Dziennikarskie pokolenie 30-latków, które nie zgadza się na podział środowiska. Robią swoje, nie opowiadając się po żadnej ze stron. Często określani „symetrystami” odpowiadają: opisujemy, relacjonujemy, nie narzucamy własnych opinii. „Dziennikarstwo to stanie po stronie wartości, nie kandydatów”, „Wybór jest prosty: albo jesteś dziennikarzem, albo politycznym graczem” – komentują młodzi reporterzy, rozmawiając z nami o przyszłości zawodu w erze politycznych podziałów.
W wyborczym, pełnym emocji tygodniu porozmawialiśmy z przedstawicielami młodego, dziennikarskiego pokolenia – które choć dochodzi w mediach do głosu coraz bardziej – nigdy go nie narzuca. Zapytaliśmy, co sądzą o politycznym podziale środowiska, jak widzą przyszłość dziennikarstwa za 10 lat i czy wierzą jeszcze, że da się relacjonować bez opiniowania. Co sądzą o ujawnianiu politycznych sympatii przez starszych kolegów?
O tym, w jakim punkcie jesteśmy i przyszłości zawodu opowiadają nam: Estera Flieger z Ngo.pl i OKO.Press; Paweł Kapusta z WP Sportowe Fakty; Łukasz Rogojsz z Gazeta.pl, Maryjka Szurowska z 300gospodarka.pl, Jakub Wiech z Energetyka24.pl, Kamil Turecki z Onetu i Patryk Słowik z „Dziennika Gazety Prawnej”.
Fundamentalną zasadą jest rozdzielenie faktów od opinii [WIECH]:
Zastępca redaktora naczelnego portalu Energetyka24.pl, współautor prowokacji na temat fikcyjnego eksperta Piotra Niewiechowicza, za którą został m.in. nominowany do nagrody MediaTory w kategorii ProwokaTOR, laureat nagrody Towarowej Giełdy Energii konkursie Platynowe Megawaty. Autor książki „Energiewende. Nowe niemieckie imperium”.
Zdaniem Jakuba Wiecha główną rolą dziennikarzy jest opisywanie rzeczywistości, przedstawianie jej w maksymalnie obiektywny sposób – taki, który pozwoli czytelnikom na kształtowanie poglądów i opinii.
– Przy tym nie sposób „oderwać” człowieka od jego poglądów. Tworzenie fikcji – że dziennikarze to nie ludzie, a automaty, mające generować pewien obraz rzeczywistości, pozbawiony naleciałości związanych z ich światopoglądem – jest dla mnie trudne do przyjęcia. Skłaniam się ku temu, by dziennikarze deklarowali, jakie są ich poglądy bez jednoznacznego wskazania ich preferencji politycznych. Nie obraziłbym się, gdyby ktoś uznał, że jestem dziennikarzem konserwatywnym. Nie uważam, że powinienem to ukrywać – zaznacza w rozmowie z portalem Wirtualnemedia.pl. – Czytelnicy o przeciwstawnych poglądach pewnie mogą dostrzec to w mojej pracy. Z drugiej strony, nie wolno dziennikarzowi opowiadać się za konkretną partią, politykiem czy obwieścić światu konkretny wybór polityczny. Ideałem, do którego dążę jest sytuacja w której czytelnik wie, jakiej proweniencji światopoglądowej jest dziennikarz, ale nie potrafi wskazać, na kogo głosował. Dostaję pytania od czytelników w tej kwestii i naturalnie nigdy nie udzielam takiej informacji – dodaje.
Jednocześnie zaznacza, że fundamentalną zasadą w pracy dziennikarza jest rozdzielenie faktów od opinii.
– Dziennikarz powinien dołożyć wszelkich starań, by czytelnik mógł precyzyjnie odróżnić obie te kategorie. Opinie muszą być oparte na faktach, a fakty nie mogą być oparte tylko na opinii. W swojej pracy piszę analizy, operując wyłącznie na faktach. Ewentualnie dodaję skromny akapit, w którym staram się wyciągać wnioski polegając na moim wyczuciu sprawy, ale jasno oddzielam jedno od drugiego. Kiedy zaś piszę komentarz, wprost podaję czytelnikowi moją opinię – zaznaczając, że to tylko moje zdanie. Problem z nadmiernym opiniowaniem wynika z pokusy tworzenia rzeczywistości. Aspekt twórczy w dziennikarstwie jest bardzo kuszący. Ma się wtedy poczucie, że jest się kimś, kto de facto buduje rzeczywistość przez kształtowanie jej obrazu. Natomiast nie jest on zawsze prawdziwy. Jednakże kompleksowe rozwiązanie tego problemu to coś więcej, niż tylko odpowiednie oznaczanie tekstów – stwierdza.
Według Jakuba Wiecha do poprawy jakości debaty publicznej należy podchodzić taktyką salami, krok po kroku: uczyć społeczeństwo odbioru mediów, wskazywać błędy i sztuczki retoryczne. – Na etapie edukacji ćwiczyć retorykę, erystykę, wyłapywania dezinformacji. Na razie takich działań niestety nie widzę i z dziennikarstwa – pięknej profesji – stajemy się content managerami politycznymi, wykorzystywanymi do tego, by tworzyć odpowiednią narrację, wodować tematy i pomagać w opisie rzeczywistości dla poszczególnych grup odbiorców – ocenia.
Zastępca redaktora naczelnego Energetyki24.pl zaznacza, że dziennikarze wzięli na siebie rolę koryfeuszy chórów politycznych – chcą dobitnie pokazać, że strona, za którą się opowiadają zawsze ma rację.
– Gdyby zaczęli pisać coś, co byłoby sprzeczne z tym naczelnym imperatywem, utraciliby część odbiorców, naraziliby się na krytykę, mieliby kłopoty z przełożonymi, z kolegami po fachu. Politycy z którymi budują relacje, którzy są dla nich często źródłem informacji, patrzyliby na nich z dużo większą nieufnością. Problem ten opiera się na dostępie do informacji, która jest dla dziennikarza podstawowym budulcem w jego pracy. Często dziennikarze idą na łatwiznę – w zamian za opisywanie sprawy pod właściwym kątem, łatwiej im uzyskać informacje. Moim zdaniem to przypadłość, która toczy tę branżę. Z perspektywy dziennikarza utrata dobrych źródeł oznacza gorszą jakość materiału, a więc spadek prestiżu. Dlatego dziennikarstwo – nie tylko polskie – wygląda w ten sposób – ocenia w rozmowie z nami.
