Dziennikarz, francuski piesek

Ludzie mediów nad Sekwaną nadal mają się dobrze

Stan francuskich mediów postanowił opisać tygodnik „Marianne”. Poświęcił on 58 stron tematowi, który można sparafrazować jako „Wszystko, co chcielibyście wiedzieć o mediach, ale baliście się zapytać”

Złość, pycha, zapał, lenistwo, łakomstwo, chciwość i żądza – idealne przymioty redaktora. Przykro, ale taki był wynik quizu w „Marianne”.

„Kiedy w mediach obserwujesz ważne debaty na tematy publiczne i podejrzewasz dziennikarzy o manipulację, to zawsze nad spisek przedkładaj ich zwykłą głupotę” – stwierdził kiedyś Michel Rocard, francuski wielokrotny minister i premier z końca XX w.

Emmanuel Macron zorganizował w styczniu pierwszą od pięciu lat konferencję prasową. Zaproszono na nią 250 dziennikarzy, którzy zadali 24 pytania. Choć prezydent nie znał tematów, to znali je jego prasowi doradcy, którzy zorganizowali przedkonferencyjny briefing, a potem udzielali głosu dziennikarzom. Kolejnego pytającego dziennikarza uprzedzano SMS-em: „Vous étes la next one” [„Pani będzie następna – w mieszanym francusko-angielskim – przyp. red.], jak opowiadała potem dziennikarka „20 Minutes”.

Innej reporterce przypominano, by nie zapomniała podnieść ręki. Na pytanie o analizę ubiegłorocznych zamieszek, które objęły dwie trzecie Francji i podczas których dokonano licznych grabieży sklepów, zniszczono 168 szkół, ponad 100 siedzib merostw, spalono 12 tysięcy samochodów i raniono ponad 700 policjantów, Emmanuel Macron odpowiedział, że przyczyną była reforma ferii szkolnych i „część naszej młodzieży, której nie stać na wakacje, nie miała nic lepszego do roboty”.

Jak w piosence Agnieszki Osieckiej „to wszystko z nudów, wysoki sądzie”. Emmanuel Macron dodał, że negatywną rolę odegrały również media społecznościowe, bo za ich pośrednictwem młodzież organizowała się do protestów.

Jednak to nie brak krytycyzmu prezydenckiej odpowiedzi zasługuje na uwagę. Dziwniejsze było, że żaden z dziennikarzy nie kwestionował tej naiwnej odpowiedzi i nie dociskał dalej Macrona. Gdy następnego dnia w sporadycznych komentarzach wracano do incydentu, najczęstszym argumentem był ten, że nie pozwala na to formuła konferencji prasowej i że w przeciwieństwie do dziennikarstwa anglosaskiego we Francji nie ma tradycji przyciskania do muru polityków.

CZECH W PARYŻU

Stan francuskich mediów postanowił opisać tygodnik „Marianne”. Poświęcił on 58 stron tematowi, który można sparafrazować jako „Wszystko, co chcielibyście wiedzieć o mediach, ale baliście się zapytać”.

Dossier „Marianne” podzielono na pięć działów: Do kogo należą media; Medialne fabryki; Media żyją w swoim świecie; Przywileje dziennikarzy; Ofiary mediów.

Z prawie 130 tys. sprzedawanych egzemplarzy (12 proc. mniej niż rok wcześniej, podczas gdy cały rynek zanotował 15-procentowy spadek) „Marianne” jest po „Le Point” drugim najpopularniejszym francuskim tygodnikiem newsowym. Zatrudnia 54 dziennikarzy i nawet jeżeli od wiosny objętość zmniejszy się o połowę (z 90 do 45 stron), to nie przewiduje się zwolnień autorów, gdyż ambicją magazynu jest zwielokrotnienie prenumeraty w sieci (obecnie 12 tys.). „Marianne” jest ideową spadkobierczynią powstałego w latach 80. XX w. „L’Événement du jeudi”, pierwszego we Francji tygodnika, którego jedynymi udziałowcami byli czytelnicy (18 tys. osób).

