W środę „Gazeta Wyborcza” opisała zaznania świadka koronnego obciążającego Patrycję Kotecką. Kotecka w wydanym oświadczeniu zaprzeczyła „kłamliwym informacjom”. Jeszcze tego samego dnia – jak podała w piątek „GW” – mecenas Maciej Zaborowski, pełnomocnik Patrycji Koteckiej, zwrócił się do wielu redakcji o usunięcie tekstów o Koteckiej, a w przypadku niezastosowania się do żądania zagroził podjęciem kroków prawnych.
– W wezwaniu wskazywałem, że w polskim prawie nie istnieje tzw. kontratyp przedruku, co oznacza, że każde medium, które w jakiś sposób dalej rozpowszechnia informacje, które są nieprawdziwe, odpowiada na własną rękę za daną publikację. Efekty są różne. Niektóre media zmieniły informacje, niektóre usunęły, a inne zdecydowały się zostawić – mówi Maciej Zaborowski, reprezentujący Patrycję Kotecką.
Nie ma podstaw prawnych, żeby artykuł zdjąć
Serwis Polityka.pl informacją o żądaniu pełnomocnika Koteckiej uzupełnił omówienie artykułu „GW” o żonie ministra. „Adwokat zażądał niezwłocznego usunięcia naszej publikacji wraz z towarzyszącym jej zdjęciem, przedstawiającym jego klientkę z mężem, ministrem Zbigniewem Ziobro podczas gali tygodnika »W Sieci«” – czytamy. „Redakcja »Polityki« odmówiła usunięcia artykułu z serwisu internetowego, uznając, że dotyczy on ważnych spraw publicznych, wymagających wyjaśnienia. Z tego względu »Polityka« działa w interesie publicznym, który pozostaje pod ochroną prawa” – poinformowano czytelników.
Pismo z żądaniem usunięcia artykułu trafiło też m.in. do redakcji „Faktu” i Radia Zet. – Nie ma podstaw prawnych, żeby artykuł zdjąć – informuje Michał Aleksandrowicz z biura prasowego Eurozetu.
– Nie znajdujemy uzasadnienia do usunięcia omówienia. Nie będziemy też usuwać żadnych innych materiałów – wywiadu z Wojciechem Czuchnowskim czy odpowiedzi Krzysztofa Rutkowskiego – mówi Katarzyna Kozłowska, redaktor naczelna „Faktu”. – Nie wyobrażam sobie, że można nie zwrócić uwagi na materiał okładkowy tak opiniotwórczego tytułu, jakim jest „Gazeta”. A ponieważ materiał „Wyborczej” rodzi więcej pytań niż odpowiedzi, będziemy się sprawie przyglądać – zapowiada.
Publikacja za innymi mediami nie zwalnia z odpowiedzialności. „To absurd”
– To stała bolączka wszystkich mediów, przede wszystkim elektronicznych, związana z codziennym opisywaniem tematów po innych mediach – mówi Tomasz Ejtminowicz, radca prawny specjalizujący się m.in. w prawie mediów z kancelarii Meritum Ejtminowicz, Skibicki, Trojanowski i Partnerzy. – Jest faktycznie taka linia w poglądach nauki i orzecznictwa sądowego, że publikacja za innymi mediami nie zwalnia z odpowiedzialności. Funkcjonuje od wielu lat. Moim zdaniem w dzisiejszych realiach jest absurdalna. Są przedstawiciele nauki, którzy ją też kwestionują, powołując się na tzw. kontratyp relacji prasowej – ktoś, kto relacjonuje wcześniejszą publikację, nie powinien za nią odpowiadać. Taki kontratyp co do zasady nie utrwalił się w wyrokach sądowych – mówi Tomasz Ejtminowicz.
Z kolei zdaniem mecenasa Jerzego Naumanna, specjalizującego się w prawie prasowym, wszystko zależy od sposobu, w jaki przytoczono fragment tekstu. – W przypadku przedruku z zaznaczeniem źródła jest to relacja z pewnego wydarzenia, którym jest publikacja. Wtedy nie widziałbym podstawy do roszczeń o ochronę dóbr osobistych tego wtórnego tytułu – tłumaczy Naumann. – Jeżeli powstaje samodzielny materiał, który bazuje na tekście pierwotnym i dołączone są ewentualnie nowe wątki, to jest podstawa do ewentualnego ścigania prawnego w postępowaniu o ochronę dóbr osobistych – przyznaje mecenas.
Tomasz Ejtminowicz radzi: – Sposobem na minimalizowanie odpowiedzialności przez media jest pisanie nie tyle wprost o danej publikacji, co o jej skutkach, na które powinien zostać przeniesiony środek ciężkości.