Archiwa IPN: Kto donosił bezpiece na Wilhelma Szewczyka?

Wilhelm Szewczyk w otoczeniu czytelników

Znamy nazwiska niektórych osób, które pisały donosy na Wilhelma Szewczyka: historyk Kazimierz Popiołek, pisarze Stanisław Broszkiewicz i Andrzej Wydrzyński, dziennikarze Bolesław Surówka i Aleksandra Wójcik-Birek. Zanim ich pochopnie ocenimy, spójrzmy, co pisali. Informator „Lech” pisał: „Szewczyk mówi, że trzeba umieć znaleźć dla siebie miejsce, aby jak najlepiej służyć sprawie polskiej na Śląsku”. A „Trawicz” uważał, że Szewczyk zachował chadecko-prawicowe przekonania.

 Archiwa IPN

Znamy nazwiska niektórych osób, które pisały donosy na Wilhelma Szewczyka: historyk Kazimierz Popiołek, pisarze Stanisław Broszkiewicz i Andrzej Wydrzyński, dziennikarze Bolesław Surówka i Aleksandra Wójcik-Birek. Zanim ich pochopnie ocenimy, spójrzmy, co pisali. Poznamy też innego Szewczyka, niż chcą tego dzisiejsi adwersarze, próbując wyrzucić go z publicznej przestrzeni. Bo rzekomo służył tylko reżimowi.

Chodzi o lata 40. i 50. Szewczyk, literat i społecznik, był już po przejściach z władzą, która wyrzuciła go z Radia Katowice, ze stanowiska kierownika literackiego Teatru Śląskiego, zamknęła redagowaną przez niego „Odrę” – nie było wydania bez ingerencji cenzury, bo rocznicę powstania Armii Czerwonej uczcił tylko krótką wzmianką.

Literatura najważniejsza

Informator „Lech” to pseudonim Kazimierza Popiołka, potem organizatora i pierwszego rektora Uniwersytetu Śląskiego. Jego kontakty z Szewczykiem były bardzo osobiste. Popiołek bywał u niego w domu, słuchał zwierzeń. Tę bliskość wymusiła na nim bezpieka.

Szewczyk prosił Popiołka o książki, które mógłby wysłać do Bonn, bo w zamian otrzyma publikacje o Śląsku wydane w Niemczech. A te kontakty Szewczyka z zagranicą długo były podejrzane dla bezpieki.

Popiołek był po wojnie dyrektorem Instytutu Śląskiego. „Rozmawiałem z Szewczykiem. Mówił, że Niemcy muszą zostać zjednoczone, tego nie da się w żaden sposób zatrzymać” – napisał w 1954 r. I otrzymał zadanie: ustalić, z kim kontaktuje się Szewczyk w Niemczech. Wykonał je.

Bolesław Surówka, legenda śląskich mediów, to tajny współpracownik „Trawicz”. Pisał, że przed wojną Szewczyk nie należał do partii, ale przekonań był raczej prawicowych. Po wojnie odgrywał dużą rolę w życiu literackim Śląska, „bardzo zdolny”. Surówka zaliczył go do pisarzy katolickich, choć później starał się o przyjęcie do PPR. Zdradzał „pewne tendencje typu reakcyjnego” – dodał. I jest raczej oportunistą.

Literat Andrzej Wydrzyński, jedyny z tego grona podpisywał się pod donosami swoim nazwiskiem. Pisał w 1949 roku, że Szewczyk przez pół roku nie przyznawał się, że jest członkiem partii, a nawet wiadomość tę określił jako nieprawdziwą. Jest „klerykałem, bardzo obłudnym oraz separatystą śląskim” – dodał autor „Ptaków z sadzy”. Wydrzyński pracował z Szewczykiem w Radiu Katowice, w Związku Literatów był sekretarzem partii. Doniósł nawet, że po pijaku Szewczyk krzyczał w kawiarni niepochlebnie na urząd bezpieczeństwa i milicję, a przed Wielkanocą 1949 roku uradził z innymi literatami, by nie brać udziału w pochodzie pierwszomajowym.