Jego twórca Jean-François Kahn mawiał, że chce mediów, które krytykują zarówno lewicę, jak i prawicę, a „stworzenie przestrzeni wolnej i polemicznej pozwoli na przekroczenie przepaści”.

Podobne credo towarzyszyło mu, kiedy założył w 1997 roku „Marianne”, którą lewica uważa za prawicową, a prawica za lewicową. Kontynuację niezależnej linii potwierdza również to, że dochody z reklamy stanowią zaledwie 6 proc. budżetu tygodnika. O jego ideologii świadczy najlepiej profil czytelników.

Według sondażu przeprowadzonego w czasie pierwszej tury wyborów w 2022 roku (MSW-Ifop-Marianne): 20 proc. czytelników „Marianne” głosowało na Macrona (uzyskał 28 proc.), 18 proc. na Marine Le Pen, (23 proc.), 30 proc. na Jeana-Luca Mélenchona (skrajna lewica, dostał 22 proc. głosów).

Tajemnica prawie zrównoważonego rozkładu politycznych preferencji czytelników polega na tym, że „Marianne” ma tylko trzech głównych adwersarzy: fundamentalną prawicę, skrajną lewicę oraz wyznawców liberalno-technokratycznej globalizacji.

Gdy tygodnik popadł w tarapaty finansowe, w 2018 roku kupił go Daniel Kretínský, czeski biznesmen, który zarobił fortunę na elektrowniach gazowych i węglowych, a który jest właścicielem praskiej grupy medialnej Czech Media Invest.

Kretínský kilka miesięcy później nabył udziały w tytułach wyprzedającego media Lagardère Active (nabył m.in. „Elle”, Public, Télé 7 jours) i utworzył grupę medialną CMI France.

Nowy proeuropejski aktor, rzecznik globalizacji wzbudził zainteresowanie opinii publicznej i jednocześnie skupił uwagę mediów, które w tej sprawie chciały być krytyczne. Jednak śledztwa prowadzone przez „Libération” i „Mediapart”, a także dochodzenia dziennikarzy samego „Marianne” nie przyniosły bulwersujących efektów. Nie znaleziono niczego kompromitującego i obecnie wszyscy są zgodni, że nowy właściciel nie zmienił linii „Marianne”.

Zachęcony sukcesem rok temu Daniel Kretínský uruchomił kolejny tygodnik (w makiecie dziennika) „Franc-Tireur” (Wolny Strzelec – tłum. red.), uznawany za mniej krytyczny wobec Macrona niż „Marianne”.

Kretínský inwestuje we Francji w wiele innych sektorów, od dystrybucji, jak Metro lub Casino, po wydawnictwa, jak Editis, czy firmę technologiczną Atos.

PRZYWRÓCIĆ DZIENNIKARSKĄ WIARYGODNOŚĆ

Natacha Polony, obecna szefowa redakcji „Marianne”, była w 2015 roku inicjatorką Komitetu Orwella, który miał debatować nad obecnymi warunkami wykonywania zawodu dziennikarza, jego wiarygodności i niezależności.

Nie, żeby wolność słowa była we Francji zagrożona, ale w rozumieniu George’a Orwella „wolność ma sens tylko wtedy, kiedy publiczności można powiedzieć to, czego nie ma ochoty usłyszeć”.

Komitet powstał 10 lat po niefortunnym referendum w sprawie konstytucji europejskiej z 2005 roku, w którym Francuzi wbrew masowej kampanii medialnej i promocji głosowania na tak zagłosowali w 55 proc. na nie.

W notatce dla Instytutu Jacques’a Delorsa opublikowanej rok później politolog Jacques Gerstlé zauważył, że w ciągu sześciu miesięcy poprzedzających referendum czas poświęcony na pozytywną kampanię wynosił 796 minut w porównaniu do 141 dla nie.