Wiech podkreśla, że jest przerażony głębokim podziałem ideologiczno-politycznym, który trawi media. – Wypaczamy rolę, jaka została nam nadana z racji wykonywania zawodu dziennikarza. Coraz częściej nie opisujemy rzeczywistości, a tworzymy odpowiedni przekaz pod użytek naszych czytelników. Dotyczy to całego środowiska, a odpowiedzialność spoczywa właśnie na każdym z nas z osobna i polega na stawaniu po stronie prawdy, kiedy jest ona zakłamywana – podkreśla.
Z drugiej strony, pokłada on duże nadzieje w przedstawicielach mediów, którzy stoją poza mainstreamem. – Mówię o mediach branżowych, o nowym kształcie dziennikarza, który najpierw stara się wyspecjalizować w konkretnym zagadnieniu i opisywać je głęboko, budując swoją bazę czytelników. Taki dziennikarz analizuje tematy ekspercko, posiada odpowiednią wiedzę. Bardzo bym chciał, abyśmy mieli szerokie spectrum dziennikarzy, spośród których każdy będzie mieć określoną specjalizację. Wtedy ten sam komentator nie wypowiadałby się jednego dnia o polityce, drugiego o energetyce, a trzeciego – o sporcie. Takie zjawisko znacznie spłyca debatę, ułatwia manipulację – mówi nam.
Pytany przez nas o przyszłość branży za 10 lat odpowiada: – Liczę, że opinia publiczna doceni dziennikarstwo branżowe, czytane przez mniejszą liczbę odbiorców, ale które będzie wygrywać jakością. Liczę, że zadziała zasada doceniania pracy i obiektywnego przekazywania faktów, obudowanych odpowiednimi didaskaliami. Duża w tym rola społeczeństwa, które – mam nadzieję – będzie miało dosyć bagna dychotomii. Sami daliśmy się w nie wepchnąć i powoli zaczynamy w nim tonąć – podsumowuje.
Media nie są od opowiadania się za politykami, a mówienia: „sprawdzam” [TURECKI]
Dziennikarz Onetu od 2011 roku, odpowiedzialny głównie za sprawy międzynarodowe. Absolwent amerykanistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Autor wywiadów m.in. z senatorem Johnem McCainem czy Madeleine Albright. Rozmawiał też z m.in. z zabójcą Osamy bin Ladena, uciekinierką z Korei Północnej, obrońcą osadzonych w Guantanamo i niewolnikiem somalijskich piratów.
Kolejny nasz rozmówca, Kamil Turecki z Onetu jest zdania, że rolą dziennikarzy jest przede wszystkim przedstawianie faktów. – Jeżeli chcemy podzielić się swoją opinią, powinniśmy zrobić to w kolejnym tekście lub wyraźnie podkreślić, że to nasz komentarz. Nikt nie może zabronić dziennikarzowi komentowania lub opiniowania. Nie powinien jednak narzucać ludziom swojego toku myślenia. Sam chcę przedstawiać fakty, w kolejnym tekście mogę zaznaczyć swoje zdanie. Dziennikarstwo powinno być maksymalnie obiektywne. Unikałbym używania tu pojęcia „symetryzm”, bo czym on jest? Pokazaniem obu stron sporu? Kończy się w momencie, kiedy jedna lub druga strona przekracza granicę. To na przykład próba ograniczenia wolności słowa – zaznacza.
Pytamy go, z czego wynika opowiadanie się mediów po którejś ze stron. Według niego dzieje się tak za sprawą powiązania konkretnych tytułów z poszczególnymi partiami politycznymi, kiedy w ich zarządach są osoby powiązane z partiami. – Cieszę się, że ja nie mam z taką formą do czynienia. Nikt nigdy nie narzucał mi, co i jak mam napisać. Gdzie jest granica? To bardzo dobre pytanie. Każdy z nas powinien sam na nie odpowiedzieć – w naszej głowie, sercu. Mamy własne sumienia. Jestem przeciwny opowiadaniu się przez media po którejś ze stron, za politykami, kandydatami. Jesteśmy od mówienia: „sprawdzam”. Taka jest rola dziennikarzy. Obojętnie, kto jest u władzy. Akurat u władzy jest PiS i nie jest niczym dziwnym, że dziennikarze właśnie tej partii częściej mówią: „sprawdzam”. Powtarzałbym to jak mantrę – podkreśla w rozmowie z portalem Wirtualnemedia.pl.
Jego zdaniem rozmawia z osobami, z którymi się nie zgadza, a czytelnika nie interesuje jego opinia, a tylko rozmówcy. – „Zapisanie się do partii” przez dziennikarzy, zajęcie stanowiska w kontekście politycznym do niczego nas nie prowadzi. Jedynie do kompletnego braku zaufania do tego zawodu. Widzę coraz większy problem, aby nam – dziennikarzom – zaufać. Politycy podsycają nastroje, deprecjonując dziennikarzy i ubliżając im. Niestety środowisko dziennikarskie zaczęło „grać w tę grę” i mamy efekt: widzimy jak bardzo jest spolaryzowane i poróżnione. Nie widzę przyszłości dziennikarstwa w Polsce, jeśli nie stworzymy monolitu, który będzie mówić jednym głosem: „sprawdzam”, bo przecież politykom właśnie o to chodzi – żeby nie patrzeć im na ręce – ocenia.
Turecki na pytanie, co trzeba zrobić, by zmienić sytuację odpowiada: – Trzymać się wiernie zasad dziennikarstwa, które rozumiem jako bardzo obiektywne przedstawianie rzeczywistości, trzymanie się do bólu faktów. Opinia czy komentarz musi być wyraźnie zaznaczona. Do tego w redakcjach brakuje programów stażowych. Na studiach dziennikarskich uczy się teorii, za mało jest praktyki. Nie ma możliwości, aby młodzi sprawdzili, czy naprawdę chcą wykonywać ten zawód. Dziennikarstwo – choć zabrzmi to górnolotnie – to misja. Mamy siłę sprawczą, pewien rodzaj władzy, bo wpływamy na opinie innych. Na podstawie tego, co piszemy, ludzie wyrabiają sobie zdanie na dany temat. Rzetelne informowanie społeczeństwa to właśnie misja dziennikarstwa, ale i wyzwanie – dodaje.
