Po opublikowanym w serwisie Wyborcza.pl artykule Marcina Kąckiego zatytułowanym „Moje dziennikarstwo – alkohol, nieudane terapie, kobiety źle kochane, zaniedbane córki i strach przed świtem” redakcja „Gazety Wyborczej” najpierw polecała ten tekst, a potem zawiesiła Kąckiego w obowiązkach i odsunęła od pracy z autorami. „GW” tłumaczy, że „opublikowała jego »spowiedź« nieświadoma, że może mieć drugie dno – wyprzedzające usprawiedliwienie własnych występków”. Kącki broni się, że sprawę znali niektórzy redaktorzy „GW”, a tekst przeszedł redakcyjne procedury.
W piątek 5 stycznia po południu w serwisie Wyborcza.pl opublikowany został obszerny tekst Marcina Kąckiego „Moje dziennikarstwo – alkohol, nieudane terapie, kobiety źle kochane, zaniedbane córki i strach przed świtem”. Autor opisał m.in. swoje problemy z alkoholem, relacje z kobietami i rodziną. Źródeł swoich kłopotów szukał w zmaganiach z historiami sprzed lat i specyfice pracy dziennikarza śledczego oraz autora książek reporterskich.
Marcin Kącki: „Chciałem, żeby ten esej pomógł”
Kącki przypominał też swoje dokonania dziennikarskie, np. opisanie wstrząsającej historii wykorzystywanych seksualnie chórzystów przez dyrygenta i dyrektora Wojciecha Kroloppa. Autor pisze, że wtedy jego „rodzina zamieniła się w proszek, bo w głowie 27-latka był już taki kibel demonów, że piłem, zdradzałem, uciekałem i by żyć, zamieniłem się z myszołowa w Batmana, czyli wziąłem się za książkę, czyli za 344 godziny rozmów z mężczyznami, chłopcami i ich rodzinami, których dyrygent poddawał seksualnym i psychicznym torturom, i odkryłem, że wiedzieli o tym w zasadzie wszyscy, całe miasto, od połowy lat 50., i było miastu z tym dobrze, bo cicho i spokojnie”. Następnie Kącki dodaje: „Nad książką pracowałem blisko siedem lat, zaniedbywałem dwie już córeczki, mieszkałem w zasadzie w knajpie i byłem tak zakochany w dziennikarstwie, że żałowałem, że z nim nie mogę mieć dzieci”.
Marcin Kącki w artykule przypomina też, jak w 2006 roku ujawnił tzw. seksaferę we współrządzącej wtedy partii Samoobrona. „Dlatego gdy trafiłem do Anety Krawczyk, gdy chowała pod krzesłem palec wystający z dziurawej rajstopy i opowiadała o zoologicznie seksualnej naturze działaczy Samoobrony, to uwinąłem się z tym szybko, by odprowadzić ich do zoo, a przy okazji osłabić koalicję PiS i faszystów, i gdy odbierałem za to Wielką Nagrodę Dziennikarską, to najbardziej tęskniły za mną najbliższe mi kobiety, moje córki, a ja miałem osiemdziesiąt lat i tęskniłem za domem starców”.
Autor przyznaje, że zło, z którym się stykał w pracy dziennikarskiej, odreagowywał nie tylko alkoholem, ale też romansami z kolejnymi kobietami, które wykorzystywał i krzywdził. Jednocześnie Kącki się usprawiedliwia, że po latach kobiety mu wybaczyły. „Marcin, przy tych wszystkich facetach, którzy mi później spierdolili życie, ty byłeś po prostu takim, nie wiem, gościem, który wymyśla dzikie wariactwa i człowiek się potem przez tydzień śmieje” – Kącki przytacza słowa jednej ze swoich byłych partnerek, do mieszkania której wchodził po balkonach.
– Długo pisałem ten tekst. Pierwsze notatki do niego, jakie znalazłem, pochodzą z 2019 roku – mówi Marcin Kącki w rozmowie z „Presserwisem”. – Napisałem go, żeby na własnym przykładzie zwrócić uwagę mężczyzn na to, jak traktują kobiety. Ten tekst powstał też dlatego, że obawiam się kontrrewolucji mężczyzn wobec ruchu me too, a wiedzę o tym dała mi książka „Chłopcy”, o konfederatach. Chciałem, żeby ten esej pomógł mężczyznom uczciwie spojrzeć w przeszłość. Początkowo, po opublikowaniu tekstu, dostawałem mnóstwo wiadomości od facetów, którzy pisali, że kiedyś źle potraktowali swoje partnerki – dodaje Kącki.
Lawina krytyki
Jeszcze w piątek Aleksandra Sobczak, zastępczyni redaktora naczelnego „GW”, promowała tekst w newsletterze „GW”, pisząc „Artykuł ma jedną wadę – powinien być książką. Dawałabym ją w prezencie wszystkim kolegom i koleżankom”.
