Maja Staśko pochodzi spod Poznania. Nie mówi, ile ma lat. Skończyła filologię polską. Jest aktywistką związaną z ruchami feministycznymi. Od 2016 r. chodzi na wszystkie kobiece protesty. Walczy o prawa kobiet. Pomaga ofiarom przemocy seksualnej.
Napisała dwie książki: „Gwałt to przecież komplement. Czym jest kultura gwałtu?” oraz „Gwałt polski” (wraz z Patrycją Wieczorkiewicz). Jest dziennikarką. Jej teksty ukazały się m.in. w „Krytyce Politycznej”, „Wysokich Obcasach”, „Codzienniku Feministycznym”, a także na stronach Wp.pl, Onet.pl i Gazeta.pl.
W zeszłym tygodniu miała wystąpić w internetowym programie „Hejt Park” u Iwony Niedźwiedź. Jej występ zablokował pomysłodawca formatu Krzysztof Stanowski. Była to kolejna odsłona sporu między nimi. W grudniu ub. roku w felietonie na Kanale Sportowym dziennikarz kpił z artykułu aktywistki o przemocy seksualnej wobec kobiet, zarzucając jej generalizację i uogólnienia. Skomentował też wygląd Staśko.
Z kolei w połowie maja br. o Staśko na antenie TVN24 stwierdziła, że „snobizm na książki” jest wykluczający wobec tych, których nie stać na czytanie. Wywołało to lawinę komentarzy w mediach społecznościowych.
Skąd taki szum wokół Mai Staśko?
– Pewnie dlatego, że dużo robię i ludzie to widzą. To pozytywna interpretacja. Ale domyślam się, że wielu wadzą moje poglądy i działania, więc dają temu wyraz.
Zapytałem, a pani się zdziwiła i od razu zaśmiała. Ja też się dziwię, bo myślałem, że to zamieszanie nie jest przypadkowe, tylko tak miało być.
– To nie ja o tym decyduję. Za każdym razem szum wokół mnie wynika z jakiegoś problemu, np. przemocy seksualnej czy nierówności społecznych. Nie ma nic kontrowersyjnego w tym, że mówię, że źle się dzieje, gdy jedna osoba nie ma, gdzie mieszkać, a druga ma zegarek wart tyle, co mieszkanie. To znaczy tylko tyle, że z naszym systemem coś jest nie tak. Gdy powiedziałam, że gwałt to każdy stosunek seksualny bez zgody, dostałam mnóstwo hejterskich wiadomości. I nagle jest burza dotycząca moich słów. To mnie denerwuje, bo zamiast merytorycznie rozmawiać o problemach, skupiamy się na nazwiskach i wokół nich toczą się wojenki. A przy okazji hejtu rosną zasięgi.
I pani też na tym korzysta.
– To prawda. Jestem od niedawna na Twitterze i wciąż mnie dziwi, jak działa to medium. Ostatnio wrzuciłam swoją radosną twarz, bo na zewnątrz świeciło słońce i po prostu byłam szczęśliwa. To też był problem dla wielu.
A to nie jest tak, że pani działania w mediach społecznościowych są obliczone na efekt, bo cokolwiek tam pani napisze, będzie o tym głośno?
– Być może tak. Przez wiele lat byłam grzeczną dziewczynką i milczałam, gdy ludzie mnie obrażali. Od dwóch lat reaguję na nieprzyjemne słowa. I to moja wielka siła. Być może to chwilowe i nadrabiam lata, gdy się nie odzywałam. Jestem dziennikarką i lubię pisać. Pewnie wygląda to na zaczepki. A może na budowanie zasięgów? Ale nie mam problemu z tym, że ktoś mnie uzna za zaczepną i bezczelną. Hejt jest przemocą i wykańcza emocjonalnie. Tylko że na nim rosną zasięgi w mediach społecznościowych. A te zasięgi dla wielu są bożkiem i wyznacznikiem tego, czy ktoś jest ważny. Staram się o tym nie myśleć i gdy jestem w ogniu krytyki, wykorzystuję ten moment, żeby przemycić ważne treści dla swoich prawdziwych fanów.
I działa pani jak płachta na byka.
– Trochę niecelowo, a trochę dlatego, że przestałam być grzeczna.