Według reportera Onetu młode pokolenie dziennikarzy może walczyć o to, by dawać mu czas i możliwość, by mogło realizować prawdziwą, dziennikarską robotę. – To opłaca się nam wszystkim, nie tylko pod względem finansowym. Widzę to, pracując w Onecie – z każdym kolejnym rokiem wzrasta nasza wiarygodność, bo postawiliśmy na materiały śledcze i na coraz częstsze mówienie władzy – jakakolwiek by ona nie była – „sprawdzam”. Trudno nazwać dziennikarstwem siedzenie za biurkiem. Coraz większa liczba media workerów prowadzi do upadku tego zawodu. Młodzi nie będą wiedzieć, jak naprawdę wygląda „prawdziwe dziennikarstwo”. Owszem, internet jest fantastycznym narzędziem, by uzupełniać informacje, ale nic nie zastąpi rozmowy w cztery oczy. Należy ruszyć przed siebie, by zbadać temat – stwierdza w rozmowie z nami.
Jak według niego będzie wyglądało dziennikarstwo za 10 lat, kiedy decydujący głos może mieć obecne pokolenie 30-latków?
– Mówiłem o polaryzacji środowiska, ale na to nie mamy wpływu, bo starsi dziennikarze zapewne nadal będą ze sobą walczyć, a część młodszych daje wciągać się w tę grę. My możemy wiernie odzwierciedlać to, co się dzieje, bo tylko dzięki temu jesteśmy w stanie budować swoją wiarygodność. Każdego z nas i być może dzięki temu – środowiska – punktuje Kamil Turecki.
Podsumowuje: – Myślę, że kluczem jest edukacja. Żadnemu rządowi nie zależy na tym, aby nasz system edukacji był na dobrym poziomie. Niedoinformowanym, niewykształconym społeczeństwem jest przecież łatwiej manipulować. Z tym, jako młode pokolenie powinniśmy walczyć. Potrzebne są nam narzędzia, które udowodnią, że prezentowana informacja nie jest prawdą. Wiem, że są już pierwsze tego typu rozwiązania, ale wciąż fact-checking w Polsce raczkuje. Jednym z najgroźniejszych zjawisk są obecnie fake newsy. Wszyscy doskonale wiemy, jak łatwo stworzyć grafikę okraszoną tekstem, która wygląda wiarygodnie i profesjonalnie, a jest nieprawdą lub półprawdą. To kwestia chwili. Większość ludzi nie zdaje sobie sprawy, jak wielką krzywdę robią sobie i odbiorcom. To wynik braku edukacji, dlatego tak bardzo istotne jest rzetelne dziennikarstwo – kończy rozmowę z portalem Wirtualnemedia.pl.
Redaktorzy naczelni powinni pilnować przestrzegania pewnych zasad: [SŁOWIK]
Od 2014 roku związany z „Dziennikiem Gazetą Prawną”, z wykształcenia prawnik. Autor książki „Reprywatyzacja warszawska: byli urzędnicy przerywają milczenie”. Między innymi laureat Nagrody im. Władysława Grabskiego, ufundowanej przez Narodowy Bank Polski, w konkursie dla najlepszych dziennikarzy ekonomicznych.
Patryk Słowik opowiada nam, że został „wychowany” przez Krzysztofa Jedlaka – niegdyś redaktora naczelnego działu w którym pracował, a dzisiaj redaktora naczelnego tytułu – który uczył go, że zawsze należy oddzielać informacje od opinii.
– Czasem pewnie wychodzi to gorzej, ale generalne założenie jest takie, by odróżnić prywatne stanowisko od informowania. Wydaje mi się, że to uczciwy model. Czym innym jest prowadzenie konta na Twitterze, a czym innym pisanie w gazecie – sam wykorzystuję swoje konto do prywatnych przemyśleń. Nie widzę nic złego w dzieleniu się swoimi spostrzeżeniami przez dziennikarzy. Życzyłbym sobie tylko, by robili to uczciwie i rzetelnie tzn. mieli otwarte oczy, a nie tylko jedno oko. Bez wątpienia widać, kiedy dziennikarze uaktywniają się przy danych tematach – zwykle jest to zbieżne z ich poglądami politycznymi. To, co mnie mierzi, to fakt, że debata wśród dziennikarzy w mediach społecznościowych jest stricte polityczna, kwestie gospodarcze są często w ogóle pomijane – uważa.
Według niego, mamy rozmawiać o tym, jak będzie wyglądać polskie dziennikarstwo za 10 lat, natomiast „takich rozmów i debat nie ma”. – Niemal wszyscy skupiają się na tym, by oceniać jak poszło Trzaskowskiemu, czy może lepiej Dudzie. Czy PiS zrobił dobrze, czy może PO. Sam nie jestem bez winy, ale brakuje mi dyskusji pomiędzy dziennikarzami, która by wychodziła poza polityczne kwestie. Na pewno jest w nas zbyt wiele emocji, ale nawet jeśli rozmowa jest merytoryczna, to głównie skupia się na polityce. Jestem zaskoczony, jak media mało miejsca poświęcają gospodarce. Kiedy zaczynaliśmy mówić o gospodarczych skutkach koronawirusa, debata przez chwilę była rzetelna, po czym znowu przeszła na polityczne aspekty pandemii. Podkreślam, że sam nie jestem bez winy. Jednak koniec końców: każdą debatę możemy wpisać w część politycznego bagienka – stwierdza.
W rozmowie z portalem Wirtualnemedia.pl ocenia, że „silnych i zgodnych mediów w zasadzie nie ma”.
– Były pojedyncze sytuacje, kiedy potrafiły mówić jednym głosem, wspólnie wystąpić w jakiejś sprawie – ostatnią taką sytuacją była próba ograniczenia przez PiS znaczenia mediów w Sejmie. Wtedy – poza nielicznymi wyjątkami – prawie wszyscy redaktorzy naczelni zaprotestowali. Nawet mało sceptyczni wobec władzy. To, że media są rozgrywane przez polityków to efekt tego, że dziennikarze zaczynają tworzyć obozy wspólnie z politykami. Dziennikarzowi przychylnemu danej partii najczęściej jest bliżej do polityka tej partii, niż do kolegi z innej redakcji, który ma inny pogląd na rzeczywistość. Staram się nie śmiać z potknięć kolegów, choć zdarza mi się być złośliwym. Mam natomiast wrażenie, że dziennikarze – przynajmniej część z nich – cieszy się z niepowodzeń innych mediów. Pewnie 10 lat temu również istniała ta „plemienność”. Media na pewno się zmieniają, ale mówienie: „teraz to jest beznadziejnie” lub „za 5 lat będzie jeszcze gorzej” nie ma sensu. Przede wszystkim nie wierzę również w to, że ogół wydawców stwierdzi: stawiamy na jakościowe dziennikarstwo, a nie na kilkalność. Nie da się tego ot, tak zmienić – podkreśla dziennikarz.
