– Będziemy potrzebowali dokładnie 24 godzin, żeby pisowska telewizja rządowa zamieniła się w publiczną – mówił pod koniec września na spotkaniu wyborczym w Bydgoszczy Donald Tusk. Obiecywał, że jak opozycja demokratyczna wygra wybory parlamentarne, to dokona reformy mediów publicznych. – Nie będziemy potrzebowali ustawy. Nie będziemy potrzebowali zgody prezydenta Dudy. Mamy mechanizmy prawne, które z dnia na dzień przywrócą kontrolę społeczną telewizji publicznej. Niezależnie od tego, co oni zrobili z telewizją publiczną, zamieniając ją w partyjną tubę, to telewizja publiczna jest nasza, nie ich. Nasza, czyli Polek i Polaków. Utrzymujemy ją po to, by mieć obiektywną prawdę, a nie partyjną propagandę – dodał na tym samym spotkaniu.
Po wygranych przez opozycję wyborach parlamentarnych siły demokratyczne podtrzymują wolę szybkich zmian w mediach publicznych. Politycy Koalicji Obywatelskiej, Trzeciej Drogi i Lewicy, którzy wkrótce utworzą rząd, wspólnie deklarują, że Telewizja Polska nie może dłużej funkcjonować tak jak do tej pory. I mają na to sposób. Jak już informowaliśmy, planowane jest postawienie TVP w stan likwidacji i powołanie tam zarządu komisarycznego. Dzięki temu opozycja chce wprowadzić zmiany w Telewizji Polskiej, pomijając zdominowaną przez PiS Radę Mediów Narodowych (jej kadencja wygasa dopiero w 2028 r.). Z naszych informacji wynika, że prezesem TVP mógłby zostać ponownie Janusz Daszczyński. Kierował już Telewizją Polską w latach 2015-2016. Obecnie zasiada w Radzie Programowej TVP. Walczy też o odszkodowanie w związku z przedwczesnym zakończeniem jego kadencji. Na początku 2016 r. zastąpił go Jacek Kurski.
Były szef TVP nie chce na razie zdradzać swoich planów zmian w tej instytucji, ale potwierdził gotowość do objęcia stanowiska wpisem na Facebooku. – Drodzy, bardzo Wam dziękuję za słowa wsparcia co do zamysłu mojego powrotu na funkcję prezesa jednoosobowego zarządu TVP. Zapewniam, że wiem co zrobić, by TVP powróciła do rodziny europejskich telewizji publicznych. Na razie nie ogłaszam publicznie przyszłych rozwiązań. Czynią to byli prezesi TVP i aspirujący. Z ich podpowiedzi chętnie skorzystam, gdy przyjdzie czas decyzji – napisał Janusz Daszczyński. A w ostatnim zdaniu pozdrowił m.in. „wszystkich wyrzuconych z TVP za czasów Kury”.
Kiedy władzę w mediach publicznych przejmowali ludzie wskazani przez PiS, doszło tam do personalnej czystki. Wielu dziennikarzy zwolniono, część zdecydowała się odejść sama w geście protestu przeciw zawłaszczaniu Telewizji Polskiej przez partię rządzącą. Zapytaliśmy byłych dziennikarzy TVP, którzy dziś nie pracują już w telewizji, czy rozważają powrót do Telewizji Polskiej.
Maciej Orłoś: „Ostatnie osiem lat to okres spustoszenia TVP”
Maciej Orłoś z TVP był związany od 1991 r. Przez 25 lat prowadził tam „Teleexpress”. W tym czasie zdobył kilka prestiżowych nagród telewizyjnych. Jest laureatem czterech Wiktorów i dwóch Telekamer. Z TVP odszedł w 2016 r. – „Teleexpress” zawsze był zieloną wyspą, a tu trzeba było porzucić złudzenia, że pozostaniemy oazą wolności słowa. Zmiana szefa upewniła mnie, że podjąłem dobrą decyzję – mówił o swoim odejściu w wywiadzie dla „Newsweeka”.
