Ta cisza sporo mówi

Kim był nieistniejący dziennikarz WP Krzysztof Suwart

– Nie znam nikogo z mojego działu, kto nie napisałby tekstu jako Krzysztof Suwart. Ja sam też taki artykuł napisałem – mówi anonimowo były dziennikarz WP

Pisanie tekstów redakcyjnych na zamówienie polityków budzi oburzenie dziennikarzy. Ale już ich szefów niekoniecznie.

22 STYCZNIA DZIENNIKARKA BEATA CZUMA PISZE NA TWITTERZE: „W Wirtualnej Polsce pracuję od 1,5 roku. Nigdy nie napisałam artykułu-laurki dla żadnego ministra, ale widziałam, że takie teksty się pojawiają. Wszyscy widzieli. Chciałabym, żeby moja firma przyznała się do tego, co zrobiła, i powiedziała »przepraszam«”.

Niedawno odeszła z Wirtualnej Polski.

NA ZLECENIE

Tydzień wcześniej z tekstu Sebastiana Klauzińskiego w portalu OKO.press dowiedzieliśmy się, że nieistniejący dziennikarze (Krzysztof Suwart, Krzysztof Major) podpisują w Wirtualnej Polsce teksty pochwalne dla polityków, w tym związanych z Ministerstwem Sprawiedliwości i ministrem Zbigniewem Ziobrą. Smaczku tym rewelacjom dodawał fakt, że cytowani w artykule anonimowi dziennikarze WP twierdzili, że portal również cenzurował teksty krytyczne o resorcie Ziobry, a jednocześnie na jego łamach ukazywały się materiały promujące ministerstwo oraz Towarzystwo Ubezpieczeń Link4 i jego właściciela PZU. Dyrektorem marketingu w Link4 jest żona Zbigniewa Ziobry Patrycja Kotecka. Pochlebne teksty miały być podpisywane pseudonimami, a dziennikarze byli podobno zmuszani do konsultowania swoich tekstów o Ministerstwie Sprawiedliwości z Patrycją Kotecką.

OKO.press opisywało zebranie zwołane przez Machałę we wrześniu ub.r., podczas którego jako redaktor naczelny Wirtualnej Polski i wiceprezes WP Media mówił: „Łączy nas z Ministerstwem Sprawiedliwości wiele biznesowych interesów, które z przyjemnością będę przecinał, jeśli obali to pana Piebiaka, pana Ziobrę, pana Wosia”. Dodawał jednak: „Ale nie będę demolował (interesów) – dlatego że wisi na tym twoja pensja, twoja pensja i jeszcze pensje 25 innych osób w pionie wydawniczym – dla tematu, ile sushi zamówił Ziobro”.

POD PSEUDONIMEM

Sięgam do tekstów redaktora Suwarta. W maju ub.r. w artykule „Morawiecki daje zwycięstwo PiS-owi. Cichy bohater eurowyborów” zachwycał się polityką gospodarczą rządu Morawieckiego. Podkreślał, że chwalą go nawet jego polityczni przeciwnicy. „Gospodarka pędzi już nie jak Volkswagen, ale jak Porsche. OECD twierdzi, że będziemy czwartym najszybciej rozwijającym się krajem w ich gronie. A to oznacza, że wśród największych gospodarek będziemy prawdziwym tygrysem” – pisał. I powoływał się na dane statystyczne brytyjskiego odpowiednika GUS, który miał zauważyć, że „reemigrowało co najmniej 150 tys. Polaków. Większość miało wrócić nad Wisłę”. „Polacy sukces gospodarczy połączony z państwem o socjalnym charakterze widzą już nawet w Londynie. Czy należy się więc dziwić, że PiS wygrywa kolejne wybory?” – puentował nieistniejący redaktor Suwart.

W sierpniu ub.r. ukazuje się tekst „Bez kominów płacowych. PPL wprowadza nowoczesne zasady wynagradzania”. Chwilę wcześniej wypowiedzenia dostało ponad 90 proc. załogi Państwowych Portów Lotniczych. Protestowali pracownicy i związki zawodowe. Ale o tym w tekście ani słowa.