Patryk Słowik dodaje, że życzyłby sobie, by szefowie redakcji dbali o pewne standardy.
– Nie chodzi o standardy w mediach społecznościowych i zasady w stylu: „nie można przeklinać na Twitterze i Facebooku”. Po jednej i po drugiej stronie bez trudu znajdziemy przykłady naruszeń zasad etyki. Życzyłbym sobie, by dziennikarze przede wszystkim wykonywali swój zawód. Mniej przeszkadzają mi dyskusje polityczne u dziennikarzy sportowych, a bardziej u politycznych, jeśli tracą oni grunt pod nogami, idą w stronę prezentowania postawy zwolennika danej opcji politycznej, a nie jej recenzenta – ocenia.
Jego zdaniem żaden kodeks etyki w praktyce nie pomoże, a pomóc mogą tylko redaktorzy naczelni, którzy powinni pilnować przestrzegania pewnych zasad. – To, czego obecnie brakuje, to kształcenia ludzi wchodzących do zawodu, uczenia ich podstawowych wartości. Sam przeszedłem bardzo ostrą szkołę: gdy zaczynałem pisać, większość moich tekstów dla „DGP” lądowała w koszu. Pisałem je od nowa, ale dostawałem bardzo konkretne uwagi. Byłem uczony oddzielania opinii od informacji. Redaktorzy naczelni boją się przyznawania się do pewnych słabości i potknięć. Nie chodzi o to, by kogoś piętnować, ale by wypracować wewnętrzny model pracy i tego się trzymać. Odnoszę wrażenie, że do zawodu przychodzą osoby, które – jeżeli same o siebie nie zadbają – nikt o nich nie zadba. Do redakcji wprowadzanych jest 10 nowych osób z założeniem, że część z nich sama sobie poradzi. Braki warsztatowe wychodzą dopiero później. To klucz do dyskusji o kondycji mediów – podkreśla Słowik w rozmowie z nami.
Zaznacza jednak, że trzeba być optymistą, bo kiedy patrzy na innych młodych autorów, widzi fantastyczne historie.
– Kiedy usłyszałem twoje pytanie: „Gdzie będą media za 10 lat?”, pomyślałem: dzisiaj już praktycznie nie mamy reportaży. 10 lat temu reportaż jako gatunek trzymał się bardzo mocno. Patrzę jednak na swoich rówieśników i stwierdzam: jest wiele przykładów świetnych reportaży. Nie ulegajmy wypaczeniu na podstawie komentarzy w social mediach. Detoks od internetu powoduje, że mniej widać czerni, a zaczyna przebijać się dziennikarstwo jakościowe, które wśród młodych wcale nie umiera. Głównym problemem jest brak czasu na pisanie, bo trzeba wyrobić wierszówkę. Myślę, że polskie dziennikarstwo bardzo szybko osiągnęłoby o wiele wyższy poziom, gdyby znalazły się na nie pieniądze. Choć wiem, że to wskazówka naiwniaka. Pieniędzy nie ma i nie będzie. Jeżeli miałyby się pojawić, miałbym poważne obawy: skąd? – stawia retoryczne pytanie.
Według redaktora „Dziennika Gazety Prawnej” kluczem jest stworzenie własnej bazy autorów, których warto czytać. – Można wtedy stwierdzić, że z polskim dziennikarstwem jest naprawdę nieźle. Kłopot w tym, że ten zawód coraz częściej postrzegamy przez pryzmat pasków telewizyjnych czy duże portale internetowe, gdzie promowana jest klikalność. Z drugiej strony w sieci jest coraz więcej jakościowego dziennikarstwa. Okazuje się, że internet potrafi nadać ton debacie. Sceptycyzm, że „będzie tylko gorzej” jest na wyrost. Dobrego dziennikarstwa będzie naprawdę sporo, choć trudniej jest je oddzielać od słabego jakościowo, bo źródeł jest coraz więcej. Potrzebne są dobre agregatory treści. Nie uważam jednak, że „10 lat temu było gorzej” lub że „za 10 lat będzie tylko gorzej” – kończy rozmowę Patryk Słowik.
Dziennikarstwo to stawanie po stronie wartości, nie kandydatów [FLIEGER]
Redaktorka naczelna publicystyki w portalu organizacji pozarządowych ngo.pl, dziennikarka, przez blisko cztery lata związana z „Gazetą Wyborczą”, współpracuje z Oko.press, gdzie pisze o polityce historycznej oraz magazynem „Dziennika Gazety Prawnej”, publikowała w „The Guardian”, „Newsweeku Historii”, „Kulturze Liberalnej”, „Rzeczpospolitej” i serwisie Notes From Poland.
W rozmowie z portalem Wirtualnemedia.pl Estera Flieger, redaktor naczelna Ngo.pl podkreśla, że oddziela dziennikarstwo od publicystyki. Według niej zrozumiałym jest, że dziennikarz jest „zwierzęciem politycznym” i interesuje się tym, co dzieje się na polskiej scenie politycznej. – Trudno uciec od komentatorskiej natury, jednak publicystyka wciąż powinna być wyważoną analizą, a nie wykładnią mojego widzimisię. Wciąż jest przestrzeń, by na to, co się dzieje, patrzeć z lotu ptaka, a nie mylić rolę komentatora z rolą uczestnika. Natomiast istotą dziennikarstwa oczywiście jest informowanie, dostarczanie czytelnikowi wiedzy, przedstawionej rzetelnie i uczciwie. Na tej podstawie sam wyciągnie wnioski – zaznacza.
Jednocześnie jest zdania, że w polskim dziennikarstwie szala zwycięstwa przechyla się na stronę publicystki, mylonej z deklaracją radości, że gdzieś „trzasnęło” lub „dudniło”.