Jednak w sobotę o godz. 13.40 do tekstu Kąckiego odniosła się na Facebooku dziennikarka „Newsweek Polska” Karolina Rogaska, informując, że jest jedną z ofiar Kąckiego. „Mam już dość, jestem zmęczona kultem oprawców. Tym, że ludzie czytają tekst Kąckiego i biją mu brawo, nie zastanawiając się nad tym, co z tymi dziesiątkami ofiar, które w nim wymienia” – napisała Rogaska na Facebooku. I kontynuowała: „Marcin, skoro byłeś tak szczery w swoim tekście dlaczego nie napisałeś wprost co zrobiłeś mi i innym dziewczynom? Czemu nie napisałeś, że moje wielokrotne NIE potraktowałeś jak niebyłe, czemu nie padło, jak rzuciłeś do mnie, że »teraz odmawiasz, a po 30-stce nie będziesz już tak wybrzydzać i będziesz ruchać się jak popadnie«? Jak za stosowne uznałeś rozebranie się i masturbację mimo mojego ewidentnego przerażenia? Obrzydliwe zachowanie”.
Po wpisie Rogaskiej w mediach społecznościowych na Kąckiego spadła lawina krytyki. Zarzucano mu m.in., że potraktował przedmiotowo swoje ofiary, które w tekście zostały wykorzystane do usprawiedliwiania czynów autora.
„Byłem zmęczony lekturą, bo czegoś było tu za dużo: słów, ozdobników. Ale cóż, widać taki stylistyczny pomysł na brudnopis scenariusza, który pisali po pijaku Vega z Tarantino. No i te dziwnie rozłożone akcenty: ja, morze alkoholu, gdzieś w tle pojawiające się dzieci, niczym słupki przy drodze: równie regularne, co nieistotne w tej opowieści. W sobotę Karolina napisała poniższe wyznanie i mogłem dokończyć »spowiedź« Kąckiego oświetloną tak, jak oświetlona być powinna od początku” – napisał w mediach społecznościowych Dariusz Ćwiklak, zastępca redaktora naczelnego „Newsweek Polska”.
Zarzuty wobec Marcina Kąckiego
Pisarka Agnieszka Graff, współpracująca z „Wysokimi Obcasami”, napisała, że Marcin Kącki „najwyraźniej liczył, że jego tekst – o piciu, traumach, terapiach, wspinaniu się po balkonach, pisaniu wielkich dzieł i przyjaźni z Ewą Wanat – załatwi sprawę. A tu się okazuje, że jednak raczej nie, bo te kobiety, co to niby je przeprosił, mają swoje opowieści i swoją godność. Chociaż zdania nieco krótsze piszą i mniej kabotyńskie, to nie zamierzają zostać złożone w ofierze na ołtarzu sztuki dziennikarskiej”.
Wojciech Tochman, reportażysta przez wiele lat związany z „GW”, krytykował Kąckiego za powoływanie się na znajomość i rozmowy z Ewą Wanat, założycielką i byłą naczelną radia Tok FM. „Szlag mnie trafia, kiedy czytam, jak MK w celu usprawiedliwiania swoich zachowań wobec kobiet, używa w tekście osoby Ewy Wanat, zmarłej przed niecałym miesiącem. Nie mogę wiedzieć, jak Ewa oceniłaby dzisiejsze dzieło Kąckiego, ale mogę podejrzewać. Napisałaby mu na privie kilka słów, które zapamiętałby do końca życia” – zaznaczył Tochman na Facebooku.W sobotę po południu Polska Szkoła Reportażu poinformowała, że „kilka tygodni temu dowiedzieliśmy się, że została (Karolina Rogaska – przyp. red.) skrzywdzona przez Marcina Kąckiego. Odsunęliśmy go od pracy ze studentkami i studentami PSR, poinformowaliśmy go o powodach tej decyzji” – napisał w oświadczeniu Mariusz Szczygieł, prezes Fundacji Instytut Reportażu.
Po opublikowaniu oświadczenia PSR pojawiły się zarzuty wobec Marcina Kąckiego, że jego tekst był ruchem wyprzedzającym, mającym uchronić go przed konsekwencjami ujawnienia sytuacji z nieodpowiednim traktowaniem kobiet.
