Tuż przed 11 listopada miałem sen. Agnieszka O. spłynęła z niebiańskiej chmury i wzięła mnie w objęcia. Kiedy już wyobraziłem sobie Bóg wie co, pogroziła palcem i rzekła: do rzeczy, gryzipiórku – szlag mnie trafia, jak patrzę na to wszystko z góry i nie mogę spuentować! Rozpłynęła się, a ja poczułem ciężar misji. Wszędobylski bałagan, poprzedzający 100. rocznicę odzyskania niepodległości, lał się z ośrodków władzy słodko-mdłym ciurkiem „jak sztuczny miód”. Erzac, cholera, nie państwo.
Prezydent zaprasza wszystkich na wspólny marsz. Za dwa dni mówi, że nie idzie, bo ma inne zobowiązania – poza tym nie ma pewności, że będzie bezpiecznie. Premier obwieścił, że też nie pójdzie, bo to marsz firmowany przez narodowców. Kiedy jednak pani prezydent HG-W huknęła pięścią w stół i powiedziała „basta!” – obaj panowie udali się na dywanik do Prezesa Polski. – Zęby w ścianę i macie się zorganizować, pójdziecie na czele, a ja dołączę… I wybijcie sobie z głowy jakieś Paryże… Tu w stolicy jest wasze miejsce!
Z Paryżem poszło najłatwiej, bo też nikogo nie zaproszono. Na Polach Elizejskich skrzyknęło się około 60 najważniejszych światowych reprezentantów białej, choć nie tylko, rasy. Żaden nie pojawił się w Warszawie, bo też nie został zaproszony. Bo i po cholerę?
Nasi poszli na nasz marsz. Po długich nocnych negocjacjach z narodowcami. I tak na czele Służba Ochrony Państwa, tuż za nią prezes, prezydent i premier ze świtami. Za nimi bufor bezpieczeństwa, czyli pustka. W stosownej odległości – reszta obywateli, czyli Naród, przeważnie narodowy. Ci, którzy się na tym znają, mówią, że takiego chaosu decyzyjnego nie było nawet za I Rzeczpospolitej w XVIII w., państwa słabego, bez szczególnego instynktu politycznego.
Jednak z tamtą Najjaśniejszą coś nas boleśnie łączy: głęboki podział społeczeństwa obrzucającego się nawzajem inwektywami. Także odcinanie się w zadufaniu od świata z racji dumnego przekonania o własnej wyjątkowości. Mądrala z Efezu, przekonując (500 lat p.n.e.), że nie można wejść dwa razy do tej samej rzeki, nie wziął pod uwagę ludu znad Wisły i Odry. Wszak Polak i to potrafi. I zawsze zapyta na końcu: „Co by tu jeszcze spieprzyć, panowie, co by tu jeszcze…”. Wojciech M. przyjaźnie wychynął na mnie z góry – na jawie, nie we śnie.
Wsłuchiwałem się w oficjalne świąteczne wystąpienia, także gromkie patetyczne hasła wykrzykiwane z prezydenckiej trybuny – i, na Boga, wśród wymienianych ojców założycieli Niepodległej nie było Wojciecha Korfantego! Możliwe to? Ani słowa o tym, jaka byłaby kondycja II Rzeczpospolitej bez skrawka przemysłowego Górnego Śląska. Możliwe to? Poczułem się pominięty i zlekceważony. Ja, facet z Kresów, któremu w kołysce wiatr szeptał słowa piosenki o czarze Polesia, dzikich kniejach, moczarach i oparach, które w mroczną noc wstają z bagien – poczułem ukłucie serca. Na zawsze zachowam we wspomnieniach tamten obraz. Ale teraz mieszkam tutaj i tu jest mój kraj. Brakowało mi w świątecznych dniach drobnej refleksji, odnoszącej się do przedwojennego Śląska. Jeśli czegoś nie dostrzegłem, nie dosłyszałem – przepraszam.
Wynieśliśmy swoje pełne czarów sentymenty z przedwojennej Polski – z Polesia, Podlasia, Galicji, Mazowsza… Czy zakotwiczając się tylko w nich, wybudowalibyśmy Gdynię z olbrzymim portem, linię kolejową przecinającą cały kraj z Wybrzeża do Krakowa (gdyby nie było Śląska)? Centralny Okręg Przemysłowy? Zakłady Azotowe w Tarnowie, wzorowane na tych w Królewskiej Hucie? Racja tamtego czasu była jasna i nieubłagana. Nie oglądać się za siebie. Być tu i teraz.
Muszę dalej ciągnąć ten wózek. Teraz siedzą na nim radni Śląskiego Sejmiku Wojewódzkiego VI kadencji. Kiedy za dwa tygodnie dorwę się na łamy, może już być „po ptokach”. W grze jest koalicja: KO, SLD i PSL z 23 szablami – a za jej plecami, z siłą 22 pałaszy, przebiera nogami PiS. Ależ kroi się sesja inauguracyjna! Dadzą radę wyłuskać kogoś z koalicji czy nie? Na szale rzucane są nie tylko stanowiska w samorządzie województwa i dziesiątkach instytucji marszałkowskich. Także etaty w bogatych spółkach skarbu państwa, kontrolowanych przez warszawskie ministerstwa. Staro-nowa koalicja nie ma takiej siły przebicia. Wszak idzie o dostatni byt nie na dzień, dwa, jeno na kilka lat. Czekam więc z niecierpliwością na nowego (starego) marszałka, na nową (starą) układankę koalicyjną, a przede wszystkim na nową jakość włodarzenia w województwie: bo rządzenie z jednym głosem przewagi to żadne rządzenie!