– Ponadto pojęcie „symetryzmu” stało się pałką, którą dziennikarze jasno opowiadający się po jednej ze stron stosują, by walić po głowie niezainteresowanych myśleniem plemiennym. W dziennikarstwie o wiele ważniejsze niż deklaracje jest stawianie pytań. Może zabrzmi to banalnie, ale – jeśli zapytasz po której jestem stronie – odpowiem, że po stronie Polski. Dziennikarz pełni służbę w interesie spraw publicznych, społeczeństwa obywatelskiego, pewnych wartości. Nie powinien opowiadać się za opcją polityczną, a powinien stać po stronie społeczeństwa i kraju, patrząc władzy na ręce – każdej, bez wyjątku. Dziennikarstwo to stawanie po stronie wartości, nie kandydatów. Wartości takich, jak: prawa człowieka, szacunek dla grup mniejszościowych, wolność słowa, wolność mediów, nauki, kultury czy szerzej – demokracja, praworządność. Ale kiedy któryś z polityków im zagraża, należy mówić o tym głośno – uważa.
Zdaniem naczelnej Ngo.pl dziennikarstwo znajduje się obecnie w złym punkcie: wielu z nas zapisało się do jednego lub drugiego obozu politycznego, reprezentuje interesy poszczególnych ugrupowań politycznych. – Co więcej, dziennikarze coraz częściej roszczą sobie prawo do wskazywania odbiorcom, na kogo mają zagłosować, a nawet atakują wyborców partii, z którą nie sympatyzują. Jeśli zapytasz, gdzie widzę źródło problemów dziennikarstwa, wskażę wygodę: dostosowanie przekazu pod określoną grupę, jest łatwe i komfortowe, wymaga mniej odwagi niż powiedzenie lub napisanie czegoś niepopularnego czy weryfikacja własnych poglądów, pójście pod prąd, wbrew środowisku – ocenia.
Według Flieger wszystko zależy od młodego, dziennikarskiego pokolenia. – Warto być odważnym, mieć własne zdanie, pracować z otwartym umysłem, a nie bezwiednie powtarzać za innymi komentatorami, którzy cieszą się większą popularnością i otacza ich nimb prestiżu – zresztą one nie są celem, to robienie tego, w co się wierzy. Nie bać się iść pod prąd. Zajmować tematami, które nie są być może popularne, ale nas pasjonują i wierzymy, że są ważne, mamy kompetencje do tego, by je podejmować. Być uczciwym i rzetelnym. Podam przykład z mojej działki: jestem krytyczna wobec polityki historycznej prawicy, uważając ją za szkodliwą – piszę o tym na co dzień, ale uczciwość i rzetelność nakazywała mi przyznać np. rację prezydentowi Andrzejowi Dudzie, który podjął decyzję o tym, by nie brać udziału w Forum Holokaustu w Yad Vashem czy napisać, że oświadczenie premiera Mateusza Morawieckiego opublikowane w odpowiedzi na historyczne kłamstwa Władimira Putina, było dobre, zamiast uderzać w nich dla zasady, bo tak nakazuje logika danego obozu. Stawką jest moja wiarygodność – zaznacza.
Dodaje, że młodzi mogą bardzo uważnie obserwować to, co dzieje się w środowisku i wyciągać wnioski.
– Nie dać się szantażować tym, którzy każdego, kto myśli inaczej nazywają symetrystą. Dbać o język, którym się posługujemy, aby nie był wykluczający. Dziennikarstwo jest służbą drugiemu człowiekowi, społeczeństwu, państwu i wartościom. Dajemy przykład społeczeństwu, spoczywa na nas bardzo duża odpowiedzialność. Według prof. Bogdana de Barbaro „najbardziej groźną toksyną społeczną jest wirus nienawiści”. W wywiadzie dla „Kultury Liberalnej” zwrócił uwagę na trzy grupy zawodowe, które mogą wiele zmienić: ksiądz, polityk, dziennikarz. Dlaczego atakujemy, zamiast rozmawiać? Często też dostarczamy czytelnikom łatwy do przyjęcia obraz świata, spójny z ich wyobrażeniami, zamiast otwierać ich i siebie na dyskusję. Nie uzdrawiamy w ten sposób sytuacji. Myślę też, że wyborca, bez względu na to z jaką opcją polityczną sympatyzuje, jest moim potencjalnym czytelnikiem – podsumowuje Estera Flieger w rozmowie z nami.
Robić swoje, stojąc z boku [KAPUSTA]
Paweł Kapusta od marca br. był zastępcą redaktora naczelnego serwisu WP SportoweFakty (należącego do Wirtualnej Polski), od lipca jest szefem serwisu. Z portalem jest związany od jesieni 2016 roku, pisze głównie o piłce nożnej, relacjonował m.in. mecze reprezentacji Polski. Ponadto przygotowuje reportaże i wywiady o tematyce społecznej i politycznej do weekendowego magazynu WP. Specjalizuje się m.in. w tematyce medycznej, ostatnio przygotowywał cykl tekstów na temat sytuacji lekarzy w czasie epidemii koronawirusa. Autor książek: „Gad” i „Agonia”
W rozmowie z nami Kapusta zaczyna: – Moja zasada jest prosta: pisać o ludziach i dla ludzi. Piszesz, żeby pokazać świat tak, jak go widzisz, a nie po to, żeby pakować komuś do głowy jedynie słuszny według ciebie sposób myślenia. Reportaż, czyli moja ulubiona forma, z natury jest formą subiektywną, bo jest wynikiem tego, co widzisz i słyszysz plus tego, jak przetworzysz ten obraz w głowie. Jednak między subiektywnym reportażem, a pracą jak w agencji PR jest cała galaktyka. W Polsce w dużej mierze dziennikarstwo nie polega na informowaniu, relacjonowaniu rzeczywistości, tylko podtrzymywaniu odpowiedniego ciśnienia po jednej, bądź drugiej stronie barykady. To patologia – zaznacza.
