Chichot w podziemiach katedry

Wykluwa się Panteon Górnośląski

Jan Dziadul

Abp Wiktor Skworc, metropolita katowicki, powiedział swego czasu, że Panteon Górnośląski będzie wielką szkołą uczenia się Śląska i o Śląsku. Jeżeli tak, to sam kapłan w tej szkole powinien repetować kilka klas.

Może dowiedziałby się wtedy, że na śląskiej ziemi urodzili się, pracowali i tworzyli tacy wielcy Ślązacy jak Kazimierz Kutz, Jerzy Duda-Gracz, prof. Zbigniew Religa, gen. Jerzy Ziętek… Może by nie pominął prof. Bożeny Hager-Małeckiej (1921–89), która stworzyła pediatrię na Śląsku i całą siebie poświęciła walce z ołowicą wśród dzieci rodzących się i żyjących w cieniu hut cynku i ołowiu. Albo Krystyny Bochenek. Dziennikarki, polityczki, społeczniczki, propagatorki języka polskiego… Postaci, jakiej śląska ziemia dotąd – do tragicznej śmierci w Smoleńsku – nie wydała?

A przecież stąd pochodziła Halina Stęślicka, przedwojenna działaczka organizacji kobiecych, najmłodsza posłanka na Sejm Rzeczpospolitej I kadencji (1922–27). Wszak wielkie zasługi dla polskości Śląska miała Józefa Bramowska, dwukrotnie w latach 1929 i 1935 zasiadająca w Senacie RP jako reprezentantka tej właśnie śląskiej ziemi. Zresztą nie tylko tej, bo i całego kobiecego świata. To te panie stanęły odważnie na śląskiej i polskiej scenie politycznej, na której z rozumnym tupetem wypowiadały swoje kwestie wtedy, kiedy obecność kobiet w parlamencie była rzadkością. Paniom z naszych ukochanych Kresów było z nimi wówczas nie po drodze. Można trzymać dystans wobec kobiet, co się duchownym nawet zaleca, ale warto też zauważać dziewczyny, które wyrwały się z trójkąta: Kinder – Küche – Kirche…

Jakoś mimo równościowej poprawności zacząłem od pań, więc kontynuuję, mając świadomość niedokładności, która musi się zdarzyć. Otóż w Panteonie Górnośląskim na 158 upamiętnionych postaci jest 13 kobiet na czele z żyjącą na przełomie XII i XIII wieku Świętą Jadwigą Śląską. I zachodzę w głowę, co ma święta – Niemka zresztą – do setnej rocznicy połączenia części Górnego Śląska z Polską? I tylko jedna myśl przychodzi do głowy: święta wiecznie żywa. OK, niech będzie. Nie wiem tylko, czy takie fory dla Świętej Jadzi przypadną do gustu przywódcy partii i narodu, bo to jasny sygnał, że opcja niemiecka też ciągle żywa. W dodatku nie ukryta, tylko boleśnie jawna.

Panteon to według Greków i Rzymian świątynia wszystkich bogów. A według współczesnych interpretacji i skojarzeń – pomniki sławnych ludzi jakiegoś narodu, pamięć jego historii, z wybitnymi przedstawicielami sztuki, nauki i polityki, związanymi z wybranym zakątkiem świata. Czy w tej definicji mieści się idea Panteonu Górnośląskiego?

Idea ta, jak wiadomo, ma uczcić setną rocznicę przyłączenia/powrotu kawałka Górnego Śląska do Polski, którą obchodzić będziemy w połowie przyszłego roku. Ma upamiętnić w formie multimedialnej tych, którzy przez wiek „czynili na tej ziemi dobro”. Takie właśnie, według arcybiskupa, miało być kryterium doboru śląskich bogów – a żeby nie przywoływać bogów grzesznie i nadaremnie, nazwijmy ich Ślązakami najwybitniejszymi z wybitnych.