Informator „Mors”, czyli Stanisław Broszkiewicz, pisarz i publicysta, relacjonował bezpiece rozmowę z publicystą Aleksandrem Widerą, który uważał się za przyjaciela Szewczyka. Widera mówił do „Morsa”: „Wili to jest taki typ, który był, jest i będzie literatem bez względu na ustrój. Jego ideałem jest literatura i mniejsza o to, w imię czego”.

Literaci byli wtedy skupieni wokół swojego związku oraz klubu książki i prasy. Spotykali się w restauracji Gospoda Ludowa przy Słowackiego w Katowicach, gdzie w czasie biesiadowania, jak wynika z raportu bezpieki, „uprawiana jest wroga, szeptana propaganda”. Po godzinach kelner wpuszczał gości od zaplecza i „wszyscy są wrogo ustosunkowani do obecnej rzeczywistości”.

Agent „Nowak” pisał, że Szewczyk nie jest „postępowy”, bo „gdy przyjdzie do klubu książki trochę podpity, wygaduje na dzisiejsze czasy”. Pseudonim „Nowak” przyjęła Aleksandra Wójcik-Birek, dziennikarka kilku gazet. W 1956 roku pisała: „Wywiązując się z powierzonego zadania poznałem Szewczyka. (…). Mówił, że u nas stopa życiowa jest dużo niższa niż w Czechosłowacji czy NRD, przyczyn tego dopatrując się we wzmożonych wydatkach wojennych, co jest rzekomo ukrywane przed społeczeństwem”.

Zadanie dla „Nowaka”: utrzymać kontakt z Szewczykiem, informować o jego wypowiedziach.

Po aresztowaniu w Katowicach w 1947 roku Alojzego Targa, żołnierza AK, członka organizacji „Ojczyzna”, Szewczyk zwierzył się Popiołkowi, że był w jego sprawie na audiencji u Bieruta. „Lech” donosił, że Szewczyk prosił o amnestię dla Targa i nawet obiecano mu sprawę załatwić. Do Bieruta dostał się za pomocą pisarki Marii Wardas, wtedy sekretarki w Sejmie. Poznał ją u Eryka Skowrona, który przed wojną sympatyzował z ONR i – jak Szewczyk czy Targ – pisywał do jej pisma „Kuźnica”.

Zadanie dla „Lecha”: ustalić, dlaczego Szewczyk chce uwolnienia Targa, czy z nim koresponduje?

Aresztowanie w roku 1949 pisarza Zbyszka Bednorza, też powiązanego z „Ojczyzną”, było szokiem dla literatów, bo spotykali się w jego chorzowskim mieszkaniu. Wydrzyński donosił: „W rozmowie z Szewczykiem daje się wyczuć zmieszanie, strach i niepokój”. Dodał, że Szewczyk musiał mieć coś wspólnego z Bednorzem, bo wiedział, że w jego mieszkaniu jest zasadzka.

Nie chciał kandydować

Teczki puchły od donosów ludzi złamanych albo nadgorliwych, ale zachowała się tylko część tej dokumentacji. Rozpisywano się o zdenerwowaniu Szewczyka, gdy nie pojechał do Związku Radzieckiego. On sam zwierzył się „Lechowi” w 1953 roku, że nie wyjechał z powodu przeszkód stawianych w Katowicach. Widział w Warszawie gotowy dla niego paszport. Przypuszczał, że ktoś z partii go zablokował, bo to „miała być wycieczka aktywistów PZPR, a on takim nie jest”.

Popiołek pisał też, że Szewczyk mówił o ciasnocie w Bibliotece Śląskiej i o stosunkach panujących w Związku Literatów, gdzie na ogół „partyjni niewiele robią, a raczej pracują bezpartyjni”. Pisał, że zdaniem Szewczyka podwyżka uposażeń nie wyrówna podwyżki cen i uderzy to w rodziny wielodzietne.