Przypomina, że zrobił kilka dużych wywiadów z politykami, m.in. z Leszkiem Millerem, Lechem Wałęsą czy z Mateuszem Morawieckim. – Uderzyło mnie, że jeśli rozmawiasz z politykiem jak z człowiekiem – a każdy z nas jest najpierw człowiekiem, a później dopiero kimś z przypisaną funkcją – gdy przedstawiasz go od ludzkiej strony, musisz być przygotowany na atak ze strony jego przeciwników politycznych. Zarzucano mi, że ocieplam im wizerunek, że to „ustawka”. Czytałem nieprzyjemne komentarze, że robię PR jakiemuś „komuchowi” czy „agentowi”. Z Morawieckim rozmawiałem tuż przed świętami w kontekście tęsknoty za ojcem. Później dostawałem wiadomości, że jestem PiS-owcem. Dziś od dziennikarza wymaga się nie tylko stawiania ciekawych pytań, ale także tego, by w wywiadzie pojawiły się oczekiwane odpowiedzi ze strony twojego rozmówcy. Coś niebywałego, dlatego staram się jednak trzymać z dala od polityki – komentuje.
Jego zdaniem ludzie podzielili się na obozy, okopali się w nich. – Nie są nawet w stanie dopuścić do siebie myśli, że można słuchać drugiej strony. Miałem propozycje, aby zaangażować się w pisanie również o polityce. Odmówiłem, bo dziennikarstwo wychodzące poza obszary sportowe i społeczne nie jest dla mnie. Nie czuję tego. Jest „brudne”, wymaga grubej skóry, bycia odpornym na hejt. Ostatnim przykładem takiej sytuacji było omdlenie Agnieszki Burzyńskiej podczas spotkania z Rafałem Trzaskowskim w Lesznie. Jeszcze tego samego dnia pojawiły się zarzuty, że to była „ustawka”. To obrzydliwe, właśnie dlatego nie chciałem pakować się w polityczne bagienko – stwierdza Paweł Kapusta.
Dziennikarz dodaje, że ma wrażenie iż doszliśmy do ściany i „dalej nie ma już nic”. – Choć kiedy obserwuje się polską rzeczywistość, te granice są cały czas przesuwane. Nie wiem czy za chwilę nie okaże się, że dziennikarz będzie prowadzić konferencję prasową politykom. Choć to chyba już się działo, zły przykład. Chciałem rzucić coś absurdalnego, a okazało się, że to rzeczywistość. Podział, który nastąpił w Polsce jest widoczny już od dłuższego czasu. Na pewno duży wpływ na tę sytuację miała katastrofa smoleńska. Podzieliliśmy się na dwa obozy, działa zasada: „jeśli nie jesteś z nami – jesteś przeciwko nam” – tłumaczy nam.
Według Kapusty w Polsce do głosu na dobre doszło dziennikarstwo tożsamościowe, a odbiorca lubi dostawać to, co sam myśli.
– Lubimy słuchać podobnych poglądów, utożsamiamy się z nimi. Ogromna w tym wina dziennikarzy, którzy poszli tą ścieżką. Wierzę w to, że zadania dziennikarzy są inne. Nie możesz wspierać konkretnej partii, opcji politycznej. Gdy zaczynasz to robić, przestajesz być dziennikarzem i stajesz się pracownikiem agencji PR. Pewnie zostanę przez to wyśmiany, ktoś powie że „spadłem z księżyca” i jestem naiwny. Mogę być naiwny, ale idę własną ścieżką – podkreśla.
Pytamy go, gdzie widzi dziennikarstwo za 10 lat i czy cokolwiek od młodego, dziennikarskiego pokolenia zależy.
– Młodzi nie działają w próżni. Miałem i mam szczęście, że zawsze dostawałem dużo swobody. Zero nacisków. Wszystkie teksty, które napisałem – załóżmy te trochę głośniejsze – napisałem dlatego, że dostałem całkowicie wolną rękę i zupełnie nikt mi w nie ingerował. Rzadko młody człowiek pracujący w mediach – szybkich, dynamicznych, kiedy potrzeba tekstu „na teraz” może działać swobodnie. Łatwo jest powiedzieć: „Rób swoje, a za kilka lat zostaniesz szefem i wtedy ty będziesz ustalać standardy”. Obcując w mediach z innymi osobami, nabierasz ich cech. Trudny temat – stwierdza.
Jednocześnie dodaje, że dla niego sposobem na dobre dziennikarstwo jest stawianie pytań, nieocenianie, nienarzucanie słusznej wizji świata. – Niech czytelnik oceni sam. Myślę jednak, że takie kiedyś były standardy, że to się sprawdza. Oczywiście jeśli chcesz robić dobre dziennikarstwo i być uznawany za tego, który nie stoi ani po jednej, ani po drugiej stronie. Uważam, że to clue tego zawodu. Ludzie okopali się po dwóch stronach barykady i walą w siebie na oślep. Smutny wniosek, ale wydaje mi się, że to się nie zmieni. Robię swoje, stojąc z boku – ucina.
Wybór jest prosty: albo jesteś dziennikarzem, albo politycznym graczem [ROGOJSZ]
Dziennikarz portalu Gazeta.pl od maja 2018 roku. Z Grupą Onet-RAS Polska związany przez ponad sześć lat. Przede wszystkim był dziennikarzem serwisu internetowego tygodnika „Newsweek Polska”, ponadto współpracował z Onet.pl i Business Insider Polska.Wcześniej pracował m.in. jako dziennikarz internetowy w Telewizji Polskiej (w latach 2011-2012) oraz starszy redaktor w „Polska The Times” (latach 2010-2011), a także w Polskiej Agencji Prasowej.
Pytamy Łukasza Rogojsza, jak pojmuje rolę dziennikarza, gdzie widzi granicę między komentowaniem, a informowaniem.
– Należę do pokolenia 30-latków, ale szczęśliwie zostałem wychowywany na „starej” dziennikarskiej szkole. Panowała zasada, że rozdzielamy komentowanie od informowania. Uczono mnie, że podstawą pracy dziennikarza jest obiektywizm, otwartość umysłu, niuansowanie, dbałość o szczegóły. Że zawsze powinniśmy przedstawiać możliwie wiele punktów widzenia i dawać głos wszystkim stronom. Nie chodzi o to, że dziennikarz nie może zabierać głosu i wyrażać swoich opinii. Chodzi o to, żeby robił to w uczciwy dla odbiorcy sposób, a więc nazywając opinię opinią, a nie przedstawiając ją jako jedyną słuszną wersję wydarzeń. Dzisiaj publicystyka – w polskich realiach bardzo wybrakowana, przewidywalna i odtwórcza – zlewa się z dziennikarstwem newsowym, informacyjnym, a czasami nawet śledczym. Efekt tego jest taki, że na końcu odbiorca kompletnie nie wie, co jest faktem, a co opinią. Zresztą co do faktów też już przestaliśmy się zgadzać. Każde „plemię” ma własne i jest mu z tym dobrze – uważa.