Zamknięcie Panteonu Górnośląskiego w cezurze wieku wspólnych dziejów z Polską to w moim przekonaniu zamysł polityczno-historyczny z naciskiem na pierwszy człon. To chęć unikania niepotrzebnych pytań o tych, którzy byli tu przed nami. Wieki przed nami, bo Śląsk pożegnał się z państwowością polską jeszcze za Kazimierza Wielkiego. Oczywiście, można przekonywać, że zanim nastała tu w 1922 r. Polska, już dużo wcześniej była tu Święta Jadwiga, ale nie do wszystkich ten historyczny wywód będzie przemawiał. Jasne, że przed nami ktoś chodził po tej ziemi. I zły, i dobry. Pamiętać trzeba o jednym i drugim.

O pierwszym – dla przestrogi i dlatego nie warto o nim zapominać. O drugim – bo zostawił po sobie taki ślad, że tylko czapki z głów. Dlatego zajmę się teraz tylko nimi. Aby nie sięgać do czasów wyżej wywołanej świętej, wystarczy przywołać kilka postaci z XIX w., bez których Panteon Górnośląski będzie tylko przykruchtową izbą pamięci.

Nie może być panteonu tej ziemi bez Friedricha Wilhelma Grudmanna, ojca założyciela Katowic. Bez wielkich rodów twórców śląskiego przemysłu: von Gieschów, von Donnersmarcków, von Ballestremów… Bez Johna Baildona, Wilhelma von Redena i Karola Goduli. Bez książęcych rodów von Hochbergów i von Plessów z Pszczyny.

Panteon Górnośląski szykuje się do wielkiego otwarcia. Dobrze, że jeszcze się to nie stało, bo z podziemi katowickiej Katedry Chrystusa Króla, w której będzie miał swoją zaszczytną siedzibę, dochodzi chichot historii. W części tych podziemi znajdował się dotąd kościół akademicki i krypta katowickich biskupów. Większość powierzchni była niewykorzystana, a w stanie wojennym służyła jako magazyn darów. Są to podziemia tajemne, wielkie i przepastne, toteż echo chichotu niesie się jak cholera.

Cofnijmy się do minionego w ubiegłym roku lutego, kiedy w Katowicach podpisano umowę powołującą Panteon Górnośląski. Na jej mocy szczytna idea miała się przekuć w czyn. Sygnatariuszem aktu był abp Skworc, metropolita katowicki uważany za pomysłodawcę projektu. Niech i tak będzie, choć już sześć lat wcześniej o utworzenie Śląskiego Panteonu apelował „Dziennik Zachodni”. Było do przewidzenia, że inicjatywa „Der Zeitung”, jak pogardliwie nazywano gazetę w kręgach prawdziwych patriotów i prawdziwych katolików, proponowana pod hasłem: „Nasz Panteon – wybitni ludzie tej ziemi” – weźmie w łeb. I wzięła. Czas pozwolił o niej zapomnieć, dając tym samym katowickiemu arcybiskupowi tytuł do splendoru premiery.

Niech i tak będzie, choć zawsze warto będzie ten fakt przypominać, bo właśnie wtedy ziarno zostało zasiane. Wówczas najpierw swoje typy przedstawiło gremium w osobach wybitnych profesorów: historyków Ryszarda Kaczmarka i Zygmunta Woźniczki, socjologa Marka Szczepańskiego, polityków i parlamentarzystów Marka Plury,  dr. Jerzego Gorzelika i Piotra Spyry, regionalisty, pisarza i publicysty Alojzego Lyski, a także abp. Damiana Zimonia, byłego metropolity katowickiego. Wszyscy z imienia, nazwiska i tytułów – co okaże się niezmiernie ważne w ocenie obecnego panteonu. Z różnych obozów politycznych i często o odmiennym spojrzeniu na historię Śląska.