Zadanie dla „Lecha”: rozmawiać z ludźmi o podwyżce cen.

Wilhelm Szewczyk ciągle szukał dla siebie miejsca. Wykazywał spryt i mądrość, ale raczej uważał się za człowieka przegranego. Wynika to z doniesienia Surówki z 1952 roku. Pisał, że Szewczyk jest obecnie lojalny, ale swojej pracy literackiej nie uważa za wartościową, bo „robiona jest według przepisów, a nie jak pisarz czuje”. Surówka dodał, że Szewczyk jest reakcjonistą, ale nigdy by sobie nie pozwolił na opozycję, bo „to by go wykończyło”. Według Surówki, Szewczyk zachował chadecko-prawicowe przekonania.

Blisko Szewczyka była „Grażyna”. Nie udało się ustalić, kim była. Donosiła w 1954, że Szewczyk ma kandydować na radnego wojewódzkiego, ale mówił Włodzimierzowi Janiurkowi, naczelnemu „Trybuny Robotniczej”, że zrobi wszystko, by przepaść w wyborach. Usłyszał na to, że „w Polsce Ludowej takie rzeczy jak niezaplanowany wynik głosowania, nie mogą mieć miejsca”. Szewczyk skomentował, że w ten sposób wyrobił sobie zdanie o demokracji; społeczeństwo nie ma głosu. Janiurek poprosił Szewczyka o zmianę tematu, bo nawet nie wolno mu słuchać takich rzeczy.

Mniej więcej w tym czasie na przyjęciu Szewczyk „zdenerwowany dyskusją polityczną, prowadzoną w sensie raczej pozytywnym, nazwał wszystkich idiotami i dosłownie krzycząc powiedział o swojej nienawiści do nowego ustroju i jego twórców”. TW „Grażyna” doniosła, że wszyscy byli zaskoczeni, bo dotąd „Szewczyk nie ujawniał swoich przekonań politycznych. (…) Uderzyła mnie u Szewczyka niechęć do członków partii”.

Poirytowanie Szewczyka wiązało się też z cenzurą, która w 1955 roku wstrzymała druk jego książki z powodu dwóch rozdziałów o niemieckim polityku Konradzie Adenauerze. „Grażyna” pisała, że w rozmowie telefonicznej z pracownikiem cenzury Szewczyk przypomniał, że „za sanacji wstrzymano mu artykuł wymierzony przeciwko Hitlerowi. Dziwi się, że cenzura stosuje te same metody w odniesieniu do Adenauera”.

TW „Sikorka”, oburzony pracownik Domu Książki i Prasy, który towarzyszył Szewczykowi w czasie wieczorków literackich, doniósł w 1956 roku bezpiece: „Szewczyk, wysłany do Paryża, koresponduje niepoważnie do kolegów ze Związku Literatów, bo przysyła im fotosy nagich kobiet, pisząc na pocztówkach brednie pornograficzne. Obywatel Szewczyk niepoważnie zachowuje się jako przedstawiciel kultury polskiej za granicą”. Nie wiemy, kim była „Sikorka”.

Nie wiadomo też, kto doniósł na Szewczyka w sprawie śląskiego separatyzmu, o który podejrzewała go bezpieka. W notce służbowej, sporządzonej na podstawie rozmowy z informatorem, czytamy, że w pewnych kręgach inteligencji Szewczyk dostrzega koncepcję „przekształcania Śląska w Szwajcarię – mały niezależny kraj. W ten sposób udałoby się zachować wartości kulturalne Śląska i nie dopuścić do obniżenia poziomu życiowego i kulturalnego ludności”. Szewczyk uważa, że te koncepcje są obecnie wysuwane jedynie „przy szklance piwa”, bo nie widzi nikogo, kto chciałby nadać tym poglądom organizacyjny kształt.

