Gazet życie po życiu

Tytuł może zniknąć z rynku, ale nie powinien zniknąć z pamięci

Egzemplarz „Rzeczpospolitej” z 12 listopada 1982 roku z wydrukowaną na pierwszej stronie informacją o śmierci Breżniewa kosztuje 199 zł. Plus przesyłka

Gazeta może zniknąć z rynku, ale nie może zniknąć z pamięci. Ratunkiem dla archiwów są raczej prywatni kolekcjonerzy niż wydawcy, którzy nie mają głowy do pudeł ze zdjęciami i zszywek starych wydań.

Kilka lat temu Leszek Kraskowski, były dziennikarz m.in. „Życia Warszawy”, wszedł do opuszczonego budynku dawnego kina Klub między Marszałkowską a placem Na Rozdrożu. W latach 90. mieściła się tam siedziba „Życia Warszawy” – niektórzy wspominają ją z sentymentem, ale warunki pracy panowały tam fatalne. Jak to w kinie: prosto z ulicy wchodziło się do obszernego hallu, potem na wielką salę, która tworzyła coś na kształt open space’u w czasach, kiedy to jeszcze nie było modne.

– Wewnątrz panował bałagan nie do opisania. Wszędzie walały się stare gazety i resztki mebli. Dach groził zawaleniem, podtrzymywały go drewniane stemple – wspomina Kraskowski. – Dotarłem na pierwsze piętro do dawnego gabinetu redaktora naczelnego Tomasza Wołka. Wewnątrz – na materacu – spali bezdomni. Zniechęciło mnie to, wycofałem się. Żałuje, bo kawałek dalej był dawny dział foto. Do głowy mi jednak nie przyszło, że leżą tam w kopertach skatalogowane cenne zdjęcia.

Bezdomni rezydenci dawnej redakcji nie wystraszyli miłośników urbexu, czyli środowiska eksploratorów miejskich ruin. Ci dotarli do archiwum. – Potem te zdjęcia pokazywali w swoich publikacjach – opowiada Kraskowski. – Sam nie mam pojęcia, jak te zbiory się uchowały.

Na zdjęciach widać sceny z uroczystości pogrzebowych Józefa Stalina w Warszawie z marca 1953 roku, kiedy to nie tylko Związek Radziecki, ale i wszystkie zaprzyjaźnione kraje musiały obowiązkowo pożegnać dyktatora, kilkanaście lat później uznanego za zbrodniarza. Pojedyncza fotografia w dobrym stanie, opisana, datowana, z pieczątką redakcji może kosztować od 40 do nawet 500 zł.

TO BYŁA KOLEKCJA BEZCENNA

Andrzej Andrysiak, który w „Życiu Warszawy” był sekretarzem redakcji, zastępcą naczelnego, a w końcu naczelnym, wspomina:

– Z budynku kina przenieśliśmy się najpierw do Fotonu przy Wolskiej, potem do siedziby „Rzeczpospolitej”. W sumie przeżyliśmy ze trzy przeprowadzki w ciągu kilku lat – wspomina. – Nikt nie myślał wtedy, co zrobić z archiwum papierowym. Mówię nie tylko o archiwum zszywek, których przez lata uzbierało się dużo. Było też klasyczne archiwum wycinków, jakie redakcje prowadziły jeszcze w latach 90. Zarząd, wtedy jeszcze Presspubliki, stwierdził, że archiwum go nie interesuje, więc sami przewoziliśmy setki kilogramów papieru samochodami do siedziby przy Prostej i upychaliśmy, gdzie tylko się dało.

Próbujemy ustalić, co stało się z papierowymi archiwami „Życia Warszawy”. Podobno widziano je jeszcze w Fotonie, a potem w magazynach drukarni w Raszynie. Dopytujemy, ale wszystkie tropy kończą się właśnie tam. Jakby wyparowały – drukarnia została zlikwidowana, nie widziano nikogo, kto ratowałby papiery.