Gdy pytam Macieja Orłosia, czy chciałby wrócić do odnowionej TVP, nie daje jednoznacznej odpowiedzi. – Bo to zależy od wielu czynników. Oczywiście mogę powiedzieć: nigdy nie mów nigdy. Jednak kluczowe jest to, w jakiej sprawie miałbym wrócić do Telewizji Polskiej oraz co i z kim miałbym tam robić. Jestem pewien, że po wyborach muszą tam nastąpić głębokie zmiany. Skoro powstanie nowy rząd i zmieni się układ w Sejmie, to nie wyobrażam sobie, by nie zaszły też zmiany w Telewizji Polskiej. Powinno się wypracować kompleksową koncepcję zmian dla telewizji publicznej. Pracowałem tam 25 lat. Były różne okresy, różne uwarunkowania polityczne i różne władze TVP, ale zawsze można tam było pracować uczciwie wobec widzów i siebie samego. Ostatnie osiem lat to okres spustoszenia Telewizji Polskiej. W tym czasie idea mediów publicznych legła w gruzach i została całkowicie zrujnowana – przyznaje ze smutkiem Maciej Orłoś.
Już dziś politycy opozycji demokratycznej wspominają, że w ramach reformy TVP w pierwszej kolejności zmiany powinny dotknąć programów informacyjnych. Czy dziennikarz chciałby wrócić do prowadzenia „Teleexpressu”? – Przez ostatnie lata wydarzyło się tyle złego, że trudno mi sobie wyobrazić, żebym ot tak wrócił i znów robił program, który współtworzyłem wcześniej przez ćwierć wieku. Zbyt wiele osób straciło tam wiarygodność dziennikarską. Pojawiają się od razu pytania: jak i z kim na nowo budować „Teleexpress”. Przecież programu telewizyjnego nie robi się w pojedynkę. Na to pracuje zespół ludzi, który powinien być zgrany i do którego powinno się mieć zaufanie. A ja nie wyobrażam sobie robienia jakiegokolwiek programu z ludźmi, którzy stracili wiarygodność i postępowali w ostatnim czasie nieetycznie. Nie dopuszczam myśli, że wpadam do redakcji i mówię im: „Cześć, cześć. Co tam słychać? Trochę mnie tu nie było, ale teraz będziemy wspólnie pracować”. No nie! – zaznacza Maciej Orłoś.
Choć dziennikarz zniknął z telewizji, nadal można go oglądać. Od kilku lat mocno angażuje się w projekty internetowe. W 2018 r. założył swój kanał w serwisie YouTube. Prowadzi tam program „W telegraficznym skrócie” („WTS”). Jego formuła nawiązuje do „Teleexpressu”. – Wiadomości są krótkie, podane z poczuciem humoru i puentą. A to, co różni nas od programu, który przez 25 lat prowadziłem w TVP, to moje komentarze do przedstawianych informacji. Wiem, że tym, którzy mnie pamiętają z „Teleexpressu”, to odpowiada, bo piszą mi o tym w komentarzach – mówił nam dwa lata temu Maciej Orłoś.
Czy dziś chciałby prowadzić ten format w „nowej” TVP? – Nic nie jest niemożliwe, zwłaszcza teraz, gdy tradycyjna telewizja traci odbiorców, a pozyskuje ich internet. Może to jest szansa, by powalczyć o nowych widzów? Jeśli telewizja publiczna nie chce stać w miejscu, to powinna pomyśleć o połączeniu formatów telewizyjnych i internetowych – podpowiada dziennikarz.
Artur Orzech skomentuje Eurowizję? „Jestem na to gotów”
Powrotu do Telewizji Polskiej nie wyklucza Artur Orzech. Dziennikarz do marca 2021 r. prowadził „Szansę na sukces” na antenie TVP2, lecz po tym, jak nie stawił się na planie, telewizja publiczna zerwała z nim umowę. Orzech twierdził, że decyzja o zakończeniu współpracy wyszła od niego. Ostatecznie jednak zapłacił na rzecz TVP kilkunastotysięczną karę za niestawienie się na zdjęciach. Widzom TVP jest jednak przede wszystkim znany z komentowania kolejnych edycji Konkursu Piosenki Eurowizji. Robił to w TVP od 1992 r. Ostatni raz w 2020 r. W kolejnych latach zastąpił go w tej roli Marek Sierocki.
Czy w maju przyszłego roku Artur Orzech skomentuje finał 68. Konkursu Piosenki Eurowizji w TVP? – Jeśli padnie taka propozycja, a Telewizja Polska będzie taką Telewizją Polską, o jakiej większość z nas marzy, to oczywiście, że tak. Jestem sercem związany z tą imprezą i choćby dla komentarza eurowizyjnego chętnie wrócę do TVP. Natomiast na razie nie padła taka propozycja, co zrozumiałe, bo jest zbyt wcześnie na takie zaproszenia – mówi nam Artur Orzech.
