Kto chce zniszczyć „Fabrykę Silesia”?

List otwarty Krzysztofa Karwata, byłego redaktora naczelnego kwartalnika

"Fabryka Silesia" ukazywała się od 2012 do 2018 roku

„Było dla mnie rzeczą niepojętą, dlaczego na rozległym i licznym Górnym Śląsku mamy tak mało czasopism opinii… Jednak, co istotniejsze, na Górnym Śląsku dokonują się procesy kulturowej i tożsamościowej zmiany, które niewątpliwie skłaniają do zastanowienia. Zdawało mi się, że pismo towarzyszące jest nie tylko potrzebne, lecz nawet niezbędne” – mówił 7 lat temu Jan F. Lewandowski, nieżyjący już redaktor naczelny nowego wtedy kwartalnika. Tytuł: „Fabryka Silesia”.

W kolejnych latach pismo w ciekawy, mądry, niespieszny sposób podejmowało problemy dotyczące przeszłości, teraźniejszości i przyszłości Górnego Śląska.

Po śmierci nieodżałowanego Lewandowskiego, „Fabryką” kierował Krzysztof Karwat. Ostatni numer kwartalnika wyszedł jesienią 2018 roku. Dlaczego w tym roku zniknął z rynku? O tym pisze dziś red. Karwat, który oficjalnie, niestety, zamyka „Fabrykę Silesia”.

Będzie jej brakowało na górnośląskim horyzoncie.

Oto list otwarty Krzysztofa Karwata, byłego redaktora naczelnego kwartalnika „Fabryka Silesia”:

