kłamcom”.
– Przy okazji tego kryzysu widać wyraźnie, którym mediom jest bliżej do władzy, a którym do opozycji – komentuje Jacek Dąbała, medioznawca z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. – Dziennikarze w swoich relacjach podkreślają, że jedną z głównych przyczyn kryzysu politycznego była próba ograniczenia przez polityków swobody pracy mediów w sejmie. Takie przekazy oczywiście podgrzewają atmosferę, ale ja się temu nie dziwię. Musi w końcu dotrzeć do ludzi, że wolność słowa jest krwiobiegiem demokracji. Świat polityki chce jak najwięcej ukryć, a świat mediów jak najwięcej ujawnić – mówi Dąbała.
– Dużo racji jest w twierdzeniu, że w tych protestach nie tylko o wolność mediów chodzi. Chodzi o wiele spraw, które się nawarstwiły, a dziennikarze ani ich relacje nie mają dużego wpływu na to, co się dzieje. Winny tego zamieszania jest marszałek Sejmu Marek Kuchciński i to, jak potraktował media – mówi Wiesław Godzic, medioznawca z Uniwersytetu SWPS. Też zauważa, że w relacjach medialnych z protestów ujawnił się wyraźny podział. – TVN 24 podgrzewał atmosferę, ale relacjonowali przebieg protestów, a w głównych programach starali się dobierać gości tak, by pokazać wszystkie opinie. W TVP Info widać było, że starali się jak najmniej pokazywać protesty. „Wiadomości” pokazały, że w TVP dziennikarzy nie traktuje się jak dziennikarzy, ale jak funkcjonariuszy – komentuje Godzic.
Na Niezależna.pl i SDP.pl opublikowano wspólne oświadczenie dziennikarzy o prawicowych poglądach, którzy uważają, że „od wielu tygodni trwa próba doprowadzenia do destabilizacji życia politycznego w Polsce”, a wszystkiemu winne są silne grupy biznesowe i polityczne, z których wiele „wywodzi się z sytemu komunistycznego a nawet z aparatu bezpieczeństwa PRL”. „Nie można po raz kolejny dać się oszukać zawodowym kłamcom” – piszą m.in. prezes Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich Krzysztof Skowroński, pracujący w mediach publicznych Michał Rachoń, Jan Pospieszalski, Maciej Pawlicki, Cezary Gmyz czy Rafał Porzeziński.
– To zarzuty równie niedorzeczne jak twierdzenie, że w polskich mediach pracują niepolscy dziennikarze – kwituje ten list Daniel Adamski, szef newsroomu Radia Zet.