Twórczyni Komitetu Orwella źródła dziennikarskiej alienacji wobec społeczeństwa upatruje w beztroskich latach końca XX i początku XXI wieku. Natacha Polony we wstępie do sekcji o mediach „Marianne” pisze o tamtym czasie: „Żyliśmy w nieustannej celebracji szczęśliwej globalizacji, wolnego handlu, który miał wzbogacić narody i Unię Europejską. Każdy, kto zboczył, został natychmiast wykluczony z »kręgu ludzi rozsądnych«. Nie dlatego, że dziennikarze byli nagradzani przez akcjonariuszy czy polityków, ale atmosfera dworu pozwalała tym, którzy w nim uczestniczyli, robić to w dobrej wierze, z entuzjazmem szczerych kaznodziejów”.

I dodawała: „Byliśmy przekonani, że należymy do »obozu dobra« wyznaczonego przez Opatrzność, że mamy oświecić narody kuszone przez dyktaturę, autokrację, demokraturę – międzynarodowy wariant tych »godnych pożałowania« obywateli, według słów Hillary Clinton, zdolnych do głosowania na partie »populistyczne«”.

Co ciekawe, francuscy dziennikarze nie wyciągnęli żadnych wniosków z historii i zgadzali się, by kolejne wydarzenia pogłębiały rozdźwięk między nimi a odbiorcami: brexit, w który media solidarnie nie wierzyły, ruch żółtych kamizelek, kiedy trzeba było ponad tysiąca rannych, by przestano mówić o oszołomach i faszystach, aż do metamorfozy, kiedy żółte kamizelki wypełniały telewizyjne studia.

W listopadzie 2019 roku barometr Instytutu Reutersa odnotował kolejne załamanie się francuskiego wskaźnika zaufania do mediów, które spadło z 35 do 24 proc. w ciągu roku, co było najgorszym wynikiem w całej Europie. Kołkiem osinowym wbitym w serce mainstreamowych mediów we Francji była pandemia COVID-19. Zaczęło się od rządowych komunikatów zapewniających o wystarczającej liczbie maseczek, a skończyło na stwierdzeniach, że magazyny są puste, a noszenie maseczek niczemu nie służy. Francuskie media nie demonstrowały żadnego krytycyzmu i poddały się ogólnej panice podgrzewanej przez internet.

CZARNA OWCA

Klasyfikowane jako antykapitalistyczne „Le Monde Diplomatique” i „Acrimed” publikują każdego roku wykres „Francuskie media, kto jest właścicielem czego?” i od lat dochodzą do podobnej konkluzji: ok. 10 osób i rodzin kontroluje ok. 90 proc. francuskich mediów.

O motywacje, jakimi kierują się właściciele mediów, redakcja „Marianne” zapytała badacza Nicolasa Kaciafa. „Po pierwsze, dla niektórych te inwestycje umożliwiają przekształcenie kapitału gospodarczego w kapitał symboliczny. Posiadanie mediów pozwala stać się członkiem klubu” – wyjaśnia. „Jest to pewnego rodzaju forma uznania. Ci nowi bogaci ludzie zdobyli fortunę i kupili media, żeby się dobrze bawić, podobnie jak w dawnych czasach utrzymywano drogie kochanki. „Dla innych miliarderów – kontynuuje Kaciaf – jest to kwestia sprawowania kontroli w danym sektorze. U Bernarda Arnault, właściciela »Les Échos«, problemem dla dziennikarzy jest nie tylko traktowanie grupy LVMH [właściciela »Les Échos« – przyp. red.], ale także jej konkurentów” – podkreśla. Kolejny przykład to CMA CGM, firma aktywna w południowo-wschodniej Francji. „Kupując »Provence«, Rodolphe Saadé wiedział, że może to na przykład ułatwić partnerstwa z innymi podmiotami gospodarczymi w regionie i jeszcze bardziej zwiększyć jego wpływy, a może i zneutralizować potencjalną krytykę. Wreszcie, dla grup zależnych od zamówień publicznych, takich jak Bouygues (TF1) lub Dassault (»Le Figaro«), posiadanie mediów stwarza dodatkową dźwignię wpływu na polityków”.