W grudniu 2018 roku Krzysztof Suwart w artykule „Polityczne związki zawodowe. Wiosna może być w tym roku naprawdę gorąca” gani opozycję. Pisze, że w kampanii wyborczej do europarlamentu i Sejmu opozycja wykorzysta związki zawodowe. I co gorsza, związki zawodowe ze spółek skarbu państwa, których pracownicy nie powinni się buntować, bo płace mają wysokie.

Ten sam autor we wrześniu 2018 roku przeprowadza wywiad z Anną Jaki, żoną Patryka Jakiego, w tym czasie kandydata na prezydenta Warszawy. „Czy czuje pani dumę z rosnących szans męża w kampanii wyborczej na prezydenta Warszawy?” – pyta lizusowsko żonę Jakiego. W wyborach Jaki sromotnie przegrał.

Wyimaginowani redaktorzy Suwart i Major pisali teksty, ale zdaniem OKO.press ich szef Tomasz Machała zajmował się w tym czasie również wyciszaniem tematów niewygodnych dla zlecających mu państwowe reklamy.

Jedna z byłych dziennikarek WP za karygodne uważa, że kilka takich laurek zostało podpisanych „redakcja”. Zaobserwowała, że choć początkowo dziennikarze WP się oburzali, to po wybuchu afery zaczęli ją bagatelizować. Jakby bronili oblężonej twierdzy.

KONSULTOWANE Z PATI KOTI

Dotarłam do byłych dziennikarzy WP, którzy potwierdzają doniesienia OKO.press. Jeden z nich przysyła mi roboczą wersję tekstu, w którym dwa akapity poświęcił Zbigniewowi Ziobrze. Jakiś redaktor na czerwono zaznaczył fragment, który trzeba usunąć. „Wywaliłbym to, bo Pati Koti” – napisał.

Dziennikarz proszący o anonimowość opowiada: – Od szefów usłyszałem: „Nie możemy źle pisać o Ziobrze, bo potem Pati Koti [tak w środowisku nazywana jest Patrycja Kotecka – przyp. red.] dzwoni do Machały i straszy go, że obetnie budżety reklamowe”. Powiedziałem, że jeśli chcą puścić ten tekst, to bez mojego nazwiska. I tak poszło.

Ten sam dziennikarz o Ziobrze i jego środowisku pisał jeszcze dwa razy. Jeden tekst nie wzbudził obiekcji redaktorów, ale następny w ogóle nie został opublikowany. – Powiedziano mi, że muszę zdobyć komentarz Ziobry. To jednak było niemożliwe, bo minister jest nieuchwytny dla dziennikarzy, kiedy tematy są dla niego niewygodne – tłumaczy.

Szybko zorientował się, że o tym, że minister Ziobro w WP jest pod ochroną Machały, wiedzą wszyscy. – Skoro wiedziało o tym całe kierownictwo, nie było sensu protestować. Można było tylko odejść – stwierdza dziennikarz.

Inny były dziennikarz WP, który też chce pozostać anonimowy: – Gdy pojawiło się coś negatywnego na przykład na temat wybranej spółki skarbu państwa, to było wiadomo, że o tym nie napiszemy. Na zebraniach ciągle okazywało się, że o czymś nie musimy pisać. Jeśli któryś z dziennikarzy WP mówi, że o tym nie wiedział, to kłamie. Kiedyś koleżanka zażartowała, że możemy co najwyżej pisać o przekrętach opozycji – opowiada.

I zaprzecza oficjalnej wersji, że teksty kryptoreklamowe pisał tylko dział sprzedaży: – Nie znam nikogo z mojego działu, kto nie napisałby tekstu jako Krzysztof Suwart. Ja sam też taki artykuł napisałem. Zresztą dział sprzedaży miał za małą obsadę, żeby przygotowywać takie teksty.

Atmosfera w WP była według niego toksyczna. – Na comiesięcznych zebraniach, które nazywano Świętami Pionu Wydawniczego, opowiadano nam, jak świetne wyniki osiąga firma i jak wspaniale się rozwija. Zachęcano do tzw. dowożenia celów. Zdarzały się nerwowe dni, bo musieliśmy osiągnąć zakładaną liczbę odsłon. Brak zakładanych odsłon oznaczał awanturę – opowiada.

Wiele osób z WP odchodziło. – Były dni, kiedy wypowiedzenie składało naraz po kilka osób – mówi dziennikarz.

