Jakub Dymek pozwał Pudelka, chce 150 tys. zł

„Pomówienia są głośne, linki do nich znikają po cichu”

Jakub Dymek

Dziennikarz i publicysta Jakub Dymek pozwał serwis Pudelek.pl (Wirtualna Polska Media) za publikacje dotyczące oskarżeń, jakie wystosowały wobec niego dziennikarki CodziennikFeministyczny.pl. Chodziło o pomówienia dotyczące domniemanego wykorzystania seksualnego i mobbingu przez Dymka wobec ośmiu dziennikarek tej redakcji. Teraz domaga się od Pudelka 150 tys. zł zadośćuczynienia.

W social mediach Jakub Dymek najpierw poinformował, że Pudelek.pl usunął artykuły na jego temat i „zrobił to po cichu”, choć oskarżenia wobec niego były ogólnie znane w środowisku dziennikarskim. Tekst ten pojawił się jesienią 2017 roku i powielał nieprawdziwe informacje na jego temat. Został usunięty po tym, jak sąd zimą 2021 roku przekazał do redakcji pozew, jaki złożył Dymek jesienią 2020 roku.

– (Ikona mgły) to dźwięk, z jakim znikają nierzetelne i fejkowe teksty, gdy ich autorzy i autorki dostaną pozew. Pudelek jest kolejną już w tym roku stroną, która natychmiast usunęła napastliwe wobec mnie teksty, gdy tylko do redakcji trafiło pismo. To już jednak właściwie reguła, że większe zasięgi mają fejki (i są na to rzetelne badania), niż następujące po nich przeprosiny, odszkodowania lub sprostowania. Pomówienia są głośne, linki do nich znikają po cichu – napisał w social mediach dziennikarz.

Zaznaczył, że po krzywdzących go publikacjach zmagał się m.in. z problemem braku pracy, ale znalazł wsparcie wśród najbliższych mu osób. – Ja miałem przyjaciół, którzy pożyczyli mi pieniądze, gdy byłem spłukany i niezatrudnialny. Miałem także świetną pomoc prawną, a moja pełnomocniczka (mecenas Magdalena Wojdak) w każdej ze spraw reprezentuje mnie niezwykle rzetelnie i wkłada w nie masę czasu. Sądy przychyliły się do moich wniosków, a ja starałem się możliwie najlepiej – korzystając z tego, że pisanie to mój zawód – udokumentować nierzetelność pomawiających mnie tekstów. Nic z tego nie było łatwe, ani przyjemne – ani dla mnie, ani dla moich bliskich. Ale tysiące ludzi, których internetowy przemysł oburzenia rozjeżdża walcem co roku, nie będzie miało nawet tak skromnych sukcesów w walce o swoje – zaznaczył Jakub Dymek w swoim wpisie na Facebooku.

Dodał, że jego zdaniem „system jest chory”, ponieważ na takich jak jego przykładach, opiera się m.in. model biznesowy mediów, ponieważ promują „oburzenie czy wściekłość”.

– To nie są odosobnione przypadki – to jest model biznesowy, dzięki któremu ludzie żyjący wyłącznie ze wzniecania oburzenia, wściekłości lub wyżywania się na innych zostają za to wynagradzani. Jeśli dziennikarstwo i media mają dziś jeszcze jakąkolwiek misję, która mogłaby połączyć lewicę, liberałów i konserwatystów, to jest nią walka z tą patologią. Bo ten system jest zwyczajnie chory – podsumował.

Żądanie 150 tys. zł zadośćuczynienia

Jak wynika z naszych informacji, Pudelek.pl sam usunął teksty o Jakubie Dymku w związku ze złożonym przez niego pozwem. Dziennikarz domaga się 150 tys. złotych zadośćuczynienia, przeprosin na stronie internetowej Pudelek.pl i usunięcia wszystkich tekstów związanych z zarzutami dotyczącymi gwałtu i molestowania (aktualnie wszystkie zostały usunięte), a także zakazu publikacji artykułów na temat oskarżeń na tle seksualnym, dotyczących Dymka w przyszłości.

– Nie było jeszcze pierwszej rozprawy, na razie odbyła się jedynie wymiana pism – poinformowała nas mecenas Magdalena Wojdak, reprezentująca Jakuba Dymka.

Zapytaliśmy Dymka, jak ocenia doniesienia mediów na jego temat w kontekście tego, że artykuły tworzyli jego koledzy po fachu, a często publikacje tego typu powstawały nawet bez relacji obu stron sporu.