Część archiwów „Życia Warszawy” stanowiły zbiory fotograficzne. – Najcenniejsze, bo były tam zdjęcia jeszcze z lat 40. czy 50. – zauważa Andrysiak. – Były to zbiory znacznie lepsze niż wszystkie archiwa prasowe w Warszawie w tamtych czasach. Przecież „ŻW” było najstarszym powojennym tytułem stolicy. Mieliśmy dokumentację od wkroczenia Rosjan do Warszawy w styczniu 1945 roku, przez stalinizm, Gomułkę, Gierka, stan wojenny i dalej. Zdaję sobie sprawę z materialnej wartości tych zdjęć.

Gdyby ktoś próbował sprzedać takie zbiory bogatym agencjom fotograficznym, zarobiłby majątek. – Choć oczywiście pozostaje jeszcze kwestia praw autorskich. U nas to 50 lat, w USA 70, ale w przypadku niepodpisanych zdjęć sprawa pozostaje dyskusyjna – zastrzega Andrysiak.

To może „Express Wieczorny”, największa w PRL polska popołudniówka? Wiadomo, że archiwum tego dziennika zostało zdigitalizowane przez ówczesnego archiwistę gazety, Piotra Czerwińskiego w latach 1996–1997. Proces digitalizacji trwał półtora roku. Gdzie archiwum trafiło po ostatecznym zamknięciu tytułu? Nie wiadomo.

– Nie wiem, co się stało z archiwum „Expressu Wieczornego” – rozkłada ręce Adam Buła, ostatni redaktor naczelny gazety. Ale za chwilę mnie zaskakuje: – Wiem natomiast, co się działo w archiwum „Życia Warszawy”. – Co? – Jako że nikt go nie pilnował, to każdy fotoreporter mógł zabrać swoje zdjęcia. Znam takie przypadki, choć nazwisk nie wymienię – mówi Buła.

Później jeszcze kilka razy będę słyszał, że wobec niedecyzyjności właścicieli tytułów archiwami dość często ostatecznie zdjęciami postanowili zaopiekować się fotoreporterzy lub fotoedytorzy. Bądźmy jednak sprawiedliwi – niektórzy robili to z wyższych pobudek, zależało im na historii tytułu. Buła przyznaje, że najcenniejszym zasobem w przypadku obu tytułów były zdjęcia. – Te zbiory były największe w Warszawie, porównywalne rozmiarem i wartością z zasobami Centralnej Agencji Fotograficznej.

RZEŹ TYTUŁÓW

Dziś „Życie Warszawy” ukazuje się już tylko w wersji internetowej, jako projekt Gremi Media. Nie ma też już „Expressu Wieczornego”. Głośne niegdyś tytuły wydawane w setkach tysięcy egzemplarzy zaczęły znikać z rynku w latach 90. Prawdziwa rzeź dzienników regionalnych odbywała się później, w czasach, kiedy część tytułów regionalnych trafiła w ręce należącej do Verlagsgruppe Passau spółki Passauer Neue Presse. Zasada była prosta – jeżeli w regionie grupa miała więcej niż jeden tytuł, łączyła zespoły redakcyjne i zaczynała wydawać jedną gazetę. W ten sposób z rynku znikały wrocławska „Gazeta Robotnicza”, gdański „Wieczór Wybrzeża”, katowicka „Trybuna Śląska”, łódzkie „Wiadomości Dnia”, wielkopolskie „Gazeta Poznańska” i „Express Poznański”.

Jednak przyjęta przez PNP, potem przez Polskapresse i Polska Press zasada łączenia redakcji początkowo nie najgorzej wpłynęła na zawartość archiwów dzienników regionalnych. Likwidując tytuły i łącząc redakcje, łączono również działy foto i ich archiwa. Magazynowano też, a potem digitalizowano archiwa papierowe.