WP POWOŁUJE KOMISJĘ

Po publikacji OKO.press Wirtualna Polska wydała oświadczenie, w którym stwierdziła, że tekst składa się z „kłamstw, półprawd i pomówień”. Zasugerowano nawet, że WP może wytoczyć proces OKO.press.

Jednak dzień później Tomasz Machała idzie na urlop, a Jacek Świderski, prezes WP Holding, powołuje zespół, który ma zbadać zarzuty wobec jego firmy.

W ciągu dwóch tygodni zespół spotyka się z 57 byłymi i obecnymi pracownikami i współpracownikami WP. Analizuje też kilkaset tekstów opublikowanych przez portal.

W oświadczeniu wydanym 6 lutego WP potwierdza część zarzutów. Przyznaje, że w redakcji dochodziło do ingerowania przez dział sprzedaży w treści redakcyjne za zgodą i wiedzą kierownictwa redakcji. Zespół potwierdza też, że „w redakcji WP zdarzały się przypadki odmowy przez przełożonych niektórych publikacji dotyczących prominentnych polityków, firm czy instytucji”. Zaznacza jednak, że obecnie „bardzo trudno jednoznacznie stwierdzić, które z tych przypadków uzasadnione były prezentacją stanowiska wszystkich stron, które obawami o konsekwencje prawne tych publikacji, a które wynikały z niewłaściwych działań”.

Według źródła zbliżonego do zespołu jeden z dziennikarzy poinformował komisję o poprawkach naniesionych w tekście przez redaktora, który powoływał się na Kotecką. Przedstawił nawet wydruk tego tekstu. W oświadczeniu WP nie ma jednak słowa o presji wywieranej przez żonę Ziobry na redakcję.

To samo źródło twierdzi, że jeden z dziennikarzy przesłuchiwanych przez komisję zapytał prezesa WP Holding Jacka Świderskiego (przysłuchiwał się przez WhatsApp zeznaniom pracowników i współpracowników), czy Patrycja Kotecka także do niego dzwoniła. Prezes chwilę milczał, a potem stwierdził, że nie może odpowiedzieć na to pytanie i że wszystko znajdzie się w raporcie.

Pytam Michała Siegiedę, dyrektora ds. komunikacji i PR Wirtualnej Polski, dlaczego zespołowi trudno było rozpoznać sytuację. „Samego raportu nie komentujemy, szeroko i szczegółowo odnieśliśmy się w nim do wszystkich wątków sprawy” – odpowiada w e-mailu.

WP w swoim oświadczeniu zaprzeczyła, by ktokolwiek z redakcji prosił dziennikarzy o konsultowanie treści przygotowywanych artykułów. „Wszystkie osoby, które złożyły wyjaśnienia przed Zespołem, zaprzeczyły, jakoby były przez kogokolwiek zmuszane do odbierania telefonów czy innych form kontaktu od osób z zewnątrz”.

– Mam wrażenie, że deale z resortem Ziobry nadal obowiązują – komentuje jeden z byłych dziennikarzy WP.

DOCENIONY POTENCJAŁ MENEDŻERA

W efekcie prac zespołu Tomasz Machała zostaje odwołany z funkcji redaktora naczelnego i wiceprezesa WP Media. Spółka oferuje mu jednak natychmiast stanowisko prezesa spółki Netwizor zarządzającej start-upem WP Pilot.

W efekcie afery dymisję z funkcji wiceprezesa zarządu WP Holding musi złożyć Iwona Wencel, szefowa HR w WP Media. W oświadczeniu władze WP wyjaśniają, że nadzór WP Holding nad serwisami portalu był niewystarczający.

Spółka zapowiada zmiany: rozdzielenie funkcji redaktora naczelnego od funkcji wiceprezesa WP Media ds. publishing product, a także nowe standardy współpracy redakcji i działu sprzedaży.

Pytam rzecznika WP Michała Siegiedę, dlaczego Tomasz Machała pozostał w spółce i zaoferowano mu nowe stanowisko, skoro zarząd spółki uznał jego winę. „Decyzja o odwołaniu Tomasza Machały z funkcji redaktora naczelnego i członka zarządu ds. publishing product podyktowana była oceną jego działań jako osoby odpowiedzialnej za linię redakcyjną WP i nadzór nad redakcją, a nie oceną jego potencjału menedżerskiego. Zarząd WP Holding uznał, że chce wykorzystać jego zaangażowanie i umiejętności poza strukturami redakcji” – odpowiada Siegieda w e-mailu.