– Jest takie powiedzenie, że każdego dnia ktoś inny jest sławny na Twitterze i cała gra polega na tym, by nie stać się tą osobą. Część dziennikarzy i redakcji w pogoni za klikalnością i zasięgami w internecie odruchowo atakuje ludzi, którzy z takiego czy innego powodu stali się obiektem połajanek w mediach społecznościowych – gdy okazuje się po czasie, że osoba, którą „rozjeżdżano walcem” na Twitterze lub Facebooku była niewinna, albo w ogóle doszło do pomyłki, ci sami dziennikarze i redakcje nie mają już odwagi ani ochoty, żeby przyznać się do powielania fałszywek. Tym większe mam uznanie dla ludzi, którzy potrafią do błędu się przyznać. Jednak w dobie internetowych baniek społecznościowych i skrajnej polaryzacji, nieliczni odważni dziennikarze i dziennikarki chcą jeszcze pisać coś, co może ściągnąć na nich gniew komentatorów i „followersów” – ocenia w rozmowie z nami.

Jego zdaniem taki mechanizm sprawia, że osoby, które zostaną pomówione w internecie ponoszą karę, zanim wypowie się sąd. – Media społecznościowe żyją tą logiką – codziennie znajduje się jakaś sprawa, do której trzeba szybko dołączyć, stać się częścią wspólnoty oburzenia i gniewu, by nie wypaść z obiegu. Obrona kogoś, kto trafił niesłusznie do aresztu śledczego albo internet wydał już na niego wyrok, a debata publiczna uznała taką osobę za niewartą współczucia, była w świecie dziennikarskim ostatnich lat bardzo niepopularnym zajęciem – choć wciąż nagradzani dziennikarze jak Paweł Reszka, Janusz Schwertner albo publicyści, jak Witold Jurasz albo prof. Agata Bielik-Robson czy Tomasz Stawiszyński – to robią. To dziwne, że dziś mówimy o tym, jak o czymś wyjątkowym. Przecież dochodzenie prawdy i zadawanie pytań – o co w tej sprawie chodziło, kto czego chce dowieść, jaką wiarygodność mają anonimowe wpisy w mediach społecznościowych i gdzie leżą fakty – to podstawowy obowiązek mediów – zaznacza w rozmowie z Wirtualnemedia.pl Jakub Dymek.

Historia publikacji Codziennika Feministycznego

W artykule „Papierowi feminiści. O hipokryzji na lewicy i nowych twarzach polskiego #metoo”, który ukazał się pod koniec listopada 2017 roku na CodziennikFeministyczny.pl osiem kobiet, z których cztery ujawniły swoje nazwiska: Sara Czyż, Dominika Dymińska, Patrycja Wieczorkiewicz i Agnieszka Ziółkowska opisały sytuacje w których dziennikarze Jakub Dymek i Michał Wybieralski mieli im proponować seks, obiecywać za to awans, a po odmowie źle traktować.

W tekście pojawiły się zarzuty o gwałt, przykłady komentarzy w stylu „Będzie ruchane” lub „wsadzić język w cipkę” oraz propozycji szefa do swojej podwładnej „Może pijaństwo i seks?”. W artykule nie wymieniono na początku nazwisk Wybieralskiego i Dymka, ale podano szczegóły pozwalające ich łatwo zidentyfikować. Obaj publicyści szybko zareagowali na publikację. Jakub Dymek zaprzeczył zarzutowi dotyczącemu gwałtu, zapewniając, że w opisanej sytuacji uprawiał seks za obustronną zgodą. Zwrócił uwagę, że jedną z autorek tekstu jest jego była partnerka Dominika Dymińska. Publicysta dodał, że przedstawiciele Codziennika Feministycznego nie kontaktowali się z nim przed zamieszczeniem artykułu (redakcja odpowiedziała na te zarzuty, uzasadniając, że dochowała należytej staranności, przygotowując artykuł).

W styczniu 2019 roku Prokuratura Okręgowa w Warszawie umorzyła postępowanie w sprawie domniemanego mobbingu, molestowania i gwałtu, które były opisane w tekście Codziennika. Jak poinformowało wPolityce.pl, po analizie materiału dowodowego (m.in. zeznań autorek tekstu) „w dwudziestu przypadkach opisanych przez lewicowe dziennikarki nie doszukano się znamion czynu zabronionego, wskazywano na przedawnienia” oraz „brak interesu społecznego w kontynuowaniu ścigania z urzędu”.

Agnieszka Ziółkowska, jedna z autorek tekstu „Papierowi feminiści” przeprosiła Dymka za publikację. Był to efekt ugody, na którą nie zgodziły się trzy inne autorki artykułu i redaktor naczelna „Codziennika Feministycznego”.

Zapytaliśmy Wirtualną Polskę o komentarz do sprawy, czekamy na odpowiedź.