
Festiwal „Dwa Teatry” w Sopocie, najważniejsze święto telewizyjnej i radiowej twórczości teatralnej w Polsce. Początek gali – jedną z pierwszych nagród wręcza śląska aktorka Grażyna Bułka, czyli tytułowa Hanka z spektaklu „Mianujom mie Hanka” Teatru Korez (reż. Mirosław Neinert, tekst Alojzy Lysko). I za moment sama odbiera nagrodę – tę wyjątkową, bo od publiczności – dla monodramu.
Festiwal „Dwa Teatry” w Sopocie
Za kilkanaście minut odbierze kolejną – już od jury – za swoją kultową rolę. Wzrusz podwójny. Ten pierwszy jeszcze delikatny, jest „fest rada”, ale już odbierając za rolę, mówi, że nie przypuszczała, że śląska aktorka, spektakl po śląs
Język śląski jest w mediach
Ale radość! Ale super! Pokazaliśmy, że my, że Śląsk (i Zagłębie), język…no właśnie, chwila. No tak. Języka śląskiego oficjalnie nadal nie będzie, ale czy jednak nie jest ważniejsze, że on… po prostu jest? Nie tylko na Śląsku. Jest słyszalny w radiu, telewizji, czyli w tradycyjnych środkach przekazu. Na scenie i z kamerą, przy mikrofonie w studio. Przelatuję posty w social mediach – radość, radość, gratulacje. „Brawo!” „Należało się!”.
No pewnie, że brawo. Tak, należało się. Ale nie – nie dlatego, że to „po śląsku”. Przede wszystkim dlatego, że to kawał wspaniałych opowieści, świetnie zagranych, napisanych, z dobrą muzyką. Prawdziwych. I tylko jedno mi tu jakoś momentami z tych komentarzy przebija: cicho, cichutko brzmiący wciąż… kompleks. A może buta? („należało się”). A może patos? Dobrze, dobrze, może to przewrażliwienie osobiste. Czemu w końcu się nie cieszyć? Pozwólmy sobie na to, ale bez uprzedzeń, bez tego „Śląsk doceniony”. Tak, ja też biję się w piersi, też temu trochę uległam.
Z czego więc cieszyć się jeszcze, poza oczywistą dumą regionalną?
Z tego, że „Hankę” w Teatrze Telewizji obejrzało tyle osób spoza Śląska. I podobało im się, mimo że ta historia nie wpisuje się w ich korzenie. I zrozumieli. Jeśli nie każde słowo, to każdą zawartą w nim emocję. A to język najbardziej uniwersalny.

Z tego, że „Nikaj” ma w sobie poezję nie tylko śląską czy zagłębiowską (i jak się tu fajnie łączymy, mimo tych przysłowiowych antagonizmów – świat sztuki patrzy na to inaczej, zwykle się z nich śmieje). Ma poezję familijną, rodzinną. Czyli tę nam najbliższą. Pokoleniową. Mówi głosem Darka Chojnackiego (Pyjter) :”opa, pokaż mi jak być opą”. Ale równie dobrze mogłoby to być: „dziadku, powiedz mi, jak być dziadkiem”. Ale i trochę się śmieje. Płacze łzami Grażyny Bułki (Hanki) i krzyczy jej odwagą. Woła do nas słowami napisanymi przez Zbyszka Rokitę i płynie melodią Miuosha. Jak nam tego coraz bardziej brakuje. Nie tylko na Śląsku.
I na koniec, tak, zgadzam się z dyrektorem Robertem Talarczykiem, który przed wakacjami rzucił rękawicę i jednocześnie przypominam jego słowa: „Przestańmy oglądać się na Warszawę i skończmy fandzolić jak to wszyscy nos mają w rzyci, tylko sami weźmy sprawy w nasze ręce. Schowajmy te cholerne kompleksy do kieszeni i przestańmy powtarzać, że tu się nic nie da zrobić.”
Doceniono – dostrzeżono nas poprzez spektakl, za słuchowisko, a to przecież tak, jakby uznano ten język oficjalnie. Teraz więc, czas na nas. Zróbmy to Ministerstwo Promocji Śląska, tak, jak proponuje Robert Talarczyk. Złapmy oddech latem i zróbmy to u nas i razem. Jesienią.