Mariusz Janicki z „Polityki” uważa, że WP załatwiła całą sprawę przyzwoicie: – Machała nie wrócił na swoje stanowisko, bo w jakimś sensie przyznano się do zarzutów. Poszedł sygnał, że w WP stało się coś złego i zarząd chce to naprawiać.

ZGRABNE BIODRA REDAKTORA MACHAŁY

Choć o tekście OKO.press i końcu dziennikarskiej kariery Tomasza Machały rozmawiano we wszystkich redakcjach, to tylko kilka mediów miało odwagę napisać o sprawie – większość temat przemilczała. Wyróżniły się „Gazeta Wyborcza”, „Dziennik Gazeta Prawna” oraz Tok FM i Halo.Radio. Dlaczego inni odpuścili?

Wojciech Orliński, dziennikarz „Gazety Wyborczej” i szef związku zawodowego w Agorze, ma proste wyjaśnienie: – Bo każdy jednak ma coś za uszami. Dziś w mediach materiały nieoznakowane jako reklamy są powszechne. Tak powszechne, że pewnie nawet sam Machała nie zauważył przekraczania nieprzekraczalnej granicy, bo władza to nie jest taki sam reklamodawca jak wszyscy inni.

Promotorem reklamy natywnej (której treść jest nieoznaczona jako reklama i łudząco podobna do treści redakcyjnej) był zresztą sam Tomasz Machała. W 2013 roku jako szef portalu NaTemat.pl na pierwszej stronie serwisu reklamował dżinsy Levi’s pod pretekstem tekstu ocieplającego redaktora naczelnego NaTemat.pl. Rok wcześniej, także za Machały, NaTemat.pl zamieścił kryptoreklamowy tekst promujący hot dogi sprzedawane w sieci Orlenu Stop Cafe.

Wojciech Orliński, który wykłada też na Collegium Civitas, stwierdza: – Moim studentom co roku jako przykład reklamy natywnej pokazuję slajd ze zgrabnymi biodrami redaktora Machały odzianego w dżinsy marki Levi’s. Mówię im też, że reklama natywna przynosi mediom największe pieniądze, ale jest też najbardziej obciachowa. Jednak korporacje mediowe nie opisują w swoich raportach kwartalnych obciachu, tylko przychody. Dlatego są nastawione na krótkoterminowy zysk, a nie na budowanie wiarygodności.

Adam Leszczyński, dziennikarz OKO.press, widzi kilka powodów, dla których większość mediów przemilczała sprawę powiązań biznesowych WP i resortu sprawiedliwości. – Polskie środowiska zawodowe nie są dobre w narzucaniu sobie standardów. Nie dotyczy to zresztą tylko dziennikarzy, ale też na przykład prawników czy naukowców. W Polsce trudno jest skrytykować kolegę – sądzi Leszczyński.

Sebastian Klauziński, autor teksów w OKO.press o aferze w WP, twierdzi, że od początku zdawał sobie sprawę, że temat nie wywoła głośnych dyskusji. – Dotyczył mediów, a nie władzy czy Kościoła, a media nie są skłonne do samokrytyki – mówi. Ale tak jak Orliński i Leszczyński przyczyn tej ciszy upatruje w podobnych praktykach innych mediów: – Wiemy dobrze, że fikcyjni autorzy tekstów funkcjonują w większości redakcji, choć głównie wymyślonymi nazwiskami podpisywane są teksty komercyjne. Wirtualna Polska poszła krok dalej. W Wirtualnej Polsce ukazywały się bowiem nie tylko teksty na zlecenie biznesu, ale i polityków. Jego zdaniem pewną rolę odegrały też osobiste koneksje dziennikarzy. W środowisku dziennikarskim wszyscy się znają, często zmieniają redakcje – uważa Klauziński.

