Za rzekomy udział w nielegalnym proteście 10 sierpnia Marcinowicz, który nie przyznał się do winy, został ukarany grzywną w wysokości 405 rubli białoruskich (ok. 600 zł).
Ponadto Marcinowicz poinformował, że otrzymał zakaz opuszczania kraju w związku z toczącym się postępowaniem karnym o zniesławienie. Ma odpowiadać za artykuł w Naszej Niwie, w której jej rozmówca – didżej Uładź Sakałouski twierdził, że w areszcie bił go wiceminister spraw wewnętrznych Alaksandr Barsukou. Naczelny niezależnej gazety ma w tym procesie status podejrzanego.
W związku z tą sprawą w ubiegłym tygodniu spędził trzy dni w areszcie. W jego mieszkaniu odbyła się rewizja.
W dniach 9-12 sierpnia na Białorusi odbywały się masowe brutalne zatrzymania uczestników protestów przeciwko sfałszowaniu wyborów i przypadkowych osób. Wiele z nich stało się ofiarami przemocy i tortur ze strony struktur siłowych.
W czasie rozprawy w poniedziałek Marcinowicz przekonywał, że nie brał udziału w żadnych akcjach masowych, a relacjonował je jako dziennikarz. Został zatrzymany w okolicy metra Puszkińska, dokąd udał się, by zabrać do domu żonę, również dziennikarkę.
Z jego zeznań wynika, że zatrzymał go, gdy jechał samochodem, funkcjonariusz, kierując w jego stronę karabin. Nie pozwolono mu zamknąć auta (o znalezieniu pustego otwartego samochodu informowała potem Nasza Niwa, która go poszukiwała po zatrzymaniu) i odprowadzono do więźniarki. Trafił na komisariat.
„Mnie i innych zatrzymanych położono twarzą na ziemi na podwórku komisariatu. Robiono to z użyciem siły, kopiąc i bijąc pałkami. Leżeliśmy tam około dziewięciu godzin” – opowiadał. Z komisariatu w Mińsku został przewieziony do aresztu w Żodzino.
11 sierpnia Andrej Dyńko z Naszej Niwy informował PAP, że bliscy i koledzy redakcyjni bezskutecznie poszukują Marcinowicza w aresztach. Jak tłumaczył, w sprawę miała się zaangażować także rzeczniczka MSW, co jednak niewiele pomogło. Marcinowicz odnalazł się i został uwolniony dopiero w środę 12 sierpnia.