Jak bardzo obchodziły Szewczyka sprawy śląskie, dowodzi donos TW „Siódemki” w sprawie przedstawienia „Wzgórze 35”, które, zdaniem Szewczyka, odbiega od prawdy historycznej; powstania śląskie były ruchem narodowym, a nie robotniczo-komunistycznym, podkreślił.

Szewczyk mówił, że stanowiska na Śląsku winni obejmować Ślązacy, także w PZPR, że „partia prowadzi z gruntu fałszywą politykę pomniejszania wartości kultury polskiej na korzyść rosyjskiej” i robi mu się niedobrze, jak słyszy o radzieckim przykładzie. Komitet Wojewódzki PZPR nazwał „mordercą polskiej kultury, a towarzysza Stasiaka – chamem i durniem, który właśnie dzięki tym cechom awansował na I sekretarza w Poznaniu”.

Archiwa Instytutu Pamięci Narodowej

Śladów współpracy z bezpieką, jeśli są, nie można już ukryć czy zniszczyć. Nieuchronnie wyciekną z archiwów IPN, prędzej czy później, bo ta mroczna przeszłość wciąż organizuje się na nowo. Jeśli jednak spróbujemy ją zrozumieć, może nas zmienić.

Kazimierz Popiołek jechał na delegację do Warszawy na dwa dni, ale nie doszedł do dworca kolejowego w Katowicach. Na ulicy został zatrzymany przez bezpiekę tylko po to, żeby zmusić go do współpracy. Takie to były mroczne czasy. Ludzie znikali z ulicy, latami siedzieli w więzieniach, bo inaczej myśleli o Polsce.

„Wywnioskowałem, że kandydat na werbunek pójdzie chętnie, ponieważ zależy mu na rodzinie” – pisał o Popiołku ppor. Ryszard Cierpiał z Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Katowicach. W domu została żona i dwójka maleńkich dzieci. Był rok 1951. Z dokumentów w katowickim IPN wynika, że do roku 1956 Kazimierz Popiołek pozostawał „w czynnym zainteresowaniu” bezpieki jako TW „Lech”.

Dlaczego Popiołek?

Gdy w 1948 roku katowicka bezpieka przystąpiła do rozpracowania osób podejrzanych o przynależność do poakowskiej „Ojczyzny”, listę osób, które rzekomo chcą przemocą obalić „ustrój demokratyczny”, otwierał właśnie Popiołek. Byli na niej także literaci: Zbyszko Bednorz, Zdzisław Hierowski, Wilhelm Szewczyk i Reinhold Wydra z „Dziennika Zachodniego”. Sprawie nadano kryptonim „Alfa”.

Konspiracyjna „Ojczyzna” dążyła do tego, by w wyniku drugiej wojny Polsce przywrócono ziemie aż po Odrę i Nysę. Bezpieka wiedziała, że po wojnie członkowie tej organizacji spotkali się także w Katowicach, dwukrotnie w mieszkaniu Kazimierza Popiołka. Postanowiła zwerbować młodego wtedy naukowca, od dłuższego czasu śledzonego, by przy jego pomocy rozpracować całe to środowisko. Kazimierz Popiołek musiał być przerażony. To widać w protokole z wielogodzinnego przesłuchania. A przecież całą wojnę ocierał się o śmierć. Pod pseudonimem „Janek”, pełnił funkcję kierownika Śląskiego Biura Szkolnego, zajmującego się przygotowaniem nauczycieli do pracy na ziemiach zachodnich. Jak podaje Zbyszko Bednorz w książce „Lata krecie i orłowe”, warszawskie mieszkanie Janiny i Kazimierza Popiołków było miejscem spotkań osób zaangażowanych w tajne nauczanie na Śląsku.

Do powstania warszawskiego Popiołek poszedł na ochotnika, wraz z żoną. Ona zginęła. Potem przeniósł się do Krakowa i tu został aresztowany przez gestapo z innymi działaczami „Ojczyzny”. Siedział w więzieniu Montelupich, a potem w obozie Gross Rosen.

