Sławik był bohaterem, który przypłacił życiem ratowanie Żydów. Z tego powodu w październiku 1946 roku ulicy Opolskiej w Katowicach nadano jego nazwisko, ale zaledwie po czterech dniach nowym patronem został Karl Liebknecht. Założyciel Komunistycznej Partii Niemiec był w PRL-u lepiej widziany od Sławika, przedwojennego działacza PPS, która z komunistami darła koty. O przywrócenie pamięci Sławika upomniał się dopiero Henryk Zvi Zimmermann, prawnik po Uniwersytecie Jagiellońskim, a w Izraelu poseł do Knesetu. W czasie wojny krótko współpracował ze Sławikiem, a w 1990 roku wywalczył nadanie mu tytułu Sprawiedliwego wśród Narodów Świata. W Katowicach, gdzie Sławik był radnym i redagował socjalistyczną „Gazetę Robotniczą”, o uhonorowanie bohatera postarał się z kolei były wiceprezydent Michał Luty – Sławik ma tablicę, pomnik, a od Lecha Kaczyńskiego otrzymał pośmiertnie Order Orła Białego. Teraz zaś, dzięki Tomaszowi Kurpierzowi, historykowi z katowickiego oddziału IPN, dostaliśmy bardzo ciekawą biografię.
Sławik przeszedł do historii jako wybawiciel kilku tysięcy Żydów (nie da się już nigdy ustalić, ilu ocalił), ale mniej dotąd było wiadomo o innych epizodach jego życia. Najnowsza książka te luki zapełniła.
Po co w urzędzie miejskim drogie limuzyny?
– Zastanawia mnie fakt, że fundusze opieki społecznej zmniejszono o około 100 tys. zł. Mam wrażenie, że jeżeli gdzieś można oszczędzać, to nigdy nie na opiece społecznej. To jest dział, który musi być traktowany tak jak szkolnictwo, a może często lepiej – tak Henryk Sławik przemawiał w Komisarycznej Radzie Miejskiej Katowic w dyskusji nad budżetem.
Był zdeklarowanym przeciwnikiem sanacji i związanego z nią Adama Kocura, prezydenta Katowic. Regularnie protestował przeciw zbyt dużym wydatkom magistratu na niepotrzebne, jego zdaniem, rzeczy. W kwietniu 1929 roku krytykował zakup dwóch nowych luksusowych samochodów. Zwracał uwagę, że książę pszczyński jeździ tańszym. Tropił marnotrawstwo. Gdy się okazało, że budowa kąpieliska na Buglowiźnie zamiast 800 tys. zł pochłonęła trzy razy więcej, dopytywał, czemu tych pieniędzy nie wydano na mieszkania komunalne i szpital. Dał się również poznać jako zdecydowany antyklerykał – protestował przeciwko przekazywaniu miejskich dotacji na różne cele religijne. Na wiadomość o pożyczce na budowę kościoła na Zawodziu wypalił, że na takiej inwestycji wcale nie zależy bezrobotnym, jak argumentował magistrat, lecz tylko proboszczowi.
– Pożyczka i tak nie wystarczy na budowę, a kościołów jest zresztą w Katowicach dość – krytykował pomoc na wznoszenie świątyni i podkreślał, że rada miejska ma ważniejsze sprawy do załatwienia. Druga strona miała w radzie większość, ale Sławik nie dawał za wygraną, a na argument, że Kościół katolicki ma korzystny wpływ na wychowanie młodych ludzi, oświadczył: „wątpię, żeby młodzież chodziła do kościoła dla podniesienia swego poziomu moralnego”.
Gdyby to tylko od niego zależało, kościół garnizonowy w Katowicach wcale by nie stanął u zbiegu ulic Kopernika i Curie-Skłodowskiej. Sławik sprzeciwiał się przekazaniu parafii parceli w tym miejscu. – Można oddać inny jakiś teren, nie tak drogi i miastu nie tak potrzebny, lecz nie w centrum miasta – wyjaśniał, ale w tej sprawie nic nie wskórał. Zyskał za to popularność – w grudniu 1929 roku zdobył mandat radnego w kolejnych wyborach.
Z Korfantym i przeciwko niemu
Z ruchem socjalistycznym związał się od wczesnej młodości, gdy za pracą wyjechał do Altony koło Hamburga. W czasie I wojny światowej, jak wiele tysięcy innych Ślązaków, został powołany do wojska i dostał się do rosyjskiej niewoli na froncie wschodnim. Po powrocie w rodzinne strony zaangażował się w pracę kierowanego przez Wojciecha Korfantego Polskiego Komisariatu Plebiscytowego. Zaraz po powstaniach ostro atakował dawnego przełożonego w redagowanej przez siebie „Gazecie Robotniczej”. Pogodziła ich, choć nie do końca, sanacja. Korfanty socjalistów lekceważył, a ci liderowi chadecji nie ufali.
Po klęsce wrześniowej razem z tysiącami obywateli RP uciekł przed Niemcami na Węgry. Kraj ten był sojusznikiem III Rzeszy, ale aż do wiosny 1944 roku zachowywał trochę samodzielności. Dla większości Polaków jesienią 1939 roku Węgry były tylko przystankiem w drodze na Zachód, ale niektórzy utknęli nad Dunajem na dobre.