Dyskusja nad ich propozycjami przewaliła się przez łamy gazety – dopisywano kolejne propozycje upamiętnienia – potem werdykt poddano głosowaniu czytelników. W wyniku tej wieloetapowej procedury wyłoniono ponad 80 postaci, które zasługami dla Śląska, obrazując swymi losami niezwykle skomplikowaną historię regionu, w sposób oczywisty otrzymywały bilet wstępu do panteonu. I choć mieszkały już w różnych światach niebieskich – różność ta nie stanowiła przeszkody. Światy niebieskie są ważne w tym dyskursie, bo wykluwający się Panteon Górnośląski dopuszcza w podziemia katedry osoby świata żywego, choć wiadomo, że mieszanie obu tych przestrzeni wydaje się ryzykowne i w złym stylu. Po prostu.

Poza metropolitą umowę o Panteonie Górnośląskim sygnował wiceminister kultury i dziedzictwa narodowego Jarosław Sellin, marszałek województwa śląskiego Jakub Chełstowski i prezydent Katowic Marcin Krupa. Nową instytucję kultury powołano w obecności premiera Mateusza Morawieckiego. Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego zobowiązało się dać na ten cel 30 mln zł, pozostali sygnatariusze po 3 mln. Metropolita katowicki zgodził się oddać podziemia katedry na 25 lat – za darmo. Po wcześniejszym, rzecz jasna, ich wyremontowaniu za pieniądze ministerstwa. W zamian za co Panteon Górnośląski miał przyjąć ex cathedra, a więc bez dyskusji, laureatów „Lux ex Silesia”. Ta doroczna nagroda o polskim brzmieniu „Światło ze Śląska” ufundowana została w 1994 r. przez abp. Damiana Zimonia. Spośród  27 dotychczasowych laureatów sporo jest panteonu godnych, ale sporo splendorów jedynie kościelnych. Kilku odeszło już w zasłużone zaświaty, pozostali będą mogli – jeżeli będą chcieli – odwiedzać się w świątyni bogów i cieszyć się boskim splendorem, który spłynął na nich jeszcze za życia. Wielu znam i wiem, że przynajmniej czują niesmak, najłagodniej rzecz ujmując…

Warunkiem sine qua non miała być publiczna debata na temat panteonu, w wyniku której dobór bogów przebiegnie w sposób przemyślany, w duchu ekumenicznym. Debata miała wykluczyć postaci kontrowersyjne, a na końcu miał zostać zorganizowany plebiscyt. Pytanie miało brzmieć: kto, zdaniem mieszkańców Śląska, zasługuje na upamiętnienie w Panteonie Górnośląskim? Obietnice wzięły w łeb. W zamian władze województwa śląskiego obwieściły, że przeprowadzono konsultacje środowiskowe, których efektem jest wydany ostatnio „Leksykon Panteonu Górnośląskiego”. Kto ciekawy, niej zajrzy. Problem w tym, że nie można „zapuścić żurawia”. Oznajmiono, że książka opuściła drukarnię, ale na rynku się nie pojawiła. Powód nieznany. Czyżby z obawy przed śląską reakcją?

Od czego jednak są wścibscy dziennikarze! Do „Leksykonu…” dotarł  „Dziennik Zachodni”, który od 30 lat niezmiennie patrzy na ręce każdej władzy na Śląsku. I choć zachowywanie własnych standardów pod wpływem boskiej aury obrotnego prezesa Obajtka to duże wyzwanie – gazeta wciąż daje radę. Patrzy, rozlicza, pyta… Marek Twaróg, redaktor naczelny: – Do momentu, gdy będę mógł kierować tą redakcją, nie będziemy tubą żadnej partii. Ja i mój zespół jesteśmy przekonani, że marka, jaką sobie wyrobiliśmy, wzięła się z tego, że odgrywaliśmy rolę, jaką w demokracji powinniśmy odgrywać. Jesteśmy medium, które każdej władzy patrzy na ręce.