Nie obeszło się jednak bez kłopotów. Takimi były zmiany systemu przechowywania cyfrowych skanów zdjęć, zwłaszcza z końca lat 90. i początku XXI wieku. Dzienniki Polskapresse przechowywały wtedy zdjęcia na lokalnych serwerach, a cześć z nich, uznanych za warte dodatkowej archiwizacji – na płytach CD. Do wyszukiwania służyła przeglądarka iMedia. Wraz z uruchomieniem projektu „Polska” (2007 rok) stworzono centralną bazę zdjęć, rezygnując z baz lokalnych. To okazało się katastrofalne w skutkach. W krótkim czasie okazało się, że fotoedytorzy nie mają już dostępu do sporej części zdjęć, zmagazynowanych tylko na płytach CD. Nośniki były zużyte i tak porysowane, że nie dało się z nich odtworzyć żadnych obrazów. Cyfrowe kopie zdjęć zachowali na swoich dyskach co przezorniejsi fotoreporterzy. Wielu z nich jednak od dawna nie pracuje już w gazetach Polska Press Grupy bądź nie żyje.

O tym, jaką faktycznie stratę poniosły, nie dbając o fotoarchiwa z przełomu XX i XXI wieku, redakcje PPG przekonały się po uruchomieniu serwisów internetowych. Miasta przechodziły gwałtowne przemiany, zmieniał się krajobraz, a internauci chętnie przeglądali galerie porównujące obrazy sprzed 10 czy 15 lat z obecnymi. Pod warunkiem, że redakcja miała takie zdjęcia.

Częściowym ratunkiem okazały się archiwa papierowe, digitalizowane stopniowo przez same wydawnictwa lub w ramach projektu digitalizacji zbiorów bibliotek cyfrowych (realizowanego przez Bibliotekę Narodową). Dzięki temu samemu projektowi można dziś przeglądać cyfrowe egzemplarze archiwalne gazet, które z rynku zniknęły. Uratowały je egzemplarze obowiązkowe, określone ustawą z 7 listopada 1997 roku, na podstawie której wszystkie gazety i czasopisma wydawnictwa przekazują do Biblioteki Narodowej i Jagiellońskiej oraz do głównych bibliotek regionalnych.

SKARBY W PIWNICACH DOMU PRASY

W ten sposób można dziś obejrzeć m.in. archiwalne numery dziennika „Polska Gazeta Opolska” – należącego do ówczesnej Polska Presse i jej projektu „Polska” – który istniał na rynku niespełna dwa lata, jako konkurencja dla mocnej na opolskim rynku „Nowej Trybuny Opolskiej”. Tytuł nie odniósł sukcesu i jego dalsze wydawanie nie miało sensu. Nie dorobił się też obszernego archiwum, a szkoda. To jego dziennikarz, Maciej T. Nowak, pierwszy donosił o poszukiwaniach i odkryciu mogił partyzantów z oddziału „Bartka”, zlikwidowanych przez Urząd Bezpieczeństwa na Opolszczyźnie. Dziś archiwalne numery „Opolskiej” można znaleźć w Opolskiej Bibliotece Cyfrowej.

– Ale te zdigitalizowane zbiory biblioteczne są niepełne – zastrzega dr Grzegorz Sztoler, historyk i archiwista w „Dzienniku Zachodnim”. – Program digitalizacji w bibliotekach nie był zły, ale też ludzie, którzy się tym zajmowali, nie znali się na lokalnych niuansach: mutacjach wydań, liczbie dodatków lokalnych itp.

O papierowych zbiorach mówi jedno: – Trudno w nich było o porządek. Jeszcze w gazetowych zszywkach i płytach z kompletnymi numerami było OK, ale zbiory, które archiwiści gromadzili przez lata „na wszelki wypadek” to inna bajka – mówi. I wspomina, jak z kolegą nieraz ratowali dosłownie ze śmietnika stare książki czy gazety, które komuś w redakcji wydawały się niepotrzebne.

– Kiedy „Dziennik Zachodni” wyprowadzał się z katowickiego Domu Prasy, znaleźliśmy w jego piwnicy prawdziwy skarb – zdjęcia z lat 50. i 60., które ktoś uznał za niepotrzebne – opowiada Sztoler. – Prawdziwe unikaty leżały w warunkach, w jakich zdjęć się nie przechowuje. Nieopisane, w wielu przypadkach bez autorów czy dat.