Dziennikarz ostatnie trzy edycje Eurowizji komentował na swoim kanale na YouTubie. Cieszyły się ogromną popularnością. – Zaskoczyła mnie swoją przychylnością i masowością reakcja odbiorców, bo mieliśmy ponad 100 tys. wejść na mój kanał. Robiłem to w ogromnej mierze przez szacunek do widzów Eurowizji, którzy upodobali sobie moje komentarze. Doceniam, że musieli się wysilić, by dopasować obraz do głosu, który pojawiał się z pewnym opóźnieniem. Jeśli będzie okazja, by wrócić do komentowania Eurowizji w pełnym wymiarze na antenie telewizyjnej, to jestem na to gotów – zapewnia.
Artur Orzech przez 16 lat związany był z radiową Trójką. Odszedł z niej w listopadzie 2017 r., a jako powód podał „trudną i ciężką atmosferę” w redakcji na ul. Myśliwieckiej. Obecnie dziennikarz prowadzi audycje w internetowym radiu Rockserwis FM. Nadal jest także konferansjerem. W tym roku wraz ze swoim zespołem Róże Europy – z okazji 40-lecia istnienia – koncertuje po Polsce (wystąpi m.in. na warszawskim Torwarze i w katowickim Spodku). Przyznaje, że ceni sobie czas bez TVP. – Odpocząłem, nabrałem dystansu i zobaczyłem, że telewizja to nie wszystko. Świat jest też bardzo przyjemny z drugiej strony – zapewnia.
Hanna Lis: „Jest mi dobrze tu, gdzie jestem”
Do Telewizji Polskiej nie zamierza wracać Hanna Lis. Pracowała tam już w latach 90., prowadząc m.in. „Teleexpress”. Potem związana była z TV4 i Polsatem, gdzie prowadziła „Dziennik”, a później „Wydarzenia”. W 2008 r. wróciła do TVP, by zostać gospodynią głównego wydania „Wiadomości”. Potem prowadziła „Panoramę” w TVP2 i publicystykę w TVP Info. Z telewizji publicznej została zwolniona w styczniu 2016 r., zaraz po tym, jak na Woronicza pojawił się Jacek Kurski.
– Nie ma co gdybać – mówi nam Hanna Lis. – Moja wyobraźnia tak daleko nie sięga, by w dającym się przewidzieć czasie móc sobie wyobrazić, że z czegoś, co dziś jest agresywną tubą propagandową jednej partii, można zrobić telewizję na wzór BBC. Wiem, że to banalne porównanie, bo wszyscy się na nich powołują, ale faktem jest, że to bodaj jedyna publiczna telewizja na świecie, która niezmiennie trzyma standardy. Natomiast TVP odeszła już tak daleko od jakichkolwiek standardów telewizji publicznej, że trudno mi sobie wyobrazić, by w krótkim czasie dało się to wszystko zaorać i stworzyć stację od nowa. Jest tam ogromna robota do wykonania i serdecznie współczuję osobie, która podejmie się tego wyzwania – przyznaje.
– Chwilowo jest mi dobrze, tu gdzie jestem. Realizuję swoje projekty i nie tęsknię za dużymi mediami. Od ponad siedmiu lat jestem poza telewizją publiczną i nie narzekam. Poza tym prawie nie oglądam telewizji, bo wolę nowe media. Dlatego byłoby dziwne, gdybym nie używając tradycyjnych mediów, chciała w nich pracować – ocenia Hanna Lis.
Dziennikarka nie chciała nam zdradzić, czym się zajmuje teraz zawodowo.
Jarosław Kulczycki: „Bardzo chętnie wrócę”
Za to powrót do Telewizji Polskiej rozważa Jarosław Kulczycki, który również został zwolniony z TVP na początku 2016 r. – Jeżeli nastąpi radykalna zmiana w Telewizji Polskiej i znowu będzie tam można uprawiać dziennikarstwo, to bardzo chętnie wrócę – deklaruje. – Na razie jest to maszyna propagandowa, w której pracują partyjni funkcjonariusze.