Według niego wielu starszych kolegów i koleżanek myli dziennikarstwo z polityką. – Zwłaszcza ci zajmujący się na co dzień polityką i tematyką społeczną. A wybór jest prosty i klarowny: albo jesteś dziennikarzem opisującym i tłumaczącym czytelnikom politykę, albo politycznym graczem, który chce tę politykę kreować, stając w jednym szeregu z politykami „swojego” środowiska. Ciągoty do kreowania polityki są wielką zmorą naszych dziennikarskich czasów. Szczególnie pokolenie 45+ – ludzie często mający doświadczenie jeszcze z lat 90., wysoką pozycję zawodową, wyrobione nazwiska i bajońskie kontrakty – mocno się w ostatnich latach pogubiło. Wciąż chcą rozdawać karty i utrzymać, bądź poszerzyć strefę swoich medialno-polityczno-biznesowych wpływów. Niestety po drodze rozmyli granicę między polityką a dziennikarstwem – ocenia.
Na nasze pytanie czy mamy środowisko dziennikarskie odpowiada, że „nie środowisko, a środowiska dziennikarskie”.
– Działa tu prosty mechanizm psychologiczny: najgorsze, co może się zdarzyć przy plemiennym podziale, to sytuacja, kiedy ktoś się z niego wyłamie. Bardzo łatwo jest podzielić grupę czy społeczeństwo na „my” i „oni”, a tu nagle pojawiają się tzw. symetryści, którzy zaburzają obu stronom czarno-biały obraz świata. A przecież wcześniej wszystko było łatwe, proste i znane: my walczymy z nimi, oni z nami. I cyrk jedzie dalej. Dzisiaj jeśli dla kogoś rzeczywistość polityczna albo dziennikarska nie jest zero-jedynkowa, jest krytykowany. „Symetryzm” stał się bardzo wdzięczną, wielką „pałką” do okładania wszystkich, którzy wyłamują się z podziału stworzonego przez starsze pokolenie naszych kolegów i koleżanek po fachu. Podziału, który umożliwia przebrzmiewającym dziennikarskim sławom rozdawanie kart nie tylko w mediach, ale także w polityce czy nawet biznesie. Chcieliby to robić dalej, bo to bardzo opłacalne i prestiżowe, ale pojawia się ktoś, kto wkłada kij w szprychy – stwierdza.
Jego zdaniem „kij” wkładają zwłaszcza młodzi dziennikarze, którzy – „jak to młodzi – nie chcą iść na zgniłe kompromisy i podporządkowywać się komuś, bo tak wypada”. – Często widzą więcej i wyraźniej, dostrzegają niuanse, odcienie szarości, mają większe pojęcie o realnych problemach i wyzwaniach współczesnego świata. Do tego wciąż idą do przodu, sięgają po więcej. Są zagrożeniem dla „sytych kotów”, które „odcinają kupony” po złotych latach dziennikarstwa. Dostają więc po głowie tą „pałką symetryzmu”, bo tak najłatwiej ich zaszufladkować, zdyskredytować i zmarginalizować. Są młodzi, więc naiwni, nic nie wiedzą o życiu, dziennikarstwie, a o polityce i państwie już w ogóle – podkreśla w rozmowie z portalem Wirtualnemedia.pl.
Co działa na korzyść młodych dziennikarzy? – Po pierwsze: czas. Z każdym rokiem będziemy w tej branży znaczyć więcej, a stacjonujące w „politycznych okopach” pokolenie 45+ – mniej. Bardzo się tego boją, bo jako tuzy dziennikarstwa mają na wszystko wpływ, o wszystkim decydują. Jednak władzy – także z powodu rewolucji cyfrowej w mediach – będą mieć coraz mniej. Już muszą nadganiać, doszkalać się, adaptować do nowej rzeczywistości. Muszą jakoś odnaleźć się w czasach, które dla młodych są naturalnym środowiskiem. Strach przed utratą pozycji i wpływów powoduje, że zamiast uczyć nas zawodu i uczyć się też wielu rzeczy od nas, wolą nas spychać na margines. Ale jakby się nie starali, tej rewolucji i tak nie zatrzymają – uważa.
Kolejną kwestią ma być cierpliwość i asertywność, której młodzi powinni hołdować, aby „nie dać się zepchnąć do żadnego z obozów”. – Na swoje pięć minut musimy jeszcze poczekać, ale powinniśmy do nich dojść, jak należy – broniąc starych dziennikarskich wartości, które dzisiaj są w dramatycznym odwrocie. To chichot historii, że starej szkoły dziennikarstwa musi bronić młode pokolenie dziennikarzy, ale grasz takimi kartami, jakie dostaniesz. Jeśli nie wykonamy żadnych fałszywych ruchów, za kilka, maksimum kilkanaście lat będziemy mieli szansę odbudować prestiż i wiarygodność dziennikarstwa. Ludzie są już zmęczeni wychodzeniem dziennikarzy z roli i uprawianiem przez nich czynnej polityki. Społeczeństwo powoli docenia, że jest grupa, zwłaszcza młodych, dziennikarzy, która się w te ramy nie wpisuje – ocenia.
Trzecim argumentem za siłą młodego pokolenia ma być postępująca, cyfrowa rewolucja w mediach. – Im bardziej media cyfrowe będą zyskiwać, a tradycyjne tracić na znaczeniu, tym mocniej młodzi dziennikarze będą zyskiwać wpływ na rynek medialny i politykę. Mam taką nadzieję, wystrzegając się błędów starszego pokolenia. Z korzyścią dla siebie, ale przede wszystkim czytelników, widzów, odbiorców – podkreśla Łukasz Rogojsz.
Dziennikarz zaznacza, że „jest realistą, jeżeli chodzi o teraźniejszość”.
– Obserwujemy kompletne pomylenie ról, zagubienie co najmniej połowy środowiska dziennikarskiego. Musimy przetrwać teraźniejszość i zminimalizować straty. Robić swoje, jakkolwiek banalnie by to nie zabrzmiało. Co do przyszłości, jestem optymistyczny. Następna dekada będzie należeć do nas i mam nadzieję, że społeczeństwo znowu będzie cenić i szanować zawód dziennikarza. Ale żeby się tak stało, najpierw my sami musimy ten zawód postawić na nogi i przywrócić mu dawny blask – puentuje.