Dodaje, że archiwa papierowe „Trybuny Śląskiej” ocalały. Przynajmniej to, co dotrwało do momentu połączenia tytułu z „Dziennikiem Zachodnim”. – Ale część jest pewnie w prywatnych zbiorach. Część też staraliśmy się ratować, przekazując zbiory innym instytucjom – mówi Sztoler.

Archiwalne zbiory gazet sportowych przekazano działowi historii sportu katowickiej AWF, a książki, często unikaty, trafiły do Biblioteki Śląskiej.

– Redakcja w okresie zmian miała szczęście do pasjonatów, którzy interesowali się archiwami i ich zawartością. Może dlatego łatwiej było te zbiory ocalić – zastanawia się Sztoler.

KILOGRAMY PO LOKALNYCH

Co stanie się z archiwami tygodników lokalnych, których siatkę zmieniało i wciąż zmienia Polska Press? Dziennikarze, z którymi rozmawiamy, twierdzą, że archiwa – rozumiane jako zszywki gazet – ocaleją. Podobnie zdjęcia cyfrowe, które od początku powinny wpadać do wspólnej bazy w chmurze – tam więc powinny pozostać. Nawet jeśli tygodnik tracił siedzibę, zszywki przenoszono do redakcji matki.

Cięcia w strukturze „Gazety Wyborczej” prowadzi też Agora. Jednak i tu nie ma wątpliwości co do przyszłości archiwów. – Zdjęcia, jak wiadomo, i tak trafiają do Agencji Wyborcza – mówi Agata Staniszewska, rzeczniczka prasowa grupy.

Nie wiadomo na razie, co stanie się z archiwami trzech tygodników powiatowych: „Czasu Brodnicy”, „Czasu Chełmna” oraz „Czasu Świecia”, które do tej pory Agora wydawała w województwie kujawsko-pomorskim. Kiedy kończyłem pisać ten tekst, trwały rozmowy, które miały doprowadzić do przejęcia tytułów przez ich dotychczasowe redakcje. Dla archiwów byłoby to zbawienne.

– Problem w tym, że z punktu widzenia prawa te archiwa prasowe to dokumenty prywatne, należące do prywatnej firmy, nie ma więc dla nich miejsca w archiwach państwowych – mówi historyk archiwista Grzegorz Sztoler. – Wystarczy spojrzeć na kolekcje udostępniane przez Archiwa Państwowe online. Nie ma tam raczej archiwów prasowych, chyba że stanowią część jakiegoś większego zbioru regionalnego. Ale to też nie całe roczniki, lecz raczej pojedyncze wydania.

MYŚLENIE BIBLIOTEKĄ

Z rynku zniknął też wydawany przez 20 lat tygodnik lokalny „Czas Chojnic”. Ostatni numer ukazał się w połowie października zeszłego roku. Redakcja opuściła swoje pomieszczenia. Działa w nich w tej chwili stowarzyszenie pomagające uchodźczyniom z Ukrainy i ich dzieciom. Archiwa gazety, oprawione roczniki, zapisane na dyskach pdf-y wydań i zdjęcia zostały jednak zabezpieczone. Zabrał je właściciel i wydawca tytułu, Maciej Grzmiel. Przewiózł wszystko do siedziby swojej firmy Magraf, która wydawała tygodnik. Archiwalne wydania „Czasu Chojnic” są też dostępne w zbiorach lokalnej biblioteki.

– Tak, przekazywaliśmy wszystkie numery lokalnej bibliotece w Chojnicach – potwierdza Stanisław Kamiński, ostatni redaktor naczelny „Czasu Chojnic”.

