Dziennikarz „Wydarzeń” Telewizji Polsat Jarosław Gugała stwierdził, że przygotowanie jednego odcinka tego programu kosztuje ok. 100 tys. zł, mniej niż realizacja „Faktów” TVN i „Wiadomości” TVP1. Jego zdaniem abonamentem radiowo-telewizyjnym powinien dysponować fundusz ochrony wartości, który mógłby przydzielać te środki także prywatnym nadawcom. Gugała skrytykował upolitycznienie KRRiT i władz TVP.
W środę na posiedzeniu sejmowego zespołu ds. mediów publicznych Jarosław Gugała dyskutował z politykami i przedstawicielami organizacji pozarządowych na temat sposobu finansowania mediów publicznych.
Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego na początku marca przedstawiło projekt nowelizacji ustawy abonamentowej, w myśl którego do procesu rejestrowania telewizorów zostaną włączeni operatorzy płatnej telewizji, głównie właściciele sieci kablowych i platform cyfrowych. Mają oni przekazywać Poczcie Polskiej (która odpowiada za pobór abonamentu) zgłoszenia od swoich klientów o posiadaniu telewizorów, za co będą dodatkowo wynagradzani. Domyślnie wszyscy użytkownicy płatnej telewizji zostaną uznani za posiadaczy telewizorów, umorzone też zostaną wszystkie zaległości w opłacaniu abonamentu RTV. Resort spodziewa się, że po wprowadzeniu tych przepisów abonament zacznie płacić ok. 2,8 mln klientów płatnej telewizji, co przyniesie – po uwzględnieniu abolicji – dodatkowe 620 mln zł rocznie.
Według Jarosława Gugały abonament radiowo-telewizyjny nie powinien służyć do tworzenia przewagi biznesowej mediów publicznych nad prywatnymi. – Telewizje komercyjne nie mogą być niszczone przez telewizję publiczną przy pomocy nierównych warunków działania. Albo mamy wolny rynek i wszyscy działamy na równych zasadach, albo mamy kogoś, kto jest wspomagany i panoszy się – stwierdził dziennikarz.
Dodał, że rozdzielaniem środków abonamentowych mógłby zająć się inny podmiot zamiast Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. Dziennikarz określił ten podmiot jako fundusz ochrony wartości. – Ten fundusz powinien nam pozwolić na budowanie świadomości wspólnej przeszłości i teraźniejszości, na przykład służyć ekranizacji wybitnych dzieł literatury polskiej czy filmów biograficznych wybitnych Polaków – wyliczył.
– Ale jeżeli będziemy płacili oszukańczy podatek od odbiornika, który nie jest de facto od odbiornika, tylko który jest na państwowe media, i te media w zależności od tego w jakiej epoce żyjemy są bardziej lub mniej zawłaszczane przez polityków i wykorzystywane do swoich propagandowych celów, to moim zdaniem to są stracone pieniądze – zaznaczył Gugała.
Przypomnijmy, że zaproponowaną nowelizację ustawy abonamentowej skrytykowały m.in. Cyfrowy Polsat (firma argumentuje m.in., że przepisy są sprzeczne z konstytucyjną zasadą równości wobec prawa), Związek Pracodawców Mediów Elektronicznych i Telekomunikacji Mediakom (zwrócił uwagę, że nowelizacja nie obejmuje platform Smart TV i VoD), nc+ (prognozuje, że proponowane zmiany zaszkodzą całemu rynkowi medialnemu) oraz Henryk Kowalczyk, szef komitetu stałego rady ministrów (ocenił, że nowe przepisy nierówno traktują odbiorców płatnej i darmowej telewizji oraz mogą spowodować rezygnację części tych pierwszych z płatnej telewizji na rzecz odpłatnych serwisów VoD).
Jarosław Gugała na posiedzeniu zespołu parlamentarnego ocenił, że nadawcy prywatni znacznie efektywniej gospodarują pieniędzmi niż media publiczne i realizują sporo produkcji misyjnych. Jako przykład podał programy informacyjne. – Telewizyjna informacja jest bardzo droga. My, pracując bardzo oszczędnie, wydajemy codziennie na główny serwis informacyjny jakieś 100 tys. zł. TVN wydaje pewnie więcej, a telewizja publiczna jeszcze więcej – stwierdził. Zauważył, że wśród widzów z tzw. komercyjnej grupy (w wieku 16-49), najbardziej wartościowej dla reklamodawców, poprzedniego dnia główne wydanie „Wiadomości” miało poprzedniego dnia ok. 10 proc. udziału w oglądalności swojego pasma, „Panorama” – 7 proc., natomiast Fakty i „Wydarzenia” – po ponad 20 proc. Ponadto przez cały dzień TVP1 i TVP2 miały w sumie niższy udział w oglądalności niż TVN i Polsat osobno.