Dziennikarstwo ma służyć ludziom, a nie nam samym [SZUROWSKA]
Dziennikarka 300Gospodarki i autorka newslettera 300Sekund. Specjalizuje się w temacie energetyki. Wcześniej pracowała m. in. w Polityce INSIGHT oraz Gazecie Bankowej.
Maryjka Szurowska pytana przez nas o rolę dziennikarzy, ocenianie przez nich zjawisk i komentowanie a informowanie społeczeństwa odpowiada, że w pewnych sytuacjach od dziennikarzy wręcz oczekuje się wypowiadania własnego zdania, ponieważ jesteśmy osobami publicznymi. – Mamy „insiderską” wiedzę na pewne tematy, na co dzień stykamy się z polityką, gospodarką. Co więcej, mamy obowiązek wyrażać opinie, ale nie możemy gubić kontekstu, w jakich powinny być wypowiadane. Przestrzeń do komentowania możemy znaleźć w programach publicystycznych czy w dedykowanych do tego formatach dziennikarskich. Nie należy jednak zapominać, że nie jesteśmy od tego, by kogokolwiek popierać, w jakimkolwiek kontekście politycznym lub biznesowym. Z czysto logicznego punktu widzenia: bałabym się popierać partię, organizację czy konkretnego polityka. Świat szybko się zmienia. Jeśli postawię karty na kogoś konkretnego, za trzy miesiące może się okazać, że się przeliczyłam. Możemy się narazić na śmieszność. Podsumowując, w pewnych sytuacjach wymaga się od nas zabrania głosu, ale musi być poparty argumentami, a nie emocjami – komentuje.
Dziennikarka na co dzień studiuje i uczy się za granicą, według niej media w Polsce są w bardzo dużej mierze prowincjonalne.
– Zajmują się same sobą i swoimi własnymi problemami, które nie interesują nikogo poza nimi. Brakuje szerszego wymiaru, brakuje kontekstu, wyjścia w świat. Moim zdaniem przez to w Polsce jest przykładowo bardzo płytki rynek czytelniczy, który z kolei prowadzi do przekonania mediów, że istniejemy tylko dla własnego środowiska dziennikarskiego, politycznego, firm z którymi mamy kontakty etc. Tym sposobem piszemy sami dla siebie, a nie dla odbiorcy, któremu nie pokazujemy, nie tłumaczymy świata i tu koło się zamyka. Gramy w grę, której przeciętny człowiek nie rozumie i w ogóle go ona nie interesuje. Polskie media są przez to ekstremalnie nieciekawe. Z mojego podwórka: nie ma miejsca na tłumaczenie prawidłowości globalnej gospodarki, tylko opisywanie co tam słychać w spółkach Skarbu Państwa i który obóz polityczny ma w której większe wpływy. Oddalamy się od prawdziwych spraw, które interesują społeczeństwo. Polski świat medialny stoi na głowie – powinien funkcjonować dla ludzi, a na pewno nie dla określonego środowiska – podkreśla.
Pytamy, co młodzi dziennikarze mogą zrobić, aby poprawić sytuację? – Zacznijmy od siebie. Dziennikarze na pytanie, dlaczego wybrali ten zawód zazwyczaj odpowiadają, że mogą dzięki niemu spotkać ciekawych ludzi, bo dużo podróżują, bo mają dostęp do ekskluzywnych informacji. Zwykle nie odpowiadają, że ich misją jest pokazywanie prawdy. Walczenie o jej pokazanie. To podstawowy problem – nie definiujemy siebie jako ludzi z powierzoną im funkcją, tylko cieszymy się z korzyści, jakie przynosi bycie dziennikarzem. Karmimy nasze i tak już wybujałe ego, zapominamy o celu. Od tego powinniśmy zacząć – zdefiniowania naszej misji. Media powinny składać się z jednostek, których celem jest pokazywanie prawdy – mówi nam.
Dodaje, że z natury jest hurraoptymistką, więc nie może nią nie być w kwestii rynku medialnego w Polsce. – Inaczej nigdy nie wróciłabym do pracy dziennikarskiej, z której na jakiś czas uciekłam. Patrzę na młodych i widzę nadzieję: mają lepszą edukację niż poprzednie pokolenia, nowoczesne spojrzenie na świat. Serce rośnie. Nie wiem czy za 10 lat staniemy się bardziej radykalni. Natomiast wydaje mi się, że jesteśmy bardziej otwarci, poznajemy świat, studiujemy na zagranicznych uczelniach, często mamy doświadczenia z pracy za granicą i spotykamy wielu ciekawych ludzi o innym spojrzeniu. Mamy za dużo informacji, za duży dostęp do nich, aby „okopać się”, jak poprzednie pokolenie. Być może nadal będą istniały grupy, które będą kultywować stare schematy, ale nie będą już mainstreamem. Mam nadzieję, że więcej będzie rozumiejących, czemu ma służyć ten zawód. Ma służyć ludziom, a nie nam samym – uważa.
Jednocześnie wydaje jej się, że nastąpił już moment „refleksji” w środowisku. – Temat zmiany jest ważny, chcemy rozmawiać o błędach środowiska. Mam wrażenie, że młodsi dziennikarze przestają obrzucać się błotem, zaczynają konstruktywnie dyskutować o sensie naszego zawodu. Jesteśmy zawiedzeni medialnym obrazem, jaki zastaliśmy. Gdzie będziemy za 10 lat? To zależy głównie od nas, od tego jak bardzo będzie się nam chciało walczyć. Możemy zapisać się do obozów, przejść ścieżkami, które już wydeptali nasi starsi koledzy. Z drugiej strony możemy rozmawiać jak chcielibyśmy, by wyglądał ten zawód w Polsce. Z takiej dyskusji najwięcej wyniesiemy dla samych siebie. Nie powinniśmy się siebie bać. Za wszelką cenę powinniśmy tworzyć środowisko, a nie grupę ludzi, która jedyne co łączy to słowo „dziennikarz” na wizytówkach – ocenia Maryjka Szurowska.
Do cyklu „Młodzi mają głos” rozmówców wybrali inni przedstawiciele młodego, dziennikarskiego pokolenia. Selekcji propozycji dokonała autorka. Celem jest pokazanie świeżego spojrzenia na codzienną pracę redakcji i ich roli w polityce, szczególnie w kontekście zbliżającego się końca kampanii.