Dzięki egzemplarzom obowiązkowym przetrwają też tytuły zamknięte przez Wydawnictwo Bauer. Bauer pod koniec listopada poinformował o zamknięciu pięciu tytułów ze swojego portfolio. To „Naj”, „Przepis na Zdrowie”, „Bliżej Ciebie”, „Takie Jest Życie” oraz „Cuda i Objawienia”. Jak zapewnia Maciej Brzozowski, odpowiedzialny za komunikację zewnętrzną Wydawnictwa Bauer, wszystkie archiwa papierowe zamykanych tytułów pozostaną w firmie. Będzie je można również znaleźć w zbiorach bibliotecznych, ponieważ wydawnictwo przekazuje do wyznaczonych bibliotek egzemplarze obowiązkowe wszystkich zarejestrowanych tytułów.

Jak głęboko sięgają archiwa czasopism wydawanych przez Bauera? – Tytuły oryginalnie naszego autorstwa mają archiwa prowadzone od początku, tytuły pozyskane posiadają takie archiwa, jakie otrzymaliśmy w momencie ich zakupu, nieraz od samego początku ich wydawania – mówi Brzozowski.

Na pytanie „Press” o archiwa i egzemplarze obowiązkowe nie odpowiedziała Burda Polska. Wydawnictwo zdecydowało jesienią o zamknięciu 20 drukowanych tytułów. Pod nóż trafiły dwutygodnik „Party”, miesięczniki „Claudia” i „Dobre Rady”, a także wiele tytułów z segmentów: poradniki, ogród, kulinaria, crafting i true stories. Z czytelniczkami i czytelnikami w grudniu pożegnają się: „Moje Gotowanie”, „Sól i Pieprz”, „Sielska Kuchnia”, „Przyślij Przepis”, „Mój Piękny Ogród”, „Przepis na Ogród”, „Kocham Ogród”, „Ogrodnicze ABC”, „Zdrowie z Natury”, „Burda Style”, „Szycie Krok po Kroku”, „Cienie i Blaski”, „Historie Kryminalne”, „Co Przyniesie Los”, „W Mroku”, „Okruchy Życia”, „Prawdziwe Życie”, „Sekrety Serca”, „Uczucia i Tęsknoty”, „Uwierz w Przeznaczenie”, „Wiara i Nadzieja”, „Życie bez Recepty”, „Życie po Życiu”, i „Sielskie Życie”. Wcześniej, w 2022 roku, wydawnictwo odpuścilo druk magazynów „Focus”, „Focus Historia”, „Focus Coaching” i „Elle Man” oraz magazynu „Samo Zdrowie”. W sierpniu 2021 roku Burda zrezygnowała też z wydawania dwutygodnika „Gala”.

Część z tych tytułów przetrwa nie tylko dzięki zbiorom egzemplarzy obowiązkowych, ale również dzięki zapobiegliwości bibliotekarzy. – My, czyli lokalne biblioteki, kupujemy czasopisma i gazety, ale z powodu oszczędności te zakupy są mocno okrojone – przyznaje Klaudia Pluta, dziennikarka radiowa z 24-letnim stażem, a od kilku lat bibliotekarka Mediateki w Sosnowcu. Przyznaje, że gazety i czasopisma przechowuje się przez „okres odpowiedni” – bez określenia jak długo.

Załóżmy więc, że chcemy sięgnąć do archiwum „Sielskiego Życia” (które zniknie z rynku z początkiem 2023 roku), bo akurat jesteśmy miłośnikami wsi, spokojnego życia i naturalnych krajobrazów. Nawet jeśli Burda nie zadba o stare numery, uda się je znaleźć, choć nie będzie to łatwe. Są m.in. w dwóch uniwersyteckich i jednej publicznej bibliotece w Lublinie, pomijając zbiory obowiązkowe w Warszawie i Krakowie. Wystarczyło wprowadzić tytuł do wyszukiwarki Biblioteki Narodowej. Wyrzuciła wyniki łącznie z liczbą egzemplarzy dostępnych w zbiorach lokalnych bibliotek.

ILE KOSZTUJE OBOWIĄZEK?