Płachta na byka ma kolor czerwony. Patrzę na zdjęcie: jest pani w czerwonej koszulce na ramiączkach z wymalowanymi na czerwono ustami. I podpis: „Po randce!”. Po co ten wpis?
– Bo w mediach społecznościowych takie treści są normalne. Dzielimy się codziennością i nie widzę w tym nic złego. Nikogo nie krzywdzę. Ludzie wiedzą, że na co dzień wspieram osoby dotknięte przemocą seksualną, co jest bardzo obciążające. Często pytają, jak się czuję, czy odpoczywam, więc napisałam, że byłam na randce. Co w tym kontrowersyjnego? Ludzie chodzą na randki. Na zdjęciu nie jestem wyuzdana, wyglądam normalnie.
Pytałem, bo walczy pani z kultem ciała promowanym przez celebrytów. A pani jest szczupła i też wrzuca swoje zdjęcia. Jaki to ma sens?
– Pokazywanie ciała, zwłaszcza w mediach społecznościowych, nie jest niczym złym. I tego nie krytykuję. Walczę natomiast z ludźmi, którzy oszukują innych, wrzucając do sieci retuszowane zdjęcia. Najlepiej widać to na Instagramie, który – jak wynika z badań – jest najbardziej szkodliwym dla zdrowia psychicznego medium społecznościowym. Ludzie wrzucają tam zdjęcia idealnych ciał bez ani jednego pieprzyka czy pryszcza. Co nie znaczy, że ich nie mają. Wszystkie niedoskonałości usunęli w programach graficznych. A później nastolatkowie budują w sobie poczucie, że z ich ciałem coś jest nie tak. Staram się z tym walczyć także dlatego, że mam za sobą zaburzenia związane z odżywaniem i wiem dobrze, na czym to polega.
Czytałem, że działa pani na szkodę środowiska feministycznego, bo nie ma pani problemu z wagą, więc ktoś, kto nie ma idealnego ciała, patrząc na pani zdjęcia, może się wpędzić w kompleksy. Nie ma w tym nietaktu?
– Zastanawiam się nad tym i nie potrafię na razie odpowiedzieć. Pod każdym swoim zdjęciem czytam, że mam za małe piersi, a za duże pory, że się świecę, więc nie sądzę, by moje ciało było atrakcyjne. Niezależnie od tego nie chcę, by dziewczyny wstydziły się wrzucać swoje zdjęcia tylko dlatego, że uważają, że są za ładne albo za brzydkie, mają atrakcyjne pośladki albo nie. Tak działa mechanizm kontroli ciał. Standardy piękna są zmienne w naszej kulturze, w której każde kobiece ciało jest nieustannie krytykowane.
Zabolały panią słowa Krzysztofa Stanowskiego? Napisał, że zerknął na pani zdjęcie i miał wątpliwości, skąd to powodzenie wśród mężczyzn.
– Absolutnie mnie nie zabolały. Ale tak to jest z atrakcyjnością. Słyszy się na jej temat różne rzeczy i trudno ją później samemu oceniać. Ofiary przemocy seksualnej często słyszały, że nikt ich nie mógł zgwałcić, bo są za brzydkie. I w ten sposób dyskredytuje się ich wiarygodność dotyczącą gwałtu. Krzysztof Stanowski zastosował ten sam mechanizm. On zdawał się mówić: jeśli nie jesteś wystarczająco atrakcyjna, to nie doświadczysz przemocy seksualnej. A zatem z przemocy seksualnej robi się rodzaj komplementu i zamiast powiedzieć: „słuchaj, jesteś ładna”, ktoś zaczyna molestować. Po słowach Stanowskiego wiele osób pisało, że bolą ich te wypowiedzi, bo to samo słyszały od swoich oprawców. W przestrzeni publicznej takie komunikaty nie mają prawa istnieć.
A może to był po prostu złośliwy tekst? W końcu kilka dni temu miała być pani gościem w programie „Hejt Park” u Iwony Niedźwiedź, ale do tego spotkania nie doszło. Interweniował twórca formatu, Krzysztof Stanowski. Napisał, że nie jest pani „wystarczająco znana, ani nie jest istotną stroną w jakiejkolwiek publicznej debacie, która aktualnie by się toczyła”.