Dwa lata temu senacka komisja śledcza ds. koncentracji mediów we Francji zleciła „ocenę wpływu tej koncentracji na demokrację”. Po raz pierwszy najwięksi właściciele mediów mieli zostać przesłuchani. Audiencja zaczęła się prezentacją Vincenta Bolloré’a, w której przedstawił się jako francuski Dawid walczący z potężnym Goliatem, jakim są Google, Amazon, Facebook i Apple.

W przeciwieństwie do właścicieli innych wielkich francuskich fortun, większościowy udziałowiec grupy Vivendi nie dba o swój wizerunek, gdy decyduje się przejąć kontrolę nad kolejnymi mediami: Canal+, C8 i CNews, magazyny grupy Prisma Media, „Le Journal du Dimanche”, „Paris Match” i radio Europe 1 (Lagardère). Wszystkie bez wyjątku doświadczyły gwałtownych wstrząsów. Podczas gdy inni medialni potentaci stwarzają wrażenie przynależności do „obozu dobra”, o którym pisała Polony, Bolloré nie ukrywa swoich poglądów. Jest konserwatystą, katolikiem przywiązanym do wartości rodzinnych. Dominująca część mediów ignorowałaby z pewnością taką odmienność jeszcze długo, gdyby nie popularność, jaką cieszy się szczególnie informacyjny kanał CNews i Radio Europe 1 zdobywające coraz więcej telewidzów i słuchaczy.

„Czy niespotykana gdzie indziej polaryzacja debaty może grozić demokracji?” – pyta „Marianne”. Opinię publiczną informuje się od lat, że największym niebezpieczeństwem dla spójności społeczeństwa jest „piętnowanie”, dlatego za wszelką cenę unikać należy stygmatyzowania osób z powodu pochodzenia, koloru skóry czy religii. Do stygmatów mogą należeć imiona, ponieważ Francuzi pochodzenia arabskiego mają na ogół imiona muzułmańskie. Gdy pisze się o Francuzie „o przestępstwo podejrzany jest Jean P.”, to już w przypadku osoby pochodzenia muzułmańskiego o imieniu Mohamed francuskie gazety napiszą „M.P.”. Podjęcie tego tematu przez media należące do Bolloré’a wywołało burzę i ponawiano apele o konieczność ich bojkotowania. Bez większej reakcji, bo – z małymi wyjątkami – większość polityków traktuje je na równi z innymi. Co więcej, promakronowski dziennik »l’Opinion« napisał w lutym br., że prezydent uważa, iż – by lepiej zrozumieć, co dzieje się we Francji – należy słuchać i czytać media należące do bretońskiego potentata. Zresztą porównywanego tu do Ruperta Murdocha, zwolennika Donalda Trumpa. Te dwa kraje różni to, że odpowiedzialny za media w grupie Bolloré syn Yannick publicznie popierał dwukrotnie kandydaturę Macrona na prezydenta.

ELITY CZY DZIENNIKARZE

Dziennikarze, którzy jedli obiad w towarzystwie prezydenta Macrona 17 stycznia 2023 roku, wywołali w opinii publicznej reakcję, której starali się uniknąć – podejrzenie zmowy między elitami politycznymi i medialnymi. Sprawa obiadu wyciekła do mediów, a zatem – myśli zwykły odbiorca mediów – jeśli miała być ukryta, to znaczy, że jest coś do ukrycia. Rozumowanie jest tyleż uproszczone, ile trudne do zdementowania. Skoro redaktorzy ukrywają to, dlaczego nie mieliby ukrywać czegoś innego? Obiad Macrona wzbudził sensację, ale spotkania polityków z dziennikarzami w restauracjach czy ministerstwach są częścią politycznej komunikacji od dziesięcioleci. „Marianne” podaje nawet nazwy restauracji, gdzie dochodzi do cotygodniowych spotkań posłów z wybranymi grupami dziennikarzy. Franck Louvrier, były doradca Nicolasa Sarkozy’ego, mówi: „Aby przekazać wiadomość, politycy nie mają czasu na spotkania z pojedynczymi dziennikarzami. Dlatego konieczne jest ich grupowanie. Te obiady pozwalają również politykom dowiedzieć się, co słychać w ich redakcjach. Operacja win-win” – wyjaśnia. W wywiadzie dla „Marianne” dziennikarka ekonomicznego dziennika „Les Échos” Cécile Cornudet potwierdza, że ma już na koncie blisko 3 tys. takich obiadów. Dziennikarstwo polityczne w stylu francuskim naznaczone jest jeszcze inną wspólną cechą: medialno-polityczne małżeństwa ministrów: Dominique Strauss-Kahn, Bernard Kouchner, Jean-Louis Borloo, Alain Juppé, François Baroin poślubili dziennikarki, a za prezydenta François Hollanda pierwszą damą została była reporterka „Paris Match”.