Idea egzemplarzy obowiązkowych, która ratuje pamięć o nieistniejących gazetach i czasopismach, ma w Polsce niemal 250-letnią tradycję. Od 1780 roku wszyscy drukarze z Korony mieli wysłać za darmo jeden egzemplarz każdego wydanego przez siebie tytułu do Biblioteki Rzeczypospolitej, która powstała na bazie Biblioteki Załuskich i według historyków była jedną z największych bibliotek świata w XVIII wieku. Podobnie drukarze z Litwy mieli przekazywać po jednym egzemplarzu wydrukowanych przez siebie tytułów do Biblioteki Wileńskiej.

Egzemplarze obowiązkowe przetrwały okres zaborów, zostały też uregulowane ustawami II RP, a pod koniec II wojny światowej, w listopadzie 1944 roku przekazywanie egzemplarzy obowiązkowych bibliotekom zadekretowali również komuniści. Zasady od XVIII wieku nie zmieniły się praktycznie do dziś. Tyle że wydawcy muszą przekazać na swój koszt publikacje nie do dwóch, ale do 16 wskazanych w ustawie bibliotek, przy czym Biblioteka Narodowa i Biblioteka Jagiellońska otrzymują po dwa egzemplarze.

Kara dla wydawcy za lekceważenie obowiązku przekazywania egzemplarzy obowiązkowych jest raczej symboliczna. Zgodnie z prawem może być taryfikowana według kodeksu wykroczeń– do 5 tys. zł.

– Nie słyszałam nic o karach wymierzonych komukolwiek za brak egzemplarzy obowiązkowych – mówi Klaudia Pluta z sosnowieckiej Mediateki.

A CO Z ARCHIWAMI?

Dr Grzegorz Sztoler przyznaje, że nie ma dobrych doświadczeń z bibliotekami. – Według prawa (Ustawy o obowiązkowych egzemplarzach bibliotecznych – przyp. red.) mają przechowywać egzemplarze obowiązkowe przez 50 lat. A to znaczy, że dziś mogą pozbyć się zbiorów gazet i czasopism starszych niż 1972 rok. To jakiś żart – mówi. Według jego informacji część bibliotek faktycznie pozbywa się starszych zbiorów. – Ale to absolutny brak perspektywicznego myślenia. Owszem, mamy zdigitalizowane zbiory, ale nikt się nie zastanawia, czy nośniki, na jakich je przechowujemy, da się odczytać za następne kilkadziesiąt lat.

I wraca do opisanego wyżej przykładu z płytami CD na Śląsku, które nie wytrzymały upływu czasu i których dziś nie da się odtworzyć.

Nic dziwnego, że Sztoler jest zwolennikiem papierowych zbiorów. – Tak, jakość papieru się pogarsza, ale papier, przywołując porzekadło, zniesie wszystko, poza ogniem – żartuje. – Dziś papierowe archiwa gazet, starsze niż te ustawowe 50 lat, są na wagę złota.

I choć sam, jako archiwista, jest zwolennikiem utrzymywania zbiorów zwartych, uważa, że nadzieja w kolekcjonerach. – Widywałem archiwa prasowe prowadzone w bałaganiarski sposób przez bardzo szacowne instytucje. Ale jeszcze nigdy nie widziałem bałaganu w prywatnych zbiorach – konkluduje.

Artykuły z gazet i tygodników są w Polsce katalogowane od 1996 roku w Bibliotece Narodowej. Wcześniej takiego katalogu nie było. Od 2006 roku Zakład Bibliografii Zawartości Czasopism, a od listopada 2015 roku Zakład Katalogowania Dziedzinowego BN tworzy razem z wojewódzkimi bibliotekami publicznymi wspólną bazę artykułów z gazet i tygodników.

HISTORIA OTRZEPANA Z KURZU

Wiesław Śliwczyński, wydawca kwartalnika „Fotografia”, zamknął pismo w 2012 roku, po 12 latach jego wydawania. Kwartalnik nie dostał dotacji z Ministerstwa Kultury, a bez niej utrzymać poziom pisma i zapłacić autorom było trudno.

