Jerzy Zięba straszy redakcje

Jerzy Zięba

Część redakcji usuwa teksty o przedsiębiorcy i propagatorze pseudomedycyny Jerzym Ziębie. – To też sygnał małego zaufania do prawa i siły wymiaru sprawiedliwości – mówi „Press” prof. Jacek Dąbała, medioznawca i audytor jakości mediów.

W ostatnich dniach do redakcji „Dziennika Gazety Prawnej” wpłynęło pismo przedprocesowe od prawniczki reprezentującej Jerzego Ziębę. Domaga się w nim usunięcia tekstu z 2019 roku autorstwa Patryka Słowika. Dziennikarz opisał bierność organów państwa wobec przedsiębiorcy, który przez środowisko lekarskie uważany jest za promotora metod leczenia groźnych dla zdrowia i życia pacjentów.

Krzysztof Jedlak, redaktor naczelny „DGP”: Przygotowujemy artykuły z najwyższą starannością, piszemy rzetelnie, obiektywnie, kierując się interesem społecznym i dobrem opinii publicznej. Nie ma najmniejszego powodu, żebyśmy coś musieli usuwać. Nie boimy się ani wezwań, ani pozwów, ani jakichkolwiek innych działań.

To nie pierwszy raz, kiedy Zięba wysyła do różnych redakcji sprostowania lub domaga się usunięcia tekstów o sobie. Na przykład w serwisie internetowym TVS.pl niedostępny jest artykuł z września 2020 roku pt. „Lekarz z Tychów walczy z antyszczepionkowcami i teoriami znachora. Zięba jest znany z rozpowszechniania pseudonaukowych teorii”. Tekst dotyczy sporu z lekarzem Dawidem Ciemięgą, którego Zięba publicznie przeprosił za oszczerstwo. Zamiast artykułu na TVS.pl można znaleźć sprostowanie, w którym promotor kontrowersyjnych metod leczenia odcina się od określeń „znachor, antyszczepionkowiec i głosiciel pseudonaukowych teorii”. Takie samo sprostowanie opublikowano w serwisie o2.pl.

Nie wszystkie redakcje przychylają się do próśb Zięby. – Kilka wniosków o sprostowania trafiło do redakcji Wyborcza.pl, nie zostały one jednak uwzględnione, bo były bezzasadne – mówi „Press” Agata Staniszewska, rzeczniczka prasowa Grupy Agora (wydawca Wyborcza.pl).

Usunięcie tekstu mniej boli niż widmo procesu

Prof. Ewa Nowińska, ekspertka od prawa mediów z Uniwersytetu Jagiellońskiego, przypomina, że o publikacji sprostowania decyduje spełnienie warunków ustawowych, takich jak czas wpłynięcia pisma od momentu publikacji (21 dni) czy wielkość informacji.

– Decyzja w tej sprawie należy do redaktora naczelnego, który ocenia, czy te warunki zostały spełnione – mówi „Press” prof. Nowińska. Dodaje, że redakcje nie mają żadnego obowiązku usuwać fragmentów lub nawet całych tekstów po wpłynięciu żądań ze strony osób opisywanych w materiałach. – Prawo prasowe daje dziennikarzom prawo do krytyki, które można uznać za parasol ochronny przed takimi groźbami – podkreśla prof. Nowińska.

Prof. Jacek Dąbała, medioznawca i audytor jakości mediów, przypomina, że nawet kiedy redakcja włoży maksimum wysiłku w powstanie rzetelnej informacji, może spodziewać się próśb o usunięcie tekstu lub grożenia pozwem. – Są na nie narażone przede wszystkim małe redakcje, które nie mają wystarczającego zaplecza prawnego i finansowego. W obawie przed sprawami sądowymi wolą usunąć fragment lub nawet cały tekst. To też sygnał małego zaufania do prawa i siły wymiaru sprawiedliwości – mówi „Press” medioznawca.