No i „DZ” popatrzył na projekt Panteonu Górnośląskiego. Jego dyrektorem został związany z archidiecezją katowicką architekt Ryszard Kopiec. „Leksykon…” powstał pod kierunkiem ks. dr. hab. Henryka Olszara, wykładowcy Wydziału Teologicznego Uniwersytetu Śląskiego. Liczy 1056 stron i 158 haseł, biogramów. I listę ujętych w nich bohaterów opublikował „DZ”. Zachował się jak „Der Zeitung”, ale nazwiska poszły w świat. Z jednej strony zapanowała konsternacja, z drugiej – oburzenie. Kto manipuluje historią Śląska i kto chce pisać ją od nowa? Kto personalnie wskazywał osoby do panteonu – nie wiadomo. Wiadomo tylko, że to tajemne gremium składało się aż z 46 badaczy, pośród których było 11 duchownych, dwie dodatkowe osoby z Wydziału Teologicznego i dwóch pracowników Archiwum Archidiecezjalnego w Katowicach. Byli także badacze z  Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, naukowcy IPN i historycy z Uniwersytetu Śląskiego. Niebawem ta anonimowość pierzchnie, nie ma na to nawet arcybiskupiej siły, ale już teraz można co nieco wydedukować.

Na 158 haseł ponad 70 (sic!) poświęcono księżom katolickim… Mamy też parę świętych – prócz wspomnianej już św. Jadwigi jest jeszcze św. Jacek Odrowąż z przełomu XII i XIII w. i dwie zakonnice. Mamy trzech pastorów i jednego rabina – ekumenizm więc w pełnej swej krasie. Obecnością w panteonie wyróżnieni zostali też organiści, dyrygenci chórów, dziennikarze prasy katolickiej, do tej pory poza kościelnymi kręgami bliżej nieznani.

Biogramy zachwycająco proste w swej postaci – data urodzenia, dane taty i mamy, jaka szkoła, jakie lektury, przyjaźnie, upodobane miejsca. Mocne zaznaczenie katolickiej obecności w panteonie to postać ks. Józefa Stokowego, proboszcza parafii św. Józefa Robotnika w Katowicach-Wełnowcu, którego biogram, jak wiele innych, zdobiony jest cennymi myślami uwiecznionymi na marginesie: „wycisnął szlachetne piętno na parafii, (…) tryskał zawsze wprost żywiołowym humorem, (…) apostołował uśmiechem, (…) był znakomitym kaznodzieją i ciętym w słowie żartownisiem”. Echo tych cnót ani chybi splecie się z chichotem, który w podziemiach katedry, jak wspomniałem, już niesie się proroczo jak cholera.

W „Leksykonie…” znalazło się siedmiostronicowe miejsce dla dr Jadwigi Kucianki z Uniwersytetu Śląskiego, badaczce piśmiennictwa na Śląsku – ostatniej ofiary wampira Zbigniewa Marchwickiego, jeśli to on był tym wampirem, rzecz jasna. Pani Kucianka ściśle współpracowała z pismami katolickimi, a jednym z jej największych osiągnięć było zdefiniowanie pojęcia pisarz ludowy.

Niespodzianka, która zaskoczyła mnie i ucieszyła, to obecność śląskich pisarzy: Gustawa Morcinka, Alfreda Szklarskiego i Wilhelma Szewczyka. Widać Morcinkowi puszczono w niepamięć epizod ze Stalinogrodem, a Szklarskiemu wojenne erotyczne publikacje w polskojęzycznych „gadzinówkach” przeważyły widać zasługi przygód Tomka Wilmowskiego, które wsparły proces wychowawczy ówczesnych młodych pokoleń, czyli także mnie.

Ciekawi mnie niezmiernie argumentacja za Wilhelmem Szewczykiem, bo jestem zaangażowany w obronę jego pamięci w śląskiej przestrzeni publicznej i historycznej. Lewą ręką wojewoda dekomunizuje z Wilusia place, ulice i szkoły, prawą zaprasza do podziemi Panteonu Górnośląskiego. Bez gorzałki nie da się tego zrozumieć, a po niej odpowiedź może być tylko jedna: szalę przeważyły przedwojenne związki Szewczyka z Obozem Radykalno-Narodowym.