PODEJŚCIE PROCZYTELNICZE

O kolegach, nawet jeśli postępują nieetycznie, lepiej więc się nie wypowiadać. – My, dziennikarze wchodzimy z butami, choć w dobrych intencjach, w sprawy innych ludzi, ale gdy ktoś pyta o nasze problemy, to zachowujemy się tak samo jak ci, którzy się od nas opędzają – stwierdza Adriana Rozwadowska, dziennikarka „Gazety Wyborczej” pisząca o rynku pracy i polityce społecznej. Przyznaje, że skonsternowała ją decyzja osoby, która odmówiła napisania tekstu o aferze w WP. – Tłumaczyła, że nie może napisać tego tekstu, bo w Wirtualnej Polsce pracuje jej koleżanka. Taki stopień ostrożności jest niepojęty, pokazuje, jak chora, bezsensowna i kontrskuteczna dla stanu mediów może być zawodowa lojalność – mówi Rozwadowska.

Przytacza też zamieszczoną na Twitterze wypowiedź Patryka Słowika, dziennikarza „Dziennika Gazety Prawnej”, który napisał, że z afery w WP wyłania się obraz Machały jako zdolnego menedżera. – Odrywamy funkcję menedżera od funkcji zarządzania ludźmi, a przecież to oni wypracowują wyniki – mówi Rozwadowska.

W nielicznych mediach, które zajęły się sprawą Wirtualnej Polski, z dużą ostrożnością podchodzono do tematu. Sylwia Czubkowska z „GW” napisała sylwetkę Tomasza Machały. – Początkowo byłam niechętna takiemu ujęciu tematu, miałam poczucie, że kluczowe byłoby raczej rozpracowanie roli Zbigniewa Ziobry i Patrycji Koteckiej. Redakcja przekonała mnie jednak, że sylwetka Machały jest lepszym wyborem. Przeważyły argumenty proczytelnicze. Machała jest po prostu, obiektywnie patrząc, ciekawą postacią nawet dla czytelników niekoniecznie interesujących się rynkiem mediów. Ludzie lubią czytać o ludziach. Poza tym kwestii powiązań między redakcją WP a działem sprzedaży nie dałoby się rozpracować przez tydzień, a taki mamy cykl wydawniczy – wyjaśnia Czubkowska.

W tekście Czubkowskiej kilka osób, które pracowały w WP z Machałą, mówi, że stwarzał nieznośną atmosferę. Jedna z nich stwierdziła nawet, że sześcioro pracowników z jej otoczenia z tego powodu leczyło się psychiatrycznie.

Adam Leszczyński z OKO.press nie ukrywa rozczarowania tekstem Czubkowskiej. – Głównym problemem tego tekstu był dla mnie brak słowa „mobbing”. Zamiast tego znalazły się eufemistyczne zdania, że Machała wprawdzie dużo wymagał od innych, ale także od siebie – mówi Leszczyński.

Sylwia Czubkowska tłumaczy: – Dla mnie oczywiste było, że bez jednoznacznych dowodów, że Machała dopuszczał się mobbingu, nie mogę szafować tak poważnym oskarżeniem. Oczywiście pytałam kolejnych podwładnych Machały, którzy skarżyli się na pracę z nim: „Masz jakieś kwity, dowody? Złożyłeś skargę o mobbing?”. Zaprzeczali. Każdy poważny autor wie, że bez takich dowodów co najwyżej narazi się na proces sądowy. Co więcej, wierzę, że mamy inteligentnego czytelnika, który sam wyciągnie wnioski z tekstu i nie trzeba mu wszystkiego mówić wprost.

Czubkowska uważa jednak, że temat powinien być kontynuowany. – Dziennikarze powinni alarmować, że świat polityki i biznesu próbuje wejść im na głowę – uważa.

MACHAŁA NIE PRZYSZEDŁ

Sprawa Wirtualnej Polski pojawiła się też w Tok FM w audycji Grzegorza Sroczyńskiego „Świat się chwieje”. Ale jako pretekst do rozważań o modelu finansowania mediów w Polsce. „Nie należy zabierać głosu na temat innych mediów. Trzeba zastanowić się nad samym sobą” – zaczął program Bartosz Węglarczyk, dyrektor programowy Onetu. Adriana Rozwadowska oponowała: „Kluczowe jest i ja na to bardzo czekałam, żeby odcięto się od Machały, żeby każdy z redaktorów powiedział, co o tym sądzi i rozpoczęła się debata o stanie polskich mediów, a jest cisza”. W całym programie tylko ona wyraziła rozczarowanie brakiem debaty i lekceważeniem osobistej odpowiedzialności Machały.