Roman Imielski: „Ten tekst by się nie ukazał”
W sobotę wieczorem na Wyborcza.pl opublikowano komentarz Aleksandry Sobczak, która ujawniła, że sama była ofiarą próby gwałtu. „Wydaje mi się, że rozumiem ofiary przemocy seksualnej, a na pewno czuję wobec nich bardzo silną empatię. Chciałabym, żeby »Wyborcza« była miejscem, w którym prawa ofiar są szanowane i w którym pokazujemy ich perspektywę. W tekście Marcina Kąckiego tego zabrakło. Przepraszam za to, powinniśmy jako redaktorzy o to zadbać” – napisała Sobczak. Z drugiej strony jednak dodała: „Potępiam napastliwe zachowania Marcina, ale jednocześnie doceniam jego przeprosiny i wstyd, które uważam za szczere”.
W sobotę Roman Imielski, pierwszy zastępca redaktora naczelnego „GW”, wydał oświadczenie, w którym zapewnił, że problem „traktujemy bardzo poważnie, sprawę wyjaśnimy na naszych łamach”.
W niedzielę około południa „GW” wydała kolejne oświadczenie, w którym poinformowała, że Marcin Kącki został zawieszony i odsunięty od pracy z autorami jako redaktor. „Aż do sobotniego wpisu Karoliny Rogaskiej, a później oświadczenia Polskiej Szkoły Reportażu nikt w redakcji »Gazety Wyborczej« nie miał świadomości, że Marcin Kącki został oskarżony przez Karolinę Rogaską o napaść seksualną i że został on zawieszony przez Polską Szkołę Reportażu. Marcin Kącki, oddając gotowy tekst, nikogo o tym nie poinformował, czym nadużył zaufania naszego i Czytelników. W efekcie redakcja »Gazety Wyborczej« opublikowała jego »spowiedź« nieświadoma, że może mieć drugie dno – wyprzedzające usprawiedliwienie własnych występków” – czytamy w oświadczeniu.
– Ten tekst nie ukazałby się, gdybyśmy wiedzieli, że Polska Szkoła Reportażu zawiesiła Marcina Kąckiego z powodu tego, co opisała Karolina Rogaska – mówi nam Roman Imielski i odsyła do oświadczenia.
Kącki: „Artykuł był czytany i sprawdzany”
Wojciech Czuchnowski, dziennikarz „GW”, napisał, że tekst Kąckiego nie powinien się ukazać w takiej formie, w jakiej został opublikowany. Jego zdaniem „spowiedź” Marcina Kąckiego powinna zaczynać się od następującego wyjaśnienia: „Kilka tygodni temu zostałem odsunięty od zajęć ze studentkami i studentami Polskiej Szkoły Reportażu. Powodem była skarga jednej ze studentek, która zgłosiła, że była przeze mnie molestowana seksualnie. Po tym zdarzeniu uznałem, że opowiem o swoim życiu, pracy, błędach, które popełniłem oraz osobach, które skrzywdziłem. Chcę się wytłumaczyć i przeprosić”.
Czuchnowski dodał: „Ale nawet po takim wstępie, tekst Marcina nie powinien się ukazać na naszych łamach. Nie w takim kształcie, jaki nadał mu autor. Osoba odpowiedzialna za publikację miała redaktorski obowiązek zweryfikowania podanych przez Marcina faktów, zwrócenia uwagi na niedomówienia, przekłamania i pominięcia kluczowych elementów. Na przykład stanowiska ofiar opisywanych przez autora – bohatera. Tak się nie stało”.
Marcin Kącki zapewnia jednak, że jego artykuł przed opublikowaniem był czytany i sprawdzany przez redaktorów. – Tekst miał się też ukazać za tydzień w wydaniu papierowym, obok tekstu Mariusza Szczygła o pracy reportera – mówi Kącki. Dodaje, że o zarzutach Karoliny Rogaskiej usłyszał od Pawła Goźlińskiego ze Szkoły Reportażu.
– Tyle że Paweł Goźliński ode mnie dowiedział się wtedy, że to historia sprzed siedmiu lat. Zadzwoniłem po poradę do jednej z kobiet wykładających w Polskiej Szkole Reportażu i ona też ode mnie dowiedziała się, że jest skarga Karoliny. Powiedziała mi, żebym jej wysłuchał. Zgodziłem się, że właśnie tak powinno się uczciwie załatwić tę sprawę i że to będzie wątek, który dopełni mój tekst, pokaże szczerość moich intencji. Karolina zgodziła się na spotkanie, potem zrezygnowała, pisząc, że wszystko mi powiedziała i żebym pamiętał, że doszło z mojej strony do przekroczenia, a nie znaczy nie – to wszystko opisałem w tekście. Błąd, jaki popełniłem, to ten, że uwierzyłem, że mogę facetom pokazać moją drogę i próbę naprawy – mówi Kącki.
Zapewnia, że redakcja „GW” wiedziała o Karolinie, bo jej historię opisał w reportażu. – Nie wymieniłem jej z imienia i nazwiska, bo nie chciałem tego zrobić bez jej zgody, ale widzieli, o kogo chodzi – tłumaczy Kącki.