Polak z Węgrem po niemiecku
O przeprawie do Francji myślał również Sławik, ale zmienił plany po spotkaniu z Józsefen Antallem, urzędnikiem oddelegowanym przez rząd w Budapeszcie do opieki nad polskimi uchodźcami. Porozumieli się w mig. Na swój sposób zabawne w rozmowach Antalla i Sławika było to, że prowadzili je po niemiecku. Sławik znał ten język, bo urodził się jako poddany kajzera Wilhelma, a Antall był w dzieciństwie poddanym Franciszka Józefa. To on zaproponował energicznemu Sławikowi, żeby objął kierownictwo polskiej instytucji pomagającej powrześniowym uchodźcom. Instytucja ta pod nazwą Komitetu Obywatelskiego podlegała rządowi polskiemu na emigracji i była przez niego finansowana. Jednym z członków tego ciała był przez kilka miesięcy Stanisław Ligoń, przed wojną znany katowicki artysta, „Karlik z Kocyndra”. Ligoń z Węgier przez Jugosławię i Turcję wkrótce wybrał się do polskiego wojska w Palestynie, a Sławik pozostał na Węgrzech.
Z Antallem troszczył się o to, żeby polscy uchodźcy dostali dach nad głową i zasiłek na utrzymanie. Czasami to rodacy przysparzali mu najwięcej zmartwień, a niedawni dygnitarze sanacyjni otwarcie zwalczali. Były wojewoda stanisławowski napisał donos, z którego wynikać miało, że Sławik był komunistą. Ofiarą donosu padł też współpracownik Sławika, Władysław Medyński, lekarz psychiatra, a przed wojną major Wojska Polskiego. Na początku 1940 roku zadenuncjowano go u władz węgierskich, bo rzekomo jego babcią była Żydówka. – Władze węgierskie przeszły do porządku dziennego nad tym haniebnym czynem, ja zaś dr. Medyńskiego w komitecie potwierdziłem i utrzymałem – pisał Jan Stańczyk, który w imieniu rządu emigracyjnego nadzorował działania komitetu Sławika.
Zaroiło się od Mickiewiczów i Chopinów
Niemiecki wywiad, który rezydował w Budapeszcie, podejrzewał, że placówka Sławika nie poprzestaje tylko na pomaganiu Polakom, ale zajmuje się szpiegostwem. Niemców najbardziej irytowała pomoc, jakiej Komitet Obywatelski udzielał uciekającym z okupowanej Polski Żydom. W latach 1942-1943, gdy nad obozami Auschwitz-Birkenau, Treblinki, Bełżca i Sobiboru dymiły kominy krematoriów, Węgry były jednym z niewielu krajów w Europie, w których Żydzi byli bezpieczni. Rząd w Budapeszcie chronił jednak tylko Żydów, którzy byli obywatelami Węgier. Żydów z Polski chronił Sławik. Załatwiał im z pomocą znajomych księży świadectwa chrztu i wyrabiał dokumenty na fałszywe nazwiska. Na Węgrzech, o czym pisze autor biografii Sławika, zaroiło się od osób o historycznych nazwiskach: Bem, Mickiewicz, Kościuszko, Matejko, a nawet Chopin.
Z pomocą prymasa Węgier udało się stworzyć dla żydowskich dzieci sierociniec w Vácu. Oficjalnie ta placówka funkcjonowała jako Dom Sierot Polskich Oficerów. Sławik odwiedzał tę placówkę co najmniej kilka razy i nigdy nie przyjeżdżał do dzieci z pustymi rękami. W miasteczku Balatonboglár powstała zaś polska szkoła, której również Sławik pomagał. Oprócz dzieci jej uczniami były osoby dorosłe. Jedna z nich, uchodźca ze Stanisławowa, przyczyniła się do aresztowania i śmierci Sławika.
Władze niemieckie świetnie się w działaniach polskiej placówki orientowały i nie raz naciskały na sojusznika, by je ukrócić. Budapeszt jednak, zwłaszcza od klęski armii marszałka von Paulusa pod Stalingradem, na różne sprawy przymykał oko. To miała być karta przetargowa w zakulisowych staraniach rządu węgierskiego o wkupienie się w łaski koalicji antyhitlerowskiej. Z podobnego powodu Miklós Horthy, dyktator Węgier, nie zgadzał się na deportowanie, a właściwie zagładę mieszkających w jego kraju Żydów. Wszystko to radykalnie się zmieniło od 19 marca 1944 roku, gdy Wehrmacht zajął terytorium Węgier i znikły pozory suwerenności. Już pierwszego dnia gestapo aresztowało wielu współpracowników Sławika, ale jego samego dopiero w lipcu, bo zdołał się ukryć. Według jednej wersji oddał się w ręce gestapowców sam, by ratować aresztowaną niedługo wcześniej żonę. Bardziej prawdopodobne jest jednak – przemawiają za tym przytoczone w książce relacje różnych osób – że Sławika zadenuncjował pewien Polak, uczeń szkoły w Balatonboglár. Niemcy swoją ofiarę wywieźli do obozu koncentracyjnego w Mauthausen i tam, 23 sierpnia 1944 roku, dokonały egzekucji. Zginął nie tylko Sławik, ale również kilku jego współpracowników.
W tym samym czasie dopełniał się tragiczny los Żydów z Węgier. W ciągu kilku tygodni do obozu w Auschwitz-Birkenau wywieziono i natychmiast zgładzono ich aż 430 tys. Akcją kierował osławiony Adolf Eichmann, szef referatu żydowskiego w Głównym Urzędzie Bezpieczeństwa Rzeszy. Po wojnie udało mu się uciec do Argentyny, ale tam został odnaleziony i porwany przez izraelski wywiad, po czym skazany na śmierć.
Polscy Żydzi zaopatrzeni dzięki staraniom Sławika w metryki chrztu zagłady uniknęli.
Monografia Tomasza Kurpierza to pasjonująca opowieść. Można ją kupić w Muzeum Historii Katowic.
* Tomasz Kurpierz, Henryk Sławik 1894-1944. Biografia socjalisty, Wyd. IPN