– Nie udało mi się zaprosić nikogo z Wirtualnej Polski, w tym Tomasza Machały, który chciał przyjść, ale nie mógł z powodu zakazu ze strony zarządu Wirtualnej Polski. Dowalanie Machale pod jego nieobecność byłoby słabe. Z tego powodu program dotyczył finansowania mediów – wyjaśnia Sroczyński.

Bogusław Chrabota, redaktor naczelny „Rzeczpospolitej”, uważa, że sprawa skandalu w Wirtualnej Polsce jest wielką nauczką dla wszystkich mediów komercyjnych. „Na coraz bardziej konkurencyjnym rynku mediów od lat trwa przeciąganie liny między redakcjami merytorycznymi i działami reklamy. Jedni i drudzy tworzą sens przedsiębiorstw medialnych i są rozliczani: redakcje z efektów pracy kontentu, działy reklamy – z wyników finansowych. Każdy się chce wykazać, więc konflikt jest naturalny i nie zawsze wygrywa punkt widzenia redakcji. Coraz więcej jest różnych form product placement, a będzie jeszcze więcej. Istota rzeczy to skuteczne rozróżnianie tych treści od kontentu czysto dziennikarskiego. To też nie zawsze się udaje” – ubolewa w e-mailu.

Chrabota uważa, że sprawa Machały odbiła się echem w mediach tylko dlatego, że product placement dotyczył treści związanych z polityką. W tym sensie jego zdaniem Machała padł ofiarą polityki. „Znam wiele redakcji, gdzie nadekspozycja treści komercyjnych w formie kryptoreklamy jest standardem. Właśnie dlatego to tak trudny i bolesny temat dla wielu redakcji” – pisze Chrabota. I dodaje „W TVP nadekspozycja politycznego product placement na rzecz partii rządzącej jest gigantyczna. To prawdziwa góra lodowa, przy której afera WP jest niczym. I kto się tym przejmuje? Kto ten problem ściga? Jak się zachowują instytucje nadzorujące? To największy skandal”.

PRZEMYŚLENIA

Pytam Jarosława Kurskiego, pierwszego zastępcę redaktora naczelnego „Gazety Wyborczej”, dlaczego inne media przemilczały aferę Wirtualnej Polski. Odmawia wypowiedzi, tłumacząc, że nie chce krytykować innych redakcji. Rozmowy z „Press” odmawia także Adam Pieczyński, były redaktor naczelny TVN 24 i „Faktów”. O braku reakcji mediów i roli Tomasza Machały w aferze nie chce też rozmawiać Tomasz Lis, redaktor naczelny „Newsweek Polska”, były szef Machały. Jerzy Baczyński, redaktor naczelny tygodnika „Polityka”, nie reaguje na moją wysłaną SMS-em i e-mailem prośbę o rozmowę.

Na komentarz zgadza się natomiast jego zastępca Mariusz Janicki: – Teza o milczeniu mediów w sprawie afery w Wirtualnej Polsce jest zbyt daleko idąca. Poruszyła środowisko i sporo się o niej w redakcjach mówiło, choć faktycznie, mniej się może pisało. Przemyślenia następowały zapewne na poziomie redakcji, poza tym istnieje też opinia, że to kwestie istotne, ale w istocie branżowe, niespecjalnie interesujące dla szerszego grona czytelników. Niewykluczona też jest pewna zawodowa ostrożność – dziennikarze niezbyt chętnie zaglądają w sprawy innych redakcji, czekają, jak sobie poradzą z problemem.

Janicki zauważa jednak, że jeśli media nie powstrzymają wpływów polityki i biznesu na treści redakcyjne, to bardzo nadszarpną swoją wiarygodność w oczach odbiorców. – To, co określa się jako „inne formy reklamy”, zawsze powinno być, tak czy inaczej, oznaczone. Nie tylko w interesie mediów, ale – długofalowo – także samych reklamodawców. Zleceniodawcy komercyjnych lub piarowskich treści naciskają na publikację swoich materiałów w nadziei, że dotrą one do odbiorców na fali wiarygodności mediów. Jeśli tej wiarygodności zabraknie, przekaz trafi w próżnię – sądzi Janicki.