Cieszę się, i to bez żadnych podtekstów, że dostrzeżono śląskich noblistów, choć nagrody zdobywali dla Niemiec i USA. Kurt Adler (1902–58) z Chorzowa – Nobel z chemii; Maria Goeppert-Mayer (1906–72) z Katowic – z fizyki i Otto Stern (1888–1969) z Żor – także z fizyki (Mayer i Stern pracowali przy amerykańskim programie atomowym). Brakuje wśród nich Konrada Blocha (1912–2000) z Nysy, opolskiej części Górnego Śląska – Nobel z medycyny za badania nad zwalczaniem i zapobieganiem miażdżycy.

Za to z Nysy mamy błogosławioną Marię Luizę Merkert (1817–72), niemiecką zakonnicę, założycielkę Zgromadzenia Sióstr św. Elżbiety. Nie chciałbym być złym prorokiem, ale myślę, że gdy podziemia nawiedzi Jarosław Kaczyński, może groźnie zmarszczyć brew. Nie, że to jakiś drugi sort, nic z tych rzeczy! Ale opcja niemiecka, jawna na dodatek. Przyjdzie twórcom świątyni śląskich bogów zameldować się na dywaniku, oj przyjdzie…

Aby pozostać jeszcze przy kobietach, to w panteonie jest Teresa Malicka, w parze z mężem Eugeniuszem – zajmują się rekolekcjami dla małżonków. A pani Teresa jest dodatkowo autorką piosenek na festiwale religijne i publikuje w „Gościu Niedzielnym”. Państwa Malickich wprowadziła do panteonu nagroda Lux ex Silesia. I dobrze.

Zasługi postaci wymienionych w „Leksykonie…” mierzyć można różnymi miarami, najtrafniej ilością poświęconych im stron. Jak dwustronicowemu Stanisławowi Hadynie (1919–99), ojcu światowych sukcesów Narodowego Zespołu Pieśni i Tańca „Śląsk” – odnieść się do wspomnianej już siedmiostronicowej Jadwigi Kucianki? Niektórzy pytają, czy dwie strony to czasem nie za dużo. Ewangelik? – czego jeszcze chce. Otóż Teresa Semik, wielka postać na śląskiej dziennikarskiej scenie, powiedziała wprost i dosadnie: Hadyna doświadcza fałszywej pamięci!

Czytamy: „pomysłodawca i organizator pracy w zespole”. No i autor pieśni ludowych. Po co wspominać, że Hadyna to kompozytor, dyrygent, muzykolog… No i znany w świecie, wielokrotnie nagradzany pisarz… Toteż w „Leksykonie…” o tym cicho sza. Aż korci, żeby uzupełnić notkę o kilka jego książek: „Niezatarte ślady” – opowieść o życiu Fryderyka Chopina, na podstawie której powstał film „Młodość Chopina”; Droga do hymnu” – literacko-historyczne studium o „Mazurku Dąbrowskiego”; „Błogosławieni pokój czyniący” – dramat o życiu Mahatmy Gandhiego; „Zdruzgotane sny” – dramat o życiu Martina Luthera Kinga; „Deklaracja 76” – dramat o dziejach „Deklaracji Niepodległości Stanów Zjednoczonych”; „Dwa ognie” – powieść o rewolucji francuskiej. Może to nieważne sprawy, a może wręcz przeciwnie – niech każdy pomyśli, co chce. Pomyśleć zawsze w końcu warto.

Takiej wybiórczej pamięci doznaje wiele innych postaci ujętych w „Leksykonie…” – w miarę czasu trzeba będzie ją odprasować, odginać zagięte fałdy, przywracać pełnej prawdzie. Odfałszywić!

Rekompensatą być może miał być jedenastostronicowy Wojciech Korfanty, który sto lat temu podał Polsce na tacy przemysłową część Górnego Śląska. W tej jedenastce – również bibliografia i tłumaczenia na angielski i francuski. A więc skromnie w wymiarze panteonu. Choć dla mnie pod jego portretem powinny być tylko dwa słowa: Wojciech Korfanty. I wystarczy.

