Grzonka zainteresował się Ligoniem jeszcze w swych radiowych czasach. W latach 70. pojechał do Truskolasów koło Kłobucka, gdzie Ligoń został patronem szkoły. Gdyby żył, miejscowi pewnie by go na rękach nosili za polichromie, którymi ozdobił ich kościół. A w Katowicach, jakby na ironię, w tamtym momencie zniszczono prawie wszystkie taśmy z nagraniami audycji Ligonia. Ktoś uznał, że tylko zawadzają. W rezultacie po Ligoniu radiowcu zostały tylko nędzne skrawki. Co konkretnego? Można przeczytać w książce, która ukazuje się staraniem Biblioteki Śląskiej w Katowicach.
Nieznane wątki w biografii Stanisława Ligonia
Premierze książki (25 października o godz. 17 w gmachu biblioteki) towarzyszy wystawa kilkudziesięciu spośród 257 fotografii, które Ligoń zrobił w Ziemi Świętej. Portretował Arabów i Żydów. Zdjęcia przez wiele lat przeleżały w rodzinnym albumie. Grzonce pokazał je jeden z wnuków Ligonia, sam do końca nie wierząc, jak bardzo są ciekawe.
Miłośnicy talentu „Karlika z Kocyndra” wiedzą oczywiście o tym, jak to się stało, że Ligoń znalazł się pod koniec II wojny światowej w Ziemi Świętej. Autora jego najnowszej biografii pochłonęły przede wszystkim te mniej znane wątki, np. o tym, jak dzięki przypadkowemu spotkaniu nie stał się mięsem armatnim gdzieś na froncie zachodnim na początku I wojny światowej.
Kilka lat później, podczas przygotowań do plebiscytu górnośląskiego, malował i pisał w satyrycznym piśmie „Kocynder”, a podpisywał się najczęściej jako „Karlik”. Po powstaniu rozgłośni radiowej w Katowicach pozostał dalej „Karlikiem z Kocyndra”. Był bardzo popularny. Pokazało się to 30 kwietnia 1939 r., gdy na antenie zaapelował o datki na „żeleźniok Karlika”, czyli na karabin maszynowy dla polskiego wojska. Odzew był niezwykły – wiwatujące tłumy przyniosły pod rozgłośnię tak dużo pieniędzy, że starczyłoby podobno na czołg i samolot.
Gdy nie dojechał na występ o mało nie wybuchł strajk
Nic dziwnego, że po wybuchu II wojny światowej musiał uciekać z zajętej przez Niemców Polski. Udał się najpierw na Węgry (współpracował z Henrykiem Sławikiem), a następnie do Jugosławii, w końcu zaś trafił przez Turcję do Ziemi Świętej. Po zakończeniu wojny wrócił, ale nowe władze patrzyły na niego podejrzliwie. On, dawny szef rozgłośni, nie miał w niej teraz nawet stałego etatu. Uszczęśliwiony piątką córek, imał się każdej chałtury, żeby dorobić trochę grosza. Występował w swojej najlepszej roli – „Karlika z Kocyndra”. Jeździł po zakładach i domach kultury. Gdy pewnego razu z powodu choroby nie dojechał, o mało nie wybuchł strajk, bo się rozniosła plotka, że go aresztowano.
Umarł w Katowicach, które wtedy były Stalinogrodem, a władze chciały wbrew rodzinie wyprawić mu świecki pogrzeb.