– Krzysztof Stanowski zachował się niedojrzale. Skoro zaprosiła mnie Iwona Niedźwiedź, to byłoby dobrze, gdyby to ona decydowała o doborze gości. To znamienne, że w programie „Hejt Park” prowadzonym przez Stanowskiego ani razu nie wystąpiła kobieta. I teraz pokazywanie, że decyzja jednej kobiety dotycząca rozmowy z drugą kobietą, zostanie zablokowana, jest potwierdzeniem tezy dotyczącej stosunku Krzysztofa Stanowskiego do kobiet. Zamiast takich zachowań lepiej o tym porozmawiać.
A gdyby Stanowski zaprosił panią do swojego programu?
– Wykazał się brakiem szacunku wtedy, gdy pisał o moim wyglądzie i teraz, gdy odwołał program bez konsultacji z Iwoną Niedźwiedź. Jeśli mnie przeprosi, jestem skłonna mu wybaczyć.
Oglądała pani odcinek „Hejt Parku” z Jasiem Kapelą?
– Tak i wyszło nie najlepiej.
To znaczy?
– Jaś Kapela ma taki sposób bycia i on nie pasuje do konfrontacyjnej rozmowy. Ale nie ma co się przejmować takimi szczegółami. Podobnie było z Krzysztofem Gonciarzem. Mam wrażenie, że z rzeczy nieszczególnie istotnych robi się ostateczną kompromitację całej lewicy, której Jaś nie jest głównym reprezentantem. A pewnie występ u Stanowskiego będzie się za nim ciągnął do końca życia. Chciałabym, żebyśmy mieli trochę więcej życzliwości do siebie nawzajem.
Jaś Kapela próbował pani bronić, ale raczej mu nie wyszło.
– W takiej sytuacji, w jakiej się tam znalazł, czyli pod naciskiem i ogromem pytań, obrona była utrudniona. I winna jest temu jedna osoba. To Stanowski wysłał zły komunikat do widzów i zbagatelizował temat przemocy seksualnej. Nie ma przyzwolenia na takie komentarze, bo to wpływa na świadomość społeczną, ale także na to, co dzieje się później w sądach i w prokuraturach.
Gorsze są wojenki w mediach społecznościowych między kobietami czy między kobietą i mężczyzną?
– One się karmią dosyć podobnymi mechanizmami i ten spektakl atakowania się w 250 znakach rozgrywa się na oczach innych. Ale szczególnie bolesny jest dla jego uczestników. Najbardziej dotykają mnie wojenki z kobietami, niekoniecznie prawicowymi, ale tymi, które deklarują się jako wspierające inne kobiety.
To pewnie żałuje pani naparzanki na Twitterze z dziennikarką Polsatu News Agnieszką Gozdyrą?
Pani napisała o sobie, że jest atrakcyjna i mądra, a Gozdyra, że nie trzeba „o tym informować świata”, bo jeśli tak jest, to „świat to widzi”. – Żałuję tylko, że napisałam, że Agnieszka Gozdyra to starsza ode mnie koleżanka. Chodziło mi tylko o to, że jest osobą bardziej doświadczoną, a wyszło, że wytykam Gozdyrze wiek.
To ciekawe, bo sama pani unika jak ognia podawania informacji, ile ma pani lat. A post o wieku Agnieszki Gozdyry w końcu pani usunęła.
– Przeprosiłam ją za to, że się wcześniej pojawił. Uważam, że powinnyśmy się wspierać, a nie atakować, bo jesteśmy z jednego środowiska i walczymy o to samo. Musimy umieć przepraszać, a nie pielęgnować złe wspomnienia i wytykać sobie błędy. Są ważniejsze sprawy, jak katastrofa klimatyczna czy zmiana definicji zgwałcenia w kodeksie karnym, niż naparzanki na Twitterze.
Ale to znów się zaczęło od tego, że napisała pani o sobie, że jest „atrakcyjną, mądrą dziewczyną”.