W tej licytacji na strony niechybnie zasługuje na uwagę Michał Rękasa (1895–1964), jak ja pochodzący z Kresów, który rozsiadł się aż na 14 stronach „Leksykonu…”! Obaj jesteśmy zza Buga, ale gdzie mnie tam do Rękasy, który już w gimnazjum grał na fortepianie, pisał patriotyczne wiersze i poematy. Mama chciała, żeby syn uczył się na lekarza, on jednak wybrał – zgadnijcie co? Seminarium. Już jako lwowski kleryk zorganizował aż 12 zebrań Koła Odczytowego Kleryków. Na Śląsk przyjechał w 1945 r. i przeniósł tutaj stowarzyszenie „Apostolstwo Chorych”. Był kapelanem w szpitalu, wydawał pismo dla chorych, prowadził radiowe dla nich audycje…Był więc księdzem z krwi i kości. W sposób godny podziwu wypełniał swoje powołanie. Czy jedyny? Nie to, żebym nie doceniał rodaka, ale czy rzetelność przynależna posterunkowi, na którym wobec Boga zobowiązało się stać, oznacza automatycznie miejsce w Panteonie Górnośląskim i czternastostronicowy pean?

Na wstępie przywołałem imiona tych, którzy zasługują na dobrą i wyjątkową pamięć, bo byli dobrzy i wyjątkowi, a nie ma dla nich miejsca w panteonie. Postaci gorszego sortu jest więcej.

Oto Ludwig Guttman (1899–1980), urodzony w Toszku k. Gliwic niemiecki lekarz żydowskiego pochodzenia. W 1939 r. wyemigrował do Wielkiej Brytanii, a po wojnie zyskał sławę jako pionier rehabilitacji osób niepełnosprawnych, przeważnie inwalidów wojennych. Był twórcą igrzysk paraolimpijskich! Też, jakby nie patrzeć, Wielki Ślązak. Albo Oscar Troplowitz (1863–1918) z Gliwic, niemiecki farmaceuta, także pochodzenia żydowskiego – wynalazca kremu Nivea i pasty do zębów. Choć w 1910 r. przeszedł wraz z żoną na wiarę chrześcijańską, to historia ceni go nie za to. Jeszcze przed I wojną wprowadził w swoich przedsiębiorstwach 48-godzinny tydzień pracy przy zachowaniu dla robotników pełnych wynagrodzeń i płatnych urlopów.

Gdybym był złośliwy, zapytałbym: jakież to zasługi ma taki Troplowitz dla stulecia Górnego Śląska w Polsce? Ale nie jestem. Tylko się dziwię.

W tych dniach pada tyle nazwisk, że trzeba już zacząć myśleć o Prawdziwym Panteonie Górnośląskim… Na początku wymieniłem paru Wielkich Nieobecnych, bez których Śląsk nie byłby tym, czym jest. Kutz, Ziętek, Religa, Duda-Gracz, bliska sercu Krysia Bochenek, podziwiana prof. Bożena Hager-Małecka… Jestem pewien, że nie wszyscy pominięci chcieliby zejść do podziemi katedry i tam zamieszkać z aktualnymi bogami śląskiej świątyni. Czuliby się samotni, a kochali ludzi i świat. Byłoby im zimno i obco.

Wielu Ślązakom brakuje Marii Rajdy-Kujawskiej (1893–1948) z Raciborza, jedynej lekarki w III powstaniu śląskim. Kierowała powstańczym pociągiem sanitarnym. We wrześniu, gdy zaczęła się wojna, uciekła z dwiema córkami przez Rumunię do Jugosławii, a przed jej zakończeniem, po zajęciu przez hitlerowców Dalmacji, trafiły do obozu w Ravensbrück. Maria pracowała w 11. bloku szpitalnym, w którym udało się stworzyć względnie ludzkie warunki dla chorych, choć niemiecki wyższy personel wytykał jej „Humanitatsfimmel” (bzik humanitarny). Ocaliła od komór gazowych kilkaset ciężko chorych więźniarek, bo w trakcie selekcji zmieniła dokumentację i przekonała niemieckich lekarzy, że to rekonwalescentki, z których będzie jeszcze w obozie pożytek. Ale dr Maria Kujawska musi jeszcze poczekać na swoją pamięć.