CZYTELNIKÓW TO NIE INTERESUJE

Większość byłych i obecnych dziennikarzy Wirtualnej Polski też nie chce rozmawiać o aferze. Mikołaj Kunica, obecnie redaktor naczelny serwisu Business Insider Polska, przepracował w Wirtualnej Polsce niecały rok, od września 2018 roku. Zajmował stanowisko dyrektora zarządzającego obszaru biznes i finanse, a także redaktora naczelnego Money.pl i WP Finanse. – Byłem tam najkrócej pracującym dyrektorem i odszedłem na własną prośbę – mówi tylko, odmawiając komentarza.

Była redaktor naczelna WP Wiadomości Agata Komosa (obecnie na zwolnieniu lekarskim) wypowiada się pod nazwiskiem jako jedna z nielicznych. „Tekst OKO.press zawiera sporo nieprawdziwych informacji. Oczywiście, co wykazały działania wewnętrznego zespołu WP, miały miejsce nieprawidłowości na linii redakcja/dział sprzedaży, a artykuły sponsorowane czasami były publikowane bez wiedzy redakcji. Tu zostały już podjęte działania naprawcze. Nieprawdą jest też, by dziennikarze byli zmuszani do konsultacji swoich materiałów z Patrycją Kotecką. Osobiście przekazywałam dziennikarzom, żeby nie odbierali telefonów od Patrycji Koteckiej” – pisze w e-mailu Komosa, potwierdzając tym samym, że redakcja miała problem z Kotecką. Komosa twierdzi też, że Machała został niesprawiedliwie oceniony: – Wrześniowe spotkanie redakcji WP było właśnie o tym, by nie przepuszczać afer, jak ta z udziałem byłego wiceministra sprawiedliwości Łukasza Piebiaka. Błędem było natomiast włączanie dziennikarzy w sprawy działu sprzedaży, co Tomasz sam zresztą przyznał.

Jacek Żakowski, publicysta „Polityki”, w wypowiedzi dla „Presserwisu” mówi, że Machała zasługuje na drugą szansę: „Wpadkę zaliczył w zupełnie innej roli: menedżera mediów. Jako dziennikarz telewizyjny ma nadal dobrą markę, a nie mamy nadmiaru talentów dziennikarskich w mediach wizualnych”.

Pytam Żakowskiego, dlaczego tak uważa, bo przecież Machała, działając w interesie spółki, zawiódł właśnie jako dziennikarz, nie broniąc zespołu przed wpływem reklamodawców. – To kwestia sporna, czy w WP Machała był dziennikarzem. W korporacjach medialnych na takich stanowiskach pracują menedżerowie. Jako dziennikarz Machała nigdy nie został negatywnie zweryfikowany przez rynek. Problem polegał na tym, że odpowiadał i za wynik finansowy, i za treści redakcyjne. A premiowany był za wynik finansowy, więc starał się go uzyskać kosztem treści. Jako menedżer popełnił błąd, bo w managemencie też obowiązują zasady etyczne – tłumaczy Żakowski.

Andrzej Andrysiak, redaktor naczelny „Gazety Radomszczańskiej” i były wicenaczelny „Dziennika Gazety Prawnej”, miał nadzieję, że po wybuchu afery w WP polscy dziennikarze zaczną ze sobą rozmawiać. – Dziennikarze mediów ogólnopolskich zarzucają często dziennikarzom lokalnym, że ci chodzą na pasku władzy. A sami robią to samo, tylko gorzej, bo za pieniądze. Współpraca mediów z biznesem, w której łamana jest etyka dziennikarska, to dziś norma. Brak dyskusji o tym świadczy, że wydawcy się jej boją – kończy Andrysiak.

Pytam Adrianę Rozwadowską, czy zgadza się z opinią, że szeregowi dziennikarze mówią o etyce, a ci z pozycją, pełniący w mediach jakieś funkcje, etykę rozmywają biznesem.

– To prawda. Zaraz pojawia się masa „ale”. Okazuje się, że nikt za nic nie jest odpowiedzialny. W pełni rozumiem, gdzie w 2020 roku znajdują się polskie media, że są coraz bardziej pełne clickbaitu, chodzą na skróty, przedkładają ilość nad jakość, wchodzą w reklamę natywną, uzależniają od korporacji. W stronę przepaści pchają nas konkretne decyzje konkretnych ludzi. To przecież nikt inny jak Machała zachwalał reklamę natywną – mówi Rozwadowska.

***

Ten tekst Małgorzaty Wyszyńskiej pochodzi z archiwalnego numeru magazynu „Press”.