– To była odpowiedź na hejterską wiadomość pod zdjęciem z randki: „ktoś ją w ogóle chce?”. Staram się nie zostawiać takich wiadomości bez odpowiedzi. Dlatego napisałam o atrakcyjnej i mądrej dziewczynie. I zrobiła się z tego wielka sprawa. Nawet dobrze się stało, bo po moim wpisie wiele dziewczyn zaczęło pisać o sobie, że są atrakcyjne. Tu nie chodzi o to, jak kto wygląda, tylko o to, byśmy się dobrze czuły we własnym ciele. A komunikaty, że musimy kupić kolejny krem, być piękną, ciągle ćwiczyć, pójść na zabiegi wyszczuplające, sprawiają, że niezależnie, ile wysiłku włożymy w pracę nad sobą, to nigdy nie będziemy się czuć atrakcyjne, bo na tym polega ten biznes. Więc jeśli sobie powiem, że jestem piękna i nie potrzebuję niczego więcej, to okaże się, że jakość życia będzie znacznie lepsza, a zyski wielkich korporacji, które korzystają na naszych kompleksach, zmniejszą się. To ważny społecznie temat, a nie nawalanki na Twitterze.
Pani tak cały czas mówi, a jednocześnie ciągle bierze w nich udział.
– Wydaje mi się, że nie zamieszczam kontrowersyjnych treści. Ale wtedy piszą do mnie Agnieszka Gozdyra czy Hanna Lis, które widzą w tym problem. Zazwyczaj krytykują mnie osoby z mainstreamowych mediów liberalnych, które wydawałoby się, że powinny być po stronie walki z przemocą seksualną.
Jest redakcja, której nie udzieli pani wywiadu?
– Raczej nie. Byłam kilka razy w TVP, m.in. w programie Elżbiety Jaworowicz. Za każdym razem mówiłam o ofiarach przemocy seksualnej. Podawałam numery telefonów, pod które mogą dzwonić, czy nazwy organizacji, do których mogą się zwrócić z prośbą o pomoc. Zależy mi, żeby docierać z tymi informacjami do jak najszerszej grupy odbiorców. Byłam też w „Pytaniu na śniadanie”, w którym dziewczyna po raz pierwszy powiedziała na głos, że została zgwałcona. Zrobiła to przed kamerami, trzymając mnie i prowadzących za ręce. To był bardzo ważny moment nie tylko dla mnie. Gdybym miała opowiadać o sobie w TVP, pewnie bym tam nie poszła.
Nie boi się pani, że stacje będą panią zapraszać po to, by podbić sobie oglądalność, a pani zostanie medialną maskotką?
– Nie boję się, bo jestem pewna swoich kompetencji. Na co dzień pracuję z ofiarami przemocy seksualnej, więc mogę o tym opowiadać godzinami. Ale nie mam problemu, żeby się przyznać, że czegoś nie wiem.
Pytałem, bo w TVN24 mówiła pani o czytaniu i znów się okazało, że stała się pani gwiazdą mediów społecznościowych.
– Hanna Lis zniekształciła moją wypowiedź. Nie powiedziałam w telewizji, że snobizm na czytanie wyklucza nieczytających. W ten sposób w świat poszedł zmanipulowany wpis na mój temat. I znowu musiałam odpierać ataki. Poszłam do TVN24 przekonana, że wreszcie oderwę się od ciężkich tematów i będę mówiła o czymś spokojniejszym. Tym bardziej, że skończyłam filologię polską, więc cieszyłam się na program o czytaniu. I znowu dostałam po głowie. I mam wrażenie, że wpisy w mediach społecznościowych są po to, by ich autorzy znów mogli o sobie przypomnieć. Szkoda tylko, że wiele wrzucanych tam informacji nie jest weryfikowanych i można napisać cokolwiek i będzie się to niosło po sieci tylko dlatego, że ktoś ma setki tysięcy followersów.
Chce pani wejść do polityki?
– Nie mam takich planów, bo teraz jestem dziennikarką. Całe życie marzyłam, żeby zarabiać z pisania. Pracuję na etacie, więc czuję się szczęściarą. Do tej pory byłam zatrudniona na śmieciówkach i z miesiąca na miesiąc miałam niepewną sytuację.
Zacząłem od pytania o szum wokół Mai Staśko i nim zakończę. Czy za trzy lata to pytanie będzie aktualne?
– To zależy od wielu spraw, których nie jestem teraz w stanie przewidzieć. Ale na pewno będę nadal robić swoje.