Choć nie wszyscy byli zapraszani do restauracji. Większość dziennikarzy należy do klasy średniej bądź do niej aspiruje. INSEE, czyli francuski GUS, co roku publikuje charakterystykę dużej próby francuskich pracowników. Najbardziej uderzający kontrast dotyczy miejsca zamieszkania: 30 proc. dziennikarzy mieszka w Paryżu, a 56,4 proc. w jego regionie (Île-de-France). Podczas gdy wśród wszystkich Francuzów tylko 3,2 proc. mieszka w stolicy i 18,2 proc. w jego regionie.

Kolejna różnica: dziennikarze są lepiej opłacani niż przeciętny pracownik. Zwłaszcza wśród tych, którzy pracują w pełnym wymiarze godzin, 22 proc. otrzymało ponad 4,2 tys. euro netto miesięcznie w 2021 roku. Natomiast wśród wszystkich pełnoetatowych pracowników mniej niż 10 proc. przekroczyło ten próg. Dziennikarzom grozi oczywiście bezrobocie i niepewność pracy, a wielu zarabia mniej, ponieważ 16,6 proc. z nich żyje za mniej niż 1,5 tys. euro miesięcznie. Ale dziennikarze korzystają z obniżonego podatku dochodowego: ulga pozwala im zmniejszyć kwoty, które deklarują, o 7650 euro, pod warunkiem że dziennikarz otrzymuje mniej niż 6 tys. euro netto miesięcznie. W 2018 roku oszacowano koszt tej ulgi dla budżetu na 35 mln euro rocznie z powodu tylko pracowników prasy. Było to ok. 1,7 tys. euro na osobę rocznie.

Aby przywrócić zaufanie obywateli do prasy, „Marianne” postuluje uchylenie tego wyjątku podatkowego dla dziennikarzy. Zresztą to samo proponowała w 2022 roku partia Marine Le Pen.

DZIENNIKARSKI PLURALIZM

Jest tajemnicą poliszynela, że dziennikarze na całym świecie mają poglądy raczej lewicowe. Badania przeprowadzone przez Harris Interactive Institute w 2012 roku ujawniły, że 74 proc. dziennikarzy głosowałoby na François Hollanda w drugiej turze wyborów prezydenckich, w porównaniu do zaledwie 26 proc. dla Nicolasa Sarkozy’ego (w rzeczywistości 51,6 proc. głosów obywateli dostał kandydat socjalistyczny Hollande). „Marianne” opublikowała badanie we współpracy z IFOP rok przed wyborami prezydenckimi w 2002 roku, a 63 proc. dziennikarzy, z którymi przeprowadzono wywiady, przyznało się do głosowania na lewicę i tylko 6 proc. na prawicę.

Różne, imitujące wybory sondaże przeprowadzone w ostatnich latach w redakcjach klasyfikowanych na lewicy, jak „Libération” czy „Inrockuptibles” – zaowocowały podobnie przytłaczającymi zwycięstwami „obozu postępowego”, niezależnie od tego, czy ich mistrz nazywa się Hollande, Hamon czy Mélenchon.

