Paweł Smolorz: Ja, gorol naturalizowany

Paweł Smolorz

To by było nawet zabawne – mały Wielki Kryształowy Człowiek w ancugu „Top 81”, banalnie rozgrywający hollywoodzki uśmiech pana Grzesia: „Bogiem, honorem, ojczyzną” i „socjalizmem plus” – gdyby nie to, że niespełna sto lat temu, mój dom, Górny Śląsk, stał się zawodnikiem tego meczu – i za ten turniej przyjdzie mi zapłacić, a jak nie mi, to moim dzieciom.

Ten szpil przypomina równie śmieszne szyderstwa Augusta Scholtisa; z Niemców, którzy Górnoślązakom za głos obiecali haźle ze spłuczką. Trzeba być niespełna rozumu, by kupować ludzi spłuczkami w haźlu; ludzi mentalnie podobnych do tych, którzy po wojnie, zasiedlając poniemieckie nieruchomości, dziwili się, że Niemcy w ogóle srali w domu, i ruszyli do budowy sławojek. Wielu Ślązakom wystarczył Adalbert, zwany Wojciechem, polska duma, kapelonek, i krowa gratis. Ten scenariusz nad Wisłą wydaje się nie mieć terminu ważności.

Teraz widzę, że nie jestem wcale częścią śląskiego ego, mentalnie bliżej mi do moich przyjaciół goroli z Sosnowca, których śląscy etnonacjonaliści uważają za lud wschodniej mentalności, zaś siebie za cywilizację Zachodu.

Ta ich niczym nieuzasadniona pewność siebie, rodzi się z wiedzy geopolitycznej o dawnych ziemiach śląskich, i z mylnego przekonania – że Górnoślązacy – choć formalnie należeli do zachodniej cywilizacji, to byli mentalne jej częścią.

Zajdźcie na ziemię współziomki etno-niedoli. W Cesarstwie Niemieckim Górnoślązacy tworzyli wschodni model społeczny, przez to przez Prusaków nigdy nie byli traktowani na równi. I nie tylko z powodu niemieckiego szowinizmu, ale też z własnej woli; trudno być elitą w wielkim państwie, żyjąc zamkniętym w kulturowym i językowych getcie – niepiśmiennej godce, i zupą z mąki.

Mój pradziadek Stanik, chłop prosty, poszedł do Powstania, którego – jak głosi rodzinny przekaz – nawet nie rozumiał; w nadziei, że w nowym państwie, otworzą się dla niego nowe horyzonty. Szybko okazało się, że w owym nowym państwie jest takim samym robolem, równie wyalienowanym, równie wrogim, a zamiast krowy, zastał gospodarczą przepaść. Pradziadek zawarł więc schopenhauerowską myśl pesymistyczną w jednym krótkim zdaniu – „ta Polska to je ło rzić rosczaś”.

Za nami kolejne wybory, które pokazały że nie ziemiach śląskich, w których dominują jeszcze autochtoni, Kryształowi deklasują rywali. Nic w tym z niespodzianki. By poznać śląskie preferencje nie trzeba wcale czytać wyników wyborów – wystarczy paradygmat uczestnictwa. Wystarczy być Ślązakiem, być wśród nich, by pojąć, że światopoglądowo są oni jak podkarpacka maszyna po pruskim liftingu. Odejście od tej smutnej prawdy, stoi za klęską regionalistów.

Możecie mnie teraz spokojnie nazywać gorolem naturalizowanym, bom liberał, bo rozumu nie zastąpi wiara, bo szanuję pedałów, bo nie kręcą mnie powstańcze szopki, megalomania narodowa i „socjalizm plus”.

Jestem obcy u siebie, ten Śląsk je ło rzić rosczaś.