– Podajcie swój życiorys – zaczął przesłuchanie ppor. Cierpiał. Kazimierz Popiołek przypomniał studia w UJ, pracę nauczyciela w rodzinnym Cieszynie, potem w Rybniku, Katowicach, Warszawie, gdzie zastała go wojna. Lakonicznie odpowiadał o konspiracji, nie wymieniając słowa: Ojczyzna. Ale Cierpiał spytał wprost, do jakich należał organizacji, bo wiedział więcej, niż Popiołek sądził. Skupił się wtedy na strukturach „Ojczyzny” i przywódcach. Tłumaczył, że po wojnie spotkania miały charakter towarzyski, że rozmawiali o sytuacji w kraju „wskazując na drugą okupację w Polsce przez ZSRR”. Dawni koledzy z konspiracji próbowali ogarnąć nową rzeczywistość.

Po przesłuchaniu Kazimierz Popiołek musiał jeszcze własnoręcznie spisać swoje zeznania. W zamknięciu, bez wiedzy kogokolwiek, gdzie jest. Pisał chaotycznie, nerwowo. Podkreślał inteligencję i religijność kolegów z „Ojczyzny”, ich krytyczny stosunek do powojennej Polski.

Ppor. Cierpiał zanotował: „Zauważyłem u kandydata jego wielkie przywiązanie do swojej rodziny.” Spytał cynicznie: – Co mam teraz z panem zrobić? Na to Popiołek, że nałoży na siebie więcej obowiązków w pracy. „To nie jest żadna rehabilitacja za popełnione przestępstwa wobec Polski Ludowej”, tłumaczył ppor. Cierpiał, bo za tę pracę państwo Popiołkowi płaci. Musi inaczej „odkupić przestępstwo”. Dalej w raporcie o werbunku pisał Cierpiał po swojemu, że Popiołek chciałby się przyczynić do „zlikwidowania wrogich elementów Polski Ludowej”. Chce pójść na współpracę z bezpieką, a w takiej sytuacji „robimy to wyłącznie dla jego rodziny, ponieważ my nie staramy się dobrych zamierzeń utrącać”.

Zachowało się zobowiązanie do współpracy, napisane odręcznie, ale trudno przyjąć, że Kazimierz Popiołek, wtedy doktor filozofii, pisał takim językiem z własnej, nieprzymuszonej woli. A deklarował: „Zdaję sobie sprawę, jak wielką szkodę wyrządziłem Polsce Ludowej przez swą przynależność do organizacji Ojczyzna nastawionej w swej działalności przeciwko klasie robotniczej. Pragnę naprawić wyrządzone szkody i zrehabilitować swoje dobre imię”.

Wiedza Kazimierza Popiołka, zwłaszcza o śląskich działaczach „Ojczyzny”, także w krakowskim środowisku była duża. Widać to w zachowanych dokumentach w IPN.

Po pięciu latach oficer operacyjny porucznik Wiktor Gawron zanotował, że za okres współpracy z „Lechem” nikogo nie aresztowano, że nie był wynagradzany. Raz, z okazji imienin, otrzymał likier węgierski. Kazimierz Popiołek sam poprosił o wyeliminowanie z sieci agenturalnej, kiedy przeprowadzał się do Wrocławia. Bardzo mu ciążyła ta przeszłość.

Na Kazimierza Popiołka nadawał z kolei TW „1913” z Wrocławia. W 1948 roku pisał o „Ojczyźnie”, że nie była organizacją walczącą i wychowującą fanatyków. Ceniła ludzi kierujących się rozumem, którzy nie zamierzają stanąć do walki z władzą, lecz raczej będą szukać kompromisu.