Identyczne trendy pokazały sondaże organizowane w szkołach dziennikarskich.

Jak wytłumaczyć tę polityczną supremację lewicy? Wśród kadry kierowniczej i wyższych zawodów intelektualnych definiowanych przez INSEE, dziennikarze należą do kategorii tzw. CSP nr 35, czyli zawodów informacyjnych, artystycznych i rozrywkowych. Krótko mówiąc, nie tylko ich styl życia klasyfikuje ich w kategorii intelektualnej burżuazji drobnomieszczańskiej („bobo”), ale w dodatku bardzo często się z niej wywodzą, niezależnie od tego, czy są potomkami nauczycieli, artystów czy… dziennikarzy. Historycznie rzecz biorąc, te kategorie społeczne zawsze były w dużej części lewicowe. W książce „Czy to tylko mnie szokuje?” Rachid Laïreche, który jako dziennikarz zajmował się lewicą przez osiem lat, namalował zjadliwy portret lewicowej bańki, w której zderzają się politycy i dziennikarze. Na pytanie, o co najbardziej obwinia dziennikarzy politycznych, odpowiedział, że „nigdy nie zadają sobie pytań dotyczących swojej pracy, nigdy nie zastanawiają się, czy pracują dobrze, a myślą, że od wszystkich innych są lepsi – w tym w odniesieniu do polityków, których uważają za kukły. Pracować w dziale politycznym, to jak wsiąść do samochodu, nacisnąć gaz i jechać prosto”. I dodawał: „Zdecydowana większość (polityków i dziennikarzy) skończyła te same uczelnie, pochodzi z tych samych miejsc. Przeprowadziliśmy wywiady z 12 kolegami: nie tylko żaden z nich nie zadeklarował, że głosuje na Marine Le Pen, ale żaden z nich nie był w stanie znaleźć kolegi, który by tak zrobił. Niektórzy nawet bez wahania mówili o „całkowitej marginalizacji” głosów lepenistów”. Tymczasem wszystkie sondaże wskazują obecnie na Marine Le Pen jako faworytkę przyszłych wyborów.

Tygodnik „Marianne” zaniepokojony jest również brakiem różnic w informacjach. „Bo niezależnie od tego, czy jest to BFMTV, France Inter, Europe 1 czy LCI, różnią je tylko dżingle, gdyż informacje są wymienne. Można bez problemu przełączać się z jednego medium na drugie, ponieważ mówią praktycznie to samo na wszystkie tematy. Od momentu, gdy niuanse wyrażają się tylko na marginesie, nie ma większego ryzyka, a pluralizm, którego wszyscy są zwolennikami, sprowadza się do minimum” – podsumowała „Marianne”.

Zabawnym przykładem była jesienna kampania alarmująca o inwazji pluskiew, która była przez wiele dni pierwszym tematem wszystkich newsów. I nagle 7 października dowiedzieliśmy się o bestialskim ataku Hamasu na Izrael. Pluskwy zniknęły magicznie z wszystkich łamów i nikt o nich do dziś już nie wspomniał.

Niezauważony przez większość dziennikarzy i pesymistyczny w swojej wymowie opis fachu dziennikarskiego i francuskich mediów kończy quiz oceniający stopień natężenia kilku cech charakteru kandydata na redaktora i przewidywania, na jakie dziennikarskie stanowiska kandydat się nadaje.

Przymioty, które wybrano, to: złość, pycha, zapał, lenistwo, łakomstwo, chciwość i żądza. I tak wysoki poziom pychy, lenistwa, chciwości i złości jest niezbędny, by zostać prowadzącym telewizyjną debatę, dyrektorem wydawnictwa lub redakcji. Jeżeli złość zastąpi niebosiężny stopień żądzy, to postulant posiada idealny profil prezentera wiadomości. Za to niski wskaźnik wszystkich wymienionych cech może ułatwić karierę kuriera.

***

Ten tekst Mariusza Kowalczyka pochodzi z magazynu „Press”.