– Jakbyście policzyli, jakie pieniądze są wydawane na te programy, to okazuje się, że te najdroższe programy mają najniższą oglądalność. Coś jest nie tak – skomentował to Gugała.
– Niestety doświadczenia pokazują, że programy skrajnie komercyjne, które mają dać ogromną oglądalność w telewizji publicznej, nie mają żadnych walorów edukacyjnych czy misyjnych. Bardzo często są zwyczajną komercyjną rąbanką. Dużo częściej programy, którym można przypisać pewną misyjność, są w kanałach komercyjnych – ocenił dziennikarz „Wydarzeń”. – Telewizja publiczna nie wytworzyła standardu programów publicystycznych, które byłyby charakterystyczne dla mediów publicznych, tylko przejęła od mediów komercyjnych programy tzw. publicystyczne, które polegają na tym, że siedzi dziennikarz i szczuje na siebie dwóch polityków, przedstawicieli maksymalnie skrajnych opcji, a ci się kłócą. I im więcej jest w tym emocji, tym większa jest oglądalność. To nie tędy droga do dziennikarskiego zbawienia – dodał.
– Wcale nie trzeba będzie za chwilę likwidować mediów publicznych, one po prostu nie będą miały pieniędzy. Oni już biorą jakieś kredyty, żeby wypłacać ludziom pensje. Liczą na to, że wszystkim zostanie narzucony abonament, który spowoduje, że będą mogli bezkarnie prowadzić dalej tę politykę i będą dostawali co roku 2 mld zł – prognozuje dziennikarz.
Jarosław Gugała zaznaczył, że mimo oszczędności media publiczne powinny mieć stałych korespondentów w najważniejszych ośrodkach na świecie. – Być może powinien to być jeden przedstawiciel, który obsługuje Polską Agencję Prasową i jakąś utworzoną na usługi wszystkich agencję telewizyjną, albo po prostu media publiczne – zasugerował. – Media publiczne tym się powinny różnić od komercyjnych, że komercyjne wysyłają swoją ekipę wtedy, kiedy dzieje się coś interferującego, a media publiczne dla dobra wspólnego mają tam stałych korespondentów, których utrzymujemy, żeby na bieżąco nasz informowali – zaznaczył.
Zdaniem dziennikarza obecna kondycja mediów publicznych wynika z tego, że zasady przyświecające wprowadzonej na początku lat 90. Ustawie o radiofonii i telewizji zostały wypaczone przez polityków, co widać chociażby w wyznaczaniu członków kolejnych składów Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji (decydują o tym Sejm, Senat i prezydent).
– Niestety okazało się, że politycy nie są w stanie wybrać przedstawicieli neutralnych, tylko – mówiąc w skrócie – wskazywali głównie polityków – uważa Jarosław Gugała. – Dlaczego nie ma być w Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji kogoś, kto będzie reprezentował wrażliwość środowisk sportowych? Dlaczego Kościół czy związki wyznaniowe mają być reprezentowane przez jakiegoś polityka, który podszywa się pod Kościół, żeby zapewnić sobie poparcie w wyborach? To nie o to chodzi. Niech będzie to przedstawiciel wskazany przez związki wyznaniowe. Dlaczego środowisko dziennikarskie miałoby nie mieć swojego przedstawiciela? Dlaczego środowiska twórców nie miałyby mieć przedstawiciela? Tacy ludzie na przykład przy wyborze władz mediów publicznych nie będą się kierowali tylko i wyłącznie partyjnym interesem – stwierdził.
Według Gugały obecna sytuacja w mediach publicznych jest tylko dalszą odsłoną upolityczniania ich przez kolejne ekipy rządzące. – To nie jest kwestia, że pogonimy Jacka Kurskiego z telewizji. To jest oczywiście ostatni człowiek, który powinien być prezesem telewizji, bo jest po prostu politykiem i propagandzistą. Tacy ludzie powinni być trzymani od mediów publicznych na kilometry. Myślę, że przedstawiciele Prawa i Sprawiedliwości też świetnie o tym wiedzą – ocenił dziennikarz.
– Chodzi o to, żeby nie było tak, że jeśli nie on, to inne partie wsadzą swoich, tylko może działających bardziej w białych rękawiczkach. Do tej pory nie udało nam się uzyskać stanu, w którym poczucie społeczne byłoby takie, że media publiczne służą większości z nas – stwierdził Jarosław Gugała. – W czasach, gdy w telewizji publicznej rządziła poprzednia ekipa, zwolennicy Prawa i Sprawiedliwości czuli się tak samo wykluczeni i obrażani, jak czują się w tej chwili przedstawiciele i zwolennicy Platformy i Nowoczesnej. Jak nie przerwiemy tego tańca, to będziemy tu, gdzie jesteśmy – podkreślił.