Pismo zamknął, ale materiały zachował. Zarówno drukowane, jak i cyfrowe. Te leżały sobie spokojnie przez 10 lat, czekając na lepsze czasy. Lepsze czasy nadeszły, o dziwo, w 2022 roku, kiedy inne wydawnictwa zaczęły ciąć budżety i ograniczać swoje portfolio. W czerwcu ruszyła internetowa strona Kwartalnikfotografia.pl.

W sierpniu miała już angielską wersję. W październiku Waldemar Śliwczyński ogłosił, że na grudzień planuje wydanie papierowego magazynu z numerem 40.

– Papierowy numer „Kwartalnika Fotografia” jest realizacją postulatów czytelników, aby powrócić do tradycyjnej drukowanej formy czasopisma – mówił Waldemar Śliwczyński w rozmowie z „Press”. – Mamy plany wydawnicze na dalsze numery i nowe książki fotograficzne.

A archiwa? Doczekały się nowego życia. Wraz ze startem internetowej wersji „Fotografii” część archiwalnych materiałów pojawiła się na jego stronach internetowych, tworząc pierwsze treści nowego serwisu.

CENA STAREGO PAPIERU

Ile dziś może być warte pojedyncze wydanie „Życia Warszawy” z 1945 roku? Egzemplarz „Rzeczpospolitej” z 12 listopada 1982 roku z wydrukowaną na pierwszej stronie informacją o śmierci Leonida Breżniewa kosztuje 199 zł. Plus przesyłka. Półwieczne „Życie Warszawy” z 20 grudnia 1972 roku czy „Express Wieczorny” wydany tego samego dnia to tylko 169 zł. Do tego certyfikat autentyczności (15 zł), a może jeszcze eleganckie tekturowe pudełko (40 zł). Bo to oferta firmy, która kolekcję polskiej prasy po 1945 roku, głównie dzienników, wyprzedaje w formie prezentów na różne okazje. Można zamówić gazetę z dnia urodzin, z daty ślubu czy innego ważnego wydarzenia z przeszłości.

Właściciel firmy, z którym rozmawiam, początkowo nie chce zdradzać ani swojego pomysłu, ani źródeł swojej kolekcji. Ostatecznie zgodził się mówić, ale nie chce ujawnić nazwiska. Opowiada więc o kolejnych zakupach. – To zwykle prywatne osoby. Zdarzyło mi się kupić kilka kartonów „Życia Warszawy” w stanie magazynowym. Numery poukładane w kolejności, nietknięte palcami – opowiada. – Takie nabytki się czasem zdarzają.

Dodaje, że większość zakupów do kolekcji pozyskuje w ten sposób. – Na przykład nieporozcinane numery „Przekroju”. Widać, że nikt nigdy ich nie czytał, więc nie rozrywał stron (dawniej drukowano w płatach i nie cięto niektórych stron).

Podobnie działa niemiecka firma z Freiburga (tam mieści się również Federalne Archiwum Wojskowe), która od 30 lat oferuje klientom pojedyncze oryginalne wydania gazet z Europy. Z polskimi jest tu pewien problem, ale bez kłopotu można dostać faszystowski „Völkischer Beobachter” albo francuskie „Libération” z kwietnia 1945 roku. Cena za egzemplarz – 169 zł. Plus przesyłka.

Polski przedsiębiorca kontaktował się z nimi. Wie, że kupują zbiory bibliotek i archiwów przedsiębiorstw. – Mają też polską kolekcję pozyskaną z niemieckich urzędów, które archiwizowały polską prasę – mówi. – Wiadomo, kupują też zasoby z prywatnych polskich zbiorów, ale bazują na instytucjach.

Sam też miał kiedyś ofertę: archiwum prasowe warszawskiej FSO. Nie kupił, dziś żałuje.

– Rozmawiałem kiedyś z dyrektorem jakiejś biblioteki publicznej. Stwierdził, że są w stanie przechowywać zbiory dzienników od trzech do pięciu lat. Potem nie ma na nie miejsca i trafiają na makulaturę. Nieoficjalnie. Po prostu pracownicy zabierają.

***

Ten tekst Ryszarda Parki pochodzi z archiwalnego wydania magazynu „Press”.