Mecenas Lucjan Jarzyński, który w zeszłym tygodniu zrezygnował z pracy jako kierownik wydziału prawnego Polskiego Radia, twierdzi, że członkowie zarządu firmy kazali mu załatwiać także ich prywatne sprawy. Dodaje, że jeszcze w ub.r. dostał nagrodę od władz nadawcy, a na początku br. próbowano ją odebrać.
We wtorek rano poinformowaliśmy, że Lucjan Jarzyński zrezygnował z pracy jako kierownik wydziału prawnego Polskiego Radio. Z publicznym nadawcą był związany od maja ub.r. – Po wielokrotnych przypadkach awanturnictwa i agresji słownej wobec mnie i innych pracowników Polskiego Radia S.A. ze strony p. Barbary Stanisławczyk-Żyły – Prezesa Zarządu Polskiego Radia S.A. zachodzą uzasadnione przesłanki do złożenia przeciwko Zarządowi Polskiego Radia S.A. pozwu o mobbing, przemoc słowną stosowaną przez p. B. Stanisławczyk-Żyłę wobec mnie oraz wobec innych pracowników Polskiego Radia S.A – uzasadnił Jarzyński.
Po godz. 12 zarząd Polskiego Radia w oświadczeniu stwierdził, że te wypowiedzi Lucjana Jarzyńskiego są czystym pomówieniem oraz zapowiedział pozwanie go do sądu i skierowanie sprawy tych komentarzy do rzecznika dyscyplinarnego Okręgowej Izby Radców Prawnych.
Na swoich profilach twitterowych i w komentarzach pod tekstem na naszym portalu Damian Kwiek, Paweł Sołtys i Wojciech Dorosz, zwolnieni z Polskiego Radia w listopadzie i grudniu ub.r., zwrócili uwagę, że to Lucjan Jarzyński wręczał im pisma z wypowiedzeniem umowy. – Faktem jest, że to ja wręczałem Panu wypowiedzenie umowy o pracę, ale jak doskonale Pan wie, działałem jako pełnomocnik Zarządu Polskiego Radia S.A. i doskonale Pan wie, że pełnomocnik wykonuje tylko polecenia mocodawcy w zakresie umocowania, czyli w tym przypadku było to polecenie Pani Barbary Stanisławczyk-Żyły – Prezesa Zarządu Polskiego Radia S.A., która ponosi za ten czyn pełną odpowiedzialność prawną i moralną – odpowiedział Jarzyński Sołtysowi.
– Pełnomocnik prawny działa osobiście, ale skutki prawne ponosi jego mocodawca. W tych przypadkach decyzje zostały podjęte przez zarząd Polskiego Radia S.A. jako osoby prawnej, a mnie kazano wykonać je jako pełnomocnikowi – stwierdza Lucjan Jarzyński w rozmowie z Wirtualnemedia.pl. – Mogłem odmówić wykonania tego obowiązku, ale prawdopodobnie wiązałoby się to z utratą przeze mnie zatrudnienia – dodaje.
Były kierownik wydziału prawnego Polskiego Radia zaprzeczył też pogłosce, jakoby jeszcze w poniedziałek próbował rozmawiać z prezes firmy. – Totalną bzdurą jest, że chciałem się wczoraj spotkać z p. B. Stanisławczyk-Żyłą i że kogoś rzekomo przepraszałem, to chyba p. Radiowiec pani/pana konfabulacja i manipulacja – żenujące. Dlaczego wczoraj został odcięty mój dostęp do komputera i sieci w moim pokoju i dlaczego p. Stanisławczyk-Żyła przysłała do mnie dyr. Kniecickiego i dyr. Niewodzką aby usunąć mnie z Polskiego Radia S.A. wbrew obowiązującemu prawu? – odpisał sugerującemu to internaucie.
Lucjan Jarzyński w rozmowie z nami podkreśla, że ze spokojem czeka na ewentualne działania prawne Polskiego Radia, widzi natomiast diametralny zwrot w nastawieniu władz spółki do niego. – Zastępowałem członka zarządu, kiedy był na zwolnieniu chorobowym, akceptowano wszystkie moje działania. Z punktu widzenia przebiegu mojej pracy, nagród, które otrzymywałem i wykonywanych obowiązków, nic nie wskazywało na pozew czy skargę na mnie – podsumowuje swoją pracę w ub.r..