Jarosław Kulczycki z TVP był związany od 1995 r. Zaczynał od prowadzenia programu promocyjnego „Halo Dwójka”, następnie był prezenterem oprawy TVP2. Później dołączył do redakcji „Panoramy”, prowadził też „Wiadomości” oraz serwisy informacyjne i programy w TVP Info.
Czy tęsknił za pracą po odejściu z telewizji publicznej? – Miałem szczęście pracować w stacji Nowa TV. To fantastyczne doświadczenie, ponieważ to była mała, acz bardzo profesjonalna telewizja, w której wszystkie procesy decyzyjne były uproszczone. Pracowałem tam dwa lata i to było moje najfajniejsze doświadczenie zawodowe – opowiada.
Obecnie Kulczycki nie jest już związany z dziennikarstwem, przeszedł do public relations. Przez ponad rok był rzecznikiem prasowym Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego.
Pracę w TVP nadal miło wspomina. – To kawał bardzo ciekawego, pełnego wyzwań i fantastycznych przygód zawodowego życia – podsumowuje.
Obecnie Jarosław Kulczycki organizuje i prowadzi szkolenia mediowe, uczy sztuki wystąpień publicznych. Prowadzi też konferencje, eventy i gale.
Dariusz Łukawski: „niczego nie mogę wykluczyć”
Nad powrotem do TVP nie zastanawiał się jeszcze Dariusz Łukawski. – Nie mam takich planów, ale nie wiem, co się wydarzy w przyszłości – mówi. Z Telewizją Polską był związany przez 26 lat. Zaczynał w 1989 r. w „Teleexpressie”. Potem zrealizował ok. 4 tys. materiałów dla „Panoramy”. Pracował tam jako prezenter, redaktor wydania, a następnie jej szef. Po zakończeniu przygody z programem, został dyrektorem publicystyki w TVP2, biorąc pod swoje skrzydła finały Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, program „Tomasz Lis na Żywo” czy też Festiwal Zaczarowanej Piosenki Anny Dymnej. Prowadził również na zmianę z Tadeuszem Moszem program ekonomiczny „Plus Minus”. W 2016 r. jako jeden z pierwszych został zwolniony z TVP2.
Do mediów nie wrócił. Został konsultantem medialnym i wykładowcą wydziału dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego. Prowadził szkolenia medialne i z komunikacji kryzysowej m.in. dla Deutsche Bank, Arval, BNP Paribas, BMW Bawaria Motors. – Po pracy w ogólnopolskiej telewizji musiałem przerzucić się na pracę dla globalnych koncernów. Teraz znów muszę opuścić strefę komfortu i rozkręcić startup. Uwielbiam to – mówił nam półtora roku temu, gdy wraz z Tomaszem Sikorą założyli spółkę GenV zajmującą się m.in. szkoleniami i produkcją treści medialnych.
Dariusz Łukawski deklaruje, że nie tęsknił w ostatnich latach za telewizją: – Ten etap zakończył się w 2016 r. Dookoła tyle się dzieje, że nie ma sensu rozpamiętywać, co było kiedyś. Ale na pewno była to wielka, fajna przygoda zawodowa. Jednak życie niesie ze sobą wiele niespodzianek, więc niczego nie mogę wykluczyć.
W ub.r. Telewizja Polska zanotowała 50,7 mln zł straty netto, pod kreską była pierwszy raz od 2016 roku. Co prawda jej przychody wzrosły mocniej od wydatków operacyjnych, ale obsługa rekompensaty abonamentowej przyniosła aż 184 mln zł kosztów. Przychody Telewizji Polskiej zwiększyły się w ub.r. o 9,5 proc. do 3,56 mld zł, z czego wpływy sprzedażowe netto – z 3,15 do 3,14 mld zł. Natomiast koszty wytworzenia produktów na własne potrzeby poszły w górę z 88,2 do 166,3 mln zł, a wynik ze zmiany stanu produktów poszedł w dół z 19 mln zł zysku do 17,9 mln zł straty.
Liczba pracowników Telewizji Polskiej w ub.r. zmniejszyła się z 2 913 do 2 893, a liczba etatów – z 2888,95 do 2 876,08. Zatrudnienie w spółce było o ponad 100 pracowników i etatów niższe niż planowane przed rokiem. W Telewizji Polskiej w ub.r. zatrudniono 274 nowych pracowników. Równocześnie ze spółką rozstało się 289 osób.