Szanowni Państwo, parę dni temu podjąłem decyzję, że nie będę już prowadził kwartalnika „Fabryka Silesia”.
Zamykam więc to pismo, choć – rzecz prosta – to nie powinna być prerogatywa redaktora naczelnego; w normalnych sytuacjach o tak fundamentalnych kwestiach zawsze rozstrzyga wydawca. Dziwaczne i przykre, że w tym przypadku musi być inaczej. Wiele miesięcy temu wydawca „Fabryki Silesia” (w obecności wspierającej mnie Rady Redakcyjnej) zakomunikował mi, że nasze pismo będzie „zawieszone”. Ileś tygodni później, w krótkim dialogu prowadzonym już tylko ze mną, wydawca powtórzył zdanie z kluczowym, jak się miało okazać, słowem: „zawieszone”.
W kolejnych miesiącach rozmów ze mną już jednak nie podjął, zaś kilkanaście dni temu, nie informując mnie o tym, usunął mój służbowy adres mejlowy, tym samym pozbawiając mnie możliwości kontaktowania się z „Fabrycznymi” Autorami, których mam rozsianych po całej Polsce (kilkunastu współpracowników pozyskałem również w Niemczech i Czechach).
Sprawa zablokowania mojego dostępu do serwera wydawniczego jest – oczywiście – drugorzędna i groteskowa. Z zażenowaniem o niej piszę. A jednak piszę, bo ten epizod w widowiskowy sposób dopowiada przesłania ukryte w wieloelementowej jarmarcznej scenografii tej marnej farsy politycznej, zainscenizowanej tuż nad brzegami śmierdzącej Rawy (inf. dla nieznających Katowic: Rawa to niewielka rzeka przepływająca przez środek tego miasta, nie wiedzieć dlaczego najbardziej śmierdzi akurat pod oknami rezydencji wydawcy „Fabryki Silesia”; Rawę od co najmniej 120 lat próbuje się przykryć, kiedyś perfumami katowickich mieszczek lubiących tędy spacerować, tudzież wysokimi drzewami bądź podkoloryzowanymi landszaftami sprzedawanymi na bazarach za fenigi, a potem grosze, a teraz przykrywa się ją betonem i pachnącymi krzewami, a ona i tak śmierdzi, znamienne, że co parę lat wylewa fekaliami, swego czasu np. bezczelnie topiąc cenne zbiory biblioteczne najważniejszej tutejszej Alma Mater, i w ogóle z uporem, słusznie kojarzonym z ludnością rodzimą Górnego Śląska, za nic ma sobie wolę kolejnych samodzierżawnych książąt i ich giermków, snadnie czerpiących apanaże z pracy „górnośląskiego ludu”).
Istotniejsze są przecież powody, dla których nasz kwartalnik tak długo pozostawał „zawieszony”. One do dziś są dla mnie niejasne (dość powiedzieć, że nigdy mnie nie zdymisjonowano, a w każdym razie – ja nic o tym wiem).
Wedle mojej wiedzy, którą – z oczywistych powodów – podzielić się tutaj z Państwem nie mogę, to nie względy finansowe sprawiły, że w roku 2019 nie przygotowałem, nie zredagowałem, a potem nie przesłałem do druku i ogólnopolskiej dystrybucji kolejnych wydań naszego periodyku. Ktokolwiek myśli (bądź mówi), że „Fabryka Silesia” zbankrutowała, myli się. Albo po prostu kłamie. Mogę się tylko domyślać, dlaczego wydawca uznał, że „Fabryka” musi być „zawieszona”, a nie – na przykład – zlikwidowana. Nie będę tutaj snuł na ten temat rozważań. Spekulacje pozostawiam spekulantom politycznym. Zaś ocenę moralną działań tego wydawcy tudzież jego towarzyszy i mocodawców partyjnych (wczorajszych, dzisiejszych i jutrzejszych) – pozostawiam tym osobom, które „Fabrykę” ceniły i dla których była ważna, bo coś im do ich życia dodawała.
Przypomnę, że kwartalnik „Fabryka Silesia” 7 lat temu wymyślił, wykreował, redagował i wypromował Jan F. Lewandowski (1952-2015). Po jego śmierci, przejąłem obowiązki naczelnego i prowadziłem to pismo aż do jego ostatniego, monograficznego – jak zawsze – wydania, sygnowanego hasłem okładkowym „W PAMIĘCI” (nr 4 [22]/2018). Czytelnikom oddaliśmy grubo ponad 2 tysiące kolumn (stron). Mimo że „Fabrykę” zamykam, nieustająco polecam ich lekturę.
Dziękuję setkom Autorów. Dziękuję Współpracownikom Lewandowskiego i moim: historykom, antropologom kulturowym, językoznawcom, filologom, naukowcom z rozmaitych obszarów humanistyki, ekonomistom, ekologom, dziennikarzom, publicystom, reportażystom, fotografikom, wszelkiej maści artystom, pisarzom, poetom, prozaikom, grafikom, malarzom, krytykom, tłumaczom i komu tam jeszcze. Dziękuję Mecenasom, Donatorom i Reklamodawcom. CZYTELNIKOM. Słowem – tym wszystkim ludziom, którzy rozumieli, że w „Fabryce Silesia” podjęliśmy się niełatwego zadania rozszyfrowywania Górnego Śląska w jego dziejowych i współczesnych splotach z szeroko rozumianą kulturą dawnej i dzisiejszej Rzeczypospolitej (a także innych organizmów państwowych, które – na ziemiach wyznaczonych linią Odry – przez wieki budowały nieprzemijające wartości kulturowe i wspólnoty ludzkie).
Próbowaliśmy w „Fabryce” wyznaczyć Górnemu Śląskowi należne mu miejsce nie tylko na mapie Polski. Widzieliśmy go jako ważny fragment naszej części Europy. Czy w takiej perspektywie udało się nam ten region na nowo zobaczyć i opisać?
PS
Mój Przyjaciel zapytał mnie ostatnio, czy wiem, ile w nas albo w naszych „późnych wnukach” zostanie z tych niepoliczalnych godzin pracy, jaką wykonało dla „Fabryki” tak wielu ludzi. Odparłem: „Nie wiem”. Bo nie wiedziałem. W tej sekundzie wydaje mi się, że jestem jakby nieco mądrzejszy i już „trochę wiem”. Więc proponuję: umówmy się, że za 5, 10, 50, a najlepiej 100 lat znowu się spotkamy i wspólnie poszukamy sensowniejszej odpowiedzi na pytanie mojego kumpla. Ok? Super. No, to do jutra. Miłego dnia.

Krzysztof Karwat