W 1980 roku o Kazimierzu Popiołku przypomniał sobie resort spraw wewnętrznych i poprosił Katowice o dane. W notatce tajnej, specjalnego przeznaczenia, są same pochwały, że był organizatorem Uniwersytetu Śląskiego i jego pierwszym rektorem, że wydał wiele książek i pracował społecznie; „W rezultacie jego pozytywnej działalności wzrósł poziom życia naukowego na naszym terenie”.

Dlaczego Surówka?

„Jeśli chodzi o werbunek Bolesława Surówki, to sprawa ta nie przedstawia większej trudności. Przebywa w areszcie śledczym jako podejrzany o kontakt z »Narodowcem«. (…) Jest załamany i za cenę wolności zgodzi się na pewno”. Tak pisał Antoni Klikiewicz z katowickiej bezpieki, który zajmował się tym werbunkiem.

Na wolności Bolesław Surówka był osobą znaną w środowiskach artystycznych Katowic i wśród śląskich dziennikarzy. Przed wojną pisał do „Polonii” Wojciecha Korfantego, był jej wysłannikiem we Włoszech i Francji. Ale od trzech tygodni siedział zamknięty. Wojewódzki Urząd Bezpieczeństwa Publicznego w Katowicach wydał nakaz aresztowania na dwa miesiące, bo „należy przypuszczać, że robi wrogą działalność”: pochodzi z rodziny religijnej, chodził do szkoły prowadzonej przez jezuitów, studiował we Francji.

Aby zapanować nad człowiekiem, trzeba sprawić, by zaczął się bać. Siostra Surówki, Stanisława Rachwałowa, odbywała w tym czasie karę dożywocia za działalność w WiN. Brat żony, kapitan marynarki, odsiadywał siedmioletni wyrok za rzekome nadużycia służbowe.

Z pismem „Narodowiec”, adresowanym do Polaków we Francji, Surówka współpracował w latach 30., gdy po ukończeniu prawa w Polsce studiował nauki polityczne i dziennikarstwo w Lille. Pochodził spod Lwowa, ale od 1931 roku mieszkał w Katowicach. Ranny w kampanii wrześniowej, uciekł z niewoli niemieckiej i na dalsze lata schronił się w Krakowie. Należał wówczas do Związku Dziennikarzy Ziem Zachodnich, współredagował ulotki, biuletyny.

Na pytanie oficera śledczego, co łączyło go z Korfantym, odpowiedział, że jego matkę łączyły bliskie relacje z żoną Korfantego, od czasów szkolnych znał się z synami Korfantego.

Gdy po pięciu latach oceniano współpracę z informatorem „Trawiczem”, Sylwester Topolski z katowickiej bezpieki napisał: „Zwerbowany w roku 1950 za cenę uzyskania wolności”. I dodał, że dostarcza także wypowiedzi kolegów redakcyjnych, ale „ogranicza się ściśle do powierzonych zadań, sam zaś nie stara się z własnej inicjatywy udzielać informacji”. Bezpieka liczyła na jego kontakty z kimś z rozgłośni Wolna Europa w Niemczech Zachodnich.

Są dwa pokwitowania odbioru pieniędzy, „zwrotu kosztów”. Bolesław Surówka zerwał tę współpracę w 1956 roku. Gdy próbowano go znów do niej nakłonić, mówił do oficera operacyjnego Jasińskiego: „Do współpracy zostałem zmuszony drogą szantażu. Zamknięto mnie i przesłuchano tylko po to, aby wymusić na mnie zgodę na współpracę”. Wyjaśniał, że przez te lata był duchowo i moralnie załamany, pod ciągłą presją wyrzutów sumienia. O nawiązaniu współpracy nawet nie chce słyszeć.

Dlaczego Broszkiewicz?

Pisarz i publicysta Stanisław Broszkiewicz był werbowany z powodu „kompromitujących materiałów”, czyli wojennej przeszłości i zbyt towarzyskiego usposobienia, jak uzasadniał Kazimierz Adamczyk z katowickiej bezpieki. Zaplanował i zapisał, że postraszą Broszkiewicza kompromitacją przed pracodawcą i żoną, bo zdradził jakąś tajemnicę i niemoralnie się prowadził.