Według niego prezes Polskiego Radia wiele razy wyrażała się nieodpowiednio w czasie spotkań z nim. – Skoro ktoś 2 czy 3 stycznia grozi mi: „Zaraz wyrzucę prawnika, bo w mieście jest wielu prawników” i jest to tolerowane przez siedzącego obok członka zarządu. I tak nie stało się tylko raz – opisuje Jarzyński.
Zaznacza, że w swoich komentarzach nie stwierdził, że Stanisławczyk-Żyła dopuściła się mobbingu, tylko że jej działania nosiły takie znamiona, budziły takie podejrzenia. – Nie przesądzam, czy było to naruszenie prawa. Moje stwierdzenia dotyczą znamion, podejrzeń, bo od przesądzenia jest sąd – tłumaczy.
Ponadto były szef wydziału prawnego Polskiego Radia twierdzi, że członkowie zarządu firmy kazali mu też zajmować się ich prywatnymi sprawami. – Były zlecenia zarówno pani Stanisławczyk-Żyły, ja i pana Kłosińskiego, dla mnie jako radcy prawnego w firmie do wykonywania pracy w zakresie sfery prywatnej ich działalności, co było wykorzystaniem mojego stanowiska służbowego. Posiadam materialne dowody w tym zakresie: korespondencję z panią prezes i członkiem zarządu z wykonania tych zleceń, w jednym przypadku pełnomocnictwo – zapewnia. – Skoro oni zapowiadają pozew i zarzucają mi naruszenie zasad etycznych, to najpierw trzeba popatrzeć na ich zasady etyki – podsumowuje.
Według jego informacji na początku ub.r. z Polskiego Radia odeszła szefowa wydziału prawnego Ewa Giedoła, a na przełomie kwietnia i maja z tej funkcji zrezygnował Jarosław Mirończuk, który odszedł w atmosferze sporu. – Z tego co mi mówiono, wyszedł z gabinetu pani prezes, trzaskając drzwiami, a następnego dnia zabrał swoje rzeczy i odszedł z firmy. Zostawił biuro prawne bez żadnego protokołu przekazania. Podaję tylko informacje, które później do mnie dotarły – opisuje. – Nie jest to normalne, że troje radców prawnych na przestrzeni roku rezygnuje ze współpracy z zarządem – zaznacza. –
Oczywiście jestem gotowy na proces sądowy, ale do momentu złożenia powództwa sprawy nie ma. W tej sytuacji mogę zostać pozwany tylko jako pracownik, z Kodeksu pracy. Z mojego punktu widzenia, oglądu tych sytuacji i wobec okoliczności, o których mogę mówić tylko przed sądem, adekwatnie odniosę się do ewentualnego pozwu – zapowiada Lucjan Jarzyński. Zaznacza, że nie widzi żadnych zastrzeżeń merytorycznych do swojej pracy. – Nie ma żadnego uzasadnienia formalno-prawnego dla skargi do Okręgowej Izby Radców Prawnych, bo moim zdaniem nie dopuściłem się uchybienia zawodowego, co najwyżej można by rozpatrywać to w świetle Kodeksu pracy, w kategoriach relacji pracownik – pracodawca – dodaje.
Jarzyński potwierdza, że w poniedziałek odebrano mu komputer służbowy i na wniosek prezes Polskiego Radia kazano opuścić siedzibę firmy. Ostatnie sprawy załatwiał na komputerze swojej sekretarki. – To wbrew Kodeksowi pracy, bo do końca lutego jestem jeszcze pracownikiem firmy. Mam prawo przyjść do jej siedziby, żeby dokończyć sprawy, dokonać wypowiedzenia pełnomocnictw i wypełnić kartę obiegową. Obawiam się, że zostały mi odebrane uprawnienia do wejścia do firmy, mimo że mam jeszcze identyfikator – opisuje. Dodaje, że na początku br. władze Polskiego Radia próbowały wycofać przyznaną mu w ub.r. nagrodę kwartalną.
Poniedziałkowe oświadczenie Polskiego Radia ocenia jako krzywdzące, nielicujące z powagą firmy i jako próbę zastraszenia. – Straszenie mnie procesem jest dla mnie z profesjonalnego punktu widzenia chybione i śmieszne – uważa Lucjan Jarzyński. – Art. 6 Kodeksu cywilnego mówi jasno, że kto wnosi powództwo, musi je udowodnić. Ponadto należy pamiętać, że jeśli jest pozew, jest też odpowiedź – dodaje.