W „Leksykonie…” znalazł się Henryk Sławik, którego wybór jest niepodważalny. I wielu innych, których obecność jest obowiązkowa. Jednak wielu Ślązaków czyniących dobro stoi w kolejce do życia w naszej pamięci. Na zawsze. Choć niekoniecznie w tym panteonie. Najważniejszy sygnatariusz umowy o Panteonie Górnośląskim, metropolita katowicki, musi dźwigać największy ciężar odpowiedzialności za śląską prawdę. Musi ją wziąć na klatę. Rozdaje wszak karty w tej ważnej grze.

Z Wielkich Ślązaków, wzgardzonych przez sygnatariuszy Panteonu Górnośląskiego, najbardziej żal mi Jerzego Dudy-Gracza (1941–2004). O ironio losu! Ileż on się natrudził nad „Golgotą Jasnogórską” podarowaną w 2001 r. częstochowskiemu sanktuarium w imieniu środowisk twórczych. Jako dowód wiary naszego czasu. Droga Krzyżowa – 18 scen cierpienia – znalazła swoje miejsce jako votum tuż przy Kaplicy Cudownego Obrazu. Znakomity artysta mówił wówczas: – Czas „Golgoty Jasnogórskiej” trwa dzisiaj, teraz, tutaj, w katolickiej Polsce. Chrystus idzie na krzyż na naszych oczach, wśród nas upada, umiera i zmartwychwstaje. Wśród nas, ale nie zawsze razem z nami.

Konia z rzędem temu, kto mi powie, dlaczego Duda-Gracz nie zyskał uznania kościelno-państwowych jurorów Panteonu Górnośląskiego?

Szczęśliwi ci, którzy podziemnego chichotu pod katedrą słyszeć nie będą. Czy my, durny naród śląski, niemający wpływu na wybór naszych bogów, bohaterów naszej małej ojczyzny – musimy być na niego skazani? Chciałbym z bratnimi duszami zawalczyć, żeby tak się nie stało.

Bo – podsumowując – Panteon Górnośląski nie jest godny tej nazwy. To najwyżej „Panteon Kościoła katolickiego na Górnym Śląsku”! To nie moja ocena, ale przywołana przez kolegów z „DZ” refleksja jednego z żywych bogów, który znalazł się w panteonie za sprawą „Światła ze Śląska”. Czuję niesmak, a że akurat domyślam się, o kogo chodzi, to możemy być świadkami wycofania swojej postaci z podziemia katedr.

W zamyśle powołania Panteonu Górnośląskiego, żeby trzymać się przeczącej pojęciu nazwy, nie było żadnej idei, żadnego przesłania, żadnej myśli przewodniej… No może była na zasadzie: ja ją rzucam, a wy ją łapcie. Ma być godne uczczenie związku Górnego Śląska z Rzeczpospolitą – to będzie! Czuję, mieszkając tutaj, zamiary napisania historii Śląska od nowa. A więc historii Polski też. Od nas, durnego narodu, zależy, czy na to pozwolimy.

P.S. Stawiając kropkę nad „i”, usłyszałem, że Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów ostatecznie zgodził się na przejęcie Polski Press, a więc i „Dziennika Zachodniego”, przez Orlen prezesa Daniela Obajtka. Coś się w redakcji zawiruje, przed dziennikarzami trudne życiowe wybory, nadciągnie jak amen w pacierzu weryfikacja… Się, koledzy, trzymajcie! Pozostaje satysfakcja, marna, bo marna, że Panteonu Górnośląskiego nie da się już zakłamać.