Jeśli to nie poskutkuje, te „kompromitujące materiały” Adamczyk przedstawi w taki sposób, że zrobi z Broszkiewicza wroga Polski Ludowej; „propagował psychozę wojenną”, przepowiadając trzecią wojnę, krytykował konstytucję PRL, o której mówił, że jak wejdzie w życie, to przy życiu zostanie jedna partia, jak u sąsiada. Z „obawy pozbawienia go wolności, a tym samym kariery zawodowej i z uwagi na to, że ma żonę i dziecko, załamie się psychicznie i za chęć zrehabilitowania zgodzi na współpracę”. Zostanie tajnie zdjęty po wyjściu z pracy.

Stanisław Broszkiewicz był synem sędziego wojskowego w Częstochowie, zamordowanego w Katyniu. Podczas wojny mieszkał w Warszawie, gdzie kończył gimnazjum na tajnych kompletach. Od 1941 roku był w AK łącznikiem, a potem służył w batalionie szturmowym. Skończył Szkołę Podchorążych Piechoty AK i bił się w powstaniu. Uciekł z niemieckiej niewoli i we Włoszech dołączył do II Korpusu, z którym dotarł do Anglii. W 1947 wrócił do Polski.

Pracował w prasie śląskiej, zanim wydał debiutancki zbiór opowiadań pt. „Johanka”. Bezpieka uzasadniała werbunek właśnie tym, że ma szerokie kontakty w środowisku literackim i teatralnym, a także dziennikarskim, „gdzie pracuje wiele osób wywodzących się z wrogich środowisk”. Do tego jest towarzyski i tryska humorem. Bezpieka liczyła, że za jego pośrednictwem rozpracuje też środowisko AK.

Z raportu o werbunku z 1952 roku wynika, że nie stawiał oporu, gdy go zatrzymano, a nawet że dobrowolnie zadeklarował współpracę, bo „dobro państwa stawia ponad przyjacielskie stosunki”. Jeśli natknie się na wrogą działalność, zawiadomi władze bezpieczeństwa.

Broszkiewicz przyjął pseudonim „Mors”. Wielkiego pożytku z niego bezpieka nie miała. Z zachowanego opisu jego osoby z 1955 roku wynika, że przynosił donosy „ogólnoinformacyjne”, ale istniały obawy, że są one przejaskrawione, a może nawet zmyślone. Bezpieka zaliczyła go do współpracowników niezdyscyplinowanych. Często unikał spotkań. W końcu odmówił współpracy w 1956 roku.

Dlaczego Wójcik-Birek?

Bezpieka zgarnęła ją z ulicy, gdy wracała z wykładów na UJ w 1951 roku. Odmawiała współpracy, ale, jak zapisano w aktach, „jest bardzo bojaźliwa” i zgodziła się „po dłuższych perswazjach”. Zrobiła to „w celu wykrycia wrogów działających na szkodę Polski Ludowej”.

Aleksandra była ważna dla bezpieki, bo została wtajemniczona przez swojego narzeczonego w działalność konspiracyjnej organizacji studenckiej „Helena”. Uczestniczyła w dwóch jej zebraniach, w Krakowie i Poroninie. O antykomunistycznej „Helenie” mówił po latach w wywiadzie jeden z jej przywódców, prof. Walery Pisarek, wybitny językoznawca, skazany za tę działalność na sześć lat.

W Krakowie Aleksandra przyjęła pseudonim „Andra”. Gdy po studiach zamieszkała w Chorzowie, jej akta przyjechały za nią i tu podpisywała się: „Nowak”. Miała opory moralne, obawiała się dekonspiracji, ale gdy bezpieka przypomniała sobie o niej w 1983 roku, wróciła do współpracy. Wtedy podpisywała się TW „Adam”. Była wynagradzana i obdarowywana prezentami, w tym książkami, kompletem szklanek.